Pszczoły lokalne | Wolne Pszczoły http://wolnepszczoly.netlify.app Stowarzyszenie Pszczelarstwa Naturalnego Wolne Pszczoły Thu, 03 Mar 2022 12:18:20 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=5.8.3 Droga środka do pasieki bez leczenia. http://wolnepszczoly.netlify.app/droga-srodka-do-pasieki-bez-leczenia/ Thu, 08 Nov 2018 07:47:31 +0000 http://wolnepszczoly.netlify.app/?p=1731 Wiele dyskusji odbyło się w naszym małym środowisku zrzeszonych w Stowarzyszeniu Pszczelarstwa Naturalnego „Wolne Pszczoły”, do którego miałem zaszczyt przystąpić kilka lat temu. To fascynujące, z jakim zaangażowaniem pozwalaliśmy ścierać się różnym koncepcjom, cały czas mając w pamięci, że przecież każdy z nas jest na swojej pasiece jedynym szefem, który sam wyznacza jej reguły (oczywiście […]

The post Droga środka do pasieki bez leczenia. first appeared on Wolne Pszczoły.

]]>
Wiele dyskusji odbyło się w naszym małym środowisku zrzeszonych w Stowarzyszeniu Pszczelarstwa Naturalnego „Wolne Pszczoły”, do którego miałem zaszczyt przystąpić kilka lat temu. To fascynujące, z jakim zaangażowaniem pozwalaliśmy ścierać się różnym koncepcjom, cały czas mając w pamięci, że przecież każdy z nas jest na swojej pasiece jedynym szefem, który sam wyznacza jej reguły (oczywiście tylko w takim zakresie, na ile pozwala na to sama natura i pszczoły) i tak naprawdę to nikomu nic do tego. Z dyskusji, prowadzonych na zjazdach, poprzez pocztę elektroniczną, wreszcie na samym forum, wyłoniło się w miarę łatwe do przewidzenia spektrum poglądów na to, jaką drogą należy dążyć do pasieki, w której nie zachodzi potrzeba nieustannego leczenia pszczół.

W jednym w zasadzie byliśmy zgodni: podstawą selekcji pszczół pod kątem zdolności przeżycia jest ostateczny egzamin z przetrwania zwany też Testem Bonda.

Test Bonda (żyj i pozwól umrzeć)

W całkowicie nieuprawnionym uproszczeniu, propagowanym przez zdecydowanych przeciwników, polega on na pozostawieniu pszczół samym sobie, aby umarły. W rzeczywistości Test Bonda polega na skalkulowaniu maksymalnej możliwej presji selekcyjnej w jednym zaledwie aspekcie, tj. leczenia rodzin pszczelich. Wszelkie inne zabiegi pszczelarskie wykonuje się wedle potrzeby i zgodnie z najlepszą wiedzą i sztuką oraz wybraną metodą chowu. Zatem nie polega to po prostu na porzuceniu pszczół, tylko w zasadzie na uprawianiu pszczelarstwa jak w czasach przed nadejściem warrozy. A nawet więcej, gdyż od realizujących Test Bonda oczekuje się też przeprowadzenia skutecznej selekcji rodzin, które w kolejnych pokoleniach radzą sobie coraz lepiej. Oczywiście taki dobór dotyczy wyłącznie pszczół, które bez wspomagania farmaceutykami przeżyły trudny okres bezczerwiowy (u nas: zima). Oczekuje się, że pszczelarz wykaże się wiedzą i umiejętnościami, dzięki którym będzie mógł z najwyższą możliwą pewnością stwierdzić, że selekcjonuje rodziny wedle ich zdolności przetrwania, dzięki czemu uzyskuje w tym zakresie coraz lepsze wyniki. W każdym kolejnym etapie Testu Bonda należy ćwiczenie powtórzyć, tzn. pobrać materiał zarodowy od najzdrowszych rodzin i podać do rodzin z problemami, aby pomnożyć obiecujące, a zlikwidować marne geny. Następnie pszczelarz musi wykonać pracę w postaci odtworzenia liczebności pasieki, aby do kolejnego cyklu selekcji przystąpiło możliwie dużo nowych (i starych) rodzin. Bo ich liczebność stanowi jeden z kluczowych elementów procesu selekcji.

Jeżeli śmiertelność w pasiece przekracza trzecią część populacji, co jest praktycznie pewne na początkowym etapie, należy wdrożyć metody pozwalające na szybkie odbudowanie stanu, aby w następnym roku móc kontynuować selekcję.

Model Ekspansji

Etap odtwarzania populacji można rozwinąć do maksymalnego namnożenia rodzin pszczelich, co nazywane jest Modelem Ekspansji. Proponuje się w nim, aby pszczelarz odpuścił walkę o miód (choćby częściowo), a poszukał granic swoich możliwości zarządzania pasieką i postarał się posłać do zimowli więcej rodzin, niż jest w stanie normalnie obsługiwać. Przecież i tak pewna ich odsetka nie przetrwa do wiosny. Ale im więcej zazimujemy, tym większy potencjał uzyskamy na wiosnę. To nie są żadne dla pszczelarza arkana.

W ten sposób przyspiesza się tak zwane wąskie gardło, przez które niejako przepycha się możliwie liczne rodziny pszczele, aby jak najszybciej i najskuteczniej dorobić się genów radzących sobie z chorobami. Rodzinom, które zachorują śmiertelnie, pozwala się odejść do Krainy Wiecznych Pożytków. Prezentują właściwości zbędne dla danego terenu, pasieki i metod pszczelarskich.

* * *

Zatem Test Bonda niesłusznie nazywa się barbarzyńskim. Nie oznacza on bowiem torturowania pszczół, czerpania okrutnej radości z ich cierpień, ani nawet ich porzucania na pewną śmierć. Jest on brutalny, ale nie bardziej niż sama natura. Pszczelarz świadomie zajmuje w nim pozycję selekcjonera pozytywnego, selekcję negatywną pozostawiając chorobom pszczół – i tylko im. A w zasadzie w dzisiejszych czasach przede wszystkim jednej chorobie – warrozie.

