Kilka słów o tym czy „niehumanitarnym” jest zostawianie słabnących rodzin pszczelich na śmierć.

Tłumaczenie i komentarz dwóch naszych kolegów do krótkiego tekstu Salomona Parkera pt. „A Few Words about the Inhumanity of Allowing Weak Colonies to Die”. Tekst pochodzi ze strony: https://parkerbees.blogspot.com/2017/04/a-few-words-about-inhumanity-of.html Tłumaczenie opublikowano za zgodą autora. Data publikacji oryginału: 2017

Chciałbym poświęcić kilka słów na skomentowanie twierdzenia, że pozwalanie na śmierć słabych rodzin jest „niehumanitarne”.

Po pierwsze, każdy organizm umiera. Wszyscy się z tym zgodzimy. Ale to punkt, który gubi się w całej tej dyskusji. Tak więc każda pszczoła kiedyś umrze, pytanie kiedy i jak.

Po drugie pszczoły są owadami. Owady nie są długowieczne. Pszczoły miodne żyją około sześciu tygodni. Ich życie jest krótkie i pełne pracy. W przeciwieństwie do ludzi, których biologia przystosowała do długiego życia i wyposażyła w wysoką inteligencję, pszczoły żyją krótko i mają ograniczoną liczbę wyuczonych zachowań.

Po trzecie, one odczuwają w inny sposób niż my, mają inaczej zbudowany system nerwowy, przechodzą inne cykle życiowe, a na dodatek są zimnokrwiste (zmiennocieplne).

Po czwarte, pozwolenie na śmierć pnia jest czymś zupełnie innym niż pozwolenie na śmierć dziecka czy domowego pupila. Ul jest organizmem kolektywnym. I jak już wspomniałem, jest zimnokrwisty. Rodzina pszczela, która umiera zimą po prostu powoli przestaje funkcjonować. Gdy rodzina umiera latem, część robotnic przyłączy się do nowych uli. W końcu wszystkie owady i tak ostatecznie umrą.

Po piąte, w zasadzie tak naprawdę powiedziałbym, że bardziej niehumanitarna jest wymiana matki w ulu, czyli fizyczna interwencja polegająca na własnoręcznym zabiciu długo żyjącego owada.

Po szóste, krótki cykl reprodukcyjny pszczół pozwala im znacznie szybciej dostosować się niż ludziom. Tak musi być, ponieważ one nie mają takiej mocy mózgu i nie żyją wystarczająco długo, aby mogły by się uczyć. Są całkowicie odmienne od ssaków, a w szczególności od ludzi.

Nie sposób nazwać niehumanitarną śmierci istoty żywej, która nastąpiła w sposób naturalny. Nie sposób nazwać niehumanitarnym brutalne zabicie i zjedzenie gazeli przez geparda. Tak się właśnie sprawy mają. W ten sposób funkcjonuje nasza planeta. Niehumanitarność określa to jak traktujemy ludzi i inne zwierzęta, powodując ich niepotrzebne cierpienia w procesie hodowli i zabijania ich. Nie jest niehumanitarnym pozwolić rodzinie owadów przestać istnieć na swój własny sposób, dlatego, że nie ma genetycznych narzędzi do poradzenia sobie z chorobą. To natura. Nie tylko tak się rzeczy mają ale też tak się mieć powinny. Pszczelarstwo bez leczenia ma na celu przywrócenie naturalnej równowagi pszczołom i nie ingeruje w sprawy, z którymi owady powinny sobie same poradzić. Zdziczałe pszczoły, które otrzymujemy z naszych wspaniałych ocalałych pszczół, właśnie to robią.

Salomon Parker 2017

Humanitaryzm ;)
Humanitaryzm 😉

Pszczelarze, którzy nie leczą swoich pszczół i stosują selekcję naturalną w zakresie chorób pszczół (treatment-free beekeeping), często spotykają się z zarzutami męczenia pszczół czy znęcania się nad nimi (w wersji ostrej) lub „niehumanitaryzmu” względem pszczół (w wersji łagodnej).

