PanTruteń | Wolne Pszczoły http://wolnepszczoly.netlify.app Stowarzyszenie Pszczelarstwa Naturalnego Wolne Pszczoły Thu, 19 Jul 2018 17:40:28 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=5.8.3 „Musimy być bardziej jak pszczoły” – czyli raport z konferencji w całości poświęconej pszczelarstwu bez zwalczania warrozy – cz. 2 http://wolnepszczoly.netlify.app/musimy-byc-bardziej-jak-pszczoly-czyli-raport-z-konferencji-w-calosci-poswieconej-pszczelarstwu-bez-zwalczania-warrozy-cz-2/ Thu, 19 Jul 2018 17:22:48 +0000 http://wolnepszczoly.netlify.app/?p=1709 Artykuł ukazał się w lipcowym wydaniu miesięcznika Pszczelarstwo Na konferencji wykład wygłosił także fiński hodowca Juhani Lunden (www.buckfast.fi). Pszczelarz ten od 2001 roku prowadzi hodowlę pszczół w kierunku odporności na pasożyta. W pierwszych latach (2001 – 2008) leczył warrozę kwasem szczawiowym, każdego roku zmniejszając dawki aż do zaledwie kilku mililitrów na rodzinę pszczelą. Od wykonania […]

The post „Musimy być bardziej jak pszczoły” – czyli raport z konferencji w całości poświęconej pszczelarstwu bez zwalczania warrozy – cz. 2 first appeared on Wolne Pszczoły.

]]>
Artykuł ukazał się w lipcowym wydaniu miesięcznika Pszczelarstwo

Na konferencji wykład wygłosił także fiński hodowca Juhani Lunden (www.buckfast.fi). Pszczelarz ten od 2001 roku prowadzi hodowlę pszczół w kierunku odporności na pasożyta. W pierwszych latach (2001 – 2008) leczył warrozę kwasem szczawiowym, każdego roku zmniejszając dawki aż do zaledwie kilku mililitrów na rodzinę pszczelą. Od wykonania ostatniej kuracji w 2008 roku jego pasieka pozostaje nieleczona do dziś, choć trzeba przyznać, że w tym okresie hodowca również miewał okresowo duże straty (nawet do 70%). Obecnie dysponuje wprawdzie niewielką liczbą pni, ale w przeciągu kilku najbliższych lat planuje wrócić do stanu wyjścia – 150 rodzin pszczelich. Jest to prawdopodobnie jeden z niewielu projektów selekcyjnych na taką skalę wykorzystujący w okresie przejściowym systematyczne zmniejszanie dawek substancji biobójczych. Lunden stwierdził, że do takiego sposobu postępowania przekonała go swoista obawa, że gdy porzuci od razu leczenie pszczół bez wstępnej selekcji, mogą przeżyć “niewłaściwe”, czy też raczej: “przypadkowe” pnie. Dzięki stałemu zmniejszaniu dawek kwasu i zwiększaniu presji roztoczy na pszczoły, mógł natomiast obserwować rodziny pod kątem wykazywania przez nie genetycznych mechanizmów odpornościowych i dobierać odpowiednie reproduktorki do dalszej selekcji. W tym miejscu należy nadmienić, że Junani Lunden posiłkuje się sztucznym unasiennieniem pszczół, więc jest w stanie mniej lub bardziej kontrolować genetykę populacji na swojej pasiece. Hodowca uważa też, że tego typu selekcja może być stosowana przez około 10 lat, po czym prawdopodobnie zaistnieje konieczność wprowadzenia do populacji “świeżej krwi”, z uwagi na inbred, grożący genetycznym osłabieniem populacji. Jako ciekawostkę można dodać, że zdaniem Lundena wraz z zaprzestaniem z leczenia, może nieco wzrastać obronność pszczół. Nieleczone pszczoły mają według niego lepsze powonienie i tym samym intensywniej reagują na bodźce feromonowe.

Juhani Lunden
Juhani Lunden

Kolejną prelekcję wygłosił szwedzki hodowca Erik Österlund, twórca pszczoły Elgon. W pierwszym okresie hodował ją według metody Buckfast, ale, jak sam zaznacza, dziś już tej metody nie stosuje. W wywiadzie udzielonym dla “Wolnych pszczół” stwierdził, że metoda Buckfast opiera się dziś na gdybaniach “co by zrobił Brat Adam”, podczas gdy działania hodowców prawdopodobnie rzadko odpowiadają jego rzeczywistym poglądom i intencjom. Österlund bynajmniej nie stwierdził, że zna intencje wielkiego hodowcy pszczoły Buckfast – i właśnie dlatego tak już swojej metody nie nazywa. Zaznaczył podczas wykładu, że się cieszy, iż nie każdy ma takie same poglądy, bo gdyby tak było, wszyscy tkwilibyśmy w miejscu, zamiast się rozwijać. Przytoczył też zdanie przypisywane Albertowi Einsteinowi, mówiące o tym, że aby osiągnąć postęp, trzeba podważać autorytety. Tak też próbuje pracować sam i namawia do tego innych. Jako dygresję dodam, że podobne zdanie wygłosił w udzielonym nam wywiadzie prof. Jerzy Woyke, podkreślając, że różnorodność poglądów i działań jest podstawą najzdrowszych społeczności. Erik Österlund, w przeciwieństwie do Johna Kefussa, uważa zjawisko “bomby roztoczowej” za zagrożenie dla selekcji, a nie jej narzędzie (trzeba przy tym zaznaczyć, że praktyka i założenia selekcyjne obu panów są całkowicie różne), gdyż pasieki funkcjonują w warunkach zgoła innych niż pszczoły w naturze. On sam podejmuje leczenie (tymolem), kiedy zaobserwuje wystąpienie objawów chorobowych u pszczół. W swojej pasiece opiera się głównie na badaniu objawów wirusa zdeformowanych skrzydeł (DWV) oraz stopnia porażenia. Przez pewien okres oceniał również tzw. cechę VSH odpowiedzialną za usuwanie (lub odsklepianie) poczwarek porażonych roztoczami. W swoim programie uznał jednak to ostatnie badanie za mało przydatne. Dodał przy tym, że selekcja na niskie porażenie roztoczami jest przy okazji selekcją na zmniejszenie rabowania, gdyż w czasie rabunków porażenie pszczół roztoczami gwałtownie rośnie. Jeżeli więc rodziny pszczele utrzymują niską liczbę roztoczy, oznacza to, że zarówno same nie rabują, jak i skutecznie stawiają mu opór. Po leczeniu rodziny pszczelej Österlund wymienia w niej matkę na wyhodowaną z linii najdłużej nieleczonych i równocześnie takich, które spełniają inne kryteria hodowli skutecznej ekonomicznie. Obecnie, w jego pasiece znajdują się rodziny pszczele nieleczone od 4 lat, a w ubiegłym roku bez jakiegokolwiek leczenia pozostawała ponad połowa pasieki. Hodowca podkreślił znaczenie równowagi mikrobiologicznej w ulu dla zdrowia pszczół. A ta jest zaburzana nieustannym leczeniem i stale narastającymi dawkami substancji chemicznych podawanych przez pszczelarzy. Zaznaczył też, że istotnymi bodźcami przystosowania organizmów żywych są tzw. czynniki epigenetyczne, a więc czynniki, które warunkują ekspresję genów odpowiedzialnych za przystosowanie do bieżących warunków środowiskowych. Organizmy podobne genetycznie mogą więc posiadać różne cechy zewnętrzne i przejawiać różne zachowania (tzw. fenotyp) w zależności od środowiska, w jakim występują. Wspomniane cechy mogą się pojawiać nawet wówczas, gdy nie dały się zauważyć w poprzednich pokoleniach, a następnie zanikać. Zdaniem Österlunda, stałe i nieustanne kuracje chemiczne niewątpliwie blokują taki rodzaj przystosowania.

Wywiad z Erikiem Osterlundem
Wywiad z Erikiem Osterlundem

Kolejnym i ostatnim już wykładowcą pierwszego dnia był Wolfgang Wimmer – pszczelarz z Austrii, który odstawił środki chemiczne do walki z warrozą i zastąpi je specjalnymi podgrzewaczami. Jak wiadomo, pszczoły czy czerw lepiej tolerują wyższe temperatury niż roztocza. Pomysł Wimmera polega na podgrzewaniu zainfekowanych ramek z czerwiem do temperatury, która powoduje śmierć znajdujących się w nich roztoczy. Aby jednak nie przegrzewać wielu plastrów z czerwiem, Wimmer zdecydował się na zastosowanie w ulach dwuramkowych izolatorów w okresie przygotowania do kuracji. Gdy pozostały czerw w ulu się wygryza, do ramek w izolatorze trafia aż do 80% wszystkich roztoczy z całej rodziny pszczelej. Po odpowiednim ogrzaniu plastry mogą wrócić do gniazda i resztą już zajmują się same pszczoły. Według Wimmera metoda podgrzewania zaburza funkcjonowanie całej rodziny pszczelej w najmniej inwazyjny sposób, a już na pewno nie niszczy tworzącej się równowagi ekosystemów. Metoda ta może być używana jako metoda wspomagająca podczas prowadzenia innego rodzaju selekcji.

Drugi dzień konferencji zaczął się od ciekawego wykładu prowadzonego przez ucznia i współpracownika prof. Jürgena Tautza z Uniwersytetu w Würzburgu – Torbena Schiffera (http://beenature-project.com/). Schiffer opowiedział przede wszystkim o tym, jak stworzyć optymalne warunki dla mikrożycia współistniejącego z pszczołą miodną. Wykład uwzględniał w szczególności wyniki jego badań dotyczących zaleszczotka książkowego (Chelifer cancroides), pajęczaka lubującego się w polowaniach na dręcza pszczelego. Większość uli używanych w nowoczesnej gospodarce pasiecznej nie jest przystosowana do podtrzymywania biologicznych zależności, jakie wykształciły się w naturalnych schronieniach dla pszczół, czyli w dziuplach drzew. W związku z powyższym, Schiffer rozpoczął badania dotyczące życia w ulu od poznania całej fizyki naturalnej dziupli, a w szczególności istniejących tam zależności temperaturowych oraz wilgotności i związanej z tym kondensacji. Ule jednościenne okazują się podatne na zwiększoną wilgoć, co z kolei sprzyja rozwojowi wielu organizmów patogennych. Dodanie dennicy osiatkowanej, zwanej też “higieniczną”, wprawdzie rozwiązuje w większości problem nadmiaru wilgoci, ale powoduje bardzo duże dobowe i roczne wahania temperatur w ulu. Samym pszczołom zdaje się to nie szkodzić (w niektórych aspektach może nawet pomaga), ale niewątpliwie ma wpływ na warunki bytowe szeregu innych organizmów, które potrzebują stabilniejszego środowiska do wykształcenia odpowiednich populacji i zrównoważonych relacji –przykładem takich organizmów są zaleszczotki. Okazuje się więc, że chcąc stworzyć optymalne warunki dla symbiontów pszczół oraz innych organizmów budujących zdrowe zależności ekologiczne, należy modyfikować ule i zapewniać im odpowiednią izolację (zarówno ścian, daszków czy dennic) oraz stosować daszki odpowiednio regulujące wilgoć. Tu za wzór mogą posłużyć choćby rozwiązania stosowane czasem w ulach typu Warre, mające daszki będące niejako korpusami z podłożoną od spodu (acz nad gniazdem) siatką, w których znajduje się różnego rodzaju biologiczny materiał taki jak próchno, trociny, liście czy ściółka leśna. Materiał ten pochłania i oddaje wilgoć w zależności od bieżącej sytuacji, regulując i stabilizując w ten sposób środowisko ulowe.

Schiffer poruszył też zagadnienie propolisu – nie tylko jako środka bakteriostatycznego, ale także regulatora wilgotności w ulu. Stwierdził, że w naturalnej dziupli zajmowanej przez pszczoły, cały “strop” jest dokładnie wypropolisowany, co sprzyja przenikaniu pary wodnej do drzewa, ale nie pozwala skroplonej wodzie wrócić do pszczelego gniazda. Aby stymulować wytworzenie się odpowiedniej populacji zaleszczotków w ulu, Schiffer stosuje specjalne dennice z wkładkami, w których pajęczaki mogą tworzyć siedliska, a na łowy wyruszać do pszczelego gniazda, systematycznie ograniczając populację roztoczy. Być może same zaleszczotki nie rozwiążą problemu warrozy, ale stworzone metodą Schiffera dobre warunki w całym ulu sprawią, że dobrze poczują się w nim i inne przyjazne pszczołom organizmy, a to poprawi kondycję samych pszczół. Na pewno ani ule styropianowe, ani nawet gładkie i szlifowane drewniane nie spełniają warunków, o jakich mówił Schiffer. W jego ocenie najlepsze, bo najbardziej zbliżone do naturalnych warunki pszczelego siedliska są ule stojaki. Leżaki o niskiej ramce, jak np. popularny w środowisku pszczelarzy naturalnych kenijski ul snozowy (tzw. TBH) pozostawiają wiele do życzenia.

Kolejnym prelegentem był Andre Wermelinger ze szwajcarskiego stowarzyszenia “Free the bees”, co można tłumaczyć jako “Uwolnić pszczoły” (www.freethebees.ch), a więc, jak się zdaje, siostrzanego zrzeszenia do naszych „Wolnych Pszczół”, choć nieco starszego. Wermelinger opowiedział o oddolnych inicjatywach, jakie podejmowane są w Szwajcarii w celu przekonania pszczelarzy do podejmowania metod pszczelarstwa przyjaznego pszczołom, a także o propagowaniu przez jego zrzeszenie potrzeby powrotu pszczół do natury. Działania stowarzyszenia obejmują promocję długofalowego celu, jakim jest prowadzenie pasiek niewymagających wspomagania przy użyciu substancji chemicznych. Stowarzyszenie “Free the bees” organizuje także warsztaty z budowania kłód bartnych i szkolenia dotyczące bioróżnorodności oraz szeroko rozumianego pszczelarstwa naturalnego. Wermelinger podkreślił wagę bogatych i różnorodnych pastwisk pszczelich i konieczność dostosowania liczby bytujących na nich rodzin pszczelich do ich obfitości.

Po wykładzie Wermelingera na podium ponownie pojawiła się Heidi Herrmann. Przypomniała słuchaczom o tym, jak dawniej patrzono na rodzinę pszczelą – jako na jednolitą, acz złożoną istotę. Opowiedziała również o realizowanych przez swoją organizację zadaniach polegających przede wszystkim na edukacji o roli pszczół w ekosystemie i metodach prowadzenia pszczelarstwa przyjaznego pszczołom. Jako jedno z głównych zadań swojej organizacji podała naukowe dokumentowanie zasadności podejmowania naturalnych metod w pszczelarstwie. Zaznaczyła, że pszczoła wcale nie potrzebuje pszczelarza, aby dobrze funkcjonować w naturze. To raczej my, ludzie, potrzebujemy pszczół. Powinniśmy więc zwracać uwagę na to, jak dbać o środowisko, aby pszczoły dobrze się w nim czuły – przede wszystkim tworzyć jak najwięcej niedoglądanych siedlisk oraz bazy pożytkowe poprzez uprawy i nasadzenia roślin miododajnych. Herrmann podkreśliła, że w naszych działaniach powinniśmy być bardziej jak pszczoły niż jak ludzie. Powinniśmy się nauczyć współpracować tak jak one i podobnie jak one rozwiązywać nasze konflikty w drodze zgodnej dyskusji – jak to opisywał choćby prof. Thomas Seeley w książce “Honey bee democracy” (tłum. “Demokracja pszczoły miodnej”). W dalszej części wykładu Herrmann przedstawiła szereg bohaterów historii pszczelarstwa – w tym również tej nieodległej – którzy przyczynili się do kształtowania odpowiedniej wizji pszczoły jako nieodzownego elementu ekosystemu, a nie tylko producenta miodu.

Po wystąpieniu Heidi Hermann nastąpiła odmienna w treści, lecz podobna w wymowie prezentacja Ralfa Rössnera. Rössner również zaprezentował podobne spojrzenie na złożoność pszczelej rodziny, mówiąc o niszczeniu zdrowego superorganizmu poprzez stosowane metod pszczelarstwa intensywnego. Podkreślił, że pszczoły są zdecydowanie zdrowsze, gdy pozwala się im na funkcjonowanie zgodne z ich naturalnym cyklem życiowym – na przykład w niewielkich ulach wspierających gospodarkę rojową. Jako przykład podał gospodarkę w oblepianych gliną kószkach, z którymi zetknął się zresztą w Karpatach na terenie Polski.

Następnym prelegentem był nasz polski kolega Piotr Piłasiewicz z „Bractwa Bartnego” (www.bartnictwo.com). Opowiedział o programie ochrony rodzimych linii pszczół (Apis mellifera mellifera oraz Apis mellifera carnica linia Dobra), ze szczególnym uwzględnieniem pszczoły linii Augustowskiej, jako bliskiej jego sercu. Piłasiewicz mieszka bowiem w rejonie Puszczy Augustowskiej i w zasadzie na co dzień “współpracuje” z tamtejszą pszczołą. W swoim wykładzie opisał słuchaczom na czym polega gospodarka w poszczególnych strefach ochronnych (tj. centralnej, ochronnej/izolacyjnej i buforowej) w Puszczy Augustowskiej i jaki jest potencjał zachowania genów miejscowej pszczoły dla przyszłych pokoleń – pszczoły najlepiej przystosowanej do leśnego środowiska północno-wschodniej Polski. Opowiedział również o swojej bartniczej pasji, podkreślając jej istotną rolę we wspomaganiu programów ochronnych pszczół, takich jak w rejonie Augustowa.

Konferencję zakończyła moja prezentacja działalności Stowarzyszenia Pszczelarstwa Naturalnego “Wolne Pszczoły” (www.wolnepszczoly.netlify.app). Wystąpienie dotyczyło w szczególności projektu selekcyjnego, pomysłu naszego stowarzyszeniowego kolegi Marcina Zarka, opracowanego z myślą o małych pasiekach hobbystycznych. Muszę, być może trochę nieskromnie, przyznać, że projekt ten spotkał się z bardzo wielkim zainteresowaniem zarówno ze strony organizatorów konferencji i innych prelegentów, jak i słuchaczy. Chwalono przede wszystkim pomysłowość i prostotę naszego rozwiązania, a już nazajutrz po konferencji zaczęły do nas spływać informacje o rozpoczęciu prac nad wdrożeniem podobnych projektów w Austrii i Niemczech, być może również w Szwajcarii. Kilku prelegentów zaproponowało propagowanie naszego projektu podczas innych pszczelarskich wydarzeń, w których wezmą udział w najbliższym czasie. Dla nas to oczywiście powód do dumy. Cieszy nas, że przykład z Polski – do tego wywodzący się z naszego niewielkiego zrzeszenia – spotkał się z tak dobrym przyjęciem i tak dużym zainteresowaniem. Heidi Herrmann, nawiązując do swojego wcześniejszego wystąpienia oświadczyła, że to właśnie nam, choć dysponujemy skromnymi środkami i niewielkim potencjałem organizacyjnym, udało się rozpocząć współpracę podobną do tej, jaką prezentują pszczoły. Na koniec otrzymałem też zaproszenie do udziału w kolejnym podobnym wydarzeniu, tj. konferencji “Learning from the bees” (tłum: “Ucząc się od pszczół”) współorganizowanej przez Natural Beekeeping Trust i kilka innych organizacji w Europie w dniach 31 sierpnia do 2 września 2018 roku w Doorn w Holandii (https://www.naturalbeekeepingtrust.org/conference).

Wróćmy jednak do naszego projektu selekcyjnego. Kiedy w 2015 roku założyliśmy nasze stowarzyszenie, chcieliśmy przede wszystkim zaprezentować pszczelarzom inny punkt widzenia na pszczoły i pszczelarstwo oraz wspomagać się wzajemnie w selekcji coraz zdrowszych i odporniejszych pszczół. Wiedzieliśmy, że prowadzenie pasiek bez zwalczania warrozy nie jest łatwym zadaniem dla amatorów i mieliśmy świadomość, że są niewielkie szanse na to, by każda z naszych pasiek z osobna miała wystarczająco duży potencjał selekcyjny do pokonania roztoczy. Potrzebowaliśmy więc projektu, który pozwoliłby nam na ciągłość selekcji, dał gwarancję, że nikt z nas nie zostanie bez pszczół, a także wykorzystał każdy dostępny potencjał selekcyjny, a więc również niewielkie pasieki amatorskie składające się z kilku pni. W czasie burzy mózgów, gdy pojawiały się różne pomysły, jak choćby ten, by gromadzić środki na zakup pszczół do selekcji, wspomniany już Marcin Zarek zaproponował, byśmy zagwarantowali sobie wzajemnie, że ten, kto straci pszczoły, otrzyma odkłady od innych ze „wspólnej” nieleczonej puli. Pomysł od razu spodobał się większości, więc dopracowaliśmy szczegóły i rozpoczęliśmy współpracę. Tak powstał projekt, któremu nadaliśmy nazwę amerykańskiej bazy wojskowej, będącej równocześnie federalną rezerwą złota Stanów Zjednoczonych – “Fort Knox”. Uznaliśmy, że nazwa ta idealnie pasuje do rezerwy naszego wspólnego “złota”, jakim są pszczoły selekcjonowane, niepoddawane leczeniu przeciwko warrozie. Nie chcę się wdawać w szczegóły, jednak muszę dodać, że pomimo wielu przeciwności losu, w ostatnich latach projekt dowiódł swojej wartości i dziś możemy się pochwalić ciągłością wspólnej selekcji, mimo iż niektórzy z nas mają niewielkie indywidualne zasoby. “Fort Knox” odpowiedział też na wiele praktycznych problemów, z jakimi borykają się pszczelarze chcący zaprzestać stosowania toksyn w pasiekach. Wymienieni wyżej prelegenci, naukowcy i słynni hodowcy pszczół przekazywali wspaniałą i ciekawą wiedzę o aspektach selekcji pszczół w dużych, zawodowych pasiekach oraz ogrom wiedzy teoretycznej o biologii rodziny pszczelej oraz pszczelarstwie przyjaznym pszczołom. My jednak odpowiedzieliśmy na konkretne i praktyczne pytanie słuchaczy – jak pszczelarz amator może przełożyć tę wiedzę do własnej małej pasieki? Okazuje się, że wystarczy współpraca oparta na zaufaniu. Zainteresowanych szczegółami projektu, zasadami na jakich on funkcjonuje oraz historią współpracy odsyłam na stronę internetową Stowarzyszenia Pszczelarstwa Naturalnego “Wolne Pszczoły” (http://wolnepszczoly.netlify.app/tag/fortknox/). Na naszym kanale Youtube znajdą się również nagrania części wykładów z konferencji oraz wywiady z wybranymi prelegentami.

Podsumowując, pragnę wyrazić nadzieję, że dzięki takim wydarzeniom jak opisana powyżej konferencja, pszczelarstwo, jakie zdecydowaliśmy się uprawiać zaistnieje wreszcie w świadomości pszczelarzy jako równoprawna praktyka i stanie się przedmiotem zgodnej i merytorycznej dyskusji. Pszczelarstwo niezwalczające warrozy jest możliwe i praktykuje się je na świecie z dużymi sukcesami, choć trzeba przyznać, że w Europie kontynentalnej jest wciąż trudne i wiąże się z dużymi stratami. Skoro jednak nawet w pasiekach, gdzie stosuje się zabiegi przeciwko roztoczom rokrocznie i tak odnotowuje się coraz większe średnie straty, czy nie nadszedł już aby czas na refleksję? Alternatywa jest na wyciągnięcie ręki, a konferencja pokazała bardzo dużą rozpiętość pomysłów i podejść – od bardzo “inżynieryjnej” selekcji Juhani Lundena, poprzez “test Bonda”, czyli pozostawienie pszczół selekcji naturalnej, aż do filozoficznej wizji pszczoły miodnej jako samoświadomego organizmu będącego częścią całego ekosystemu.

Erik Österlund twierdzi, że każdy może podjąć własną selekcję odpornych pszczół – trzeba tylko chcieć. Powtarza przy tym, że cała selekcja wcale nie musi być “perfekcyjna”, wystarczy, aby była “poprawna”, by zaistniał pozytywny długofalowy skutek. Wielu naukowców, w tym również z Polski, twierdzi, że wystarczyłoby już kilkuletnie ograniczenie przewożenia pszczół na wielkie odległości, aby stan ich zdrowia zauważalnie się poprawił. Pomimo tego zamiast rozwijać lokalną i przystosowaną „genetykę”, sprowadzamy matki pszczele z odległych rejonów i nie tylko krzyżujemy naszą „genetykę” z pszczołami gorzej przystosowanymi do miejscowych ekosystemów, ale także sprowadzamy obce patogeny i organizmy inwazyjne. Czyż nie tak Varroa rozpoczęła swoją wędrówkę po Europie? John Kefuss jest zdania, że większość środowiska pszczelarskiego wyznaje tzw. “efekt mañana”, który sprowadza się do zasady: “nie rób dziś tego, co kto inny zrobi za ciebie jutro”. Niech przesłaniem tej konferencji będzie to, że my wszyscy razem i każdy z osobna decydujemy o tym, jak będzie wyglądać pszczelarstwo w przyszłości.