Przypomnijmy, że przed pojawieniem się roztocza Varroa destructor, zwanego też przez językowych purystów dość trafnie dręczem pszczelim, większość pszczelarzy w Polsce nieustannie, rok po roku, stosowała Test Bonda na swoich pszczołach. Dotyczyło to przynajmniej tych, którzy polegali na matkach pszczelich własnego wychowu. Pozostali liczyli na to, że stosowny Test Bonda prowadzi się stale w pasiekach hodowlanych. Śmiertelność pszczół utrzymywała się widocznie na akceptowalnym poziomie, skoro nikomu to specjalnie nie przeszkadzało i nie podnosił głosu z pozycji moralnej wyższości (a to że ktoś dręczy pszczoły, a to że barbarzyńca). Warroza jednak zmieniła obraz sytuacji. W końcu nie wystarczy dziś uczciwie zakarmić pszczoły na zimę, aby wiosną cieszyć się przeżywalnością bliską 100%. A ciągle chcemy taką utrzymywać. Dziś nie ma tak łatwo. Czasy się zmieniły, chęci pozostały. Więcej na ten temat w przypisach końcowych *).

Wszystko albo nic

Wracajmy do krótkiego przeglądu opcji prowadzenia pasieki. Dotychczas, także w oficjalnym przekazie naszego Stowarzyszenia, dominował pogląd, że należy niezwłocznie odstawić wszelkie leki i zrealizować Test Bonda na całej pasiece. Jest to podejście, można tak to nazwać, radykalne, ale jednocześnie potencjalnie pozwalające najszybciej dotrzeć do celu w postaci pszczół nie wymagających leczenia. Już w pierwszych kilku zimach nastąpi gwałtowna selekcja poprzez wymieranie znacznej (większej) części pasieki. Umiejętny pszczelarz jednak w ciągu następnych lat zdoła, już na bazie rodzin, które w kolejnych pokoleniach wykazały się zdolnością przetrwania, odbudować populację i dalej ją utrzymywać poprzez kolejne fale Zapaści i Ozdrowienia (http://wolnepszczoly.netlify.app/zapasc-i-ozdrowienie/), które są nieuniknione, bo naturalne.

Obserwacje, jak sobie z tym radzą znacznie ode mnie doświadczeńsi, pokazują, że to naprawdę skuteczna, choć przecież bardzo bolesna metoda. Ale jej efekty dają się spostrzec już w trzecim sezonie pełnego wdrożenia Testu Bonda na całej pasiece.

Gdzieś w dyskusjach umknęły nam chyba te istotne aspekty selekcji, gdy debatowaliśmy na temat potencjalnej szkodliwości syropów i w ogóle podkarmiania pszczół, problemu materiału, z jakiego wykonany jest ul, czy stosować węzę, a jeżeli tak, to jaką… Ostatecznie wobec potencjalnego osypania się całej (lub prawie całej) pasieki, te problemy przecież wydają się miałkie i błache. Test Bonda, jak podał jego autor, zakłada, że dbamy o pszczoły zgodnie z najlepszą praktyką pszczelarską stosowaną na naszym terenie. Tylko nie leczymy.

Przebijają się zatem tutaj dwie obserwacje co do niezbędnych umiejętności, jakie trzeba posiąść, aby w miarę bezpieczenie przebrnąć przez aż tak wąskie gardło i zastosować najszybszą i najbardziej radykalną z metod. Trzecia nie była podawana zbyt często, ale zapamiętałem, że również jest ważna. Czyli poniżej będzie także o niej.

Po pierwsze trzeba umieć szybko i skutecznie, na bazie pozostałych rodzin, odbudować stan liczebny pasieki. To oznacza też odpowiednie przygotowanie w postaci zapasów sprzętu oraz opracowanej logistyki prac. Mało rodzin zdolnych zbudować wystarczającą siłę do podziałów oznacza mały margines błędu, a wysokie wymagania. Oczywiście, gros pracy wykonają same pszczoły, ale będzie im znacznie łatwiej, jeżeli pszczelarz nie będzie im przeszkadzał. A przecież może też wydatnie pomóc.

Po drugie trzeba dysponować możliwie obiecującym materiałem na starcie. Czyli pszczołami, które przez kilka pokoleń unasienniały się z lokalnymi trutniami, jakie by one nie były. Które przetrwały też na miejscu kilka zim i już wiedzą, kiedy ma przyjść nektar i pyłek, a kiedy trzeba się zwinąć w kłąb i czekać na lepsze czasy.

Po trzecie trzeba mieć więcej pni. Nie da się prowadzić selekcji na kilku rodzinach. Toż projekt Fort Knox powstał między innymi dlatego, aby mali, ogródkowi pszczelarze mogli przyłączyć się do poszukiwania pszczół zdolnych do przetrwania – ale ich wysiłki samotnie nic nie znaczą, dopiero w kupie siła, że zacytuję najpopularniejsze hasło pszczół. W innym wypadku trzeba się zdobyć na wysiłek i utrzymywać pasiekę składającą się z co najmniej kilkudziesięciu pni. A i to może nie wystarczyć, bo wiele zależy od terenu, na którym trzymamy pszczoły, dostępnej bazy pożytkowej oraz napszczelenia.

Co właściwie można by wymienić jako obserwację i czwarty warunek sukcesu.