Jako osoba trzymająca pszczoły bez leczenia postanowiłem odnieść się do tych zarzutów z naszej perspektywy (mojej i Salomona Parkera: wieloletniego posiadacza hobbystycznej stabilnej przynoszącej zyski pasieki bez leczenia). W tym celu postanowiłem przetłumaczyć pewien prosty acz konkretny tekst Salomona, pochodzący z jego bloga i opatrzyć go swoim komentarzem.

Pragnę dodać, że nie jest moją intencją przekonywać kogokolwiek do zaprzestania leczenia, wymiany matki, sztucznego unasienniania, albo twierdzić, że moja droga jest jedynie słuszna. Przedstawiam tylko inny punkt widzenia i polemizuję z argumentami, że nieingerowanie w naturalną śmierć rodziny pszczelej to znęcanie się nad zwierzętami.

Przede wszystkim chciałbym odnieść się do punktu czwartego argumentacji Salomona. Rodzina pszczela ginie z powodu chorób zwykle w okresie chłodów. Pojedyncza pszczoła, która jest organizmem zmiennocieplnym, podczas wychładzania swojego organizmu po prostu spowalnia metabolizm i można powiedzieć, że niejako powoli usypia aż do powolnej śmierci. Nie wydaje się to być śmiercią, którą można opisać jako drastyczną czy okrutną. Zresztą nawet dla zdrowej rodziny pewien osyp zimowy jest przecież nieunikniony. Zresztą podczas badań naukowych czy niektórych praktyk pasiecznych pszczoły też są często schładzane lub poddawane działaniu dwutlenku węgla aby się nie poruszały przez jakiś czas. Jeżeli tego nie uznajemy za znęcanie się nad zwierzętami, choć jest to ewidentną mocną ingerencją człowieka w życie zwierzęcia, w sposób jaki ono prawdopodobnie nie chce, to tym bardziej naturalna śmierć pszczoły z powodu wychłodzenia, nie może taką być z punktu widzenia człowieka. Z powodów oczywistych cały czas poruszamy się w obszarze punktu widzenia czy perspektywy człowieka.

Bardziej drastyczną śmiercią wydaje się samobójcza śmierć z powodu użądlenia, kiedy za torebką jadową wychodzi z pszczoły cześć jej wnętrzności. Czy idąc tym – moim zdaniem zwodniczym – tropem,należy uznać, że posiadanie bardziej obronnych pszczół jest znęcaniem się nad nimi? Oczywiście, że nie.

Porównania nieleczenia pszczół do nieleczenia dziecka są nie tylko nietrafione dlatego, że pszczoły bardzo różnią się od ssaków i od ludzi. Ale też dlatego, że po prostu prawie nikt nie traktuje posiadanych przez siebie pszczół jak dzieci. Nawet jeśli często je antropomorfizuje. Po prostu.

Rozszerzę też argument piąty Salomona. Wymiana matki nie tylko wydaje się bardziej drastyczną i okrutną śmiercią dla długowiecznego owada, ale także jest działaniem wbrew pozostałym pszczołom w rodzinie. Pszczelarze często mówią, że ratują jakąś rodzinę wymieniając matkę czyli zabijając jedną z nich. Otóż pszczelarze nie ratują w ten sposób rodziny pszczelej, ale zasiedlony ul. Bowiem gdy tylko krótkowieczne robotnice wymienią się na córki nowej matki, to żadna z jednostek kolektywnego superorganizmu nie będzie genetyczną kontynuacją poprzedniej rodziny. A to znaczy, że będzie to nowy superorganizm, nowa rodzina pszczela, a wszystkie pszczoły z poprzedniej rodziny i tak umrą. Prawdopodobnie w większości wypadków nie doczekując wiosny. Z punktu widzenia biologii czy genetyki jest to analogiczne do śmierci jednej rodziny i zasiedlenia tego samego ula nową rodziną. Dzięki zabiegowi wymiany matki uzyskuje się jednak ciągłość zasiedlenia ula, co jest po prostu oszczędnością dla pszczelarza. Jeżeli jednak rodzina pszczela miałaby przeżyć a stara matka umrzeć, to podczas cichej wymiany, czy ewentualnie wychowania matki ratunkowej, dorobią się jej następczyni i swojej siostry, genetycznej kontynuatorki superorganizmu rodziny pszczelej. Tak więc dawanie szansy słabnącej rodzinie pszczelej na poradzenie sobie z kryzysem i ewentualne odchowanie własnej nowej matki nie wydaje się większym znęcaniem się (posługując się argumentem oskarżających) nad pszczołami niż likwidacja rodziny przez celowe zabicie ich królowej, najważniejszej pszczoły w rodzinie.