Bartłomiej Maleta

The post „Musimy być bardziej jak pszczoły” – czyli raport z konferencji w całości poświęconej pszczelarstwu bez zwalczania warrozy – cz. 2 first appeared on Wolne Pszczoły.

]]>
„Musimy być bardziej jak pszczoły” – czyli raport z konferencji w całości poświęconej pszczelarstwu bez zwalczania warrozy – cz.1 http://wolnepszczoly.netlify.app/musimy-byc-bardziej-jak-pszczoly-czyli-raport-z-konferencji-w-calosci-poswieconej-pszczelarstwu-bez-zwalczania-warrozy-cz-1/ Wed, 13 Jun 2018 18:47:24 +0000 http://wolnepszczoly.netlify.app/?p=1698 Artykuł ukazał się w czerwcowym wydaniu miesięcznika Pszczelarstwo W dniach 7 – 8 kwietnia 2018 roku miałem zaszczyt, ale również i niewątpliwą przyjemność uczestniczyć w pierwszej w Europie konferencji w całości poświęconej pszczelarstwu nie praktykującemu leczenia pszczół, na której reprezentowałem Stowarzyszenie Pszczelarstwa Naturalnego „Wolne Pszczoły”. Konferencja odbyła się w Neusiedl am See we wschodniej Austrii. […]

The post „Musimy być bardziej jak pszczoły” – czyli raport z konferencji w całości poświęconej pszczelarstwu bez zwalczania warrozy – cz.1 first appeared on Wolne Pszczoły.

]]>
Artykuł ukazał się w czerwcowym wydaniu miesięcznika Pszczelarstwo

W dniach 7 – 8 kwietnia 2018 roku miałem zaszczyt, ale również i niewątpliwą przyjemność uczestniczyć w pierwszej w Europie konferencji w całości poświęconej pszczelarstwu nie praktykującemu leczenia pszczół, na której reprezentowałem Stowarzyszenie Pszczelarstwa Naturalnego „Wolne Pszczoły”. Konferencja odbyła się w Neusiedl am See we wschodniej Austrii. I choć dopiero ustąpiły mrozy, pogoda dopisała na tyle, że udało mi się połączyć moje dwie pasje, czyli pszczelarstwo i podróże rowerowe. Do miejsca spotkania dojechałem moim jednośladem, obładowany bagażami. To niewątpliwie wzbudziło zainteresowanie zgromadzonych tam pszczelarzy, ale na pewno nie odciągnęło nikogo od tematu, który ich tam przywiódł.

Bartłomiej Maleta - Neusiedl
Bartłomiej Maleta – Neusiedl

Jak się okazało na miejscu, sama idea zorganizowania takiej konferencji narodziła się dość spontanicznie, a mianowicie w rozmowie pszczelarzy amatorów na Facebooku. Pewien zamieszkały w Austrii pszczelarz od kilku lat nie zwalczający warrozy, Norbert Dorn, zdecydował się zorganizować spotkanie pszczelarzy nieużywających żadnych substancji chemicznych w swoich pasiekach. Od słowa do słowa, niewinny plan spotkania towarzyskiego przerodził się w ideę zaproszenia największych pszczelarskich sław Europy podejmujących trud selekcji odpornych pszczół i zorganizowania konferencji. Gdy się dowiedziałem o tym projekcie, w pierwszej chwili uznałem, że spotkanie odbędzie się po prostu zbyt daleko, żeby ot tak „wyskoczyć na weekend”. Ostatecznie jednak zdecydowałem, że nie mogę zrezygnować z udziału w wydarzeniu tak doniosłym dla pszczelarstwa, jakie zdecydowałem się praktykować. Z pomocą niemieckiej pszczelarki Sibylle Kempf, podobnie jak my propagującej potrzebę odejścia od stosowania pestycydów i substancji biobójczych w praktyce pasiecznej, skontaktowałem się z Norbertem Dornem i poprosiłem o możliwość reprezentowania na konferencji stowarzyszenia „Wolne Pszczoły”. Ku mojej radości wyraził zgodę i w ten sposób nasz udział w tym wydarzeniu się urzeczywistnił. Spotkanie zgromadziło około 90 uczestników i prelegentów z wielu krajów Europy, w tym z Anglii, Austrii, Finlandii, Francji, Niemiec, Polski, Szwajcarii i Szwecji. Podczas konferencji obowiązywały dwa języki wykładowe – angielski i niemiecki.

Otwarcie konferencji przypadło na sobotni poranek. Po przywitaniu prelegentów i publiczności przez organizatorów, nastąpiło krótkie wystąpienie przedstawicieli miejscowych władz, starających się podkreślić rolę pszczoły miodnej w ekosystemie i rolnictwie. Wyrazili oni zadowolenie z powodu zorganizowania konferencji na ich terenie, a także z powodu stale rosnącej populacji pszczół w miejscowych pasiekach. Jak to nierzadko w takich sytuacjach bywa, niezwłocznie po zakończeniu swojego wystąpienia, opuścili salę, nie czekając nawet na rozpoczęcie merytorycznej części spotkania.

Wykład otwierający konferencję wygłosiła Heidi Herrmann, przedstawicielka prężnej organizacji brytyjskiej Natural Beekeeping Trust (https://www.naturalbeekeepingtrust.org/), która zajmuje się propagowaniem pszczelarstwa przyjaznego pszczołom – zwanego czasem również pszczelarstwem naturalnym. Sama Heidi Herrmann w swojej pasiece nie stosuje żadnych medykamentów do zwalczania roztoczy już od wielu lat. Przyznaje jednak otwarcie, że na Wyspach Brytyjskich taka praktyka jest o wiele łatwiejsza niż w krajach Europy kontynentalnej, a straty zbliżone do pasiek, w których walczy się z warrozą. Herrmann podkreśliła, że jadąc z lotniska do Neusiedl am See, widziała pola uprawne przypominające pustynie dla pszczół. Komentując szybkie opuszczenie sali przez przedstawicieli władz, wyraziła ubolewanie, że ich zrozumienie dla potrzeb pszczół i pszczelarstwa jest tak niewielkie.

Heidi Herrmann
Heidi Herrmann

Okresowy głód i niedożywienie powodują, że pszczoły nie mogą przetrwać bez wspomagania substancjami, które na dłuższą metę są dla nich toksyczne, a pszczelarze nie chcą zaprzestać leczenia z obawy przed olbrzymimi stratami. Stwierdziła, że władze, zamiast cieszyć się ze wzrostu liczby pni pszczelich na terenach rolnictwa uprawianego na skalę przemysłową i ubogich w różnorodne pożytki, powinny raczej zająć się budową pszczelich pastwisk i edukacją miejscowych rolników. Trzeba przy okazji zaznaczyć, że edukacja jest potrzebna w każdym kraju. Ja sam, w czasie mojej podróży do Neusiedl kilkakrotnie widziałem rolników – zarówno na Słowacji jak i w Austrii (a przecież w Polsce nie jest też inaczej) – stosujących opryski na świeżo kiełkujące rośliny uprawne, podczas wyjątkowo silnych wiatrów, które zwiewały cały oprysk z pól. A to przecież nie tylko grozi skażeniem okolicznych ekosystemów, ale i z punktu widzenia rolnika jest zabiegiem pozbawionym sensu. Edukacja jest więc potrzebna zawsze i wszędzie.

Po otwarciu, pierwszy wykład wygłosił Jürgen Küppers, który pokrótce opisał historię i perspektywy zdrowego pszczelarstwa na przyszłość. Podkreślił, że pszczelarstwo tak naprawdę wstąpiło na równię pochyłą już w czasach Langstrotha, a w ostatnich dziesięcioleciach nastąpił gwałtowny spadek odporności pszczół. To zbiegło się rzecz jasna z uprzemysłowieniem rolnictwa i całkowitą zmianą myślenia o efektywności produkcji rolnej i pszczelarskiej. W ulach pojawiła się węza z powiększoną komórką pszczelą (5.4 – 5.7 mm), a także izolatory czy kraty odgrodowe, które zaburzały komunikację wewnątrz pszczelego gniazda. Wraz z rozpoczęciem karmienia pszczół na zimę cukrem, przeżywały coraz słabsze rodziny, co następnie powodowało rozpowszechnianie się populacji gorzej przystosowanej genetycznie.

Jurgen Kuppers
Jurgen Kuppers

Pojawienie się roztoczy Varroa przypieczętowało ten proces. Jürgen Küppers przypomniał, że w chwili nadejścia roztoczy pasieki przeżyły olbrzymie załamania, co skłoniło pszczelarzy do desperackiej walki z dręczem pszczelim (Varroa destructor). Walka ta od tego czasu stale się nasilała, gdyż efekt wywołany przez roztocza spowodował olbrzymią traumę u pszczelarzy. Wskazał jednak na coraz częściej podejmowane próby selekcji pszczół w kierunku zwiększenia zdolności radzenia sobie z chorobami i inne aktywności podejmowane w związku z narastającym kryzysem – jak choćby próby odbudowy lokalnych półdzikich populacji pszczół. Podkreślił także rolę niektórych hodowców i badaczy w propagowaniu zdrowego pszczelarstwa.

Kolejnym wykładowcą był dr John Kefuss, jeden ze światowych pionierów i propagatorów pszczelarstwa bez leczenia. Hodowca jest prawdziwą sławą światowego pszczelarstwa, a przy okazji naprawdę barwną postacią. Ciągle żartuje i traktuje siebie samego z bardzo dużym dystansem. Kefuss opracował tzw. “test Bonda” (zwany również metodą “live and let die” czyli “żyj i pozwól umrzeć”), będący strategią selekcji pszczół w kierunku odporności na pasożyta. Metoda polega tak naprawdę na pozostawieniu rodzin pszczelich selekcji naturalnej. W rozumieniu hodowcy, pszczoły, które potrafią poradzić sobie z roztoczami przetrwają, a umrą te, które pozwalają na nieograniczony rozwój pasożyta. Kefuss rozpoczął swoją selekcję od wypracowania cechy higieniczności pszczół (poprzez testy usuwania zamarłego czerwiu), ale tak naprawdę wówczas nie była to cecha potrzebna w radzeniu sobie z warrozą, a z inną chorobą, tj. zgnilcem europejskim, który był niegdyś olbrzymim problemem w jego pasiece. W tamtym okresie kiedy Kefuss przychodził na pasieczysko, uderzał go w nozdrza smród dochodzący z rozstawionych uli.

John Kefuss
John Kefuss

Był to czas, kiedy jeszcze zwalczał warrozę i leczył pszczoły. Spośród 115 pni wybrał 14 najbardziej higienicznych rodzin, które posłużyły do dalszej hodowli. W zasadzie – jak zaznaczył – na początku selekcji w 1998 roku jego pszczoły przejawiały znacznie większy instynkt higieniczny niż w 2008, kiedy pasieka była już całkowicie odporna na roztocza i wiele lat nieleczona – i rzecz jasna nie miał już żadnych problemów z chorobami czerwiu. Oznacza to, że sama higieniczność pszczół nie przekłada się bezpośrednio na ich radzenie sobie z roztoczami. John Kefuss wprowadził ciekawe rozróżnienie pomiędzy “odpornością” pszczół na pasożyta (resistance), a “tolerancją” (tolerance). Ta pierwsza wartość dotyczy zdolności pszczół do samodzielnego ograniczania liczby roztoczy, podczas gdy ta druga zdolności pszczół do ograniczania szkód poczynionych przez pasożyta. Kefuss stwierdził, że jego pszczoły nie mają wysokiej tolerancji, ale są odporne na roztocza.

Kefuss uważa, że każdy pszczelarz powinien sobie zadać dwa pytania. Po pierwsze, dlaczego miałby nie leczyć pszczół, a drugie, pod jakimi warunkami przestałby je leczyć. On sam zawsze miał świadomość, że lecząc pszczoły, stosuje bardzo silne substancje chemiczne i zdawał sobie sprawę z ich szkodliwości. W pewnym momencie zorientował się, że miewa częste migreny, a po rozmowach z innymi pszczelarzami, cierpiącymi na podobne dolegliwości, doszedł do wniosku, że przyczyną jest właśnie obcowanie z silnymi toksynami w praktyce pasiecznej. Uznał więc, że o ile zawsze może kupić nowe pszczoły, zdecydowanie trudniej byłoby mu odkupić… nowy mózg. Tak właśnie zaczęła się jego historia związana z porzuceniem silnych substancji chemicznych w pasiece. Dziś, jako hodowca, twierdzi, że musi podejmować sporo wysiłku, aby utrzymać cechę odporności na roztocza, bo… w jego pasiece praktycznie ich nie ma. Kiedyś zorganizował nawet konkurs i płacił 1 centa za każdą znalezioną samicę dręcza pszczelego, a zwycięzcy po dłuższym czasie znajdowali co najwyżej po około 20 sztuk. Przyznał ze śmiechem, że była to najtańsza siła robocza, jaką mógłby sobie wymarzyć hodowca pszczół. Zauważył przy tym, że nie sposób prowadzić selekcji na odporność na roztocza, gdy praktycznie nie istnieje ich presja. Jak bowiem sprawdzić, czy pszczoły radzą sobie z nieobecnym czynnikiem? Kefuss doszedł do wniosku, że musi pozyskiwać ramki z silnie porażonym czerwiem z innych pasiek i umieszczać je w rodzinach potencjalnych reproduktorek, aby stale weryfikować zdolność pszczół do likwidowania zagrożenia (tzw. “przyspieszony test Bonda”). Powtarzał przy tym: “muszę kupować roztocza, a te są drogie”. Stwierdził, że wypracowane przez niego metody są doskonałe do wyszukiwania i dalszej hodowli tych pszczół, które określił jako “roztoczowe czarne dziury” (“varroa black holes”). Są to rodziny, które “pochłaniają” więcej roztoczy niż wypuszczają ich z uli, a więc dręcz “znika” w tych ulach jak w czarnych dziurach. Aby znaleźć “czarne dziury”, niezbędne są rodziny, które stanowią ich przeciwieństwo, a które określa się jako “roztoczowe bomby” (“varroa bomb” albo “mite bomb”). Są to pnie, które pozwalają na gwałtowny rozwój pasożyta i umierając przy wysokim porażeniu, stają się potencjalnym zagrożeniem dla sąsiednich rodzin. W przeciwieństwie do większości środowiska pszczelarskiego, jemu “roztoczowe bomby” nie spędzają snu z powiek. Dla niego to doskonałe, choć nieobecne w jego pasiekach narzędzie selekcji pszczół coraz zdrowszych i lepiej radzących sobie z warrozą. Podkreślał przy tym wielokrotnie, że skoro jemu udało się przeprowadzić taką selekcję, to znaczy, że absolutnie każdy może tego dokonać.

 Bartłomiej Maleta

The post „Musimy być bardziej jak pszczoły” – czyli raport z konferencji w całości poświęconej pszczelarstwu bez zwalczania warrozy – cz.1 first appeared on Wolne Pszczoły.

]]>
Ciężkie chwile „Fortu Knox” czyli niemiłe dobrego początki http://wolnepszczoly.netlify.app/ciezkie-chwile-fortu-knox-czyli-niemile-dobrego-poczatki/ Tue, 05 Sep 2017 10:30:40 +0000 http://wolnepszczoly.netlify.app/?p=1558 Trudna zimowla Zima 2016/2017 mocno uderzyła w pasieki członków Stowarzyszenia Pszczelarstwa Naturalnego „Wolne Pszczoły” i pszczoły zgłoszone do Projektu „Fort Knox”. Jesienią 2016 roku liczba nieleczonych rodzin członków Stowarzyszenia oscylowała wokół 150, a łącznie z pozostałymi zapewne znacząco przekraczała 200. Do „naszej wspólnej pasieki” zgłoszonych było 18. Liczby wyglądały więc dobrze i choć w niektórych […]

The post Ciężkie chwile „Fortu Knox” czyli niemiłe dobrego początki first appeared on Wolne Pszczoły.

]]>
Trudna zimowla

Zima 2016/2017 mocno uderzyła w pasieki członków Stowarzyszenia Pszczelarstwa Naturalnego „Wolne Pszczoły” i pszczoły zgłoszone do Projektu „Fort Knox”. Jesienią 2016 roku liczba nieleczonych rodzin członków Stowarzyszenia oscylowała wokół 150, a łącznie z pozostałymi zapewne znacząco przekraczała 200. Do „naszej wspólnej pasieki” zgłoszonych było 18. Liczby wyglądały więc dobrze i choć w niektórych pasiekach rok 2016 był ciężki, to pod koniec sezonu wszystko wyglądało obiecująco. Zima przyniosła jednak srogą selekcję i olbrzymią śmiertelność, a w pasiekach członków Stowarzyszenia przeżyło niewiele ponad 30 rodzin pszczelich. Dodatkowo większość z nich przetrwała na toczkach Przedstawiciela Stowarzyszenia, Łukasza. Znana nam była prawidłowość mówiąca, że spora większość pszczół umiera właśnie po dwóch latach od zaprzestania leczenia. Mając spore rozdrobnienie pasiek, połączone z rozprzestrzenieniem ich na obszarze prawie całego kraju, nie spodziewaliśmy się jednak aż tak dużych strat.

Wiosną na wielu pasiekach panował więc smutek i pszczelarze oglądali puste ule. Nieliczni mogli się cieszyć z jednej lub zaledwie kilku żyjących rodzin. Nieleczone mniejsze pasieki, liczące po parę – paręnaście pni, w sporej części przestały istnieć. Pszczoły przeżyły tylko na dwóch z sześciu pasiek, zgłoszonych do Projektu. Były to rodziny u Łukasza oraz u Joli. Pszczoły Joli były jednak zgłoszone do Projektu w roku 2016 i tak naprawdę nie były leczone dopiero jeden sezon. Jakkolwiek można było (i należało!) je wykorzystać, to jednak ich przydatność z punktu widzenia naszych założeń wciąż pozostawała co najmniej wątpliwa, z racji tego, że do chwili obecnej nie przeszły żadnego sprawdzianu. Wiosna postawiła więc przed nami zadanie stworzenia nowych 12 rodzin z 6, aby móc powrócić do stanu wyjściowego. To zadanie na pierwszy rzut oka nie wydaje się trudne, gdyż wystarczy z każdej rodziny wziąć po dwa nowe odkłady. Nie stanowi to problemu, jeżeli zbieranie miodu nie należy do priorytetów (a tak jest przecież w Projekcie), a jest nim stworzenie nowych rodzin na bazie istniejących. Problemem i zagadką pozostawał jednak stan zdrowotny rodzin, które przeżyły. Nasze doświadczenia wskazują bowiem na to, że pszczoły borykające się z problemami zdrowotnymi często są w stanie z tych problemów wyjść obronną ręką, ale nie zawsze rozwijają się i pozwalają się namnażać tak, jakbyśmy tego chcieli i oczekiwali – czyli tak jak rodziny, za które te problemy rozwiązują pszczelarze.

Problemy przy odbudowie pasieki Fortowej

Wiedząc, że rodziny Joli wywodzą się z pszczół czysto komercyjnych, obawialiśmy się, że ich genetyka może – choć jak to w przypadku pszczół: nie koniecznie – nie wystarczyć do przetrwania i dalszej samowystarczalności. W związku z tym postanowiliśmy zrobić i przewieźć do Łukasza odkłady, z których dopiero miały być namnażane nowe rodziny dla innych. Liczyliśmy na to, że po pierwsze młode matki unasiennią się przynajmniej w jakiejś części trutniami z pasieki, która przeszła już pierwsze kryzysy, po drugie doświadczenie Łukasza pozwoli znacząco lepiej wykorzystać potencjał pszczół do stworzenia nowych rodzin, po trzecie w razie niepowodzeń w wychowie i unasiennieniu matek będzie można do rodzin poddać mateczniki z pozostałych rodzin z Projektu, które mają już za sobą kilka lat bez leczenia. Tak też zrobiliśmy i to okazało się rozwiązaniem słusznym. O ile nie możemy stwierdzić, jakimi trutniami unasienniły się młode matki, to na pewno Łukasz stanął na wysokości zadania, rozwiązując wszystkie problemy jakie stanęły na jego drodze i ostatecznie, pomimo przeciwności losu, wykonał dokładnie tyle rodzin ile było trzeba na pokrycie dotychczasowych strat. 12 młodych rodzin zostało utworzonych i część z nich już bzyczy na właściwych i docelowych pasiekach członków Projektu „Fort Knox”, a reszta trafi na nie niebawem.

A trzeba przyznać, że nie obyło się bez problemów. Po pierwsze w międzyczasie wiosną osypała się jedna z rodzin fortowych u Łukasza, a przywiezione od Joli bezmatki, po wygryzieniu się porażonego roztoczami czerwiu, przestały wyglądać na zdrowe i prężne rodziny, jakimi zdawały się być w połowie maja. Warroza poczyniła w nich bardzo duże spustoszenia. Do tego stopnia, że pszczoły roiły się aby tylko uciec z uli, w których porażenie zbliżało się do poziomu krytycznego. W związku z tym jedna z rodzin w ogóle nie wychowała matek z mateczników – te albo zamarły, albo wygryzione matki były na tyle słabe, że nie wróciły z lotów godowych, lub nie podjęły czerwienia. Zresztą obydwie rodziny przywiezione od Joli mocno się wypszczeliły i zanim młode matki podjęły czerwienie, znacząco się zmniejszyły. Na szczęście było to w szczycie sezonu i dzięki temu wraz ze „zniknięciem” chorych owadów z uli i pojawieniem nowego czerwiu, pszczoły zaczęły wyglądać dobrze. Na tą chwilę ciężko stwierdzić jak bardzo porażone roztoczami są te rodziny, ale wyglądają zdrowo i stabilnie (oby nie było to złudne!). Na tym przykładzie widać jak zbawienna może być dla pszczół przerwa w czerwieniu i wydawałoby się drastyczne wypszczelenie z chorych osobników. Zobaczymy jednak, co przyniesie zbliżająca się jesień i zima, bo wiadomo, że w rodzinach wciąż może czaić się kryzys tylko chwilowo „zaleczony”.

Kolejnym tegorocznym problemem był głód. Wiele pasiek w bieżącym sezonie donosi o wyjątkowo słabych pożytkach powodujących mizerny rozwój rodzin. Podobnie było i u Łukasza w pewnych okresach. Rodziny z zimy wyszły z niewielkimi zapasami, a te zamiast rosnąć, kurczyły się w zastraszającym tempie i pszczoły praktycznie wymagały karmienia na bieżąco. Jak wiadomo nie sprzyja to tworzeniu małych rodzin i ich rozwojowi. Sytuacja wymagała więc sporych nakładów pracy i troski ze strony Łukasza.

Projekt też doznał kolejnej straty, gdyż jeden z macierzaków Joli nie przetrwał kryzysu, który objawił się też w przewiezionych do Łukasza odkładach. Na rok kolejny mamy więc już dwie rodziny do odbudowy – jedną dla Łukasza, a drugą dla Joli. Na pewno odwdzięczymy się za tegoroczną pomoc! Co jednak istotne, Fort Knox przeszedł trudny okres zwycięsko wykazując samowystarczalność. Przynajmniej na razie. Pozostając dobrej myśli, nie siadamy jednak na laurach, bo wiemy, że w przyszłym roku może być równie ciężko – i oby nie było ciężej.

Wnioski na przyszłość

Z tegorocznych spadków wyciągnęliśmy parę wniosków.

Po pierwsze i najważniejsze, że podstawą przejścia zwycięsko przez okres selekcji jest nasza współpraca. W skali w jakiej pracujemy przy pszczołach nie da się – a przynajmniej może to być bardzo trudne – ustabilizować pasiek bez wzajemnych gwarancji, współpracy i pomocy. Tegoroczne doświadczenia pokazały, że nawet pasieki liczące kilkadziesiąt pni mogą okazać się bezbronne w starciu z warrozą i innymi chorobami pszczół. Takie doświadczenia płyną również z pasiek ludzi, którzy z sukcesami przeszli przez kryzysy – jak choćby od Kirka Webstera czy Juhaniego Lundena. Nawet po kilku latach, zanim nie uda się ustabilizować całkowicie śmiertelności, każdego z nas może czekać spadek na poziomie nawet 70 – 80% – i oby nie całkowity.

Drugi wniosek jest już bardziej konkretny – Projekt „Fort Knox” powinien się rozszerzać i rozrastać, ale musi opierać się na pszczołach, które już przeszły przez jakieś wcześniejsze sito selekcyjne. Dopuszczenie całkowicie „przypadkowych” pszczół z hodowli komercyjnych może skończyć się tak jak w przypadku pszczół pozyskanych od Joli. Owszem, bilansując plusy i minusy, pszczoły te okazały się bardzo pomocne w tak trudnym roku, ale pokazały też, że dadzą się pokonać przez kryzysy i choroby. Projekt natomiast musi iść w przód i się rozwijać, dlatego powinien opierać się o genetykę selekcjonowaną, a nie stale wprowadzaną nową, która nie przeszła tzw. „testu Bonda”. Jeżeli więc nowe osoby będą chętne do wstąpienia w nasze szeregi, a same nie będą posiadały pszczół po pierwszych sitach selekcyjnych (a przecież zdajemy sobie sprawę, że prawdopodobieństwo tegoż będzie znikome), to będą musiały zaopatrzyć się w pszczoły od nas. Ale kto zechce do nas dołączyć, na pewno otrzyma każdą niezbędną pomoc, jakiej tylko zdołamy udzielić. Bez wątpienia nikt nie poskąpi matki pochodzącej z selekcjonowanej linii, a w miarę swoich możliwości podzielimy się też pakietem, rójką czy odkładem – bo przecież te pszczoły „wrócą do nas” w ramach Projektu!