Po piąte, choć być może najważniejsze, uważam, że trzeba zdobyć niezbędną wiedzę, umiejętności i zaplecze techniczne, aby skutecznie selekcjonować rodziny na każdym etapie i w każdej porze roku. Czyli trzeba wiedzieć i mieć jak dobierać. Wymieniam ten argument jako ostatni, bo nie wszyscy uważają go za nieodzowny warunek sukcesu. W końcu selekcją zajmuje się sama natura, my tylko staramy się jej nie przeszkadzać. Otóż uważam, że nie do końca. Przecież stale stosujemy w najlepszej wierze różne zabiegi pasieczne. A one zmieniają środowisko pszczół. Bez wielu lat nauki i doświadczenia nie zdobędziemy cienia pewności, że nasze działania nie wywierają niszczącego wpływu na zdolności przetrwania naszych pszczół. Zatem z taką samą dezynwolturą możemy podjąć się (o ile posiadamy stosowną wiedzę) oceny, czy rodzina ma jakieś szanse dożyć do wiosny – jest to uprawniony, choć owszem, nie konieczny, zabieg możliwy do zastosowania na naszej pasiece.

Nieskuteczne leczenie

Niedawno w sieci wymiany informacji zaistniała propozycja odmiennego rodzaju na ograniczone stosowanie Testu Bonda. Zgłosił ją David Heaf, pszczelarz z Walii (półwysep przyczepiony od zachodniej strony do większej z Wysp Brytyjskich), który swoich pszczół nie leczy już od wielu lat i to podobno z powodzeniem. Metoda ta polegać ma na ograniczeniu presji patogenów przez leki pochodzenia naturalnego (których podstawową cechą ma być brak istotnych pozostałości po ich zastosowaniu w środowisku ula), ale w taki sposób, aby nie działały do końca skutecznie. Czyli aby „nie wykosiły warrozy do zera”.

Zmniejszona presja roztocza na pszczoły dokonywałaby też selekcji negatywnej unicestwiając tylko i wyłącznie rodziny całkowicie pozbawione odporności, pozwalając na dalsze etapy doboru spośród pozostałych. Presję taką teoretycznie można regulować zgodnie z obserwacją zdrowia swoich pszczół. W końcu każdy sezon jest inny, a za tym też z inną presją patogenów mamy do czynienia.

Nie mam jednak więcej informacji na temat tej metody, więc tylko ją powyżej nadmieniłem. Stanowi ona jednak interesujący przedmiot rozważań.

Podział pasieki

Innym podejściem, które pojawiło się w dyskusjach, było ograniczone stosowanie Testu Bonda, metodą podziału pasieki na część leczoną i nieleczoną. Pszczoły leczone stanowią niejako odwód w wypadku zbyt wielkiej śmiertelności w części poddanej presji – w razie dużego upadku można w ciągu jednego sezonu odnowić populację i wrócić do pracy selekcyjnej. Jednocześnie można na nich pracować pod kątem produkcji miodu, który wszyscy tak bardzo kochamy.

Zawsze, kiedy do rozwiązania wprowadza się komplikacje, pojawiają się też różnice w poglądach. Mianowicie: wedle jakiego klucza podzielić pasiekę na część leczoną i nieleczoną? Jaki procent rodzin poddać Testowi Bonda? Myślę, że na to pytanie nie ma dobrej odpowiedzi. Zakładając, że ktoś ma już wystarczające doświadczenie, aby jego procedury leczenia pszczół od warrozy wykazywały się jaką-taką skutecznością, nie będzie miał dużej ochoty na odstawienie lekarstw. Początkujący może się chętniej rzucić na nieznane wody, bo dla niego (na razie) wszystkie wody są nieznane, więc logicznie wydaje się obojętne, od jakiej szkoły, od jakiej metody rozpocznie swoją przygodę z pszczelarstwem.

To oczywiście nieprawda. Uważna lektura dokumentów autora Testu Bonda, dr Johna Kefussa, wskazuje, że poprawne jego przeprowadzenie wymaga jednak jakiej-takiej wiedzy. Znamy jednego mówcę pszczelarskiego, który brzmi (choć nie przypominam sobie, aby kiedykolwiek powiedział to wprost), jakby twierdził, że do selekcji naturalnej na przetrwanie nie potrzeba mieć żadnych zgoła umiejętności – ale on sam zajmuje się pszczelarstwem od co najmniej 40 lat i być może zapomniał już wół, jak cielęciem był. W jego wiedzę i doświadczenie przecież nie wątpię.

Mamy zatem trzy drogi: jedną prostą i dwie skomplikowane. Możemy po prostu przestać leczyć, czyli odjąć z naszej pszczelarskiej praktyki aspekt podawania różnych środków przeciwko warrozie. Czyli Test Bonda na całej pasiece. Możemy też wybrać nieco bardziej skomplikowany wariant, czyli tak skalkulować leczenie, aby nie było do końca skuteczne. Nazwijmy to Test Heafa. Wreszcie możemy stosować Test Bonda na wybranej części pasieki, resztę prowadząc po staremu. Co powinien wybrać początkujący pszczelarz, który ma dobre chęci, ale ograniczone środki?

Nabycie rozumu (czyli trudne początki)

Początki zawsze są trudne, ale w pszczelarstwie, jak sądzę, w dwójnasób. Nie przypominam sobie z żadnego podręcznika (a przeczytałem ich wiele) stwierdzenia wprost np. „nie oczekuj jakichkolwiek zbiorów miodu w pierwszym roku, skoncentruj się na budowie potencjału, miód traktuj jak nagrodę”, albo „nie oczekuj, że ta prosta operacja uda ci się za pierwszym, drugim, a nawet trzecim razem”. Zwykle napisane są one tak, jakby odbiorcą ich treści miał być doświadczony pszczelarz, który nie potrzebuje tych światłych wskazówek… W każdym razie nie wszystkich.

