Ul japoński to najprostszy ul bezramkowy – korpusowy, w całości z dziką zabudową. Pszczoły budują w takim ulu tak, jak im się podoba, bez żadnych przerw pomiędzy korpusami – taka zabudowa najbardziej przypomina tą wewnątrz naturalnej dziupli. Mamy dostęp jedynie od góry i od dołu ula, puste korpusy podstawiamy od dołu, a miód bierzemy z góry.
To tak pokrótce. Teraz skupmy się na budowie takiego ula.
Po pierwsze nie będę tutaj opisywał oryginalnych uli japońskich – ja gospodaruję w lekko zmodyfikowanych, dostosowanych do lokalnych warunków (oryginał min. ma wewnętrzną szerokość korpusa 22 na 22 cm, co oznaczałoby ustawianie wieżowców).
Zastosowałem korpusy 30 x 30 cm (wewnątrz), wysokości różnych, od 12 do 25 cm, z deski sosnowej 2,5 cm grubości.
W środku każdego korpusu krzyżak z gałęzi, do podtrzymywania plastrów.
W każdym korpusie okrągły wylotek 1-3 cm średnicy. Okrągłe wylotki zapewnia lepszą obronność, a wylotek w każdym korpusie daje lepszą wentylację. W zasadzie pozostawiam pszczołom regulację wielkości wylotka, a odbierając korpusy pozyskuje z wylotków propolis.
Z dwu stron korpusu przykręcone “uszy”, służące nie tyle do chwytanie korpusów, ale do wiązania ich razem drutem – zapobiega to rozłączaniu się korpusów w trakcie obracania ula.
Na górnym korpusie znajduje się powała, stanowiąca osobny element. U mnie są to snozy, ale równie dobrze sprawdzi się zabudowana, drewniana powała z kilkoma otworami do karmienia. Powała musi stanowić solidną całość, nie możemy dać np. snoz luzem, bo mogą powypadać podczas przeglądu. Poza tym powała ma po bokach niedokręcone wkręty, które wiążemy drutem z korpusami.
Na powałę narzucone jest zwykłe płótno, ale nie sprawdza się zbyt dobrze – przykitowane czasem rwie się przy odklejaniu, a pszczoły je przegryzają, co utrudnia pracę. Będę więc szukał jakiegoś innego materiału.
Daszki wysokie, tak, aby po dodaniu jednego wysokiego korpusa mieścił się tam słoik 4,2 l do karmienia. Osiatkowane otwory wentylacyjne z czterech stron.
Dennica wysoka i osiatkowana.
Muszę tutaj dodać, że mam ule w lesie, gdzie bez dobrej wentylacji jest problem z wilgocią. W innych warunkach osiatkowane dennice nie są tak potrzebne, ale mimo wszystko przydatne – pomagają zwalczać i kontrolować warrozę.
Jeśli chodzi o budowę ula to wszystko. Co w takim ulu można zrobić? Właściwie mamy tutaj bardzo ograniczone pole manewru, ale jednak trochę możemy.
Wgląd do ula mamy głownie od dołu – zdejmujemy górne, zabudowane korpusy wraz z powałą, obracamy “do góry nogami” i stawiamy na ziemi. Niby niewiele widać, ale zawsze coś można zrobić, np. sprawdzić czerwienie wycinając kawałek plastra ze środka, wyciąć / wstawić mateczniki, oraz kilka innych prostych czynności.
W razie potrzeby korpusy oddzielamy np. struną od gitary. Wcześniej porządnie dymimy od góry i tłuczemu dłutem w górne korpusy w celu przegonienia pszczół do dołu, mimo wszystko nie zawsze chcą grzecznie zejść. Możemy w ten sposób wziąć miód, zrobić odkład (wycinając korpus z czerwiem), możemy również zrobić sztuczny rój wydymiając i wybębniając pszczoły (waląc dłutem w korpusy).
Musimy pilnować, aby dokładać od dołu puste korpusy. U mnie zawsze są 2. W miarę zabudowywania korpusów przez pszczoły dowiązujemy je drutem.
Gospodarka w takim ulu jest uciążliwa. Brak wglądu w całość gniazda, wysokość uniemożliwiająca stosowanie np. kwasu mrówkowego czy tymolu z powodu zbyt słabej penetracji, pszczoły denerwujące się podczas cięcia korpusów, dźwiganie wszystkich zabudowanych korpusów, no i samo wiązanie i rozwiązywanie drutu… To wszystko potrafi zniechęcić do uli japońskich.
Podsumowując nie polecam tych uli, jak dla mnie mają za dużo wad – skojarzenie jakie mi się nasuwa to ‘nienaruszalny monolit’. Zamiast tego chcąc cieszyć się w pełni naturalną budową lepiej sprawić sobie kłodę bartną, a w roli bezramkowego ula korpusowego lepiej posłuży snozowy ul typu Warre.
Osobiście japońców odechciało mi się po jednym sezonie i zostały przerobione na ule Warre, co nie było zbyt trudne i pracochłonne, biorąc pod uwagę identyczne wymiary korpusów.