Dalsze wnioski dotyczą kwestii logistycznych. Dawca – a więc osoba, która wykonuje rodziny dla innych – musi otrzymać od Biorcy (bo tak w Regulaminie określamy osobę, która otrzymuje rodzinę) starannie przygotowany ul: wypełniony ramkami z suszem, odpowiednio zabezpieczonymi przed przesuwaniem się i gnieceniem pszczół, szczelny – ale z odpowiednią wentylacją, zdatny do przewozu pszczół i z podkarmiaczką, a także odpowiedni zapas pokarmu. Jeżeli nie uda się dostarczyć suszu z pokarmem, to Biorca na pewno powinien zapewnić odpowiednią ilość cukrowego ciasta. Dawca i tak ma przecież wystarczająco zajęć w pasiece, a więc nie może martwić się o odpowiednie zapasy, czy przygotowania rodzin do przewózki dla innych.

Podsumowania

Ten rok okazał się dla członków „Wolnych Pszczół” ciężki, ale udało nam się podnieść z zimowego upadku. Mamy nadzieję, że kolejne lata i sita selekcyjne zmniejszają prawdopodobieństwo ewentualnych całkowitych spadków w naszych pasiekach, a dalej zbliżają nas do względnej stabilizacji i równowagi. Tak głoszą doświadczenia światowe i na to liczymy. W tym roku liczba rodzin pszczelich należących do członków Stowarzyszenia znów znacząco przekroczyła 200, z czego jak szacujemy ponownie około 150 pozostanie nieleczonych. Mamy świadomość, że nie wszystkie te rodziny wywodzą się z tych, które przetrwały ciężki kryzys i zimowlę, a zatem w części inicjują proces od zera. Jednak około 60 z wymienionej liczby wywodzi się bezpośrednio z pszczół, które przeżyły kryzysy. Jest to o tyle ważne, że przecież w nich wciąż mogą występować presje selekcyjne, które zabiły pozostałe rodziny. Jeżeli zdarza się, że w tych rodzinach presje są niewielkie, to dzieje się tak tylko dzięki samym pszczołom lub prostym zabiegom pszczelarskim, jak wykonanie przerwy w czerwieniu czy podzielenie ilości warrozy „na części” przy tworzonych odkładach. Te ostatnie zabiegi, w świetle praktycznie wszystkich opinii środowiska pszczelarskiego, są niewystarczające, aby utrzymać pszczoły przy życiu. Jeżeli więc pszczoły przetrwają kolejną zimowlę, będzie to tylko dzięki nim samym. Dzięki jakimś mechanizmom genetycznym lub środowiskowym, które, miejmy nadzieję, zaczną się coraz częściej ujawniać w naszych pasiekach.

Trzeba też nadmienić, że w kolejnych kilkudziesięciu rodzinach ze wspomnianych 150, które jesienią nie zostaną poddane zabiegom „leczniczym”, czerwią matki wywodzące się z pszczół, które przeżyły ostatnią zimowlę. Te rodziny jednak tworzone były na bazie pszczół „leczonych”, które musieliśmy kupić wiosną, aby odbudować potencjał naszych pasiek. One również są nośnikami cennej dla nas genetyki, ale też mamy świadomość, że utworzenie rodzin z robotnic, które jesienią zostały oczyszczone z pasożytów, jest poddaniem ich znacząco mniejszej presji, a zatem zwiększeniem ich szansy na przetrwanie najbliższej zimy. To oczywiście może być plusem dla naszych pasiek, ale też przy okazji spowolnieniem selekcji. Niezależnie od wszystkiego, jak zawsze testem posiadanych linii genetycznych okaże się najbliższa zimowla, a następnie kolejny sezon. Oby był bogatszy w pożytki i rozpoczął się lepiej niż bieżący!

Za tegoroczną pomoc w ramach Fortu Knox jeszcze raz serdecznie dziękujemy Łukaszowi i Joli!

Bartłomiej Maleta

The post Ciężkie chwile „Fortu Knox” czyli niemiłe dobrego początki first appeared on Wolne Pszczoły.

]]>
Kto komu szkodzi, czyli szukanie kozłów ofiarnych za dziesięciolecia zaniedbań http://wolnepszczoly.netlify.app/kto-komu-szkodzi-czyli-szukanie-kozlow-ofiarnych-za-dziesieciolecia-zaniedban/ Thu, 03 Nov 2016 19:22:01 +0000 http://wolnepszczoly.netlify.app/?p=1312 Wielokrotnie już w przeszłości zetknąłem się i jeszcze zapewne niestety zetknę z olbrzymią krótkowzrocznością pszczelarzy. Perspektywa pszczelarza obejmuje prawie wyłącznie tylko najbliższe miodobranie, czasem również kolejne, a bardzo sporadycznie początek kolejnego sezonu. Przygotowując pszczoły do zimy, tak naprawdę przygotowuje się je „na rzepak” (niektórzy „na wierzbę” lub „na mniszek”), po rzepaku rodziny pszczele prowadzone są […]

The post Kto komu szkodzi, czyli szukanie kozłów ofiarnych za dziesięciolecia zaniedbań first appeared on Wolne Pszczoły.

]]>
Wielokrotnie już w przeszłości zetknąłem się i jeszcze zapewne niestety zetknę z olbrzymią krótkowzrocznością pszczelarzy. Perspektywa pszczelarza obejmuje prawie wyłącznie tylko najbliższe miodobranie, czasem również kolejne, a bardzo sporadycznie początek kolejnego sezonu. Przygotowując pszczoły do zimy, tak naprawdę przygotowuje się je „na rzepak” (niektórzy „na wierzbę” lub „na mniszek”), po rzepaku rodziny pszczele prowadzone są z myślą o kolejnych pożytkach, aż do ostatniego w danym sezonie. Wówczas cykl się zamyka i powraca ten sam schemat na kolejny rok. Sezon pszczelarski to tak naprawdę gonitwa od pożytku do pożytku i podejmowanie działań w kierunku utrzymania „optymalnej siły i struktury rodziny” na początek nektarowania – rodzina „słaba” nie ma racji bytu w tym świecie. I pewnie nie byłoby w tym tak naprawdę nic złego, bo przecież ekonomia jest naprawdę istotna i nikt nie neguje jej znaczenia. Problem jest w tym, że na każdym kroku objawia się szkodliwość tych działań – pszczoły, dzięki swojej plastyczności jakoś to znoszą, ale często mówią po prostu dość i rodziny osypują się pomimo wszelkich prób utrzymania ich najlepszej kondycji (a tak naprawdę właśnie „przez” te działania).

koziol_ofiarny


Osobiście dziś chcę budować moją pasiekę roku 2020, 2025 i kolejnych. Chcę wówczas widzieć ją wydajną, w zdrowiu i bez jakiejkolwiek chemii – nie tylko tej „twardej”, ale również tej tzw. „naturalnej” (bo ta również szkodzi pszczołom). Nie mam najmniejszych wątpliwości, że to przedsięwzięcie jest możliwe. Takie też spojrzenie staramy się promować w Stowarzyszeniu Pszczelarstwa Naturalnego „Wolne Pszczoły”. Czasem mam wrażenie, że dopiero dzięki tej inicjatywie zaczęło się głośno i bez wstydu mówić o zupełnie innej wizji pszczelarstwa. Wizji, w której śmierć rodziny nie zawsze musi być wynikiem „błędu w sposobie przeprowadzenia leczenia”. Być może wizji pasieki potencjalnie mniej wydajnej w wyliczeniach „na ul”, być może tylko dla amatorów czy ludzi potrzebujących trochę dorobić, ale za to z pszczołą na pierwszym miejscu, bo to przecież ona dźwiga na sobie cały ciężar małego czy większego przedsiębiorstwa pasiecznego. Dzięki Stowarzyszeniu coraz więcej mówi się o gospodarce ekonomicznie wydajnej, ale prowadzonej raczej ekstensywnie, w oparciu o zdrowe pszczoły, a nie intensywnie, przy założeniu jak największego dochodu z każdej pojedynczej rodziny pszczelej, eksploatowanej do granic jej wytrzymałości. Niestety wciąż pokutują schematy i wiedza wbita do głowy niegdyś młodym i początkującym pszczelarzom, a dziś kształtującym światopogląd doświadczonym praktykom, czy nierzadko również naukowcom.

Na wstępie rozważań pozwolę sobie przytoczyć kilka przykładów, jakie wpadły mi w oko lub ucho w ostatnim czasie.

  • Niedawno na portalu internetowym „Dziennika Polskiego” trafiłem na tekst z 12 maja 2016 roku pod tytułem „Pszczoły w lesie czy ulu? Spór o barcie na drzewach”. Tekst dotyczył problemów z jakimi zetknął się pszczelarz chcący przywrócić tradycję bartniczą na terenie nadleśnictwa Gromnik niedaleko Tarnowa w Małopolsce. Według Dziennika bartnik spotkał się z oporem środowiska pszczelarskiego, reprezentowanym przez prezesa koła pszczelarskiego w Tuchowie: „Obecnie pszczoły są bardzo podatne na choroby i w lesie same sobie z nimi nie poradzą. Jedynie wczesne wykrycie warozy czy zgnilca jest podstawą skutecznego ich zwalczania. Jest to możliwe tylko w ulach ramkowych, które można łatwo rozebrać i dokonać przeglądu gniazda. (…) W barciach lub kłodach, gdzie plastry przytwierdzone są do ścian (…) jest to niemożliwe. O chorobie dowiemy się dopiero wówczas, gdy rodzina zacznie wymierać. Jedna osłabiona chorobą rodzina w barci stanie się przyczyną zarażenia wielu pasiek znajdujących się w promieniu kilku kilometrów” (przytoczone za oryginałem: http://www.dziennikpolski24.pl/region/a/pszczoly-w-lesie-czy-w-ulu-spor-o-barcie-na-drzewach,9980448/)… Pod tekstem natomiast pojawiło się co najmniej kilka nieprzychylnych bartnikowi komentarzy, próbujących przekazać, że obecnie pszczoły są po prostu „wydelikacone” i nie są w stanie stawić skutecznego oporu roztoczom.
  • W numerze szóstym z 2016 roku dwumiesięcznika „Pasieka” pan Sławomir Trzybiński w artykule „Co zrobić, żeby było lepiej, czyli podsumowanie sezonu” opisuje między innymi przebieg sezonu i własne wnioski na temat przyczyn i wielkości porażenia pszczół roztoczami. Przy okazji nazywa pszczelarzy ludźmi „zapobiegliwymi i wychodzącymi możliwościom i zagrożeniom naprzeciw”. Pan Trzybiński w ostatnim podrozdziale artykułu, zatytułowanym „Pseudo-ekologistom mówimy „nie”!”, niewątpliwie odnosi się do Stowarzyszenia Pszczelarstwa Naturalnego „Wolne Pszczoły”, stawiając nas w opozycji do „prawdziwych pszczelarzy”, z wielkim poświęceniem utrzymujących swoje pasieki.
  • W październiku 2016 roku, jeden ze znanych pszczelarzy, mający kilkusetpniowe przedsiębiorstwo pasieczne, zamieścił w internecie film z przeglądu jednego z uli wywiezionych na pożytek nawłociowy. I faktycznie ilość zebranego miodu wyglądała imponująco, bo nie tylko pszczoły zebrały 2 korpusy miodu towarowego, ale też ilość zebranego zapasu pozostawionego w gnieździe pozwoliła na pozostawienie ula bez jesiennego dokarmiania. Czyż nie tak każdy chciałby widzieć swoje pszczelarstwo? Być może. Ale w czasie przeglądu ula, pomiędzy dwoma korpusami gniazdowymi znajdowały się „tajemnicze” paski lub tekturki. Jakość filmu, odległość operatora kamery i krótkie ujęcie nie pozwoliły na dokładną ocenę, czym tak naprawdę owe przedmioty były, ale niewątpliwie nie były to przedmioty naturalnie występującym w pszczelim gnieździe (z kontekstu można domniemywać, że są to paski zawierające fluwalinat).
  • Całkiem niedawno jeden z kolegów ze Stowarzyszenia na naszym forum podesłał link do umieszczonego na Youtube filmu z 1985 roku traktującego o warrozie. Z filmiku wynikało, że w czwartym roku od zarażenia rodziny pszczelej, poziom porażenia pasożytem (sięgający kilku tysięcy osobników) zagraża rodzinie pszczelej i prowadzi do jej śmierci. Kolega w tym samym poście przypomniał, co na ten temat pisał pan Maciej Howis w swojej pracy doktorskiej – i faktycznie dane te są zbieżne z zamieszczonymi w filmiku. Rodziny pszczele dopiero w czwartym roku od zarażenia osypywały się przez pasożyta. W tej samej pracy podano informację, z jakiej dziś chyba zdaje sobie sprawę prawie każdy pszczelarz: otóż dziś rodziny nieleczone osypują się najczęściej po 2 sezonach od zarażenia. Dr Maciej Howis pisze również, że ilość pasożyta zagrażającego życiu rodziny pszczelej dziś jest kilkukrotnie mniejsza (niegdyś życiu rodziny zagrażało porażenie na poziomie 7 – 11 tysięcy roztoczy, a dziś około 2 – 5 tysięcy).
  • Pierwszego października 2016 roku, na „Dniach otwartych” firmy Łysoń w Kleczy Dolnej wysłuchałem wykładu pana dra hab. Pawła Chorbińskiego na temat: „Zarządzanie warrozą w pasiece”. W czasie wykładu prowadzący powiedział swoje słynne zdanie (parafrazuję, więc słowa mogą nie być przytoczone dokładnie): „Kiedy roztocze Varroa pojawiło się na ternie Polski, popełniliśmy błąd, że zaczęliśmy je zwalczać. Gdybyśmy tego nie zrobili, to mielibyśmy wówczas ogromne straty, ale dziś mielibyśmy pszczoły wolne od roztocza”. Słowa te słyszałem już wielokrotnie, gdyż dr Chorbiński wykorzystywał tą myśl również w toku innych swoich wykładów, jakie wysłuchałem wcześniej w internecie. W toku prezentacji wykładowca podał również informację, że gdy roztocze pojawiło się na terenie Polski to (przeciętna czy statystyczna) rodzina pszczela była w stanie przeżyć zimę z porażeniem wynoszącym około 1500 sztuk roztoczy, podczas gdy dzisiejsze pszczoły umierają przy porażeniu na poziomie 500 sztuk – a więc liczby te są niższe niż podaje dr Maciej Howis w swojej pracy, jednak w wykładzie podano mniej więcej te same proporcje ilościowe porażenia, jakie zagrażało pszczołom trzydzieści lat temu i dziś (różnica mniej więcej trzykrotna).

Mając świeżo w głowie te parę narysowanych obrazów przejdę do rozważań na temat funkcjonowania środowiska pszczelarskiego. Otóż okazuje się, że każdy powinien być wtłoczony w pewne ramy, bo inaczej ponoć szkodzi większej społeczności. Wiem, że i mi zarzuca się próbę narzucenia innym pewnych ram. Ale wydaje mi się, że ma to raczej formę przekonywania, a nie narzucenia innym jakichś działań. Tak kreuje się światopogląd – poprzez informowanie, pokazywanie błędów w rozumowaniu, wytykanie niewłaściwych wyborów, czy pokazywanie ich konsekwencji. Czymś zupełnie innym jest natomiast ograniczanie i zabranianie dozwolonych zachowań tylko dlatego, że sprzeczne są z jakimiś naszymi interesami (jak w przypadku przytoczonego bartnika spod Tarnowa, gdyż jak wynika z kontekstu, w tym przypadku jego inicjatywa została prawdopodobnie zahamowana). Pozwolę sobie w tym miejscu na małą dygresję i przedstawię analogiczny problem. Uczestnicząc kiedyś w zajęciach na kursie rolniczym, usłyszałem z ust prowadzącego zajęcia, że nieużytki rolne w interesie lokalnej społeczności powinny być odchwaszczane przez odpowiednie zabiegi (np. odpowiednie koszenie, nawet do kilku razy w roku) lub opryski, gdyż „chwasty” przenoszą się na sąsiednie pola uprawne. O ile sam fakt rozsiewania chwastów zapewne ma miejsce, to jednak sugerowanych metod zaradzenia sytuacji nie określiłbym jako właściwą reakcję na „problem”. Te nieużytki stanowią siedliska i schronienie dla wielu pożytecznych – również dla rolnictwa – zwierząt (np. ptaków walczących dla nas ze szkodnikami, czy też owadów zapylających), stanowią bazę różnorodnych roślin, które budują zdrowe ekosystemy. A często te „chwasty” są po prostu ziołami potrzebnymi do prawidłowego odżywiania roślinożerców, czy też roślinami miododajnymi podtrzymującymi populacje zapylaczy. Opryski tych gruntów nie tylko spowodują wytrucie wielu pożytecznych owadów, ale zanieczyszczą glebę, jak również źródła wody pitnej dla zwierząt czy ludzi. My pszczelarze powinniśmy szczególnie doceniać wagę nieużytków rolnych, a jednak, jak nierzadko można usłyszeć, utrzymując taki nieużytek „szkodzilibyśmy” sąsiednim rolnikom. Patrząc na ten przykład, dla mnie widać jak na dłoni, że podejmując pewne decyzje nie powinniśmy się kierować tylko krótkotrwałymi interesami jakiejś pojedynczej grupy, ale popatrzeć na szerszy kontekst i długofalowe skutki tych działań (nie znaczy to, że na pewno nie należy nigdy odchwaszczać pola – znaczy to tylko, że zawsze trzeba rozważyć za i przeciw, a decyzję podejmować z rozwagą, wybierając raczej interes ważniejszy i długofalowy). W mojej ocenie tego właśnie brakuje w środowisku pszczelarskim – spojrzenia na problem długofalowo, uwzględniając coś więcej niż partykularny interes.

Niestety bardzo często praktykowane są krótkowzroczne metody radzenia sobie z „problemami”. W nowoczesnym pszczelarstwie skala tego zjawiska już dawno osiągnęła granicę absurdu. Ośmio-, czy dziesięciokrotne zabiegi przeciwko pasożytowi są dziś, mam wrażenie, normą. Może nie u wszystkich. Ale ci, którzy stosują zabiegi chemiczne rzadziej, często wykorzystują inne metody ingerencji w życie rodziny pszczelej, nie pozwalając na jej prawidłowy rozwój – zgodny z naturalnym cyklem życiowym. Mam tu na myśli takie metody jak stosowanie izolatorów czy eksterminowanie trutni. Wrogiem numer jeden pszczelarzy jest roztocze Varroa. Wrogiem numer dwa są pszczelarze nie zwalczający warrozy, lub robiący to niewłaściwie. Ci, którzy nie leczą pszczół celowo lub poprzez zaniedbanie, zapomnienie, brak czasu (zapewne można by wymieniać dalej). Ci „źli” pszczelarze, czy jakby napisał pan Trzybiński: „nieprawdziwi”, nie doszukują się metod całkowitej eliminacji pasożyta. Nie stosują po lipie kwasu, by następnie we wrześniu przeprowadzić tzw. „4×4” i potem jeszcze dwukrotnie odymić pszczoły w okresie bezczerwiowym. Ci „nieprawdziwi” pszczelarze nie usuwają pierwszego czerwiu wiosną przy równoczesnym spaleniu tabletki. Nie wycinają również w sezonie ramki pracy. I to oni roznoszą warrozę na całą okolicę. To przez nich są te ciągłe straty w pasiekach, przez nich kochane pszczoły chorują, mają wysokie porażenie warrozą. Przez nich rozwijają się nosema i zgnilec, bo ich pszczoły są słabe i podatne na choroby. Jeżeli rodzina pszczela słabnie, to przecież dzieje się tak przez sąsiada, bo wiemy skądinąd, że nie przeprowadził wiosennego leczenia. Jeżeli po zastosowaniu „4×4”, przy tzw. „kontrolnym odymieniu” spadło 100 sztuk roztocza, to przecież stało się to przez „nieprawdziwego pszczelarza” po sąsiedzku. To jego wina, bo on czekał na ostatnią chwilę, żeby odymić. I tak można by obrzucać się odpowiedzialnością w nieskończoność…

Prawda jest taka, że warroza przenosi się między ulami. To wie każdy. Nie każdy jednak chyba zdaje sobie sprawę, że ona będzie się już zawsze przenosić. Wszyscy próbują znaleźć rozwiązanie, które to jednoznacznie zakończy. Tak się nie stanie. Najwyższa pora zdać sobie z tego sprawę i poszukać innej drogi niż tej wyznaczanej przez pestycydy. Możemy założyć prawie z całkowitą pewnością, że warroza będzie intensywnie przenosić się z tych niewielu uli, w której jest jej dużo. Ale też równie intensywnie będzie przenosić się z ogromnej liczby uli, w których jest jej mało. W Polsce ponad milion rodzin pszczelich jest nosicielami warrozy. Jedne ule mają jej po kilkadziesiąt sztuk, bo tam non stop prowadzone są zabiegi, a inne mają jej po kilkaset czy nawet kilka tysięcy. Ale w stu procentach uli w Polsce rozgościły się już roztocza. Pszczelarze, którzy chcą warrozę zwalczać, nie zawsze dadzą radę to zrobić. Średnia wieku pszczelarzy jest wysoka, bo to często hobby emerytów. Myślę, że nie ma powiatu, w którym co najmniej jeden pszczelarz nie zdołał „wyleczyć” pszczół, choćby z uwagi na swój stan zdrowia (np. zmożony chorobą czy zniedołężnieniem). Wielu pszczelarzy – całkowicie zresztą zgodnie ze sztuką pszczelarską, choć nierzadko wbrew zaleceniom – nie „leczy” pszczół do późnej jesieni. Oni wywożą pszczoły na nawłoć czy wrzos. Inni pszczelarze tylko kiwają głową i mówią: „Zapewne Twoje pszczoły przywiozą ze sobą nie tylko dużo miodu, ale i roztoczy. Musisz je leczyć zaraz po powrocie”. I wszystko jest w porządku, bo przecież ten pszczelarz wywożący pszczoły wykazuje się dużą przedsiębiorczością. To nic nie znaczy dla innych pszczelarzy, że wywożąc kilkadziesiąt pni i nie lecząc do późnej pory jesiennej staje się następnie źródłem zarażenia okolicznych pasiek – bo on robi to pozyskując miód. Pszczelarze „nieprawdziwi” mają małe zbiory, więc nie są przedsiębiorczy, a co za tym idzie, to oni stają się kozłem ofiarnym całego problemu wysokiego porażenia pasiek, choć nierzadko w ich ulach łącznie występuje kilka czy kilkadziesiąt razy mniej roztoczy, niż w ulach tych „prawdziwych, przedsiębiorczych pszczelarzy” – choćby z racji znacząco mniejszej skali swojego pasiecznego przedsięwzięcia. A może rozwiązaniem powinno być wywożenie pszczół na pożytki z „tajemniczymi” paskami, jak w przypadku wspomnianego powyżej pszczelarza? To ponoć „lek”, który nie przenika do miodu i wosku. Producent nie podaje okresu karencji, bo substancja ta jest ponoć nieszkodliwa i nietoksyczna. Myślę jednak, że jako klient chciałbym wiedzieć, że w ulach w czasie pożytku towarowego, z którego pochodzi miód dla mnie, znajdował się taki „zupełnie nieszkodliwy lek”. Chciałbym poznać jego skład chemiczny i wiedzieć jakie są produkty rozpadu substancji aktywnej (a może nawet nie chciałbym tego wiedzieć, tylko po prostu kupiłbym miód od tego, do którego mam zaufanie). Skoro lek działa, to znaczy, że uwalnia się, że paruje, osadza się na wszystkim dookoła. Substancje chemiczne rozkładają się na inne – nierzadko jeszcze bardziej toksyczne i szkodliwe niż sama substancja aktywna. Jakim cudem taki lek jest nieszkodliwy, a jednak roztocza sypią się tysiącami? Czy aby na pewno nie szkodzi pszczołom i ludziom spożywającym miód z takiego pożytku towarowego? Ale takie postępowanie przez środowisko pszczelarskie uznawane jest za godne szacunku i naśladowania, skoro producent zapewnia o nieszkodliwości substancji aktywnej. Takie postępowanie świadczy o tym, że pszczelarz dba o pszczoły. A klienci nierzadko (chyba raczej: nigdy) nie mają zielonego pojęcia, że pszczelarze w ulach stosują śmiertelne toksyny. Pszczelarstwo kojarzy się wszystkim ze zdrowiem i naturą, a ludzie nie wiedzą co kupują i spożywają, nierzadko nazywając pozyskany miód „lekiem”. Całe środowisko pszczelarskie może też „bijąc” roztocza każdą możliwą substancją i każdą metodą uodparniać pasożyta na zwiększane dawki i to też jest w porządku, bo robią to „z miłości do pszczół” i „dla ich dobra”.