Poza tym większość podręczników skupiona jest na podstawowej aktywności pszczelarskiej, czyli gromadzeniu miodu. To doskonale zrozumiałe, większość pszczelarzy pszczelarzy właśnie dla tego złocistego, zawiesistego, słodkiego, hmm… nektaru. Zważywszy, że już tylko tej sztuce poświęca się tak dużo uwagi, znaczy, nie jest to wcale takie proste. Tak czy owak, choć można napotkać też światłe rady na inne tematy, zwykle trudno tam o metody przydatne na drodze do własnej pasieki. Nic dziwnego. Doświadczeni pszczelarze skoncentrowani są na stałym doskonaleniu swojej sztuki, a początkującym jest się tylko raz. A wiedza o pasiece nie wymagającej leczenia? Coś tam można znaleźć na stronach obcojęzycznych, pochodzących z innych stref klimatycznych, z innych kontynentów. Opisów doświadczeń miejscowych jakoś sobie nie przypominam. A oczywiste wydaje mi się, że wykonując taki skok na ślepo (skoro nie mamy lokalnych doświadczeń), warto mieć wcześniej opanowane choć podstawowe umiejętności niezbędne do szybkiego odnowienia stanu pasieki: robienie odkładów, wychów matek, ocena stanu biologicznego rodziny… Przecież jeżeli mam selekcjonować swoje pszczoły, powinienem wiedzieć, jak to się robi. Ale warto też rozeznać wiele zagadnień w ogóle nie poruszonych w podręcznikach, jak orientacja w rynku zaopatrzenia pszczelarskiego, nawiązanie znajomości w okolicy, zapoznać się z podstawową logistyką prowadzenia pasieki…

Zdziczałe kundle

Podobno gdzieś tam u hodowców istnieją pszczoły miodne, łagodne, nierojliwe, które jednocześnie zjadają roztocza na śniadanie i zagryzają zgnilcem, a na dodatek te cechy są stabilne i przenoszą się na następne pokolenia. Ale na razie nikt ich nie sprzedaje pszczelarzom, bo posypałby się rynek pszczelich farmaceutyków, co mogłoby zachwiać światową gospodarką. Przeszkadza w tym tajne sprzysiężenie śliniących się na forsę Iluminatów pszczelarskich, którzy chcą, aby na naszych pasiekach latały tylko chorowite, marne pszczoły. Naprawdę, tak słyszałem. Mówił mi to szwagier siostry męża mojej żony, a usłyszał to od dalekiego kumpla stryjka dyrektora szkoły, do której chodzą dzieci jego kolegi z przedszkola…

Ten, kto chce spróbować się z przetrwaniem pszczół, skazany jest na siebie, ewentualnie na kolegów po pasji. Musi sobie hodować sam. Zatem znowu trzeba zanurkować do lektur (w tym obcojęzycznych) i nauczyć się podstaw.

Z lektur owych wynika też taka obserwacja, że gdzieś tam w przyrodzie żyją sobie pszczoły, które mniej więcej radzą sobie z chorobami. Ponieważ nie były selekcjonowane na wybitną łagodność, miodność i nierojliwość, nie zapłaciły za to stosownej ceny i miały szansę rozwinąć inne cechy, które drogą selekcji okazały się przydatne do przetrwania. Czyli największe szanse na przetrwanie mają tak zwane dziczki, miejscowe kundelki. Jedyne pszczoły, których, przynajmniej oficjalnie, nie da się kupić od hodowcy. W sprzedaży znajdziemy (a przynajmniej tak wynika z deklaracji samych hodowców i tych, co się za hodowców podają) ściśle dobrane pod kątem cech gospodarczych, odnotowane w księgach, zmierzone, zważone i opisane linie produkcyjne. A te, jak wspomniałem, są bezużyteczne w grze o przetrwanie, podobnie jak świnia rasy Duroc nie przetrwa w warunkach, które dziki kaban uważa za komfortowe. Z tym, że pszczoły hodowlane, w przeciwieństwie do świń, szybko zatracają cechy gospodarcze i wracają do stanu półdzikiego już po kilku pokoleniach poza pasieką zarodową. To też fakt potwierdzany przez licznych obserwatorów.

Czyli da się zrobić, ale potrzeba czasu.

Gromadzenie zasobów

Sam początek pszczelarstwa to mozolne gromadzenie sprzętu (który ostatecznie można sobie kupić, to kwestia pieniędzy), umiejętności i doświadczenia (których nie da się kupić za żadne pieniądze) oraz specyficznych zasobów pochodzenia pszczelego, jak np. susz (co może dałoby się kupić, ale doświadczeni odradzają).

Niektórzy dostają dobrą radę, aby sobie kupili węzy i dali pszczołom do odbudowy. Może to i dobra rada, ale jeżeli prawdę mówią chemiczne badania próbek, to znaleźć na niej można całą tablicę Mendelejewa. Nie wiadomo co prawda, czy to tak bardzo szkodzi pszczołom, ale jeżeli mam wybór, to wolę wykorzystać wosk z własnej pasieki, gdzie mogę przynajmniej mieć nadzieję na częściową kontrolę jego zawartości. Dostępne wskazówki tych, którzy pszczół nie leczą (jak wyżej wspomniałem, zwykle z innych stref klimatycznych, z innych kontynentów), stanowczo odradzają stosowanie węzy niewiadomego pochodzenia w procesie dochodzenia do pasieki zdolnej przetrwać bez leczenia.

Gromadzenie zasobów to długotrwały proces. Nie wystarczy jednak posiąść zapasy sprzętu. Trzeba jeszcze nauczyć się je utrzymywać. Ule, ramki, maszyny, to wszystko kosztuje pieniądze. Warto opracować sposób, aby nie ulegały zbyt szybkiej degradacji.

Czym dojeżdżać na pasiekę? Czym transportować ule, puste i pełne pszczół? Jeżeli karmić, to jak karmić i czym? A jeżeli trafi się miodobranie, to do czego zlewać miód z miodarki? A skąd wziąć miodarkę? A gdzie ją przechować, jak już odpracuje te swoje kilka godzin rocznie? Jak zabezpieczyć rosnące zapasy suszu, aby w jedną zimę nie zżarła ich motylica ani myszy?