Podobnie niezbyt przyjemnym dla pszczół wydają mi się badania, eksperymenty, sztucznie unasiennianie, które wiążą się najczęściej z ich usypianiem, a także likwidacja tzw. ramki pracy czy przycinanie skrzydełka matce pszczelej. Nie twierdzę jednak, że jest to znęcanie się i męczenie pszczół. Dlaczego? Dlatego, że punkt widzenia człowieka i ocena działań ludzkich zależy m.in. od intencji podejmującego działanie. Nasz punkt widzenia jest zapewne inny niż podnoszących takie oskarżenia w naszym kierunku. My, nieleczący pszczelarze, nie traktujemy pszczół w nieleczonych rodzinach jak domowych pupili, tylko jak dzikie lub zdziczałe zwierzęta i to nas zapewne różni. Chociaż jeśli miałbym się czepiać, to domowego pupila, też raczej się nie „wymienia”, kiedy przestanie tak pięknie szczekać lub miauczeć, jakbyśmy chcieli.

Partacz pasieczny

 

Co ma wspólnego śmierć rodziny pszczelej z humanitaryzmem? Zacząłbym te rozważania od uznania prostego faktu, że… nic. Po drugie ośmielę się stwierdzić, że warroza, nosemoza, zgnilec oraz inne pszczele boże dopusty nie mają nic wspólnego z etyką i moralnością. Tak po prostu działa natura. I jestem przekonany, że poza kilkoma co bardziej sentymentalnymi, większość pszczelarzy doskonale sobie z tego zdaje sprawę. Takoż rozumieją, że pszczoły nie są i nie mogą być zwierzątkami domowymi, nie kochają nas, ani nie nienawidzą. Bo są owadami – a my jednym z wielu czynników środowiskowych, z którymi próbują sobie poradzić. Zgodnie z zapisanym w nich skomplikowanym „programem”, który kieruje zachowaniami pojedynczych pszczół składających się na rodzinę pszczelą. Pszczelarze zaś, ponieważ natura wyposażyła ich w rozum, starają się wykorzystać naturalne skłonności pszczół ku własnej korzyści. A „ratowanie pszczół”, „pomaganie pszczołom” proszę włożyć między brednie. Pszczół zarówno w Polsce jak i na świecie w ostatnich latach przybywa, a straty zimowe nie potrafią na razie tego trendu odwrócić.

Zarówno pszczelarze, którzy nazywają siebie „naturalnymi”, jak i ci, którzy nie uważają za konieczne przypinać sobie żadnej łatki, z entuzjazmem manipulują posiadanymi rodzinami pszczelimi zgodnie z własnym widzimisię. Stwierdzenie, że coś może owadom pomóc lub zaszkodzić, pochodzi z naszego obszaru pojęciowego, z naszego życia, które jest złożone, oparte w dużej mierze o czynności rozumu, który lubi sobie wyobrażać to i owo.