I w tym kontekście okazuje się, że kilka barci stanowi śmiertelne zagrożenie dla środowiska pszczelarskiego. Skąd to pszczelarze wiedzą? Ha! Stąd, że co rok jest olbrzymia reinwazja roztocza! Co rok pszczelarze leczą, używając swoich wymyślnych metod i nieprawdopodobnie toksycznych substancji, a kleszcz wraca i wraca, i jest coraz silniejszy!… No, ale… skoro tak jest co rok i ten problem jak mantra wraca non stop do tej pory, to dlaczego winne są barcie…? Przecież do tej pory ich nie było… Czy ktoś jednak w ogóle o tym pomyśli? To bartnik jest problemem, bo nie ma ula ramkowego. I kropka. To nieleczący są problemem, bo przecież skądś ta warroza non stop wraca i wraca… No ale przecież 99% środowiska pszczelarskiego „leczy” pszczoły. Owszem jedni lepiej, inni gorzej, jedni mniej, inni bardziej. Ale przecież nieustannie ograniczają porażenie. Najwidoczniej robią to niewystarczająco. To pytam w takim razie, kiedy będzie wystarczająco? Czy wystarczającym będzie jak każdy wrzuci w czasie pożytku towarowego tekturkę nasączoną cudownym „nieszkodliwym” lekiem? A może trzeba by zakazać pozyskiwania późnych pożytków i nakazać przeprowadzenie zabiegów wcześniej? A jak to egzekwować?… No i znów dochodzimy do granic pszczelarskiego absurdu i wtłaczania wszystkich w jedną ramę dla dobra środowiska pszczelarskiego. Bo przecież pszczoły są dziś „wydelikacone”. Są mniej odporne niż były kiedyś, są bardziej podatne na choroby. Takie są i dlatego musimy dziś o nie jeszcze bardziej dbać niż kiedyś… Zastanówmy się jednak, dlaczego takie są. Dlaczego 35 lat temu pszczoły żyły z trzykrotnie większym porażeniem kleszczem, a dziś umierają? Dlaczego, gdy warroza nastała, statystyczna rodzina pszczela dawała objawy choroby po upływie 4 lat od zetknięcia się z roztoczem, a dziś rodziny praktycznie nie mogą dotrwać do lata kolejnego roku? Czy aby nie dlatego, że absurdalna praktyka pszczelarska walki z kleszczem każdym możliwym sposobem doprowadziła do tego osławionego „wydelikacenia” pszczół? Czy aby ilość stosowanej chemii i wszystkie metody pszczelarskie nie miały z tym czegoś wspólnego? To przecież nie warroza jest powodem wydelikacenia pszczół, skoro 35 lat temu roztocza nie zabijały rodzin pszczelich tak szybko i przy tak małym porażeniu jak dziś. Pszczoły jeszcze tak niedawno były wyjątkowo silne, skoro żyły z porażeniem na poziomie 7 tysięcy sztuk roztoczy. Dziś wielu pszczelarzy dostrzega już, że to nie warroza jest głównym problemem śmiertelności rodzin pszczelich. I owszem, jest „nosicielem” tych problemów, nosicielem „wszelkiego pszczelarskiego zła”, ale dziś rodzina pszczela umiera z porażeniem na poziomie 500 – 1000 sztuk roztoczy, choć 35 lat temu nie byłoby to praktycznie żadnym problemem. Rodziny pszczele umierają bowiem przez choroby, które do niedawna nie stanowiły większego problemu. Coś innego musi być przyczyną wydelikacenia pszczół niż warroza. Nie mam najmniejszych wątpliwości, że przyczyną jest ilość stosowanej chemii, metody nowoczesnej gospodarki pasiecznej i selekcja pszczół oddalająca je od równowagi biologicznej gatunku.

Zawsze łatwiej jest znaleźć kozła ofiarnego, niż popatrzeć w lustro. Dziś Stowarzyszenie Pszczelarstwa Naturalnego „Wolne Pszczoły” ma kilkunastu członków. Kilkanaście osób na całą Polskę. Łącznie posiadamy około 150 poddawanych selekcji rodzin, na ponad milion rodzin pszczelich na terenie kraju. Gdyby w olbrzymi sposób zawyżyć statystyki i przyjąć, że każda z tych 150 rodzin pszczelich ma nawet po 2000 roztoczy (tyle nie ma, bo zapewne rodziny od dawna by nie żyły), to „Wolnych roztoczy” byłoby około 300000 (trzysta tysięcy) na terenie Polski. Nawet wliczając tą, jakże bardzo zawyżoną statystykę, daje to około 1 roztocze na 3 rodziny pszczele w Polsce. Tymczasem pasożyty sypią się setkami w czasie zabiegów pszczelarskich w regionach, w których nikt nawet nie widział żadnej „Wolnej Pszczoły”. Skąd są te wszystkie roztocza – tego nie wiem, ale na pewno nie „od nas”. Inicjatywa „Wolnych Pszczół” powstała jako odzew na bardzo złą sytuację pszczół i całkowite schemizowanie pszczelarstwa. Obwinianie „Wolnych Pszczół” czy bartnika spod Tarnowa za problemy pszczelarskie jest całkowitym odwróceniem procesu logicznego wynikania. Myleniem przyczyn ze skutkiem. To tak, jakby powiedzieć, że zamarzająca woda w kałuży sprowadza zimę. Niemniej jednak to w tą stronę idzie tok rozumowania pszczelarzy: to pojedyncze inicjatywy zagrażają całemu środowisku, choć już lata przed powstaniem tych inicjatyw problem narastał. Ten problem narastał przez kilkadziesiąt lat zaniedbań całego środowiska. Przez nieustanne zwiększanie dawek i ich częstotliwości pszczoły umierają dziś 2 razy szybciej niż niegdyś. Zrzucanie wszystkiego na pogarszające się pożytki też nie jest prawdą, skoro wielu pszczelarzy szczyci się kilkudziesięcio-, a niektórzy nawet ponad stukilogramowym zbiorem miodu. Owszem, wielu stwierdzi, że jest gorzej, bo te pożytki, choć masowe, są uboższe w różne gatunki roślinne, niegdyś występujące powszechnie w przyrodzie… Ale w takim razie czemu całe środowisko pszczelarskie udowadnia, że najkorzystniejsze dla pszczół jest zimowanie ich na syropach ze sztucznie wytworzonego cukru buraczanego?

W mojej osobistej ocenie – i myślę, że również w ocenie wielu moich koleżanek i kolegów – przywrócenie dzikich, czy też po prostu różnorodnych genetycznie, ale przystosowanych lokalnie, zrównoważonych populacji pszczół, jakie mogłyby występować w pasiekach prowadzących selekcję na odporność na pasożyta i choroby, jest nie tylko praktycznie nieszkodliwe, ale nawet i korzystne dla okolicznych pasiek. Otóż okazuje się, że zagrożenia jakie powodują takie pasieki, są w pełni akceptowane przez pszczelarzy gdy tylko w grę wchodzi miód (np. przy wywożeniu pszczół na pożytki jesienne, w czasie których populacje roztoczy są najbardziej rozbudowane i przenoszą się najszybciej). A te procesy zachodzą i tak, praktycznie we wszystkich regionach kraju, bo też pszczelarze leczą w różnych okresach i różnymi sposobami, a wielu przedsiębiorczych, „prawdziwych” pszczelarzy, jak już pisałem, do samego końca pożytku czeka z „leczeniem”. Patrząc na problem z punktu widzenia krótkofalowych interesów, faktycznie moglibyśmy przyjąć, że leczenie wszystkich rodzin pszczelich mogłoby być korzystne dla biznesu pszczelarskiego. Wiemy jednak, że nie jest możliwa taka zintegrowana walka chemiczna z roztoczem (chociażby z przytoczonych już powyżej powodów czysto ludzkich – jak choroby czy zniedołężnienie pszczelarzy). Wiemy też, że prowadzona dotychczasowymi metodami walka przynosi efekt odwrotny – pszczoły są coraz słabsze i umierają tym szybciej im bardziej o nie „dbamy”. Na dowód można przedstawić słowa ludzi oddanych nauce pszczelniczej, czyli przytaczanych powyżej dra hab. Pawła Chorbińskiego i dra Macieja Howisa. A skoro 35 lat temu popełniliśmy błąd zaczynając leczyć pszczoły, to dlaczego trwamy w tym błędzie? Przecież nic się nie zmieniło, poza tym, że dziś już wiemy, że to błąd, bo mówi to przedstawiciel nauki pszczelnictwa. Dlaczego nie wyjdziemy z tego zaklętego koła chemizacji, skoro wiemy z czym się mierzymy i możemy się do tego przygotować najlepiej jak potrafimy? Wiemy, że w krajach, w których państwo ogranicza sposoby trzymania pszczół sytuacja jest równie zła jak w innych częściach świata (np. w USA czy Czechach gdzie nie pozwala się na tzw. „dziką zabudowę”, a dziko żyjące rodziny pszczele bezwzględnie się likwiduje). Jak długo jeszcze będziemy brnąć w to, co nie przynosi długofalowych korzyści, dla naszych krótkoterminowych interesów? Jak długo jeszcze będziemy odwracać procesy logicznego wynikania i traktować inicjatywy powstałe w wyniku złej sytuacji pszczelarskiej, jako jej przyczynę? Jak długo będziemy za wzór podawać pasieki, w których stosuje się metody chemicznej (acz „nieszkodliwej”) walki z pasożytem w czasie pożytku towarowego? Pasieki selekcjonowane na odporność na warrozę mogą dać zastrzyk zrównoważonego materiału genetycznego dla całej lokalnej społeczności, a bezpośrednie zagrożenie od tych rodzin pszczelich jest daleko mniejsze niż opisywane. Łatwo jest wskazywać palcem kozła ofiarnego winnego za kilkadziesiąt lat zaniedbań, trudniej pomyśleć nad rozwiązaniem problemu i wziąć go na swoje barki.

Bartłomiej Maleta

The post Kto komu szkodzi, czyli szukanie kozłów ofiarnych za dziesięciolecia zaniedbań first appeared on Wolne Pszczoły.

]]>
„Walka z warrozą ma sens, bo nigdy nie pokonamy warrozy” http://wolnepszczoly.netlify.app/walka-z-warroza-ma-sens-bo-nigdy-nie-pokonamy-warrozy/ Sun, 09 Oct 2016 16:30:22 +0000 http://wolnepszczoly.netlify.app/?p=1282 Artykuł został opublikowany w październikowym numerze miesięcznika “Pszczelarstwo” 10/2016 Pozwoliłem sobie zatytułować ten artykuł cytatem znalezionym na jednym z internetowych forów pszczelarskich. Czasem mam wrażenie, że wielu pszczelarzy dokładnie w ten sposób myśli. Mając pełnię świadomości braku możliwości wygrania walki z roztoczem, brnie w tą walkę coraz głębiej, co niestety w naszej ocenie przyczynia się […]

The post „Walka z warrozą ma sens, bo nigdy nie pokonamy warrozy” first appeared on Wolne Pszczoły.

]]>
Artykuł został opublikowany w październikowym numerze miesięcznika “Pszczelarstwo” 10/2016

Pozwoliłem sobie zatytułować ten artykuł cytatem znalezionym na jednym z internetowych forów pszczelarskich. Czasem mam wrażenie, że wielu pszczelarzy dokładnie w ten sposób myśli. Mając pełnię świadomości braku możliwości wygrania walki z roztoczem, brnie w tą walkę coraz głębiej, co niestety w naszej ocenie przyczynia się do pogłębienia szkód w genomie lokalnej populacji gatunku pszczoły miodnej. Mam też wrażenie, że w takim też duchu pisany był artykuł pana Marka Lasockiego pt. „Nie ma znaczenia jakiego koloru masz samochód, kiedy jedziesz w złym kierunku”, który ukazał się w lipcowym numerze „Pszczelarstwa”. I choć autor stwierdził, że nie chce już kontynuować polemiki, to w tekście tym jest tak wiele uproszczeń, błędnych analogii i negowania rzeczywistości, że uznałem za konieczne odnieść się do nich, aby nie pozostawiać błędnych przekonań w świadomości czytelników. Przeanalizuję pobieżnie kolejno wszystkie punkty tegoż tekstu, gdyż każdy z nich jest w mojej ocenie, albo błędną interpretacją rzeczywistości lub faktów, albo też świadczy o niezrozumieniu przekazywanych przeze mnie myśli (być może nie wyrażonych zbyt precyzyjnie z uwagi na konieczność ograniczenia objętości tekstu – to już czytelnik musi sam ocenić). Nie będę przytaczał dokładnych słów pana Lasockiego, a w odpowiedzi zawrę jedynie wyjaśnienia do podnoszonych przez niego zarzutów. W razie potrzeby przybliżenia kontekstu wypowiedzi, czytelnik może sięgnąć po cały tekst w przytoczonym numerze Miesięcznika.

  1. W tekstach pszczelarzy praktyków i naukowców opisywane są najróżniejsze mechanizmy odporności pszczoły miodnej na roztocze Varroa. Żeby daleko nie szukać w materiałach VI Lubelskiej Konferencji Pszczelarskiej (str. 69) w tekście p. Cezarego Kruka „Próby selekcji pszczół odpornych na warrozę”, czytamy: „Aby wyhodować pszczołę oporną na warrozę warto byłoby prowadzić selekcję wzmacniającą jakiś z poznanych mechanizmów odpornościowych. Istnieje kilka mechanizmów ograniczających przyrost populacji warrozy. Jednym z nich jest zdolność do samooczyszczania (grooming behaviour), wzajemne oczyszczanie się robotnic z pasożytów, oczyszczanie czerwiu z pasożytów, różnice w atrakcyjności czerwiu dla pasożytów (czerw pszczeli i czerw trutowy), zaburzenia w płodności samic pasożytów. Jednym z najważniejszych mechanizmów ograniczających przyrost populacji pasożytów jest długość trwania okresu czerwiu zasklepionego (Chmielewski i inni 2007). Istotne znaczenie może mieć też długość trwania okresu przerwy w czerwieniu matek i wychowu czerwiu pszczelego w okresie zimowli” (polecam zapoznać się z całym tekstem, a zwłaszcza opisem ras pszczoły miodnej, które radzą sobie z Varroa). Kilka zachowań sprzyjających odporności na pasożyta omawia również pani dr hab. Małgorzata Bieńkowska w tych samych materiałach konferencyjnych w tekście: „Czy możliwa jest hodowla pszczół odpornych na pasożyta Varroa destructor?”. Polecam również zapoznanie się z artykułem prof. dr hab. Jerzego Woyke „Hodowla pszczół odpornych na warrozę” z Pszczelarstwa z listopada 1988 roku, w którym autor przeprowadza pobieżną analizę porównawczą mechanizmów odpornościowych pszczoły miodnej i pszczoły wschodniej. Przede wszystkim, jednak, zamiast do polskich podręczników na które powołuje się pan Lasocki (znam ich co najmniej kilka i mam świadomość ich jakości i treści… i dlatego właśnie zacząłem szukać wiedzy w języku angielskim) polecam jednak sięgnąć do anglojęzycznej literatury zarówno naukowej jak i opisów praktyków pszczelarstwa. Wówczas być może pewne mechanizmy odpornościowe objawią się w zupełnie innym świetle. Pan Lasocki zarzucił mi również brak konsekwencji gdy przyznałem, że mechanizmy odpornościowe dostępnej „na rynku” pszczoły miodnej wykształcone są na niskim poziomie. Ciężko byłoby stwierdzić inaczej i nie ma w tym absolutnie braku konsekwencji. Stosując pewną analogię można by przyrównać to do przyrządzania jakiegoś roztworu – żeby pozostać w tematyce pszczelarskiej np. syropu cukrowego. Jeżeli sporządzimy syrop rzadki to będzie on zawierał cukier, ale jego ilość w stosunku do wody będzie względnie niewielka. Gdy jednak odparujemy część wody, syrop się zagęści, a stosunek ilości cukru do całej objętości roztworu się zwiększy. Podobnie jest właśnie z genami umożliwiającymi wykształcenie u pszczół mechanizmów odpornościowych. Aby uzyskać pozytywne i długotrwałe rezultaty musimy je „zagęścić” w populacji przez „odparowanie” w toku selekcji genów, które tych mechanizmów nie przenoszą na kolejne pokolenia. Pan Lasocki we wcześniejszym teście tj. w „Polemice” przyznał, że z badanej populacji pszczół 16,6% pszczół próbowało usunąć z siebie pasożyta. Odpowiednia selekcja może ten procent (jak i każde inne zachowanie) znacząco zwiększyć. Musimy mieć świadomość, że jesteśmy na początku tej drogi i czeka nas długa selekcja, jeżeli chcemy kiedyś cieszyć się pszczelarstwem bez chemii (a mam nadzieję – czasem chyba naiwną – że wszyscy tego chcemy i oczekujemy).
  2. Po raz kolejny czytam, że w Polsce było już wiele prób „pszczelarzenia bez leczenia warrozy”. Chętnie dowiedziałbym się czegoś więcej o tych próbach, bo ja przyznam, że słyszałem tylko o kilku podejściach, w których ich autor poddawał się przy pierwszym czy drugim „niepowodzeniu” (czyli tak naprawdę pierwszym sicie selekcyjnym) uniemożliwiającym zebranie odpowiedniej ilości miodu czy zapewnienie pożądanej ilości silnych rodzin pszczelich na najbliższy sezon. W próbach o jakich słyszałem za każdym nie było spełnionych co najmniej kilku z podstawowych warunków zachowania zdrowia pszczół (http://wolnepszczoly.netlify.app/cztery-proste-kroki-do-poprawienia-zdrowia-pszczol/) i nie było również konsekwencji. Niestety, z doświadczeń ze świata wysnuć należy wniosek, że typowa pszczoła hodowlana nie jest w stanie przetrwać starcia z roztoczem. Dee Lusby (Arizona, USA) straciła około 600 z 700 pni zanim odbudowała pasiekę do stanu sprzed przybycia Varroa. Michael Bush (Nebraska, USA) kilkakrotnie zaczynał „od zera” (próbując leczyć), zanim nie skupił się na dzikiej populacji pszczół i łapaniu „wałęsających się” rójek, które już wstępnie selekcjonowała przyroda. Kirk Webster (Vermont, USA) pisze o dwóch do trzech załamaniach populacji występujących u praktycznie każdego, kto nie chciał truć swoich pszczół chemią, zanim udało się ustabilizować ilość rodzin w pasiekach i podstawową odporność na pasożyta („Zapaść i Ozdrowienie: Droga do Pszczelarstwa Bez Leczenia”, http://wolnepszczoly.netlify.app/zapasc-i-ozdrowienie/). Jeszcze raz podkreślam: mam świadomość efektów ekonomicznych i potencjalnego ogromu tych strat, dlatego zachęcam hodowców do wzięcia ciężaru selekcji na swoje barki w imieniu całej społeczności pszczelarskiej. Ponadto udało się nam wyszukać już paręnaście osób w Europie spośród znanych pszczelarzy praktyków, którzy z sukcesami prowadzą pasieki bez zwalczania roztoczy od kilku do kilkunastu lat (http://forum.wolnepszczoly.netlify.app/showthread.php?tid=461). Takie próby po wieloletniej selekcji pszczół rozpoczęli również znani hodowcy pszczół „komercyjnych” Erik Osterlund i (zgodnie z moją wiedzą) Josef Koller. A więc można w Afryce, w Ameryce Południowej, na pustyni w Arizonie, w centralnych Stanach Zjednoczonych, w stanie Vermont na granicy Kanady, można we Francji, w Niemczech, Finlandii czy w Wielkiej Brytanii – ale „w polskich realiach i naszych warunkach klimatycznych” według pana Lasockiego musi zawsze zakończyć się to hekatombą…
    Zachęcam też pana Lasockiego do przekazania informacji o wspomnianych próbach do Stowarzyszenia (wolnepszczoly@wolnepszczoly.netlify.app) – bardzo chętnie przeanalizujemy dane z tych „eksperymentów”.
  3. To prawda, że nie mamy żadnej pewności, że we wszystkich zasłyszanych przez nas przypadkach obserwowane rodziny nie były nowymi rojami – nie sposób nie przyznać tu racji panu Lasockiemu. Ta niepewność jednak powinna być powodem do wzmożenia obserwacji i podejmowania prób odtworzenia podobnych warunków, a nie przyjęcia, że jakiekolwiek próby nie mają sensu.
  4. Chciałbym przypomnieć panu Lasockiemu, że przywoływane przeze mnie autorytety naukowe, które jakoby „bez cienia wątpliwości dowodzą, że pszczoła miodna bez leczenia warrozy nie da rady przetrwać niż kilka lat”, zgodnie z moją wiedzą badają dostępną „na rynku polskim” pszczołę miodną. Tą, której niestety przez ostatnie 36 lat nikt nie pozwolił się przeselekcjonować na odporność na pasożyta, tak jak miała na to szansę pszczoła afrykańska, południowo amerykańska (w tym – ale nie tylko! – tzw. pszczołę zafrykanizowaną) czy rosyjska tzw. primorska (zastrzeżenie: piszę tu o oryginalnej pszczole kraju primorskiego, a nie dostępnej na rynku polskim u hodowców!). Te właśnie przywołane autorytety w swoich pracach wymieniają co najmniej kilka ras Apis mellifera – pszczoły miodnej, które w sposób dobry lub bardzo dobry funkcjonują w koegzystencji z pasożytem, a podkreślają, że taka selekcja na dzień dzisiejszy nie jest możliwa przy utrzymaniu wysokiej wydajności ekonomicznej pszczół. Jednoznaczne stwierdzenie, że ta pszczoła miodna „nie da rady przetrwać” bez leczenia warrozy na podstawie badania dostępnej pszczoły hodowlanej potraktowałbym jako typowy błąd metodologiczny w badaniach naukowych, który powstał poprzez przyjęcia błędnych założeń eksperymentu. Ponadto pan Lasocki jako człowiek wykształcony i inteligenty powinien zdawać sobie sprawę z tego, że wynik badań będzie zawsze zależny od badanego obiektu, a zadaniem naukowca jest wprowadzić odpowiednią metodę badawczą, zastrzeżenia i wyeliminować możliwie dużo zmiennych mogących zaburzyć wynik pracy.
  5. No cóż, z rozbrajającą szczerością przyznałem: „wcale nie jesteśmy pewni czy ten krok na pewno przyniesie pożądany skutek, ale teoretycznie może zapobiec „rozszerzonemu samobójstwu””. Gdyby jednak pan Lasocki uważnie czytał mój tekst, to zrozumiałby, że odnosiłem się jedynie do wstępnego etapu selekcji konkretnych cech pszczoły miodnej przed oddaniem jej „w ręce” selekcji naturalnej. Nie możemy być bowiem pewni, że występowanie konkretnych selekcjonowanych cech (jak VSH, czy grooming) faktycznie przyniesie zwiększoną przeżywalność pszczół, pomimo niewątpliwego zwiększenia umiejętności radzenia sobie pszczół z Varroa. Pisał o tym choćby (na podstawie własnych obserwacji i pracy hodowlanej) Erik Osterlund, w pasiece którego, pomimo względnie wysokiej wartości cechy VSH i niskiego porażenia roztoczem, wciąż ujawniały się choroby towarzyszące. Wnioski są takie, że selekcja powinna być w miarę możliwości kompletna (powiedzmy: „systemowa”), a taką może zapewnić tylko selekcja naturalna, a nie wybieranie pszczół wykazujących jedną czy dwie cechy.
    Osobiście z kolei przyznam, że za skrajnie nieodpowiedzialne i długofalowo szkodliwe uważam wygłaszane przez różnych pszczelarzy i hodowców propozycje i namowy nieustannej walki z roztoczem – każdą możliwą metodą i przez okrągły rok.
  6. W moim poprzednim tekście przyznałem, że roztocze Varroa jest gatunkiem inwazyjnym. Nie zmienia to faktu, że musimy go uznać, za stałą i przyszłą część naszej pszczelarskiej rzeczywistości. I pewnie tak powinienem to napisać, w miejsce „musimy go uznać za naturalnego pasożyta pszczoły miodnej”. Pan Lasocki złapał mnie tu na pewnym uproszczeniu. Żeby jednak nie być dłużnym to wydaje mi się (choć mylić się mogę), że podział na kenofity i neofity dotyczy roślin, a nie zwierząt. Ciężko więc w tych kategoriach umieścić roztocze Varroa jak zrobił to autor tekstu.
  7. W tym punkcie nastąpiło pewne nieporozumienie i choć wydaje mi się, że opisałem moje myśli jasno, to jednak ewidentnie pan Lasocki nie zrozumiał co chciałem przekazać. Mam pełnię świadomości podstaw cyklu biologicznego Varroa (choć zapewne daleko mi tu do biegłości badaczy tego zagadnienia). Obserwacje pszczelarzy (choćby przytoczonego Erika Osterlunda, ale nie tylko – piszą o tym również polscy pszczelarze praktycy) wskazują na to, że cykl życiowy roztocza się zmienił, w ten sposób, że roztocz znacząco skrócił okres bytowania poza komórką pszczelą i po wyjściu z niej wraz z wygryzającą się pszczołą wraca do niej już nawet po 2 – 3 dniach. Moja wątpliwość dotyczy natomiast tego czy oznacza to, że roztocze szybciej dojrzewa (czyli przyspieszyło cykl życiowy i wcześniej niż do tej pory jest zdolne do rozmnażania), czy też okres dojrzewania przechodzi w komórce pszczelej zamiast na owadzie dorosłym (czyli przebywając w komórce nie rozmnaża się, a przeczekuje tam czas, w którym nie jest do tego zdolne). Ta druga możliwość mogłaby świadczyć o nauczeniu się „ukrywania” (upraszczam) roztocza przed zabiegami „leczniczymi”.
  8. Porównanie przez pana Lasockiego gatunku pszczoły miodnej do papugi kakapo jest może ciekawe, ale zupełnie nietrafione. Otóż pszczoła miodna jest gatunkiem powszechnie występującym na świecie (praktycznie na wszystkich kontynentach), gatunkiem, który zetknął się w historii milionów lat zapewne z tysiącami najróżniejszych pasożytów i patogenów i nauczył się wykształcać na nie odporność (bo w końcu przetrwał do naszych czasów). Co więcej wciąż poddawany jest presji najróżniejszych zagrożeń. Pszczoła miodna posiada całe mnóstwo przystosowań zapobiegających rozwojowi chorób (podstawowa higieniczność, obronność, praca strażniczek, „wyrzucanie” chorych osobników, umiejętność neutralizacji patogenów w przewodzie pokarmowym itp. itd), a także zdolności do kształtowania środowiska, w którym bytuje (budowa plastrów, propolisowanie). Co więcej na olbrzymich obszarach na kuli ziemskiej (aczkolwiek powszechnie na razie faktycznie nie na terenie Polski) gatunek ten współistnieje w zrównoważonej relacji z Varroa (proszę porównać choćby wyliczenie z punktu drugiego). Porównanie tak plastycznego organizmu jakim jest pszczoła miodna do gatunku endemicznego dla niewielkiego obszaru, w którym nie występowały presje środowiskowe jest zupełnie nieuprawnione. I wcale nie zamierzam przekonywać, że dlatego pszczoła miodna będzie miała (ma) łatwe życie z roztoczem. Twierdzę jedynie, że wykształcenie odpowiedniej relacji umożliwiającej gatunkowi przetrwanie jest nie tylko prawdopodobne, ale jest już rzeczywistością na świecie. Wystarczy sięgnąć do wypracowanych metod i podjąć próby, które na świecie przyniosły już znakomite rezultaty.
  9. Nigdy nie zrozumiem czemu uparcie porównuje się potrzebę leczenia pszczół i ludzi. Czy naprawdę są to tak podobne przypadki? Pszczoła jest owadem, który potrafi bardzo plastycznie dostosowywać swoją populację do środowiska. Wspominany Kirk Webster podkreśla zdolności owadów do wykorzystywania mechanizmów błyskawicznej odnowy populacji po wejściu w „wąskie gardło” (podobnie robi to Varroa, uodporniając się na stosowane zabiegi). Powinniśmy zacząć korzystać z tej umiejętności i plastyczności owadów, a nie załamywać ręce, że kolejna trucizna czy toksyna przestaje działać zgodnie z celem swojego stworzenia. Stowarzyszenie „Wolne Pszczoły” propaguje inne spojrzenie na pszczołę miodną. Dla nas są to stworzenia, które niegdyś były dzikimi mieszkańcami lasów, z których pracy nauczyliśmy się korzystać. Dziś pracą hodowlaną i stosowanymi zabiegami pasiecznymi uczyniliśmy je kalekimi i niezdolnymi do życia w naturze. Dla pana Lasockiego (i pewnie wielu innych) zapewne niemoralnym jest pozwalanie na śmierć „tego co oswoiliśmy”. Dla nas niemoralnym jest oswajanie i wykorzystywanie stworzenia poprzez odebranie mu zdolności do istnienia zgodnie z jego naturą. Zwłaszcza, że dziesiątki przykładów ze świata udowadniają, że jest możliwe połączenie utrzymania przystosowania pszczół do środowiska (w tym Varroa) z możliwością ekonomicznego wykorzystania owadów do naszych ludzkich potrzeb i celów. Aby to było jednak możliwe konieczny jest powrót do zasad jakie rządzą przyrodą – dlatego śmierć owadów nie jest „bezsensowna” jak nazywa ją pan Lasocki. Jest zgodna z zasadami jakie obowiązują na tej planecie od wykształcenia się życia kilka miliardów lat temu.
  10. Argument pana Lasockiego jakoby pszczelarze byli zainteresowani kupnem i hodowlą pszczół odpornych na pasożyta „natychmiast po tym jak te matki ujrzą światło dzienne” jest dla mnie zabawny i smutny jednocześnie, bo rzeczywistość jest zupełnie inna. Praca hodowlana w tym kierunku odbywa się (nawet na naszym kontynencie – choć nic nie wiem aby była prowadzona w Polsce) od lat. Pszczoły dające bardzo obiecujące wyniki są dostępne praktycznie na wyciągnięcie ręki, ale zainteresowanie nimi jest znikome. Zapewne ktoś powie, że te pszczoły nie dają odpowiednich wyników ekonomicznych, albo że te pszczoły i tak umrą, a będą żyć tylko rok, dwa czy trzy lata dłużej niż inne. Zapewne jest to prawda, bo organizmy żywe są śmiertelne. Ale namnażanie takich matek i niezbędna dalsza praca hodowlana nad taką pszczołą (jest ona konieczna stale, bo też i stale zmienia się środowisko, a tym samym ewolucja musi te zmiany nieustannie gonić) mogłyby przyczynić się do zmiany sytuacji lokalnej i globalnej na przestrzeni najbliższych parunastu lat. Pozwolę sobie w tym miejscu przytoczyć jeden przykład. Otóż w dyskusji na jednym z forów wieloletni i bardzo doświadczony pszczelarz, będący jednym z autorytetów („broniąc” racji kolegów z „Wolnych Pszczół”) napisał, że od około 7 lat posiada 2 ule, w których nie zwalcza roztoczy, a pomimo tego pszczoły dobrze dają sobie radę. Niedawno jeden z kolegów wybierając się w region Polski gdzie mieszka ten pszczelarz skontaktował się z nim, aby pozyskać jaja z tych rodzin do wychowu matek. Okazało się, że pszczelarz wraz z postępującym wiekiem postanowił zmniejszyć pasiekę i wobec tego zlikwidował między innymi te matki pszczele, które tworzyły rodziny przez 7 lat stawiające skuteczny opór warrozie… Czasem wydaje mi się, że mrzonką nie jest pszczelarstwo bez chemii, ale zmiana świadomości pszczelarzy.