Na czym stawiać ule? Gdzie je stawiać? Przecież mam wykonać pracę hodowlaną, to nie jest po prostu stawianie rodzin w pobliżu pożytku, to różnorakie czynności związane z pomnażaniem i doborem rodzin. Do listy zasobów dopisałbym dysponowanie stosowną liczbą dobrze położonych i dostępnych toczków, dzięki którym będziemy mogli sprawnie wykonywać czynności hodowlane, jak przewożenie odkładów, wychów matek itp. Tego też nie pozyskuje się od razu, tylko stopniowo. Wiele miejscówek, które na początku wydawały się niezłe, odpadnie w selekcji. A to bobry zatopią tę polankę w lesie, a to ktoś wytnie las, a to przyjdzie właściciel gruntu i przepędzi nas, drwali i bobry… Liczę jednak na to, że po paru latach praktyki zgromadzę wygodne w dostępie, bezpieczne od wandali i złodziei, dobrze ulokowane pożytkowo toczki, dzięki którym moja praca pasieczna stanie się po prostu przyjemnością.

Pomnażanie pni

Dobór „naturalny” nie może odbywać się na pięciu rodzinach. Teoretycznie jest to możliwe, ale tylko teoretycznie. Przeczy temu już sam rachunek (dlatego Wolne Pszczoły oferują program hodowlany o nazwie Fort Knox).

Do pracy selekcyjnej (bez względu na przyjęty model) zatem potrzebne są dwie rzeczy:

  • minimalna liczba pni powyżej średniej krajowej (dobre kilkadziesiąt, półsetka),
  • zdolność odbudowy liczebności po większym upadku.

Nie przekonują mnie żadne argumenty, że na małej pasiece można robić selekcję. Załóżmy, że udało mi się zgromadzić kilka obiecujących linii genetycznych pszczół, czy to od hodowców z zagranicy, czy od kolegów pracujących w Polsce, którzy mają już za sobą parę sezonów podobnej pracy. Mam po jednym pniu tego i owego. Jak to ocenić? Wśród 10 matek-sióstr 4 będą świetne, 4 średnie, 2 kiepskie, wedle dowolnych kryteriów. A co, jeżeli ta jedna matka, którą posiadamy, okaże się właśnie kiepska?

A spodziewać się można, że po dwóch latach zaangażowania poważnych środków i wszystkich pszczół w proces selekcji możemy, zależnie od naszych umiejętności oraz niezależnych od naszych starań uwarunkowań przyrody, pozostać z niczym, albo z ułamkiem stanu pasieki.

Po takim ciosie jedni w ogóle wycofają się z pszczelarstwa, inni zrezygnują z pracy selekcyjnej. A przecież nie o to chodzi. Zatem – czemu się nie zabezpieczyć?

Rozpoznanie problemów

Umiejętność dostrzeżenia w porę chorób i trudności, z jakimi zmaga się rodzina, a szczególnie odkład w niewielkiej sile, to cecha doświadczonego pszczelarza i hodowcy. Bez tego skazany jestem na błądzenie w ciemnościach i rzut kośćmi: uda się, albo nie uda. Nie można tego doświadczenia zdobyć w pierwszym roku uprawiania pszczelarstwa. Ani w drugim. Proces ten można przyspieszyć, jeżeli pozwolimy na powstanie możliwie zróżnicowanej pasieki, gdzie znajdą się rodziny w różnej sile i stanie zdrowia. I stan taki utrzymamy przez lat kilkoro, aby umysł nauczył się, na co ma patrzeć, a potem skojarzył obserwacje ze śmiercią bądź przeżyciem danej rodziny.

Rozpoznanie problemów oczywiście stanowi tylko pierwszy krok pszczelarza-hodowcy. Drugim jest decyzja, czy podjąć działania zaradcze. Na tym polega skalkulowanie presji na rodzinach hodowlanych – nie tylko wiemy, jak je ratować, ale musimy mieć pojęcie, czy je ratować. Czy to już ten moment, kiedy rodzina odpada z wyścigu po nagrodę przeżycia? Czy może dać jej szansę, a może jej geny rozmnożymy w przyszłym roku?

Pszczelarze nie zainteresowani tematem selekcji na odporność niechaj zwrócą uwagę na pewne odwrócenie pojęć: „dać szansę” oznacza pozostawić rodzinę poddaną presji problemów, z którymi się zmaga, odstąpić od sztukowania jej zdolności przetrwania przy pomocy działania pszczelarza. To zupełnie na odwrót, niż myśli typowy pszczelarz – dla niego danie szansy może oznaczać np. podjęcie przyspieszonego leczenia tej rodziny, aby nie zginęła marnie w środku sezonu. Z punktu widzenia hodowli na odporność moment podjęcia leczenia oznacza usunięcie pnia z listy potencjalnych dawców larw do wychowu przyszłych matek. Czyli ta rodzina nie dostanie najwyższej nagrody, jaką przewiduje przyroda: możliwości pomnożenia genów. Przeciwnie, przy najbliższej okazji (o ile dożyje) zostanie zlikwidowana na sposób pszczelarski: dostanie nową matkę pochodzącą z obiecującego pnia.

Wybór: podział pasieki

W powyższych rozważaniach prawie nie zwracałem uwagi na koszty prowadzenia pasieki, które są przecież niemałe. Większość pszczelarzy uważa za program minimum odzyskanie poniesionych wydatków ze sprzedaży produktów pszczelich. Wielu oczekuje rokrocznych zysków. Tylko niektórzy zgodziliby się ponosić straty przez kolejne lata w imię jakiegoś abstrakcyjnego celu. Moje nastawienie również plasuje się gdzieś na tej skali. Gotów jestem w ograniczony sposób i przez pewien czas dokładać do prowadzenia pasieki, bo za naukę się płaci (warto). Ale nie chcę tego robić w nieskończoność.