Obłuda, jak prawi przysłowie, jest hołdem występku złożonym cnocie. A ponieważ w umieraniu pni nie znajdziesz zbrodni, odrzućmy i obłudę. Przyznajmy otwarcie, że po prostu lubimy pszczelarzenie. Kochamy poszczególne jego aspekty, jak zbiory miodu, pyłku, propolisu, mleczka, jadu, namnażanie rodzin, obserwacje, jak rosną, pracę z rójkami, a nie zapominajmy o wszelkich czynnościach pobocznych, jak stolarka pasieczna i pszczelarskie imprezy. Przy czym właśnie zbiory miodu łączą pszczelarzy wszystkich krajów i dlatego wymieniłem je na pierwszym miejscu. Bo chyba każdy chciałby, choćby od czasu do czasu, uszczknąć bodaj odrobinkę, przynajmniej z nadwyżki produkcji, o ile taka się pojawi. Zatem nie opowiadajmy bzdur, że zależy nam, aby nasze pszczoły były zdrowe, bo i tak ostatecznie wszystko przeliczamy na miód. Pragniemy zbiorów.

Acz nie tylko. Doświadczamy obcej profanom radości, kiedy na wiosnę widzimy ruch na wylotkach, bo to oznacza, że cały poprzedni sezon nie poszedł tak zupełnie na marne. Pszczoły żyją. I to nas cieszy, bo w nadchodzącym sezonie znowu mamy szansę na zbiory miodu. Czyli pragniemy też przyszłych zbiorów.

Ale pszczoły mogą też nie przeżyć. I tego się boimy. Nie zakłóca nam jednakowoż nocnego wypoczynku duszny dylemat, czy aby nie za mało kochamy swoje krainki, buchwasty, kaukazy. Po prostu boimy się, że z takim trudem i nakładem kosztów przez lata budowana pasieka w parę zimowych miesięcy przemieni się w stertę drewnianych (poliuretanowych, styropianowych, innych) pudeł pełnych ramek. Boli nas śmierć żywych istot, bo to one są kluczową częścią naszej pasieki. Po prostu nie chcemy kolejnej wiosny szukać na rynku przezimowanych rodzin pszczelich na sprzedaż. Pragniemy mieć własne, które przeżyły zimę i są gotowe do kolejnego sezonu pracy. Czyli to, na czym wszystkim pasiecznikom zależy, to kręcąca się, niczym dobrze naoliwiona maszyna, pasieka pełna pszczół gotowych wypracować nadwyżkę miodu. Rok do roku.

Między pszczelarzami naturalnymi a pozostałymi (w tym milczącą większością) różnicę można wykazać tylko w sposobie, w jaki chcą ten podstawowy rezultat osiągnąć.

Pszczelarze naturalni uważają, że ich owady winny przeżywać zimę bez usilnego wsparcia ich pasterza. Wystawiają je zatem na (swoim zdaniem) skalkulowaną presję środowiska. Nie rzucają im kłód pod nogi (nie dosłownie). Sama natura robi to za nich. A oni liczą, że w końcu ich cel sam się zrealizuje, bo (jak wierzą) takie są prawa natury.

Pszczelarska większość podchodzi do sprawy w sposób tradycyjny, zgodny z odruchowym sposobem myślenia, typowym dla technokratów: jeżeli jest problem, należy go rozwiązać. I to możliwie najprostszym sposobem. Zatem jeżeli widzą chorobę u pszczół, żądają skutecznego na nią lekarstwa. I tyle.

Pszczelarze „naturalni” twierdzą, że nie ma zupełnie skutecznych lekarstw, a ciągłe protezowanie odporności pszczół na dłuższą metę skutkuje ich coraz większą podatnością na choroby.

Pszczelarze pozostali zwykle zgadzają się z powyższym, ale nic z tym nie robią. Bo w każdym kolejnym sezonie miód musi być. I basta.

Zaryzykowałbym zatem twierdzenie, że to pszczelarze naturalni jako pierwsi wyskoczyli z ustawianiem kwestii zdrowia pszczół w kategoriach etycznych (ustawiczne leczenie jest złe na dłuższą metę), a społeczność pszczelarska przejęła ich metodę i odwróciła przeciwko nim (pozwalanie na śmierć rodziny pszczelej jest niehumanitarne). Czyli czeski film. A wszystkim chodzi o to samo. Tylko różnych rzeczy się obawiamy. A kto ma rację – zapewne nikt. Albo wszyscy na raz. Albo kto tam sobie chce.

Krzysztof Smirnow