Rozumiem też, że pan Lasocki chciał znaleźć w tekście każdą możliwą nieścisłość, aby podważyć wiarygodność całości argumentacji. Tytuł poprzedniego mojego tekstu („Może sobie pan zażyczyć samochód w każdym kolorze, byle by był to czarny”) wybrany został ze względu na jego wydźwięk, a nie prawdę historyczną. Jest to znany cytat Henrego Forda, który doskonale obrazuje kreowanie popytu poprzez ograniczenie podaży (jak w przypadku pszczół do czego się odnosiłem). Niezależnie od tego należy zauważyć, że Ford Model T w wersji drugiej, po 1914 był produkowany praktycznie wyłącznie w kolorze czarnym – czego już pan Lasocki nie dodał.
Chciałbym też zauważyć na zakończenie, że odniosłem osobiste wrażenie (być może błędne), że pan Lasocki przekonując do swoich racji stara się ponieść rangę swoich wypowiedzi kreując pewnego rodzaju autorytet formalny (nazywanie się „politologiem, prawnikiem”, używanie cytatów z literatury, analogii czy słownictwa specjalistycznego – jak się okazuje nie zawsze trafnie). Zakładam, że jest to zabieg celowy. Wydaje mi się, że nie ma to jednak wiele wspólnego z wiedzą o możliwościach współistnienia pszczół z roztoczem i żałuję, że w tekście nie znalazłem zamiast tego co najmniej kilku rzeczowych argumentów. Odnosząc się do cytatu Juliana Tuwima podsumowującego artykuł („Błogosławiony, który nie mając nic do powiedzenia, nie obleka tego w słowa. Bo czyż warto skoczyć w przepaść i rozwinąć skrzydła, by zaraz rozstrzaskać się o skałę?”), muszę przypomnieć panu Lasockiemu, że gdyby ludzie nigdy nie wychodzili poza normę i oczekiwania, to do dziś żylibyśmy w jaskiniach. Mnóstwo ludzi „roztrzaskało się o skałę”, abyśmy dziś byli na tym etapie rozwoju społecznego i technicznego na jakim jesteśmy.

Artykuł został opublikowany w październikowym numerze miesięcznika “Pszczelarstwo” 10/2016

The post „Walka z warrozą ma sens, bo nigdy nie pokonamy warrozy” first appeared on Wolne Pszczoły.

]]>
“Może sobie pan zażyczyć samochód w każdym kolorze, byle by był to czarny” http://wolnepszczoly.netlify.app/moze-sobie-pan-zazyczyc-samochod-w-kazdym-kolorze-byle-by-byl-to-czarny/ Tue, 10 May 2016 06:54:55 +0000 http://wolnepszczoly.netlify.app/?p=1145 Artykuł został opublikowany w majowym numerze miesięcznika “Pszczelarstwo” 05/2016   W marcowym numerze „Pszczelarstwa” ukazał się artykuł pana Marka Lasockiego pod tytułem „Polemika”. Autor odnosi się do napisanych przeze mnie oraz Łukasza Łapkę artykułów, które zostały opublikowane w numerach „Pszczelarstwa” w listopadzie i grudniu poprzedniego roku. Cieszę się, że została podjęta dyskusja na ten kontrowersyjny […]

The post “Może sobie pan zażyczyć samochód w każdym kolorze, byle by był to czarny” first appeared on Wolne Pszczoły.

]]>
Artykuł został opublikowany w majowym numerze miesięcznika “Pszczelarstwo” 05/2016

 

W marcowym numerze „Pszczelarstwa” ukazał się artykuł pana Marka Lasockiego pod tytułem „Polemika”. Autor odnosi się do napisanych przeze mnie oraz Łukasza Łapkę artykułów, które zostały opublikowane w numerach „Pszczelarstwa” w listopadzie i grudniu poprzedniego roku. Cieszę się, że została podjęta dyskusja na ten kontrowersyjny temat gdyż pomimo olbrzymiej śmiertelności pszczół wielu pszczelarzy nie docenia ogromu problemów, z jakimi mierzy się dzisiejszy świat pszczelarski. „Osypały ci się pszczoły? Ot, zaniedbałeś swoją pasiekę, niewłaściwie przeprowadziłeś zabiegi”. To często ich jedyna konkluzja, w której winą za stan zdrowia pszczół obarcza się pojedyncze – nierzadko Bogu ducha winne osoby. A problem jest o wiele poważniejszy niż mniejsze czy większe zaniedbania pszczelarzy. Pamiętajmy, że mamy do czynienia ze stworzeniem, które jeszcze około czterdzieści czy pięćdziesiąt lat temu było względnie samowystarczalne i zdolne do życia bez jakiejkolwiek ingerencji człowieka. Niegdyś owady te opanowały praktycznie cały świat, a dziś ich zdolność do funkcjonowania w naturze jest znikoma lub żadna. Drogą do rozwiązania tego problemu jest próba dotarcia do jak najszerszego kręgu odbiorców i zmiany ich świadomości ekologicznej i pszczelarskiej. W tym miejscu, przy okazji, chcielibyśmy podziękować redakcji miesięcznika „Pszczelarstwo” za udostępnienie nam paru stron na nasze teksty. Nie przedłużając, przejdę do analizy argumentów zamieszczonych w „Polemice”. Nie jestem w stanie odnieść się jednak całości argumentacji z uwagi na ograniczoną objętość publikacji.

Pierwszym zarzutem kierowanym przeciwko proponowanym przez nas rozwiązaniom jest możliwość doprowadzenia do, jak to określił Autor, „pszczołobójstwa”, czy też „hekatomby pszczół”, czyli potencjalnego zagrożenia wyginięciem pszczół na przestrzeni maksymalnego okresu dziesięciu najbliższych lat. Wynika to z przyjętego przez Autora założenia, że Apis mellifera nie jest zdolna do współistnienia z roztoczem Varroa destructor we względnie zrównoważonej relacji pasożyt-żywiciel. Nieporozumieniem jest wskazywanie, że powoływaliśmy się przy tym na takąż relację z innym gatunkiem pszczoły, tj. Apis cerana (pszczoła wschodnia) – owszem została wspomniana, ale nie stała się podstawą naszych założeń. Otóż doświadczenia ze świata dowodzą, że pszczoła miodna (Apis mellifera) posiada praktycznie dokładnie te same przystosowania do radzenia sobie z roztoczem, co pszczoła wschodnia. Są to w szczególności opisywane przez nas w jednym z artykułów zachowania VSH, grooming, podstawowa higieniczność, a ponadto stosowanie przerwy w czerwieniu w okresie sezonu (rójka, ewentualne wstrzymywanie się w niesprzyjających warunkach środowiskowych), długa przerwa w czerwieniu zimą (niestety eliminowana w procesie hodowli), chemiczne wstrzymywanie rozmnażania roztoczy przy użyciu feromonów, kierowanie siły uderzenia pasożyta na trutnie (to również niwelowane jest przez pszczelarzy poprzez „walkę z trutniami” i stosowanie powiększonej komórki robotnic). Prawdopodobnie takich „odpowiedzi” pszczół na obecność roztoczy jest znacznie więcej, jednak powyższe są wymieniane w literaturze i wielu pszczelarzy docenia ich znaczenie dla kontroli liczby roztoczy przez same pszczoły. Należy podkreślić raz jeszcze, że w wielu miejscach na świecie funkcjonują pasieki, które od lat nie stosują żadnych metod zwalczania roztoczy (nie tylko chemicznych, ale również mechanicznych, np. ramki pracy). O wielu przykładach można poczytać na amerykańskim forum Beesource.com (patrz tu: http://www.beesource.com/forums/forumdisplay.php?251-Treatment-Free-Beekeeping) i jest ich naprawdę dużo (przede wszystkim w Stanach Zjednoczonych, gdyż tam ruch pszczelarzy nieleczących jest wyjątkowo prężny i ma bardzo długą historię, sięgającą praktycznie samych początków pojawienia się Varroa). Pszczelarze ci w sporej większości twierdzą, że ich wieloletnie straty nie odbiegają znacząco od strat sąsiadów leczących pszczoły, a zbiory miodu, choć niejednokrotnie mniejsze niż w pasiekach opartych o „komercyjną pszczołę” (czytaj również: wymagającą leczenia, by mogła przetrwać), nie pozostawiają wiele do życzenia. Wielu pszczelarzy ocenia je na około 60% zbiorów pszczelarzy leczących, mimo że ci pierwsi zostawiają pszczołom miód na zimę. Moim zdaniem negowanie zdolności pszczół (jako gatunku) do współistnienia z pasożytem jest przejawem potrzeby usprawiedliwiania stosowania coraz większej ilości substancji chemicznych w pasiekach.

W Stowarzyszeniu „Wolne Pszczoły” postanowiliśmy między innymi zbierać jak najwięcej informacji o pszczelarzach nie leczących pszczół na terenie Polski. Trafiliśmy na przypadki pasiek pozostawionych bez dozoru (na przykład po śmierci pszczelarza), które po okresie załamania zaczęły się powoli odbudowywać (rójki zasiedlały opuszczone ule, zabudowując przestrzeń ulową na dziko). Przykładem może być choćby pasieka pszczelarza, który skontaktował się z naszym stowarzyszeniem. Odziedziczył ją po zmarłym członku rodziny i pasieką tą nikt nie zajmował się przez sześć lat. Według relacji owego pszczelarza pierwsze 4 lata przetrwało 5 rodzin z 50, natomiast jesienią szóstego roku żyło już 15 rodzin – nastąpiło więc samoistne zapszczelenie kolejnych 10 „martwych uli” przez rójki. Te pszczoły funkcjonują „na dziko” bez przeglądów i jakiejkolwiek pomocy. Dla wielu być może taka śmiertelność i idące za tym wyniki ekonomiczne byłyby nie do przyjęcia, ale ten przykład miał tylko zobrazować możliwości adaptacyjne pszczoły miodnej oraz siłę przyrody pozostawionej samej sobie. O takich i podobnych przykładach słyszeliśmy wielokrotnie.

Jako kolejny głos w tej dyskusji można przytoczyć słowa dra hab. Pawła Chorbińskiego: “To, że mamy dzisiaj warrozę w naszych pasiekach, jest konsekwencją umowy sprzed trzydziestu lat; obiecaliśmy bowiem, że dostarczymy Państwu lek, który zabije warrozę. Gdybyśmy nie dostarczyli tego leku, spowodowałoby to wyginięcie 98 procent pogłowia pszczół, ale dziś mielibyśmy pszczoły wolne od pasożyta”. Godne uwagi w tym kontekście są również słowa dr hab. Małgorzaty Bieńkowskiej („Czy możliwa jest hodowla pszczół odpornych na pasożyta Varroa destructor” z materiałów VI Lubelskiej Konferencji Pszczelarskiej): „Jeżeli nie będzie praktykowana kontrola poziomu porażenia przez V. destructor większość pszczół nadal będzie narażona na śmierć, ale po kilkunastu latach naturalnego doboru może powstać nowa populacja odporna na obecność tego pasożyta. Wiąże się to jednak z tym, że w trakcie takiego procesu pszczoły stracą cenne właściwości z ekonomicznego i pszczelarskiego punktu widzenia. Dlatego naturalna selekcja w takim kontekście nie nadaje się do przeprowadzenia w Europie”. Ten ostatni cytat powinien być odpowiedzią na zarzut Autora „Polemiki”, jakobyśmy „stawiali pszczelarzy w roli bezwzględnych ciemiężycieli pszczół – „za jeden słoik miodu więcej””. Być może często pasjonaci, amatorzy pszczelarstwa wcale nie kierują się świadomie wspomnianym „jednym słoikiem”, ale fora pszczelarskie aż huczą od pytań młodych pszczelarzy szukających „miodnych” pszczół dla siebie już na sam początek. Nie pytają o to, jakie pszczoły będą na przykład najlepiej zimować w ich warunkach, czy które będą najbardziej odporne na choroby, a właśnie o miodność czy łagodność (za to pytają już na starcie o to, jak zwalczać roztocze, choć nawet nie widzieli jeszcze na swojej działce ani własnej pszczoły, ani też „własnego” roztocza). Niestety, ta motywacja rozbudzana jest przez doświadczonych kolegów – często zawodowców – a właśnie olbrzymia pasja powoduje zwiększone ambicje w osiąganiu „dobrych wyników”. Nie znaczy to jednak, że potępiamy samą ideę chęci i potrzeby osiągnięcia „dobrych wyników” – zauważamy tylko, czym kierują się pszczelarze przy doborze pszczół. A przecież dziś już dostępne są pszczoły dające zdecydowanie większe niż przeciętne szanse w walce z warrozą, gdyż selekcjonowane są na zachowania ograniczające populację pasożyta (na stronie Stowarzyszenia zrobiliśmy małe podsumowanie tego, co można kupić w Europie: http://wolnepszczoly.netlify.app/matki-pszczele-na-ktore-czekamy-w-naturalnych-pasiekach/). Pszczelarze jednak wolą być wierni hodowcom gwarantującym ponadprzeciętne wyniki miodowe. Być może wynika to z braku wiary w możliwości radzenia sobie pszczół z roztoczem – dokładnie tego samego braku wiary, który przejawia Autor „Polemiki”. Pszczoły bardziej odporne na warrozę nie będą „cudowne” jak oczekują pszczelarze i Pan Lasocki. One po prostu z większym prawdopodobieństwem wykażą cechy, które pozwolą im na skuteczną walkę z roztoczem. Chodzi właśnie o to, aby więcej niż przytaczane przez Pana Lasockiego 16,6% pszczół próbowało usunąć z siebie pasożyta, a skuteczność tych zabiegów pozostawała większa niż 1%. Nie oczekujemy przy tym zmiany nastawienia pszczelarzy zawodowych, pozyskujących miód czy inne produkty w celu utrzymania siebie i rodziny. Oczekujemy na zmianę świadomości amatorów i pasjonatów, którzy na razie płyną z głównym nurtem w pszczelarstwie, gdyż prawdopodobnie nie znają alternatywy. To prawda, że jeden pszczelarz mający 5 uli w ogródku niczego nie zmieni, ale takich pszczelarzy amatorów i pasjonatów są w Polsce tysiące. To oni mają władzę w swoich rękach i mogą wymusić na hodowcach zmianę podaży, kreując popyt na inną pszczołę, niż ta obecnie dostępna na rynku. To amatorzy pasjonaci mogą siłą swojej liczebności i łączną siłą ilości posiadanych przez siebie rodzin pszczelich zmienić bieżącą sytuację. Muszą tylko mieć świadomość alternatywy, o której do tej pory mówiło się w Polsce niewiele.

Autor „Polemiki” zarzuca nam również, że propagując dobór (wbrew temu, co Pan pisze, dobór nie zawsze jest „losowy”, choć nie zawsze musi być nastawiony na odporność na pasożyta) i selekcję naturalną i krytykując sposób postępowania hodowców, sami jako remedium proponujemy selekcję cech pszczół pod kątem higienicznym. Wszyscy wiemy, jakie pszczoły posiada 99% pszczelarzy. Pszczoły te nie przejawiają pożądanych zachowań higienicznych (przejawiają za to coraz wyższą miodność i łagodność pozwalającą na pracę bez kapelusza), a ich szanse na przetrwanie w starciu z roztoczem są znikome. Doskonale wiemy to zarówno my w Stowarzyszeniu jak i Pan Marek Lasocki oraz praktycznie wszyscy pszczelarze. Selekcja może być pierwszym krokiem tak zwanego „okresu przejściowego”, w którym teoretycznie (w naszym, ludzkim rozumieniu – być może błędnym, kto wie?) jesteśmy w stanie zwiększyć szanse pszczół na obronę przed roztoczem. Obserwując we własnej pasiece kilka cech przez kilka lat, jesteśmy w stanie upowszechnić zachowania sprzyjające walce z warrozą w puli genetycznej naszych lokalnych pszczół. Wcale nie jesteśmy pewni, czy ten krok na pewno przyniesie pożądany skutek, ale teoretycznie może zapobiec „rozszerzonemu samobójstwu” i zwiększyć możliwości przeżycia większego procenta populacji w toku selekcji naturalnej. Z racji naszych (zwłaszcza moich) wątpliwości, w podsumowaniu jednego z artykułów podkreśliliśmy tę niepewność, podobną wątpliwość wyraził również Autor „Polemiki”. W procesie selekcji cech pożądanych (zgodnie z pewnym założeniem hodowlanym), w czasie okresu przejściowego jeden z nas stosował ograniczone ilości olejków (tymolu), co też zostało w „Polemice” skrupulatnie wypomniane. Mogę tu przytoczyć dokładnie ten sam argument, jaki przytoczyłem parę zdań wyżej – powodem zastosowania olejku była potrzeba wspomożenia procesu hodowlanego w okresie przejściowym. Wydaje się, że nie stoi to w sprzeczności z długofalowym celem pierwszego etapu selekcji, jakim, w myśl założeń, jest „zagęszczenie” pożądanych cech w lokalnej populacji.

Autor „Polemiki” wielokrotnie odwołuje się do zasad ewolucji gatunków. Mam jednak wrażenie, że nie do końca rozumie procesy kształtowania współzależności gatunków – również tych w relacji pasożyt-żywiciel, a w szczególności relacji Apis melliferaVarroa destructor. Słusznie wskazano, że Varroa jest gatunkiem inwazyjnym, niemniej jednak dziś już musimy go – niestety – uznać za naturalnego pasożyta pszczoły miodnej, choć historycznie takim nie był. Nie możemy zamykać oczu na stan faktyczny: Varroa jest z nami i już zawsze będzie. Zastanawiam się jaką alternatywną metodę trzeba by zaproponować, skoro dotychczasowe próby „wybicia roztocza do nogi” nie przyniosły i nie przynoszą pozytywnych rezultatów (osobiście uważam, że w przyszłości również nie mają najmniejszych szans na sukces). Jedyną długofalową drogą do rozwiązania problemu jest „nauczenie” (proszę znów wybaczyć uproszczenie) obu gatunków współistnienia. I nie da się tego robić przeciwko naturze, niwelując presję selekcyjną na jeden z nich, a zacieśniając presję na drugi, gdyż nie prowadzi to w kierunku wytworzenia naturalnej równowagi.