W świetle powyższego podjąłem decyzję, że będę prowadził pasiekę, w której postaram się te, wydawałoby się, wykluczające się tendencje pogodzić. Tylko część moich pni zostanie skierowana na Test Bonda. Zostaną one wybrane przy pomocy dostępnych i znanych wszystkim pszczelarzom metod diagnostycznych jako potencjalnie najzdrowsze pod koniec sezonu, kiedy musimy zaprzestać produkcji, zająć się zakarmianiem i leczeniem. Tylko rodziny, które spełnią normę niskiego obserwowalnego porażenia warrozą, zostaną skierowane do zimowli bez leczenia jako potencjalne rodziny zarodowe na rok przyszły. Pnie, które nie wykazują stosownych cech odporności, dostaną leczenie, oczywiście środkami z palety pszczelarstwa naturalnego, takimi jak kwasy i tymol. Jeżeli pomimo moich starań jednak dożyją do wiosny, posłużą w przyszłym roku jako dawcy czerwiu i pszczoły do tworzonych nowych rodzinek na bazie wyselekcjonowanych genów. Oczekuję, że w ten sposób utrzymam stałe minimum rodzin, dzięki którym będę mógł kontynuować pracę hodowlaną, zbierać doświadczenie, ustalić system zarządzania oraz wesprzeć się w utrzymaniu pasieki. Przypuszczam, że przynajmniej przez kilka lat będę kontynuował w tym duchu.

Oczywiście rok to bardzo dużo czasu i każdy kolejny sezon niesie nowe nauczki, nowe wyzwania i nowe decyzje. Zatem jak się ten program zmieni w przyszłości – nie potrafię dziś odgadnąć. Zakładam jednak, że w miarę nabywania umiejętności i gromadzenia lub hodowli coraz bardziej obiecujących pszczół, pozwolę im na coraz radykalniejszy dobór. Dążenie do pasieki zdolnej przetrwać bez konieczności stałego leczenia wydaje mi się jedynym racjonalnym kierunkiem. Nieustanne leczenie, poszukiwanie nowych metod leczenia, kierowanie swojej uwagi na wybijanie patogenów zamiast na radość z pracy pasiecznej to cechy pszczelarstwa, które raczej mnie od niego odstręczają.

Z warrozą jakoś już sobie radzimy dzięki lekom. W ostatnich latach więcej siwych włosów na skroniach pszczelarzy przysporzyła chyba Nosema ceranae. A przecież to nie koniec – gdzieś na południu czai się mały żuczek ulowy, tylko czeka na ocieplenie klimatu, aby nas nawiedzić razem z importowanym materiałem zarodowym. A ile w przyrodzie czeka bakterii i wirusów, które w każdej chwili mogą się przekształcić w chorobę? Wiarę w to, że zawsze utrzymamy pasiekę dzięki traktowaniu pszczół różnymi preparatami, moim zdaniem zaliczyć trzeba do mrzonek. Przyroda jest od nas sprytniejsza, nie na wszystko zareagujemy na czas. Zabezpieczenie pszczół w postaci rozwiniętej zdolności do przetrwania to uniwersalna metoda na długie lata w pasiece – tak uważam. Inne rozwiązania wydają mi się ślepą uliczką, choć przecież większość pszczelarzy wydaje się właśnie do niej podążać. Bez paniki – cywilizacja się od tego nie zawali. Wpadła już w wiele takich ślepych uliczek, wybijała po prostu kolejną dziurę w murze i szła dalej. Każda pasieka to taka cywilizacja w miniaturze. Ciężko rozstrzygnąć, czy podąża ku upadkowi, czy przez wiele lat będzie trwać, rozwijać się, przynosić dochód. Dlatego pszczelarstwo jest tak fascynujące.

Ale zawsze pozostaje pytanie, czym ja osobiście chcę się zajmować? W czym uczestniczyć? Otóż właśnie w tym. We współpracy z żywymi stworzeniami. Ja zmieniam je, a one mnie.

Przypisy końcowe

*) W trakcie pisania tego artykułu (co trwało dość długo) dzięki zainteresowaniom jednego z kolegów miałem możność poczytać wyimki z prasy pszczelarskiej z okresu poprzedzającego inwazję roztocza Varroa destructor na polskie pasieki. Wynika z nich, że jeszcze w latach 60-tych XXw. propagowano syntetyczne akarycydy dla zwalczania świdraczka pszczelego oraz wszolinki. Do profilaktyki zgnilca zalecano dodawanie do karmy zimowej dawki fumagiliny. Do walki z roztoczami doradzano spalać paski Folbexu zawierającego bromopropylat, później zaczęto testować podobny zabieg z Tactikiem zawierającym amitraz, a później ogłoszono wynalazek powszechnie dziś stosowanego Apiwarolu. Jednak moje wspomnienia z dzieciństwa obrazują rzeczywistość, w której brakowało chleba i papieru toaletowego (oraz wszystkich pozostałych artykułów handlowych), a telewizja, jak wszyscy wiedzieli, kłamała. Podchodzę zatem do tych historycznych zapisów z dużą rezerwą. To znaczy, nie wątpię, że są to autentyczne cytaty z prawdziwej prasy pszczelarskiej. Nie mam natomiast pewności, czy stanowiły one typowy dla tamtych czasów objaw dwójmyślenia, czy też akurat w materii antybiotyków i akarycydów dla pszczelarzy panowały inne warunki niż w sklepach spożywczych w materii masła. Czyli nie wątpię, że znano już wówczas syntetyczne akarycydy, ale nie mam pewności, czy je powszechnie stosowano. Pobieżny przegląd historycznych numerów „Pszczelarstwa” pozwala jednak zauważyć, że choroby pszczele i ich leczenie nie zajmowały uwagi pszczelarzy w takim stopniu jak dziś. Jeżeli dotrę do świadectw potwierdzających, że w PRLu większość pszczelarzy bez problemu kupowała i stosowała te środki, pewne poglądy będę musiał zrewidować. W końcu tylko prawda jest ciekawa.