W „Polemice” zanegowano możliwość szybkiego wytworzenia przystosowań ewolucyjnych (Autor zakłada, że potrwa to minimum dziesięć tysięcy pokoleń, co w przypadku pszczół równe jest w przybliżeniu dziesięciu tysiącom lat), a zakładane przez nas (i dowiedzione przez dziesiątki przykładów ze świata – porównaj forum Beesource i doświadczenia pszczelarzy organicznych) szybkie, wręcz kilkuletnie przystosowanie nazywa mitem. Doświadczenia pszczelarzy (również w Polsce), wskazują, że niegdyś skuteczny zabieg „4×4” (4 zabiegi apiwarolem co 4 dni) nie są już skuteczne z uwagi na przyspieszenie (lub zmianę) cyklu rozwoju roztocza spowodowane leczeniem. Obserwacje (porównaj doświadczenia opisane przez hodowcę pszczoły Elgon, Erika Osterlunda: http://www.elgon.es/diary/?p=799) wskazują, że Varroa bądź to przyspieszyła cykl życiowy i reprodukcję, bądź to nauczyła się wchodzić do komórki pszczelej, gdzie przeczekuje potencjalne zagrożenie oddziaływania chemii. Zabieg, który był skuteczny jeszcze parę lat temu, dziś już nie jest – i niezależnie od tego, czy wynika to ze zmiany cyklu życiowego roztoczy, czy też wykształcenia oporności na stosowane leki, świadczy to o błyskawicznej zmianie ewolucyjnej na przestrzeni maksymalnie kilkudziesięciu pokoleń. Już sam ten fakt dowodzi, że ewolucja nie musi czekać dziesiątek tysięcy lat aby wywrzeć zmiany. Im silniejsza presja tym zmiany będą szybsze i głębsze. Odporność roztoczy na presję leczenia świadczy dla mnie o ich „wzmocnieniu”. Czy leczenie „osłabia” pszczoły? Jeśli zdejmiemy z pszczół ewolucyjną presję wywieraną przez roztocze (poprzez leczenie) i dodamy do tego negatywne skutki toksyn, bezwzględnie osłabimy tym pszczoły. Chyba każdy pszczelarz śledzący wieloletnie cykle życiowe pszczół, ma świadomość, że każdego roku statystycznie (z rocznymi odchyleniami) zwiększa się śmiertelność pszczoły miodnej. Zamiast maleć, co mogłoby świadczyć o budowaniu przystosowania, rośnie. W przypadku silnej presji ewolucyjnej przyroda przystosowuje gatunki do przetrwania za pomocą tak zwanych „wąskich gardeł” (z niezrozumiałych dla mnie względów Autor „Polemiki” uznaje je za zagrożenia dryfem genetycznym – osobiście daleko większe zagrożenie ograniczenia puli genetycznej upatruję w pracy hodowlanej i inbredzie). Pszczelarze stosują przecież bardzo silną presję na roztocze, a ono mimo to przeżywa. Dlaczego więc odmawiamy tej zdolności innemu gatunkowi? Skoro zasada „wąskiego gardła” sprawdza się w przypadku adaptujących się roztoczy, dlaczego nie miałaby się sprawdzić w przypadku pszczół? Zgadzam się z Autorem „Polemiki”, że mechanizmy obronne dzisiejszych pszczół są wykształcone na niskim poziomie. Pszczelarze niestety – zapewne nieświadomie – robią wszystko, co w ich mocy, żeby te mechanizmy powstrzymać. W tej sytuacji – zgodnie z twierdzeniem Autora „Polemiki” – droga do wyhodowania pszczoły miodnej odpornej na warrozę wydaje się faktycznie bardzo odległa.

Autor „Polemiki” podkreśla również, że ewolucyjnie roztocze Varroa „nie będzie stało w miejscu”. To prawda. Żaden organizm nie „staje w miejscu” w rozwoju – każdy płynnie i stale dostosowuje się do zmieniających się warunków środowiskowych. Nie znaczy to jednak, że roztocz będzie systematycznie zwiększać swoją zjadliwość – ewolucja może także doprowadzić do jej zmniejszenia. Pamiętajmy, że organizm dostosowuje się do bieżących warunków poprzez eliminację tych, które nie są przystosowane. W toku ewolucji nie zawsze „wygrywa” największy, najszybszy, najzwinniejszy, a czasem ten, który po prostu lepiej gospodaruje zasobami, skuteczniej unika zagrożeń, czy… nie zabija swojego żywiciela. Oznacza to, że jeżeli pozostawimy pszczoły bez leczenia, to umrą te pszczoły, które nie mają wykształconych wystarczających mechanizmów obronnych, ale razem z nimi umrą te roztocza, które najdoskonalej obchodzą pszczele „zabezpieczenia” (upraszczając np. te, które rozmnażają się najszybciej). Jeżeli jednak roztocza wykażą się wielką zjadliwością, wówczas zabiją swoich żywicieli na dużym terenie i z braku możliwości kontynuowania cyklu rozwojowego, umrą wraz z żywicielem. Selekcja naturalna obu gatunków będzie odbywać się więc w kierunku skumulowania u pszczół cech pozwalających na radzenie sobie z Varroa oraz zmniejszenia zjadliwości u pasożyta. Na przykład przeżyją te roztocza, które rozmnażają się wolniej i pozwalają na dłuższe przetrwanie żywiciela – takie właśnie zachowanie świadczyłoby o lepszym przystosowaniu roztocza, gdyż zapewnia mu przetrwanie. Oczywiście ingerencje i chemia zaburzają naturalne cykle przystosowań. W historii badań biologicznych stwierdzono bardzo dużo przypadków ewolucyjnych „kroków w tył” – pierwsze zapisy na ten temat zostały sporządzone przez Karola Darwina jeszcze przed sformułowaniem teorii ewolucji. Zauważył on np. utratę zdolności lotu przez niektóre ptaki czy utratę zmysłu wzroku przez ssaki żyjące pod ziemią. Dziś dla nas jest to oczywiste, ale nie zawsze zastanawiamy się, jakie może to mieć konsekwencje. A oznacza to, że organizmy nie zawsze muszą doskonalić posiadane cechy czy zachowania, a czasem pewne gatunki mogą utracić pewne przystosowania, jeżeli będzie to korzystne dla ich przetrwania (zachowanie jakiegoś przystosowania ma swoją cenę). Podsumowując, nie chodzi zatem o to, by pszczoły poddane selekcji naturalnej pozbyły się ze środowiska „stojącego w miejscu” pasożyta, ale o to, by oba gatunki zrównoważyły swoją relację w sposób, który umożliwiłby im obu przetrwanie. Doprowadzenie do takiego stanu jest możliwe nie tylko w teoretycznych i życzeniowych rozważaniach, ale zostało dowiedzione empirycznie w zagranicznych pasiekach.

Autor przywołał również fakt, że roztocza są nosicielami innych problemów (przenoszą patogeny powodujące najróżniejsze schorzenia). Jest to prawda. Ale prawdą jest, że obecnie, kiedy w pasiekach używa się znacząco więcej chemii niż kiedykolwiek w historii, pszczoły są coraz bardziej podatne na schorzenia, które niegdyś nie były problemem. I twierdzenie, że to tylko przez roztocza jest półprawdą i uproszczeniem. Pszczoły stały się bowiem bardziej podatne na choroby z uwagi niszczenie ich mechanizmów odpornościowych przez chemię.

W „Polemice” Autor przywołał postać Kirka Webstera (www.kirkwebster.com), jednego z „guru wolnego pszczelarstwa”. Co ciekawe, pisze o nim z ironią, nawiązując do jego wypowiedzi, jakoby warroza była „przyjacielem i sprzymierzeńcem” pszczół. Zdanie wyrwane jest z kontekstu i mam świadomość, że brzmi ono dla większości pszczelarzy szokująco. Nie da się jednak ukryć, że Kirk Webster prowadzi komercyjną pasiekę (z której się utrzymuje), nie zwalczając roztoczy. Robi to od parunastu lat. Przywoływanie jego postaci w ironicznych stwierdzeniach, mające na celu podkopanie jego dorobku, jest co najmniej dziwne, bo przecież cały świat pszczelarski pragnąłby mieć takie sukcesy i osiągnięcia, jak wspomniany pszczelarz (zakładam jednak, że większość pszczelarzy nie jest świadoma sukcesów czy w ogóle istnienia pana Webstera). Proponuję najpierw zapoznać się z jego dorobkiem i wówczas ewentualnie wygłaszać opinie na jego temat. Kirk Webster faktycznie traktuje roztocza jako „sprzymierzeńców” – sprzymierzeńców w prowadzonej systematycznie selekcji naturalnej, która eliminuje z jego pasieki osobniki najsłabsze, podatne na choroby, nie radzące sobie z bieżącymi warunkami środowiskowymi. Warroza jest w jego pasiece papierkiem lakmusowym nieprzystosowania. Eliminacja następuje w całkowicie akceptowalnym procencie – podejrzewam, że niższym, niż w niejednej pasiece, w której do zwalczania roztoczy używa się twardej chemii. Kirk Webster wymieniał również doświadczenia z fińskim pszczelarzem Juhanim Lundenem, który nie zwalcza roztoczy od 2008 roku. Zainteresowanym proponuję zapoznanie się z publikacjami tego pszczelarza. Można z nich wyciągnąć wiele ciekawych wniosków.

Na koniec muszę stwierdzić, że obawy Pana Lasockiego dotyczące eliminacji pszczół i olbrzymiej katastrofy ekologicznej i ekonomicznej powodowanej przez nasze Stowarzyszenie, są stanowczo przesadzone, gdyż jedynie garstka osób podejmuje działania w kierunku selekcji naturalnej pszczół. Tym samym nic nie „zagraża” znaczącej większości ze wspomnianego w „Polemice” miliona dwustu tysięcy rodzin pszczelich. Osobiście uważam, że zarówno ekonomia, jak i ekologia skorzystałyby na jednorazowym gwałtownym odstawieniu chemii. Populacje pszczół, wbrew pozorom, bardzo łatwo się odbudowują i można do tego wykorzystać najróżniejsze metody gospodarki pasiecznej. Organiczni pszczelarze amerykańscy (np. Sam Comfort – http://anarchyapiaries.org/, czy Samuel Parker – http://www.tfb.podbean.com/) propagują na przykład metodę nazywaną przez nich „Pszczelarskim Modelem Ekspansji”, polegającą na błyskawicznym namnażaniu rodzin pszczelich – jedną rodzinę dzielą na maksymalną liczbę małych odkładów (wręcz „weselnych”), które do zimowli powoli dochodzą do siły. W ten sposób można z jednej rodziny zrobić nawet do dziesięciu rocznie, co z naddatkiem rekompensuje bieżące straty (amerykanie nazywają to „outbreeding Varroa”). Rzecz jasna, z takich rodzin miodu nie będzie (a często wymagają one wręcz karmienia) – wracamy więc, niestety, do problemu „jednego słoika”… Według doświadczeń owych pszczelarzy, metoda ta pozwala na przestrzeni kilku lat doprowadzić do bardzo wysokiej przeżywalności rodzin pszczelich, co z kolei umożliwia stworzenie pasieki ekonomicznie opłacalnej, a nie wymagającej przy tym zwalczania roztoczy. W pszczelarstwie naturalnym problemem jest indywidualna wydajność rodziny pszczelej i konieczność ograniczenia intensywnych metod pasiecznych (argumenty ekonomiczne). Ale pasjonaci i amatorzy nie są aż tak związani ekonomią, jak zawodowcy. Mogą prowadzić własną selekcję wspomaganą naturalnymi procesami, ale mogą również czerpać z dorobku innych – wybór należy do nich. Mam nadzieję, że wraz ze wzrostem świadomości ekologicznej i pszczelarskiej, przy zakupie matek, będą oni wybierać te, mające już za sobą „wąskie gardło ewolucyjne”, a nie te, które gwarantują „o jeden słoik więcej”. W tym tkwi potencjalna siła idei pszczelarstwa naturalnego i na tym opiera się nadzieja naszego Stowarzyszenia. Proces ten można rozłożyć na lata, nie narażając miliona rodzin pszczelich na „hekatombę”. Pszczelarze często nie dostrzegają olbrzymich negatywnych zmian w genetyce pszczoły jakie spowodowali. Twierdzą, że akceptują przyrodę i przyjmują wszystko to, co przyroda im daje. To przywodzi mi na myśl cytat amerykańskiego przemysłowca Henrego Forda, który pierwszy wprowadził taśmową produkcję do manufaktur, tworząc tym samym nowoczesną fabrykę: „Może sobie pan zażyczyć samochód w każdym kolorze, byle by był to czarny”. Pszczelarze również akceptują naturę tylko wówczas, gdy pszczoły spełniają ich oczekiwania: są miodne, łagodne, nierojliwe, a ich rozwój w sezonie jest szybki i przewidywalny. Niegdyś pszczoła taka nie była. Pozwolę sobie zakończyć ten artykuł nawiązaniem do zakończenia „Polemiki”. Autor pisze: „W obecnej sytuacji obawiam się, że zachęcają Panowie do zrobienia kroku naprzód przez kogoś, kto stoi nad przepaścią”. Otóż czasem trzeba skoczyć w przepaść, aby rozwinąć skrzydła.

Bartłomiej Maleta

Stowarzyszenie Pszczelarstwa Naturalnego „Wolne Pszczoły”

The post “Może sobie pan zażyczyć samochód w każdym kolorze, byle by był to czarny” first appeared on Wolne Pszczoły.

]]>
Projekt “Sztuczna Barć” http://wolnepszczoly.netlify.app/projekt-sztuczna-barc/ Sun, 01 May 2016 09:35:22 +0000 http://wolnepszczoly.netlify.app/?p=1131 Tekst pochodzi z bloga PanaTrutnia: http://pantruten.blogspot.com Opublikowany za zgodą autora. W zeszłym roku kupiłem szerokie dechy – były różnej szerokości, od trzydziestu paru do czterdziestu paru centymetrów. A i częściowo były podbutwiałe. Pewnie właściciel składu budowlanego ucieszył się, że ktoś to kupił… Dechy te potrzebne mi były do planowanego wówczas Projektu “Sztuczna Barć”, czyli pomysłu […]

The post Projekt “Sztuczna Barć” first appeared on Wolne Pszczoły.

]]>
Tekst pochodzi z bloga PanaTrutnia: http://pantruten.blogspot.com
Opublikowany za zgodą autora.

W zeszłym roku kupiłem szerokie dechy – były różnej szerokości, od trzydziestu paru do czterdziestu paru centymetrów. A i częściowo były podbutwiałe. Pewnie właściciel składu budowlanego ucieszył się, że ktoś to kupił…

zdj+1

Dechy te potrzebne mi były do planowanego wówczas Projektu “Sztuczna Barć”, czyli pomysłu na wspomożenie wytworzenia dzikiej populacji pszczół w moim rejonie. Wiosną zabrałem się za robotę i zbudowałem pięć dużych skrzyni – właśnie “sztucznych barci”. Skrzynie te zbudowałem “wyjątkowo precyzyjnie”, bo po docięciu desek piłą łańcuchową (na szczęście tym razem wyjątkowo nic sobie nie obciąłem) poskręcałem byle jak paroma wkrętami. Wielkość tych skrzyni objętościowo, to orientacyjnie rozmiar standardowego ula wielkopolskiego (2 korpusy + półnadstawka). Trzy skrzynie mają wysokość ponad 90 cm, a dwie są trochę niższe i mają około 85 cm.

zdj+2Sztuczne barcie mają wylotek na wysokości około 1/4 – 1/3 od góry. Rzecz jasna “dennice” pełne z nasypaną “biościółką” z gałązek, ziemi kompostowej i trocin. Do ścianki w górnej części skrzyni na gorąco przyczepiłem niewielkie plasterki odbudowanej woszczyny (zapewne w transporcie i przy wieszaniu skrzynek się urwały), aby pachniały pszczołom i kusiły je zapachem nowego domu.

Wiosną skontaktowałem się z leśniczym z okolicznego Leśnictwa (nadleśnictwo Krzeszowice) – panem Krzysztofem. Dzięki jego uprzejmości udostępniono mi kilka drzew na powieszenie wykonanych sztucznych barci. Dziś w godzinach porannych razem z Panem Krzysztofem objechaliśmy kilka lokalizacji i wybrałem drzewa do zawieszenia skrzynek. Leśniczy okazał się być bardzo sympatycznym panem. I oczywiście bardzo pozytywnie podszedł do pomysłu. Generalnie z tego doświadczenia widzę, że Lasy Państwowe są otwarte na taką współpracę z pszczelarzami. Kto nie ma własnej działki, a chciałby rozpocząć przygodę z pszczołami powinien niezwłocznie złapać za telefon i zadzwonić do najbliższego leśnictwa, aby dogadać się co do wystawienia uli w lesie. Będzie to z korzyścią dla wszystkich, a umożliwi to nawet mieszkańcowi bloku posiadanie kilku uli i własnego miodu.

zdj+5Ale wróćmy do Projektu i dzisiejszego dnia. Przed godziną dziesiątą przyjechali do mnie koledzy ze Stowarzyszenia Wolnych Pszczół – Łukasz oraz Marcin – i wspólnie pojechaliśmy w las, żeby porozwieszać skrzynki. Przy pierwszej było najwięcej kłopotu. Nie dość, że teren był chyba najtrudniejszy (trzeba było wnieść skrzynkę, drabinę i trochę sprzętu kawałek pod górę), to jeszcze brakowało nam doświadczenia i organizacji pracy. Z każdą kolejną skrzynką szło lepiej. Łukasz mający sprzęt i trochę doświadczenia wspinaczkowego wchodził na drzewo, montował bloczek do wciągnięcia skrzyni, a potem mocował ją do drzewa. W zasadzie więc wykonał największą i najtrudniejszą część roboty. My z Marcinem przycinaliśmy linki stalowe do montażu skrzynki, wciągaliśmy ją i przygotowywaliśmy wszystko na dole, żeby praca Łukasza szła sprawnie i szybko.

Łącznie powieszenie skrzynek zajęło nam około 5 godzin (a więc średnio godzinę na jedną skrzynkę).
Skrzynki zostały powieszone na orientacyjnej wysokości od 5 do 7 metrów. O ile na początku wydawało mi się, że uda nam się to jakoś zrobić z drabiny, o tyle na miejscu okazało się, że bez sprzętu asekuracyjnego ani rusz. Bardzo dobrze, że Łukasz taki sprzęt ze sobą zabrał, bo zapewne trzeba by było powiesić sztuczne barcie na wysokości maksymalnie 3 – 4 metrów, choćby z uwagi na bezpieczeństwo.

zdj+4Cieszę się, że udało się rozpocząć ten projekt. Był to kawał wykonanej roboty, ale uważam, że ten czas wart był poświęcenia, a wysiłek nie będzie zmarnowany.
Uważam, że dzika populacja pszczół ma bardzo duże znaczenie z bardzo wielu powodów.
Dzięki istnieniu takich miejsc pszczoły mają siedliska, umożliwiające selekcję całkowicie w zgodzie z naturą. Każda rójka, która zagości w tej skrzynce ma szansę nie niepokojona funkcjonować w swoim naturalnym cyklu. Nikt jej nie odbierze miodu, nie będzie tam zaglądał, przestawiał plastrów czy przeszkadzał w jakikolwiek inny sposób.

Dzięki takim dziko żyjącym rodzinom mogę liczyć na to, że całkowicie bez mojego wysiłku w moim rejonie zagości więcej selekcjonowanych trutni nie tylko dla moich młodych matek pszczelich, ale i matek moich sąsiadów, a tym samym populacja odporniejsza na choroby może się łatwiej rozprzestrzeniać.
Z takich rodzin mogą wychodzić rójki (nikt nie będzie rozładowywał nastroju rojowego w tych rodzinach), które mogą wspomóc całą okolicę w świeżą dostawę pszczół.
Wspomagamy przy okazji roślinne ekosystemy leśne zależne od zapylaczy. Niestety lasy w naszym rejonie nie są zbyt bogate w poszycie. Gdzieniegdzie pojawia się jakiś kwiat, ale tak naprawdę jest trochę traw lub zwykła ściółka z liści. Obecność pszczół w samym środku tych ekosystemów może pozwolić (zapewne za wiele, wiele lat – prawdę powiedziawszy być może mówimy o dziesięcioleciach) na rozwój poszycia i flory zależnej od zapylaczy, dając im przewagę nad roślinami wiatropylnymi, czy po prostu zwiększając prawdopodobieństwo zapylenia. To długofalowo może spowodować, że lasy staną się bogatsze, a nawet i na tym skorzystać mogą moje pszczoły “produkcyjne” z pasieki.
Dzięki rozłożeniu skrzynek na większej powierzchni owady zapylające są w stanie dokładniej obsłużyć rozleglejszy teren.

Do wylotków wprowadzaliśmy trochę ziołomiodu z 2014 roku, aby zapach wabił rabusiów
Do wylotków wprowadzaliśmy trochę ziołomiodu z 2014 roku, aby zapach wabił rabusiów

I pewnie jeszcze parę powodów by się znalazło, dlaczego takie skrzynki warto rozwieszać. W każdym razie dla mnie jest to coś, co mogę zrobić dla tych owadów. Nawet jeżeli miałbym na tym w ogóle nie skorzystać (a tak naprawdę uważam, że jest to w moim osobistym długofalowym interesie), to i tak tyle mogę dla nich zrobić. Na tym musi polegać pszczelarstwo naturalne – na zrównoważonym rozwoju i wzajemnych korzyściach. Skoro chcę korzystać z pracy pszczół, to dostaną ode mnie nowe domki.

zdj+7Ktoś powie, że 5 skrzynek niczego nie zmieni… i będzie miał rację. Ale mam nadzieję, że to dopiero początek Projektu “Sztuczna Barć”. Mam nadzieję, że uda mi się kontynuować tą praktykę każdego roku i każdej wiosny zbudować i powiesić od 3 do 5 skrzynek. Dzięki temu za dziesięć lat liczę na obecność w moim rejonie co najmniej od trzydziestu do czterdziestu żyjących na dziko rodzin pszczelich. Rodzin selekcjonujących się samych, puszczających rójki, rozwijających miejscowy ekosystem. Liczę, że może te działania zainspirują innych do podobnych praktyk – do wieszania barci czy właśnie takich “sztucznych barci”, albo chociaż do wynoszenia starych uli do lasu (w uzgodnieniu z Leśnictwem), zamiast je palić. A może Stowarzyszenie rozszerzy podobną działalność na rozleglejszy teren. Przyroda potrzebuje szans.

Ponownie dziękuję Kolegom z “Wolnych Pszczół” za pomoc w przedsięwzięciu. Dziękuję również panu Leśniczemu Krzysztofowi (do którego zapewne w przyszłym roku znów się odezwę).

Tekst pochodzi z bloga PanaTrutnia: http://pantruten.blogspot.com
Opublikowany za zgodą autora.

The post Projekt “Sztuczna Barć” first appeared on Wolne Pszczoły.

]]>
Zapomnieliśmy co dla Niej dobre… czyli analiza grzechów pszczelarstwa ostatnich dziesięcioleci – WĘZA http://wolnepszczoly.netlify.app/zapomnielismy-co-dla-niej-dobre-czyli-analiza-grzechow-pszczelarstwa-ostatnich-dziesiecioleci-weza/ Mon, 07 Mar 2016 12:30:15 +0000 http://wolnepszczoly.netlify.app/?p=1011 Artykuł został opublikowany w marcowym numerze miesięcznika “Pszczelarstwo” 03/2016 Wstęp W publikacjach omawiających gospodarkę pasieczną i w opracowaniach naukowych coraz częściej pisze się o małej komórce i małej pszczole. Coraz częściej przywołuje się również badania ukazujące, że pszczoły pochodzące z plastrów budowanych na węzie z komórką w rozmiarze 4.9 mm są zdrowsze, żyją dłużej, wykazują […]

The post Zapomnieliśmy co dla Niej dobre… czyli analiza grzechów pszczelarstwa ostatnich dziesięcioleci – WĘZA first appeared on Wolne Pszczoły.

]]>
Artykuł został opublikowany w marcowym numerze miesięcznika “Pszczelarstwo” 03/2016

Wstęp

W publikacjach omawiających gospodarkę pasieczną i w opracowaniach naukowych coraz częściej pisze się o małej komórce i małej pszczole. Coraz częściej przywołuje się również badania ukazujące, że pszczoły pochodzące z plastrów budowanych na węzie z komórką w rozmiarze 4.9 mm są zdrowsze, żyją dłużej, wykazują się większą higienicznością i wigorem. Ale czy tak naprawdę węza jest tym, czego potrzebuje naturalna pszczoła? Czy węza sama w sobie nie jest nienaturalną próbą regulacji sposobu w jaki żyje pszczeli superorganizm ? Pragniemy wszystko kontrolować, nadzorować, poprawiać i wszystko układamy według swojej perspektywy. To nasza ludzka przypadłość.

Bezwęzowa ramka zabudowana przez pszczoły
Bezwęzowa ramka zabudowana przez pszczoły

Węza pszczela jest jedną ze zdobyczy rewolucji technologicznej XIX wieku. Rewolucji, która dotknęła praktycznie wszystkich gałęzi przemysłu i rolnictwa. W publikacji pt. „Mała komórka” („Pasieka” 6/2014) Sławomir Trzybiński pisze: “Bez węzy nikt obecnie nie wyobraża sobie gospodarowania, a utrzymywanie pszczół na plastrach budowanych naturalnie to działalność stricte hobbystyczna lub mająca ożywić dawno zaginiony folklor. Przykładem takich poczynań jest dzianie barci w naturalnych kompleksach leśnych, realizowane dzięki zaangażowaniu dużych środków unijnych.

Cóż. Ja wyobrażam sobie gospodarowanie bez węzy i prowadzę pasiekę właśnie w taki sposób, używając zupełnie standardowego ula korpusowego (część uli z pełną ramką wielkopolską, część z ramką obniżoną do 18 cm) i wcale nie uważam tego za folklor. Wirowanie ramek, które wybudowane są bez węzy i drutowania, również nie stanowi problemu, a w tym roku udało mi się nawet odwirować świeży nieprzeczerwiony plaster bez jego uszkodzenia.

Kiedy zaczynałem moją pszczelarską przygodę, poniekąd „wmówiono mi”, że inaczej się nie da. Stosowanie węzy jest tak oczywiste, że z każdej publikacji czy podręcznika można wyczytać, iż węza jest niezbędna do prowadzenia pasieki. Nikt nawet nie wspomniał o tym, że można uprawiać pszczelarstwo bez węzy, ale jest ono traktowane jako próba „ożywienia dawno zaginionego folkloru”. Po prostu uwierzyłem, że muszę jej używać, bo nie ma innego wyjścia. Więc na początku wszystkie ramki, jakie podawałem pszczołom były odrutowane i posiadały wprawiony woskowy arkusz. Wprawianie węzy było dla mnie nie tylko kłopotliwe, ale także kłóciło się z moim wewnętrznym przekonaniem dotyczącym naturalnych potrzeb pszczoły. Inną drogę odnalazłem dopiero wówczas, kiedy trafiłem w internecie na wykłady i publikacje amerykańskiego pioniera pszczelarstwa naturalnego Michaela Busha (www.bushfarms.com/bees), którego już wspominałem we wcześniejszych artykułach. Bush od parunastu lat prowadzi swoją pasiekę bez użycia węzy, a jest on nie tylko jednym z niekwestionowanych autorytetów pszczelarstwa naturalnego, ale także osiąga sukcesy komercyjne i prowadzi wykłady z pszczelarstwa praktycznego.

Rozmiar komórki pszczelej

Wspomniana już powyżej publikacja Sławomira Trzybińskiego zaczyna się od cytatu z podręcznika „Hodowla pszczół” wydanego w 1974 roku (rozdział opracowany przez prof. dra Antoniego Demianowicza). I ja również pozwolę sobie tutaj przytoczyć ten, choć niepełny, fragment: „Na podstawie pomiarów plastrów naturalnych z różnych rejonów Polski, przeprowadzonych przez W. Bojarczuka ustalono, że przeciętna średnica komórek plastrów pszczelich waha się w granicach od 5.20 do 5.70 mm. Przeciętna zaś dla Polski wyniosła 5.38 mm”. Pozwolę sobie odnieść się do tego cytatu i choć przyznam, że jest on wyrwany z kontekstu, to w przytoczonym rozdziale nie znalazłem szerszego komentarza, który rozwiałby moje wątpliwości. Otóż nie wynika z niego jaką metodykę stosowano w tych badaniach i co tak naprawdę rozumiano przez „naturalne plastry”. Tymczasem w publikacji wskazuje się na te obserwacje jako potwierdzające słuszność wyboru węzy pszczelej z komórką rozmiaru 5.4 mm, od której rozmiar „naturalnej” średniej komórki odbiega jedynie o dwie setne milimetra. Badacze, którzy zgłębili temat prawdziwie naturalnej komórki pszczelej podają inne fakty. Pszczoły w różnych rejonach świata budowały średnio różnej wielkości komórki. Właśnie w ten sposób należałoby podawać tę informację – rozmiar jest rozmiarem średnim w naturalnym gnieździe, bowiem każdy naturalny plaster ma inny układ różnej wielkości komórek. Nie zmienia to faktu, że dawniej (przed wprowadzeniem węzy) dla naszej szerokości geograficznej średni rozmiar komórki wahał się w granicach od 4.9 do 5.1 mm. Większe komórki budowane były na miód (i tylko okresowo były zaczerwiane), a mniejsze – w centrum gniazda – na czerw i głównie przy wykorzystaniu tych komórek następował rozwój pszczelej rodziny. A więc mniejsze komórki zaczerwiane były praktycznie przez cały czas, a większe tylko w okresie największej dynamiki rozwoju rodziny pszczelej.

Pomiar komórek pszczelich
Pomiar komórek pszczelich

Przez niektórych pszczelarzy komórka w rozmiarze 4.9 mm traktowana jest jako metoda walki z warrozą. Na jednym internetowych forów znalazłem między innymi taki cytat: „Nie stosowałem i nie mam zamiaru stosować. Z prostej przyczyny są prostsze i skuteczne metody walki z warrozą. Gdyby mała komórka była panaceum na warrozę to pszczoły siedziały by w każdej dziupli w lesie, a tak nie jest”. W tym cytacie przejawia się głębokie niezrozumienie tematu kondycji pszczół w kontekście rozmiaru komórki plastra. Badania nad zdrowiem rodziny pszczelej wychowanej na małej komórce, a w szczególności nad odpornością takiej rodziny na warrozę, prowadził między innymi dr hab. Krzysztof Olszewski z Uniwersytetu Przyrodniczego w Lublinie. Wnioski, które możemy znaleźć, chociażby w materiałach z V Lubelskiej Konferencji Pszczelarskiej, obejmują następujące stwierdzenia: „Utrzymanie rodzin na plastrach o małych komórkach (szerokość 4.90 mm) indukowało ich naturalne mechanizmy odporności na V. destructor. Można je traktować jako czynnik wspomagający selekcję pszczół odpornych na tego pasożyta, gdyż skutkuje zmianą wielu ważnych cech biologicznych związanych z naturalnymi mechanizmami oporności, w tym skróceniem czasu trwania stadium czerwiu zasklepionego”. Badania i obserwacje pszczół hodowanych „na małej komórce” wskazują na fakt, że pszczoła wygryza się nawet o blisko dobę wcześniej niż pszczoła z komórki w rozmiarze 5.4 mm, co przerywa cykl rozwoju roztocza. Doktor Olszewski pisze także: „W warunkach odbiegających od optymalnych utrzymanie rodzin na plastrach o małych komórkach stwarza korzystniejsze warunki wychowu czerwiu, co w połączeniu z selekcją na przeżycie spowodowaną brakiem leczenia przeciw warrozie zwiększa ich tolerancję na inwazję V. destructor, rekompensując spadek produkcyjności powodowany silnym porażeniem przez tego pasożyta”.

Z obserwacji amerykańskich pszczelarzy organicznych wynika, że pszczoły budując nowe, dzikie plastry systematycznie dążą do swojego naturalnego rozmiaru – zapewne zapisanego gdzieś w ich genotypie. Ale rozmiar budowanej komórki wynika nie tylko z uwarunkowań genetycznych, ale także z innych czynników, takich jak pora roku, intensywność pożytków, rasa pszczoły, szerokość geograficzna i klimat, a także umiejscowienie plastra w ulu. Jednym z kluczowych czynników jest również bieżący rozmiar pszczoły, a także rozmiar komórki, z której pochodzi. Pszczoły budują bowiem plaster „pod siebie”. A oznacza to, że pszczoła, która pochodzi z komórki 5.4 lub 5.5 mm (standardowa węza) będzie zachowywać mniej więcej ten rozmiar. Oczekiwanie, że pszczoła z naszego ula już w pierwszym pokoleniu wybuduje naturalny rozmiar komórki swojego praprzodka, jest niczym nieuzasadnione.

Z moich (na razie krótkich) osobistych obserwacji wynika, że „normalne” pszczoły (czyli te nienaturalnie duże, pochodzące z komórki w rozmiarze 5.4 mm) po podaniu pustej ramki bez węzy budują komórki w rozmiarze 5.3 – 5.4, a w każdym następnym pokoleniu tworzą coraz więcej mniejszych komórek. Już w końcu sezonu zauważyłem znacznie więcej plastrów z komórkami w granicach 5.2 – 5.3, a zdarzały się nawet pojedyncze w rozmiarach 5.0 lub 5.1 (przyznam uczciwie, że tych było bardzo niewiele). Według obserwacji pszczelarzy organicznych ze Stanów Zjednoczonych potrzeba około siedmiu, ośmiu pokoleń pszczół wygryzających się z mniejszych komórek i budujących komórki odpowiednie dla swojego bieżącego rozmiaru, aby pszczoła zaczęła budować takie komórki, jakie są całkowicie zgodne z jej naturą i genetyką (średnio rozmiary te już się nie zmieniają). Michael Bush twierdzi, że jego pszczoły w części gniazdowej budują w przeważającej większości komórki od 4.6 do 5.0 mm. Stwierdza także, że jego pszczoły w jego warunkach geograficznych nigdy nie budują komórek robotnic dochodzących do rozmiaru 5.4 mm. Pszczoły, które od wielu pokoleń żyją bez węzy budują „jak im w duszy gra”, a rozpiętość wielkości komórek pszczelich jest naprawdę duża, sięgająca nawet 1 mm (pszczelarze naturalni najczęściej podają 4.4 – 5.3 mm). W naszych polskich warunkach pszczoły, które już przez około dwa sezony funkcjonują na plastrach budowanych na węzie z komórką 4.9 mm, budują plastry bez węzy z komórkami w rozmiarze 4.8 – 5.1 mm w centralnych obszarach plastra.

Badania przeprowadzone nad pszczołami pochodzącymi z komórek wielkości 4.9 mm zbudowanych na standardowej węzie dowodzą, że istnieją zauważalne różnice dotyczące wielkości różnych organów pszczoły miodnej. Wskazano na przykład, że wielkość komórki, z której pochodzi pszczoła może mieć wpływ na długość jej języczka, a co za tym idzie na większą różnorodność odwiedzanych kwiatów. Smakosze o wyjątkowo wrażliwym podniebieniu twierdzą nawet, że przez to miód małej pszczoły smakuje inaczej. Ale nie tylko o smak tutaj chodzi, bo przecież wraz ze zwiększeniem różnorodności źródeł nektaru zmieniają się również właściwości prozdrowotne miodu. Taki miód jest po prostu bogatszy w składniki biologiczne i mineralne. Oponenci kontrują, że „duża” pszczoła przynosi jednostkowo więcej miodu, bo większe jest jej wole miodowe, a przynajmniej tak wynika z dawniejszych badań i obserwacji. Taki był zresztą jeden z argumentów na utrwalenie standardu większej komórki pszczelej, który tak naprawdę początkowo wyniknął z błędu metodyki pomiaru komórek na pszczelim plastrze.

Wracając w tym miejscu do badań W. Bojarczuka przytoczonych przez profesora Demianowicza i mając na względnie powyższe uwagi, można wyciągnąć całkowicie odmienny wniosek od przedstawionego w cytowanych publikacjach. Otóż średnia wielkość komórki budowana przez pszczoły pozbawione węzy była mniejsza od standardowego rozmiaru podawanej węzy, a to świadczyć może już o prawdziwie naturalnej potrzebie pszczół do budowania mniejszych komórek niż te, które staramy się na nich „wymusić”. I te dwie setne milimetra, choć pewnie będące granicą błędu pomiarowego, mogą już wskazywać na pewną tendencję zbliżania do „genetycznego” rozmiaru pszczoły. Nie znam także metodyki pomiaru jaką przyjęto, więc nie mogę się do tego odnieść. Czy zmierzono absolutnie każdą komórkę pszczelą na każdym plastrze, czy tylko jakąś ich część, na przykład w określonym miejscu każdego plastra? W naturalnym plastrze, w górnej części znajdują się większe komórki (na miód), które systematycznie się zmniejszają ku dołowi. Na plastrach moich pszczół, budowanych jest również wiele komórek trutowych, a przejścia pomiędzy komórką robotnicy i trutową są stopniowe. Jeżeli i te komórki były włączone do pomiarów jako komórki robotnic to zapewne znacząco zawyżyły one wyliczoną średnią, a tak naprawdę są one zaczerwiane rzadko lub w ogóle (stąd być może ten przytaczany maksymalny rozmiar 5.7 mm i ogólny wynik tak bliski rozmiarowi 5.4).

Bezwęzowe ramki po wirowaniu
Bezwęzowe ramki po wirowaniu

Pszczoły robotnice pełnią różne zadania w ulu i nie można wykluczyć, że zróżnicowany rozmiar dorosłych pszczół, będący wynikiem efektu naturalnego plastra, powoduje lepsze rozłożenie zadań robotnic czy lepszą ich specjalizację. Oczywiście to tylko pewnego rodzaju hipoteza czy teoria i zapewne wyjątkowo trudna do udowodnienia. Ja nawet nie będę tego próbował, a chcę tylko skłonić pszczelarzy do myślenia i popuszczenia wodzy fantazji. Bo przecież przyroda jest różnorodna i jest to jej siła, a nie słabość. Z różnorodności bierze się plastyczność przystosowań. Badania na innych pszczołowatych (trzmielach) wykazały na przykład, że małe osobniki lepiej znoszą niedożywienie w długich okresach bezpożytkowych i gdy większe umierają z głodu, te mniejsze potrafią przetrwać najcięższy okres. Jak wynika z map naturalnych rozmiarów komórek plastrów pszczoły miodnej, opracowanych na podstawie danych historycznych, w zimniejszych rejonach pszczoły naturalnie budują większe komórki plastra, co skutkuje innym stosunkiem objętości do powierzchni ciała owada i tym samym ma przyczynić się do mniejszej wrażliwości na zmiany temperatury i tym samym do lepszej zimowli. Obecnie musimy brać pod uwagę jeszcze jeden aspekt. Otóż przez ponad sto lat w 99 procentach pasiek pszczoła była hodowana na węzie o komórce robotnic w rozmiarze 5.4 lub 5.5 mm. Na takiej też węzie i komórce prowadzona była jej selekcja na coraz „lepsze” zachowania (rzecz jasna „lepsze” dla nas, pszczelarzy), a więc na większą miodność, łagodność, dynamikę rozwoju. Pośrednio więc w pewnym stopniu wybieraliśmy te, które lepiej funkcjonowały w nienaturalnym ciele, czyli „na większej komórce”, były niejako lepiej zrównoważone metabolicznie czy anatomicznie. I skutkiem tego rugowaliśmy z genomu gatunku te geny, które „źle się czuły” na komórce 5.4 mm, a więc możliwe, że lepiej funkcjonowałyby na komórce naturalnej, zbliżonej do rozmiaru 4.8 – 5.1 mm. Być może, w efekcie tej selekcji, dzisiejsza pszczoła nigdy naturalnie nie zbuduje komórki takiej, jak pszczoły sto lat temu, niezależnie od tego ile pokoleń pszczół nie dostanie od nas węzy pod zabudowę plastra. Jeżeli jednak biologia pszczoły naturalnie zrównoważy się na komórce w średnim rozmiarze około 5.1, a nie 4.9 mm, to dla mnie osobiście większego znaczenia to nie ma. Ważne jest tylko to, żeby umożliwić pszczołom naturalny i zrównoważony rozwój, zgodny z potrzebami gatunku, bo tylko taki zapewni im długowieczność, wigor i odporność na choroby. A to tak naprawdę długofalowo zapewnia brak węzy w ulu.

Trutnie

Jednym z głównych argumentów wprowadzania węzy było ograniczenie możliwości budowania przez pszczoły komórki trutowej. W środowisku pszczelarskim trutnie traktowane są bowiem jako „darmozjady”, a każdy pszczelarz stara się je zwalczać, bo kiedyś wmówiono mu (tak jak mi, że węza jest niezbędna), że przez dużą liczbę trutni zbiory miodu są mniejsze. Być może to prawda, a być może nie. Obserwacje niektórych doświadczonych pszczelarzy zawodowych i hodowców, wskazują, że w rodzinach, w których pozwolono pszczołom na wychowanie tylu trutni ile uważały za stosowne, zbiory miodu nie uległy pomniejszeniu, a nawet wzrosły. Musimy mieć na uwadze, że pszczoły działają zgodnie ze swoim naturalnym cyklem biologicznym i będą z całą mocą starały się zaspokoić swoje instynkty. Jeżeli uniemożliwimy im realizowanie potrzeb, to tym samym, wprowadzając dodatkowy stres do rodziny, działamy przeciw pszczołom, zamiast starać się podążać za nimi. Prawdopodobnie zrównoważona wewnętrznie rodzina pszczela, zaspokajająca swoje naturalne biologiczne instynkty rozrodcze, pracuje wydajniej i zapewne równoważy to ilość miodu zjadanego przez „darmozjady”. Jest to znów tylko pewnego rodzaju hipoteza, ale jest ona zgodna z przytoczonymi powyżej obserwacjami.

Nadto, w związku z dłuższym cyklem rozwoju, czerw trutowy staje się pewnego rodzaju magnesem na różne pszczele dolegliwości – w tym roztocze Varroa. Każdy pszczelarz wie, że Varroa „woli” czerw trutowy. Tą prawidłowość i wiedzę wykorzystuje się do jednej z metod zwalczania warrozy – moim zdaniem wyjątkowo niehumanitarnej – czyli tzw. „ramki pracy”. Wycinając czerw trutowy pszczelarze, we własnym mniemaniu, pozbywają się części swojego problemu. Tymczasem, takimi działaniami tak naprawdę długofalowo selekcjonujemy roztocza na rozmnażanie się w komórkach robotnic – zwłaszcza gdy te powiększone są do rozmiaru 5.4 mm (przeżywają i dalej rozmnażają się te, które wybrały komórki robotnic, a nie trutowe). Natomiast brak czerwiu trutowego w połączeniu z powiększoną komórką powoduje, że pszczele choroby zaczynają się szerzyć błyskawicznie wśród niezrównoważonych metabolicznie i anatomicznie pszczół robotnic. Nie wdając się w szczegóły, obserwacje pszczelarzy naturalnych z Zachodu (np. tu, niestety w języku angielskim: http://www.resistantbees.com/droh_e.html) wskazują, że dzięki obecności trutni w ulu, pszczoły robotnice pozostają zdrowsze, a w końcu lata, w czasie wyganiania trutni, rodzina pszczela w zupełnie naturalny sposób oczyszcza się co zapewnia jej pójście do zimowli w dobrej kondycji.

Rola trutni w rodzinie pszczelej nie została do końca wyjaśniona i często mówi się, że trutnie także wygrzewają czerw i współuczestniczą w wentylowaniu ula. Czy pełnią również inne zadania? Uważam, że powinniśmy zaufać naturze, która w toku ewolucji wypracowała najlepsze rozwiązania dla organizmów żywych. Nie ulega wątpliwości, że i tu węza jest dla natury przeszkodą.

Podsumowanie

Węza ma nie tylko wpływ na rozmiar czy zaspokajanie instynktu rozrodczego pszczół, ale także stanowi potencjalne źródło skażenia środowiska życia rodziny pszczelej. 90% obecnych w ulach substancji chemicznych wprowadzanych jest bezpośrednio przez pszczelarzy w czasie „leczenia” pszczół. Przetapianie plastrów na nowe arkusze węzy powoduje ponowne wprowadzenie do uli tych samych toksyn, a to zamyka obieg chemii w gospodarce pasiecznej i z każdym cyklem powoduje kumulowanie się coraz większej ilości pozostałości rozkładu chemicznego „leków”. Te zanieczyszczenia negatywnie wpływają nie tylko na same pszczoły, ale również na całe ich środowisko.

Pszczoły potrzebują naturalnego rozwoju w naturalnym gnieździe. Mogę zrozumieć obawy niektórych wielkotowarowych pszczelarzy zawodowych, dotyczące utrudnień w pracy związanych z krzywymi plastrami czy zlepieniem kilku ramek pszczelim plastrem, choć mając własne doświadczenia w pracy bez węzy, nie zgadzam się z nimi. Być może pierwszym właściwym krokiem powinien być szybszy powrót do historycznie właściwego średniego rozmiaru pszczoły poprzez użycie węzy z komórką 4.9 mm. Węza umożliwia nam zrobienie tego praktycznie od razu, a nie przez siedem czy osiem pokoleń odbudowujących plastry z coraz mniejszą komórką. Zmiany anatomiczne owadów spowodowane stosowaniem powiększonych komórek niewątpliwie nie pozostają bez wpływu na zdrowie pszczelego organizmu. Powiększona pszczoła jakoś sobie radziła , dopóki nie zetknęła się ze zubożeniem pożytków i okresami głodu (zwłaszcza pyłkowego), zanieczyszczeniem chemicznym oraz roztoczem Varroa destructor, które stało się nosicielem wielu pszczelich chorób. Dziś jak jeszcze nigdy dotąd potrzebujemy powrotu do prawdziwie naturalnej pszczoły, aby móc zrównoważyć negatywny wpływ tych czynników. Odstąpienie od użycia węzy lub użycie arkuszy z prawdziwie czystego wosku z wytłoczoną mniejszą komórką przy jednoczesnym pozostawieniu pszczołom możliwości wychowania trutni, jest na pewno jednym z koniecznych kroków dla nas, pszczelarzy, aby ponownie przybliżyć pszczoły naturze.

Bartłomiej Maleta

Artykuł został opublikowany w marcowym numerze miesięcznika “Pszczelarstwo” 03/2016

The post Zapomnieliśmy co dla Niej dobre… czyli analiza grzechów pszczelarstwa ostatnich dziesięcioleci – WĘZA first appeared on Wolne Pszczoły.

]]>
Dlaczego nie należy używać kwasów w gospodarce pasiecznej http://wolnepszczoly.netlify.app/dlaczego-nie-nalezy-uzywac-kwasow-w-gospodarce-pasiecznej/ Wed, 24 Feb 2016 08:12:34 +0000 http://wolnepszczoly.netlify.app/?p=1006 W ostatnim czasie w pasiekach bardzo popularne staje się stosowanie różnych kwasów organicznych do zwalczania roztoczy Varroa. Idea ta zyskała dodatkowo na popularności w związku z planowanym wydaniem pozycji dra Gerharda Liebiga „Łatwe pszczelarstwo”. Z niezrozumiałych mi względów tego typu zabiegi łączy się często z pszczelarstwem naturalnym. Niejednokrotnie pszczelarze uznają, że dopuszczone przez lekarzy weterynarii […]

The post Dlaczego nie należy używać kwasów w gospodarce pasiecznej first appeared on Wolne Pszczoły.

]]>
W ostatnim czasie w pasiekach bardzo popularne staje się stosowanie różnych kwasów organicznych do zwalczania roztoczy Varroa. Idea ta zyskała dodatkowo na popularności w związku z planowanym wydaniem pozycji dra Gerharda Liebiga „Łatwe pszczelarstwo”. Z niezrozumiałych mi względów tego typu zabiegi łączy się często z pszczelarstwem naturalnym. Niejednokrotnie pszczelarze uznają, że dopuszczone przez lekarzy weterynarii farmaceutyki są tzw. „twardą chemią”, a tymczasem stosowanie kwasów – jako związków chemicznych naturalnie występujących w przyrodzie – uznaje się za całkowicie nieszkodliwe dla pszczół. Myślenie to jest całkowicie błędne. Stosowanie kwasów organicznych do zwalczania roztoczy, nie tylko nie jest zabiegiem naturalnym, ale też jest wysoce szkodliwym.

Prześledźmy po kolei wpływ kwasów organicznych na pszczoły.

No cóż, nie da się zaprzeczyć, że kwasy są zabójcze dla roztoczy. To zapewne ich duży plus. Nie ma również co zaprzeczać, że w znacznie mniejszym stopniu odkładają się w wosku i produktach pszczelich, a ich długofalowy wpływ na zanieczyszczenie „chemią” ula jest zdecydowanie mniejszy, niż innych dostępnych farmaceutyków.

"Leczenie" kwasem
“Leczenie” kwasem

To tyle zalet. A jakie są wady?