Krzysztof Smirnow

The post Droga środka do pasieki bez leczenia. first appeared on Wolne Pszczoły.

]]>
Rozmowa z Panem Davidem Lutz’em o hodowli czarnej pszczoły Kampinoskiej http://wolnepszczoly.netlify.app/rozmowa-z-panem-davidem-lutzem-o-hodowli-czarnej-pszczoly-kampinoskiej/ Sat, 13 Jan 2018 16:30:45 +0000 http://wolnepszczoly.netlify.app/?p=1618 We wrześniu 2017 roku miałem przyjemność w pięknych okolicznościach przyrody, czyli na terenie swojej pasieki z widokiem na latające pszczoły, porozmawiać z Panem Davidem Lutz’em. Pan David jest w tej chwili ostatnim hodowcą ciemnej pszczoły Apis mellifera mellifera linii Kampinoskiej. Choć wysyła swój hodowlany materiał genetyczny na pół świata, w tym do znanych światowych hodowców, […]

The post Rozmowa z Panem Davidem Lutz’em o hodowli czarnej pszczoły Kampinoskiej first appeared on Wolne Pszczoły.

]]>
We wrześniu 2017 roku miałem przyjemność w pięknych okolicznościach przyrody, czyli na terenie swojej pasieki z widokiem na latające pszczoły, porozmawiać z Panem Davidem Lutz’em. Pan David jest w tej chwili ostatnim hodowcą ciemnej pszczoły Apis mellifera mellifera linii Kampinoskiej. Choć wysyła swój hodowlany materiał genetyczny na pół świata, w tym do znanych światowych hodowców, to niewiele osób spoza wąskiej branży o nim chyba słyszało. Pomimo, że nie lubi rozgłosu na swój temat, to nasza stowarzyszeniowa idea wyhodowania i wyselekcjonowania pszczół tolerancyjnych na warrozę i odpornych na inne choroby oraz powrotu zdziczałej populacji do przyrody, na tyle wydała się Panu Davidowi interesująca, że zgodził się udzielić mi wywiadu. Być może dlatego, że sam nie używa od wielu lat żadnych środków parazytobójczych i biobójczych na swoich pszczołach.

Co Pan sądzi o ciemnej pszczole europejskiej Apis mellifera mellifera? Dlaczego ją Pan hoduje a konkretnie linię Kampinoską?

U nas w Alzacji takie pszczoły były od zawsze. Można powiedzieć, że urodziłem się przy tej pszczole i dlatego mam ją z przyzwyczajenia. Od szóstego roku życia pomagałem przy pszczołach. U nas w rodzinie było zawsze ok. 400-600 uli i ok. 200 kószek . To była też pszczoła AMM Nigra, która jest bardzo zbliżona szczególnie do Kampinoskiej, bawarskiej i austriackiej.

Być może zna Pan sytuację w dawnej Puszczy Kampinoskiej ok. 300 lat temu? Cała dolina parku była pełna kolonistów. Najwięcej pochodzenia tyrolskiego i szwabskiego. Oni nie byli wyznania rzymskokatolickiego tylko ewangelicko-augsburskiego. Zajmowali się głównie rolnictwem. Nie nosili tylko kurtki i kapelusza, ale produkowali dobra roślinne i zwierzęce, w tym pszczoły. Właśnie taką, jak ja to mówię, szwabską pszczołę. Zresztą wówczas innych niż środkowoeuropejskie niemalże nie było. Prawie do samej Drugiej Wojny Światowej były też inne linie sprowadzane z Niemiec albo Austrii. Instytut na uniwersytecie w Ernlangen w Bawarii był mocno nastawiony na hodowlę pszczoły środkowoeuropejskiej w okresie międzywojennym, a nawet podczas wojny i okupacji Niemcy jeszcze mocno propagowali pszczołę Nigrę dla produkcji miodu m.in. na zwiększone zapotrzebowanie spożywcze, na potrzeby wojenne. Po 1945 roku wszystko szlag trafił. Jak nie mówię, że wojna i Niemcy były dobre, tylko mówię o hodowli pszczół. Szwabi uciekli do Szwabska, a pszczoły zostały. Często jednak nikt ich nie obsługiwał i sporo padło. W latach ’60 pojawił się pomysł aby selekcjonować pszczołę Kampinoską, ale dopiero później w latach ’80 jak wiemy, to zrobiono, z resztek tego co jeszcze tam znaleziono.

Czy Pan już wtedy tzn. w latach ’60 zajmował się pszczelarstwem w Polsce?

Nie. Dopiero od 1992 roku. Mieszkałem wtedy na ulicy Inflanckiej w Warszawie. Pierwsze moje pszczoły egzystowały na balkonie. Osiedle to było blokowisko z ogrodem w środku. Jak co sobota rano wstałem i patrzę sobie na ten ogródek, a tam kręci się policja i straż. Myślę sobie, że może jakaś sensacja. Może jakiś trup tam leży. Z jedenastego piętra nie widziałem dobrze, więc idąc do sklepu podszedłem bliżej i zobaczyłem, że na krzaku wisi rój pszczół. Złapałem rójkę do kosza na śmieci i przykryłem mokrą szmatą. Pojawił się problem co z tym rojem zrobić. Ani nie miałem ula, ani ramek, ani ogródka. No nic to. Wstawiłem rój do łazienki licząc, że przeżyje do następnego dnia. Zadzwoniłem do kolegi, do ministerstwa rolnictwa i powiedziałem mu, że za dwie godziny potrzebuję ul, ramki i węzę, bo mam rój w łazience. Dał mi adres do sklepu i poinformował sklep, że jak przyjdę, żeby wszystko mi wydali co potrzebuję. Do sklepu pojechałem szybko taksówką i kupiłem potrzebny sprzęt oraz ul warszawski. Taksówkarz pomógł mi wnieść ul do windy. Sąsiadkę oszukałem, że to mebel. Wieczorem osadziłem i podkarmiłem pszczoły. Tak zaczęła się moja historia z pszczołami w Polsce, z ulem na balkonie w bloku.