Stosowane w pszczelarstwie substancje to przede wszystkim kwas mrówkowy i kwas szczawiowy. Obydwa te związki używane są w laboratoriach do dezynfekcji, gdyż ich działanie biobójcze jest wyjątkowo duże. Praktycznie nie ma możliwości, aby jakieś mikroorganizmy nieprzystosowane do bardzo zakwaszonego środowiska (jak np. bakterie występujące w żołądku) przetrwały w zetknięciu z tak potężną chemią. I już widzę, że pszczelarze w większości powiedzą, że to wyśmienicie, bo przecież wyjątkowo rozpowszechniona w tej grupie jest potrzeba stałej dezynfekcji środowiska ulowego i sprzętu pasiecznego. Cóż, wynika to tylko z nieświadomości u pszczelarzy znaczenia naturalnych ekosystemów bakteryjnych i grzybiczych. Bakterie i grzyby występują wszędzie i w znacznej ilości. Wszędzie są ich miliony, miliardy (na i w człowieku jest około 2,5 kilograma bakterii!). W naturalnym ulu stwierdzono 8 tysięcy najróżniejszych szczepów bakteryjnych (badania przeprowadził Departament Rolnictwa Stanów Zjednoczonych – USDA). Do tego występuje w ulu szereg szczepów grzybów (np. sprzyjających fermentacji pyłku do pierzgi). W ulu stwierdzono ponadto co najmniej sto kilkadziesiąt gatunków roztoczy (tak, nie występują tam jedynie zjadliwe roztocza Acarapis woodi oraz Varroa destructor!) i tyleż różnych owadów. Założenie, że wszystkie są patogenne czy pasożytnicze świadczy tylko o naszej ignorancji. Józef Banaszak w opracowaniu z 1980 roku „Badania nad fauną towarzyszącą w zasiedlonych ulach pszczelich” napisał między innymi takie słowa: “Fauna ulowa, której wpływ jest bardzo różnorodny, reprezentowana jest głównie przez pajęczaki i owady. Dotychczasowe zainteresowanie tą fauną było zbyt małe w stosunku do jej roli w życiu rodziny pszczelej. Prace naukowe i podręczniki dotyczące tego zagadnienia omawiają głównie organizmy o wyraźnej szkodliwości, pozostałym współmieszkańcom poświęcano natomiast mało uwagi”.
A zaburzenia funkcjonowania ekosystemów ulowych mogą być różnorakie – zawsze są jednak negatywne. Przede wszystkim wpływają na obniżenie odporności pszczół na patogeny. Mikroflora ulowa, ale także ta występująca w układzie oddechowym czy pokarmowym bierze udział w tworzeniu warstw ochronnych wpływających na należyte funkcjonowanie układu odpornościowego. Część z bakterii bierze również udział w procesach trawiennych pszczół, a ich brak może wpłynąć nawet na niedożywienie owadów, choć pokarmu będzie w bród (np. z uwagi na brak określonych substancji odżywczych, które są syntetyzowane przez bakterie czy grzyby układów pokarmowych owadów). Może się więc okazać, że brak naturalnej i pozytywnie działającej mikroflory ulowej wpłynie na nienależyte funkcjonowanie owadów i ich podatność na choroby – jak pisałem nawet z niedożywienia, choć stwierdzimy duże zapasy pokarmu w ulu (!). Brak roztoczy Varroa w ulu to nie wszystko, bo nie oznacza jeszcze zdrowia pszczół i uwolnienia ich potencjału zdrowotnego. Wydaje się, że przy wszystkich wadach tzw. „twardej chemii” ta mniej oddziałuje na mikrożycie ulowe niż kwasy.

Kolejną wadą stosowania kwasów to powodowanie poparzenia owadów. Doktor Liebieg zaleca stosowanie kwasu mrówkowego przy użyciu specjalnych „parowników” (można to zobaczyć tutaj: http://liebig.4apis.pl/blog/post/21,dr-liebig—zwalczanie-warrozy-kwasem-mrowkowym-liebig-dispenser.html). Omawiając metodę autor filmu mówi: „Stężenie kwasu w powietrzu ula wzrasta powoli i stopniowo. Pszczoły mają czas się do tego przyzwyczaić. Dzięki temu nie popadają w panikę i nie dochodzi do utraty królowej. Przy uważnej obserwacji temperatury zewnętrznej i wzięciu pod uwagę wielkości ula leczenie będzie przebiegało w sposób skuteczny i łatwy do zniesienia dla rodziny pszczelej”. No cóż muszę powiedzieć, że to ciekawa koncepcja. Skoro pszczoły tak doskonale przyzwyczajają się do nadmiernego zakwaszenia środowiska ulowego, to skąd bierze się taka śmiertelność wśród roztoczy? Czyżby one funkcjonowały w innym ulu niż te „przyzwyczajone” pszczoły? To, że zakwaszenie środowiska ulowego następuje wolniej, absolutnie nie znaczy, że jego wpływ jest mniejszy. Świadczą o tym martwe roztocza na dennicy. Z niezrozumiałych mi względów pszczelarze dowodzą, że kwas śmiertelnie razi roztocza, a pozostawia pszczoły praktycznie bez wpływu.
Owszem środowisko ulowe jest w pewien sposób kwaśne. Miód jest przecież kwasem. Ale musimy mieć świadomość, że miód spożywany jest przez pszczoły, a nie oddziałuje na nie również w inny sposób. Kwestią podstawową jest również stężenie kwasu. Gdyby miód powodował w ulu to samo zakwaszenie co kwas mrówkowy czy szczawiowy, to nie byłoby przecież problemów z warrozą, nieprawdaż?
Kwasy wpływają na układ oddechowy i pokarmowy pszczół (zwłaszcza w jego przedniej części, czyli na języczku i w gardzieli), nie tylko zabijając funkcjonujące tam pozytywne organizmy, ale też powodując mikrorany oparzeniowe. Ponadto wpływają na uszkodzenie pancerzyków chitynowych, stanowiących zewnętrzną barierę ochronną owadów. To z kolei zwiększa ogólną podatność pszczół na choroby, gdyż przez uszkodzone bariery do organizmów owadów łatwiej wnikają groźne patogeny powodując zagrożenie ich życia. I powolne zwiększenie stężenia kwasów może mieć tylko taki pozytyw jaki wspomniał dr Liebieg w filmie – pszczoły zapewne trochę mniej stresują się niż w przypadku gwałtownego zwiększenia stężenia. Negatywne oddziaływanie zdrowotne pozostaje jednak zupełnie takie samo.

Następnym minusem kwasów jest wpływanie na komunikację pszczół i zaburzenie pracy rodziny. Pszczoły komunikują się przede wszystkim chemicznie – poprzez feromony. Pszczeli taniec to tylko znikomy procent całej komunikacji ulowej. Kluczową rolę odgrywają jednak feromony. Kwasy nie tylko zaburzają sam przekaz chemiczny, ale także wpływają na ograniczoną zdolność odbioru sygnałów (głównie przez uszkodzenia aparatu odbierającego te sygnały). A skutkiem tego może być czy to niespodziewana rójka, czy to nienależyta opieka nad czerwiem, czy wreszcie brak zdolności wykrywania zagrożeń (choćby związanych z obecnością Varroa – w podjęciu walki z roztoczem kluczowe jest przecież chemiczne wykrycie ich obecności, a wiemy, że dziś istnieją już pszczoły, które lepiej czy gorzej sobie z tym faktem radzą).

Kwasy powodują nadmierny stres w rodzinie. Wielokrotnie pszczelarze podnosili, że na przykład zdarzają się rozkłębienia rodziny po zastosowaniu kwasów. Pszczoły doskonale wyczuwają, że środowisko jest nadmiernie kwaśne. Sam doktor Liebig mówi o tym fakcie, jakkolwiek twierdzi, że zastosowanie specjalnego parownika minimalizuje ten skutek. Być może tak, ale tak bardzo kwaśne środowisko nie jest dla pszczół naturalne. Jeżeli chcemy przeprowadzić prosty test jak może czuć się pszczoła w takim środowisku proponuję poczyścić kabinę prysznicową rozpylanym octem (swoją drogą bardzo dobrze zmywa osady z kamienia).

Przy tym wszystkim nie można również zapomnieć o potencjalnym poparzeniu dróg oddechowych czy skóry pszczelarza. Ale prawda jest taka, że każda forma „leczenia” pszczół chemią jest wyjątkowo groźna dla ludzi. Ponadto do tych negatywnych skutków stosowania kwasów należałoby dopisać pewnie jeszcze szereg innych wad stosowania leczenia pszczół w ogóle. I choć coraz więcej osób na całym świecie nie leczy pszczół z sukcesami, to temat ten jednak wciąż jest dalece kontrowersyjny w środowisku pszczelarskim. To jednak już zupełnie inna historia.

Pan Truteń

The post Dlaczego nie należy używać kwasów w gospodarce pasiecznej first appeared on Wolne Pszczoły.

]]>
O relacji pasożyt – żywiciel słów kilka http://wolnepszczoly.netlify.app/o-relacji-pasozyt-zywiciel-slow-kilka/ Tue, 02 Feb 2016 08:50:41 +0000 http://wolnepszczoly.netlify.app/?p=996 Panuje trochę mitów i przekłamań na temat relacji żywiciel – pasożyt. Niestety tymi mitami i przekłamaniami karmieni są pszczelarze, a w dalszej kolejności powielają błędne wnioski. Na przykład w artykule Sławomira Trzybińskiego do czasopisma Pasieka w artykule “Jak to było, czyli podsumowanie minionego sezonu” czytamy: “Ubiegłoroczna populacja warrozy została silnie przetrzebiona wskutek masowych upadków rodzin pszczelich. Gdy […]

The post O relacji pasożyt – żywiciel słów kilka first appeared on Wolne Pszczoły.

]]>
Panuje trochę mitów i przekłamań na temat relacji żywiciel – pasożyt. Niestety tymi mitami i przekłamaniami karmieni są pszczelarze, a w dalszej kolejności powielają błędne wnioski. Na przykład w artykule Sławomira Trzybińskiego do czasopisma Pasieka w artykule “Jak to było, czyli podsumowanie minionego sezonu” czytamy:
“Ubiegłoroczna populacja warrozy została silnie przetrzebiona wskutek masowych upadków rodzin pszczelich. Gdy giną pszczoły, giną też pasożyty bytujące na nich, co przeczy teorii, że każdy pasożyt „dba” o swego żywiciela, bo „wie”, że gdy zabraknie żywicieli, to pasożyty też będą się musiały pożegnać z tym światem. To akurat pseudonaukowo-życzeniowa teoria, która nie stosuje się do świata organizmów żywych, z ludźmi włącznie.”

wyscig_zbrojen
Dla mnie osobiście taka myśl świadczy o niezrozumieniu relacji pasożyt – żywiciel, a raczej o niezrozumieniu ewolucyjnych mechanizmów rządzących przystosowaniem organizmów do wzajemnego współistnienia w zależnościach ekologicznych. Nie ma takiej możliwości, żeby pasożyt “dbał” o żywiciela, gdyż pasożyt zdecydowanie wykorzystuje swojego żywiciela (żeruje na nim lub wykorzystuje go do jakichś innych celów – np. do przebycia pewnego cyklu życiowego, który może odbywać się tylko w określonych warunkach – takich jak na przykład w lub na ciele żywiciela). I choć może się tak zdarzyć, to nie znaczy to wcale, że w jego interesie zawsze jest śmierć żywiciela.

Przyroda zawsze dąży do równowagi i różnorodności. Ograniczenie bioróżnorodności nie następuje na skutek pasożytów czy drapieżców – a wręcz przeciwnie, gdyż te przyspieszają procesy ewolucyjne. Aktualnie to rozwój cywilizacji ludzkiej doprowadził do załamania bioróżnorodności naszej planety, a nie nadmierny rozwój kornika w Białowieży… Każdy organizm ma swoją rolę w ekosystemie – bierze udział w łańcuchach zależności i łańcuchach pokarmowych. Pomiędzy tymi organizmami trwa nieustanny wyścig zbrojeń. I to nie jest tylko wyścig zbrojeń pomiędzy ofiarami i drapieżnikami. Wyścig zbrojeń trwa pomiędzy wszystkimi organizmami funkcjonującymi w przyrodzie. Trwa on pomiędzy gatunkami z tej samej niszy biologicznej (np. konkurencja roślin o zasoby mineralne, wodę czy światło w lesie), a nawet pomiędzy organizmami tego samego gatunku (walka o partnera/partnerkę w celu przekazania genów, walka o terytoria). Każdy osobnik ma swoje własne interesy, ale także każdy gatunek i każdy złożony ekosystem ma również swoje. Są też różne strategie przetrwania – niektóre organizmy żywią się innymi (drapieżnictwo), wykorzystują je (pasożytnictwo), czy wchodzą z nimi w relacje korzystne dla nich obu (symbioza). Ale tych strategii jest znacząco więcej. I każdy ma swoją małą prywatną strategię.

Organizmy nie mogą nadmiernie udoskonalić się względem innych ze swojego łańcucha powiązań, bo …. działałby tym samym przeciwko sobie! Dokładnie tak się to dzieje, choć nie każdy zdaje sobie z tego sprawę. Jeżeli jakiś rodzaj traw uzyskałby przewagę nad innymi, to po pewnym czasie… wyjałowi zupełnie glebę w swoim otoczeniu. Jeżeli lew stałby się myśliwym doskonałym, to dopóki starczyłoby jedzenia rozmnażałby się cały czas aż… umarłby z głodu bo przetrzebiłby zupełnie organizmy wchodzące w jego menu. A jeżeli warroza byłaby zbyt zjadliwa zabiłaby wszystkie pszczoły i nie miałaby na kim żerować – i też by umarła. Dlatego w interesie trawy jest  dopuścić inne gatunki, które odmiennie pozyskując pokarm nie wyjałowią gleby, a wzbogacą ją w próchnicę, w interesie lwów jest czasem śmierć głodowa niektórych osobników po nieudanym polowaniu, bo gatunki drapieżców nie rozmnażają się nadmiernie, a dzięki temu mają zapewniony stały dopływ pokarmu. W interesie gatunkowym roztoczy Varroa jest żyć na pszczole, ale nie zabicie wszystkich pszczół.

Ponieważ jednak w partykularnym interesie każdego osobnika jest odnieść jak największy sukces biologiczny, to systematycznie gatunek doskonali swoje strategie. Lew jest z pokolenia na pokolenie skuteczniejszym myśliwym (bo te nieskuteczne umierają z głodu), ale też antylopy biegają szybciej i lepiej unikają drapieżców. Jeden i drugi organizm się doskonali w swojej strategii przeżycia, aż osiągną względną równowagę.

Problem pojawia się w przypadku braku presji środowiskowej. Karol Darwin miał to niesamowite szczęście, że na pokładzie HMS Beagle spędził kawał życia zwiedzając praktycznie cały świat. Między innymi odwiedził wyspy Galapagos i inne zakątki świata, w których nie stanęła ludzka noga. Zaobserwował szereg dziwnych zwierząt, używających swoich strategii przetrwania i dzięki temu opracował hipotezę naukową określaną najczęściej “teorią ewolucji”. Zaobserwował jednak, że w tych miejscach na świecie, w których nie występował drapieżnik (np. na wyspach) organizmy utraciły instynkty obronne czy instynkty ucieczki. Nie bały się człowieka, co… niejednokrotnie prowadziło do ich zagłady. Darwin spostrzegł, że niektóre ptaki, choć miały skrzydła, były nielotami. A niektóre też w ogóle skrzydła utraciły. Niektóre zwierzęta, choć miały wyraźnie zarysowane oczodoły nie posiadały zmysłu wzroku. Dlaczego? Dlatego, że przystosowania kosztują. Zmysł niepotrzebny (np. wzrok w głębiach jaskiń czy pod ziemią) zanikał, gdyż jego utrzymanie drogo kosztuje. Zdolność latania (jeden z najbardziej energochłonnych sposobów poruszania się) nie jest potrzebna, kiedy dookoła nie ma drapieżników (nie ma przed kim uciekać), a pożywienia jest wszędzie w bród. Stąd właśnie zaistniały ptaki nieloty, nie bojące się człowieka i podchodzące do niego na wyciągnięcie ręki czy … noża i widelca (nie wiedziały, że coś złego może je z naszej strony spotkać… głupie czy jak?).

Zwierzęta muszą więc doskonalić się wzajemnie. Wpuśćmy teraz skutecznego myśliwego – np. lwa – na taką wyspę pełną ptaków nielotów. Zróbmy też eksperyment myślowy i zastanówmy się co się stanie? Lwy zabiją dość szybko wszystkie ptaki, a potem… umrą z głodu. Ale jeżeli lwy będą funkcjonowały tam gdzie przyroda znalazła im miejsce w ekosystemie – czyli na sawannie – to ich populacja zrównoważy się doskonale z szybkonogimi antylopami czy ptakami lotnymi. Dlaczego w jednym przypadku ekosystem będzie działał dobrze, a w innym załamie się w przeciągu jednego pokolenia? Dlatego, że w przypadku sawanny ekosystem kształtował się we wzajemnych relacjach i strategie ofiar kształtowały się równolegle ze strategiami drapieżców – były wzajemnie powiązane naturalnym wyścigiem zbrojeń. W drugim przypadku przenieśliśmy drapieżcę doskonałego do przysłowiowego stada owiec. Hulaj dusza piekła nie ma! Nie ma dopóki jest pokarm… Potem piekło głodu zmusiłoby lwy do ewolucyjnej refleksji… Ale byłoby już chyba za późno.
Ot, po prostu tak to działa. To podstawa ewolucji i przystosowania w ramach łańcuchów wzajemnych powiązań organizmów.

Ale wróćmy do relacji pasożyt żywiciel – a w konsekwencji do pszczół i do roztoczy. Choć ta relacja z reguły jest mniej krwawa, to zasady wzajemnych powiązań wyścigiem zbrojeń są podobne. Zapewne dawny tasiemiec musiał wyhodować sobie kolce czy przyssawkę żeby nie zostać wydalonym z kałem przez żywiciela. Zapewne też przenosząc się na nowy typ organizmu (na gatunek nieprzystosowany) niejednego z jego przedstawicieli doprowadził do śmierci w wyniku anemii czy ogólnego osłabienia i tym samym zwiększonej podatności na choroby (czy aby nie to samo jest z pszczołą?).
Zapewne też szereg pasożytów jest wyjątkowo zabójczych po zaatakowaniu swojego żywiciela. Ale żywiciel w zrównoważonym ekosystemie przystosował się choćby w taki sposób, że odpowiednio go unikał (np. robiąc kupę do specjalnie wykopanego otworu, a nie w centrum obozowiska, czy do źródła wody pitnej) – dzięki temu gatunek żywiciela nie umierał, choć dla zainfekowanych osobników mogło to skończyć się śmiercią.

Jak pisałem relacji i strategii przetrwania jest bardzo wiele. Nie zmienia to faktu, że w “interesie” pasożyta nie jest wykończenie swojego żywiciela na wzór lwów przeniesionych na wyspę. Mówię tu oczywiście o długotrwałym interesie gatunku. Ponownie podkreślę, że zbyt wielki “sukces” jakiegoś gatunku może skończyć się dla niego porażką, gdyż może zbytnio wyjałowić swoje środowisko życia. To bioróżnorodność daje gwarancję zdrowych relacji ekologicznych. Stąd też my ludzie powinniśmy się mocno zastanowić czy aby nie osiągamy zbyt wielkiego sukcesu…

A jak było z pszczołami?
Varroa destructor brał udział w wyścigu zbrojeń z Apis cerana, nie z Apis mellifera. Dzięki długotrwałej relacji równoważącej populację obu gatunków, one wzajemnie doskonaliły się w zdolnościach przetrwania. Varroa destructor mnożył się na tyle szybko, żeby mógł nadążyć za czyszczeniem go z gniazda pszczoły wschodniej i uczył się przed nią ukrywać, a Apis cerana uczyła się wykrywać go, czyścić się z niego (grooming) i ogólnie minimalizować złe skutki jego obecności (np. VSH czy “przeniesienie” impetu ataku pasożyta na trutnie), być może skracając cykl rozwojowy czerwiu robotnic czy zmniejszając komórkę (myślę, że oba gatunki Apis mogły mieć podobną ścieżkę rozwoju i podobne strategie zwalczania patogenów i pasożytów).

Varroa destructor chcąc przeżyć na pszczole wschodniej musiał szlifować swoje strategie. Natomiast gatunek Apis mellifera pozbawiony był presji warrozy więc nie szlifował strategii obronnych. Żył w błogiej nieświadomości zagrożenia  (na szczęście!!! były inne zagrożenia więc Apis mellifera nie jest całkiem bezbronny!!!). Do tego człowiek nieustannie modyfikował gatunek pszczoły miodnej na swoją chwałę, oddalając go od naturalnych przystosowań (np. zwalczając inne zagrożenia dla pszczół za same pszczoły). Pszczoły żyły więc w ostatnich 100 latach niczym ptaki nieloty na wyspach, leczone z pasożytów, wspomagane pokarmem, selekcjonowane na brak obronności. Na taką właśnie pszczołę wsiadły roztocza i było to dokładnie tak jakby przenieść lwy na wyspę ptaków nielotów, nieświadomych tego, że od dziś ktoś będzie czyhał na ich życie. Stąd też żyjąca w równowadze ekologicznej z pszczołą wschodnią warroza z niszczycielską siłą uderzyła w pszczołę miodną. Stąd też tak wielkie załamania populacji. Inteligencja organizmów żywych to nie jest zdolność do logicznego myślenia i “oszczędzania zapasów na czarną godzinę”. Inteligencja ich polega na doskonaleniu instynktownej strategii przetrwania. Roztocza wciąż robią tylko to co robiły na pszczole wschodniej, żeby mogły przetrwać i względnie normalnie żyć zapewniając sobie ciągłość pokoleń. Tyle tylko, że przeciwnik jest inny, bo nie brał udziału w wyścigu zbrojeń przez ostatnie tysiące? setki tysięcy? lat…

Doświadczenia ze świata pokazują jednak, że Apis mellifera może wykształcić dokładnie te same strategie przetrwania co Apis cerana (chociażby grooming, VSH, feromonowe blokowanie instynktu rozmnażania roztoczy, stosowanie przerw w czerwieniu, mniejsza komórka czy przerzucenie ataku na trutnie). Muszą jednak zostać wyeliminowane najbardziej zjadliwe szczepy roztoczy (one wyeliminują się same zabijając żywiciela i ginąc wraz z nimi) i pszczoły, które nie są w stanie skopiować strategii pszczoły wschodniej. To zajmie ewolucyjne mgnienie oka (liczmy pesymistycznie 10 lat), gdyż ta eliminacja z jednej i z drugiej strony musi nastąpić szybko. Wiemy, że na świecie żyją pszczoły z gatunku Apis mellifera, które radzą sobie z roztoczami. Wiemy, że na świecie występują zrównoważone relacje Apis mellifera – Varroa destructor. Nawet – w skrajnie pesymistycznym przypadku – gdyby roztocza całkowicie wyeliminowały pszczoły na naszym terenie, to umrą razem z nimi. A gdyby pozostawić wolność naturze, pszczoły przystosowane z innych regionów wrócą na nasz teren ze zrównoważonym pasożytem.

Niestety ludzie, pszczelarze – w fałszywie pojętym własnym interesie i interesie pszczół – blokują to przystosowanie zwalczając pasożyta, a więc wywierając na niego presję w kierunku większej zjadliwości, zamiast dążyć do zmniejszenia tejże. Równolegle odbywa się niwelowanie presji Varroa na pszczoły poprzez zabijanie pasożytów (czyli znów: podobnie jak na wyspach bez drapieżników tworzymy z pszczół “nieloty”). Jakby tego było mało wciąż prowadząc selekcję pszczoły na cechy gospodarczo korzystne, zawężamy jej bioróżnorodność, a wprowadzając chemię do uli i metody intensywnej gospodarki pasiecznej osłabiamy odporność pszczół. Stąd dziś najczęściej to nie warroza jest przyczyną umierania rodzin pszczelich (ta jest względnie skutecznie zabijana przez pszczelarzy twardą chemią w nieustannej walce z reinwazją), a inne choroby jak Nosema (również w odmianie “obcej”, która przeniosła się z pszczoły wschodniej) czy wirusy.
W efekcie tych wszystkich naszych działań osiągamy:
– pasożyta wyjątkowo skutecznego w uśmiercaniu pszczół i wciąż doskonalącego strategie przetrwania;
– pszczoły pozbawione instynktu obronnego;
– nienaturalnie niską odporność pszczół na wszelkie choroby.

Czas na podsumowanie tych przemyśleń. Pasożyt nie “dba” o żywiciela. Dba o samego siebie. Ale przyroda dba o równowagę pomiędzy organizmami i o zachowanie ich wzajemnego interesu. Zbyt skuteczny drapieżca czy pasożyt eliminuje sam siebie. Stąd w interesie gatunku i przyrody jest zachowanie wzajemnych relacji i powiązań. Zacząłem od cytatu z artykułu Sławomira Trzybińskiego i pozwolę sobie też takim skończyć:
“(…) Przy tym pewność, że jakoś to będzie, że pszczoły z pewnością sobie poradzą. Służyły przecież całej przyrodzie tyle milionów lat, nie mogą przecież teraz przestać istnieć. A mogą, jeśli zapomnimy o naszych obowiązkach wobec nich. Pamiętajmy o nich, bo bez nas sobie nie poradzą.”
Otóż poradzą sobie bez nas znacznie lepiej, gdyż wypracują własną równowagę. Prawdopodobnie ptaki nieloty z czasem również “poradziłyby sobie” z lwami, gdyby miały wystarczająco schronień, w których mogłyby uchronić się przed drapieżcą (nory? rozłożyste korzenie drzew? rozpadliny skalne? jaskinie?). Przecież w końcu wróciłby instynkt ucieczki. Część z gatunków obserwowanych przez Karola Darwina zabili ludzie. Ludzie, którzy szczycąc się inteligencją nie mogą pojąć konsekwencji własnych działań dla swojego własnego przetrwania… Wracając do cytatu rozpoczynającego ten post muszę przyznać, że faktycznie nie wiem czy ta teoria jest naukowa czy pseudonaukowa (choć niewątpliwie naukowe podejście Darwina stanowi podstawę tych przemyśleń), ale wiem, że na pewno także stosuje się do świata ludzi… Tyle tylko, że ludzie jakoś nie mogą sobie zdać sprawy z jej istnienia. Quo vadis Pszczelarzu?…

PanTruteń

 

The post O relacji pasożyt – żywiciel słów kilka first appeared on Wolne Pszczoły.

]]>