black_bee_1

Dużo później spotkałem Panią Łucję z pasieki hodowlanej z Parzniewa, która była tam kierownikiem. Była dyskusja na temat genetyki. Ja jestem po studiach w tym fachu. W Warszawie miałem zwykłe warszawskie kundle, a pojawił się pomysł hodowli Kampinoskiej. Byłem oglądać ule na sprzedaż koło Leszna i zobaczyłem dom z gospodarstwem, które mi się spodobało. Tam właśnie był teren hodowli pszczoły Kampinoskiej. Sąsiad pszczelarz powiedział mi, że tu tylko można tylko trzymać Kampinosa. Dlatego zamówiłem czym prędzej matki Kampinoskie z Parzniewa.

Na początku miałem ok. 30 uli, bo jeszcze miałem inną stałą pracę. Ten sąsiad mieszkał 500 metrów dalej i nasze pasieki z Kampinosami tworzyły taki obszar, gdzie w obrębie tych 500 metrów wszystko było żądlone, co było żywe i się ruszało. Miałem problem z sąsiadami. Jeden chłopak znalazł się nawet w szpitalu. Podjąłem decyzję o zlikwidowaniu pszczół koło domu i wstawiłem je do puszczy podejmując pracę nad selekcją na łagodność. Tak zaczęła się moja hodowla Kampinosa. Później jak poszedłem na rentę, to powiększyłem pasiekę. W tamtych czasach linia Kampinoska to było w sumie około 100 hodowców i 2500 rodzin pszczelich. A teraz tak wyszło, że jestem ostatni. Nawet Parzniew już nie ma.

Czyli u Pana była ta sama pszczoła co w Parzniewie?

Kiedyś tak. Choć kilka lat temu, pod koniec ich hodowli, to oni mieli raczej mieszańce a nie czyste kampinoskie. Jeśli chodzi o Kampinosa to jak już mówiłem, jestem ostatni. Dalej jednak współpracuję z Parzniewem i Krakowem. Jestem po prostu trzymaczem rezerw genetycznych.

Jak Pan selekcjonuje pszczołę Kampinoską? Jak stara się Pan usunąć mieszańce? Czy pracuje Pan nad miodnością, łagodnością i trzymaniem się plastra?

Ja po prostu hoduję, jak lubię. Po pierwsze, najpierw to one same się selekcjonują, bo do dalszej hodowli biorę tylko to, co na wiosnę jeszcze żyje trzeci rok. Hoduję tylko z matek, które przeżyły minimalnie trzy lata. Zazwyczaj moje matki zarodowe mają 3-4-5 lat, także siłą rzeczy selekcjonuję na długowieczność matek. Do dalszej hodowli selekcjonuje za pomocą morfologii. Łagodnymi nazwać ich nie można. Są po prostu trochę ucywilizowane a nie takie jak były wcześniej. To jest bardzo stary system hodowli. Stosowano go u nas w Alzacji, kiedy byłem młody chłopakiem. Co roku wyznaczano ok. 20% najlepszych pszczół do reprodukcji. Te rodziny od wiosny były trzymane trochę ciasno. Cały czas dostawały cukier i pyłek, w związku z tym bardzo szybko wpadały w nastrój rojowy i produkowały trutnie. Z reszty 80% rodzin były robione półtora kilogramowe pakiety pszczół z matkami z tych uli. Następnie do tych 80% uli szły mateczniki od tych hodowanych pszczół. Taki to był nasz prosty system selekcji. Nigdy nie kupowaliśmy obcych ras. Zawsze to była nasza własna, lokalna rasa. Ona dawała zresztą najlepsze trutnie.

Czy u Pana pszczoły w hodowli Kampinoskiej są matki unasiennione naturalnie czy tylko sztucznie?

Najwięcej sztucznie. Wszystkie zarodowe i reproduktorki sztucznie. Kiedyś, jak było jeszcze sporo osób hodujących Kampinosa, to nie było to tak niezbędne, ale odkąd jestem ostatni i mam tylko swoje, to nie mam innej możliwości. Do dziś mam prawie 25 linii. W takiej sytuacji, żeby unikać chowu wsobnego, muszę unasienniać sztucznie. Po za tym trutnie latają 23 kilometry a matki do 12 kilometrów. To razem daje 35 kilometrów. Nie ma takiego izolowanego miejsca od innych pszczół, a to kwestia obcych trutni, które zepsują moją hodowlę. Żałuję tego, bo naturalne unasiennianie jest, według mnie, dużo lepsze. Moje najlepsze reproduktorki pochodzą z cichej wymiany, ale muszę je dawać do inkubatora i inseminować, aby chronić je przed obcymi rasami. Nie twierdzę, że u mnie nie ma żadnych obcych trutni. Jest trochę, bo czasem przylecą i wejdą do ula. Jak są żółte i pomarańczowe, to odrzucam, ale są różne ciemne, to na pierwszy rzut oka nie rozpoznam. Dlatego do części bardzo czystej hodowli to trzymam moje trutnie zamknięte.

Jak rozumiem później i tak córki tych matek inseminowanych są badane morfometrycznie?

Tak

Czytałem o historii linii Kampinoskiej na obszarze zachowawczym i dowiedziałem się, że w sercu puszczy istniało izolowane trutowisko do unasiennia z wolnego lotu. Czy ono jeszcze funkcjonuje?

Te trutowiska była zainstalowane jeszcze przez Niemców. Uciekający Niemcy zostawili tam sprzęt. Po wojnie obsługiwało to dwóch Polaków o niemieckich nazwiskach, właśnie po tych kolonistach, o których mówiłem wcześniej. Jednego szybko zabito, a drugi zdołał uciec. Syn tego, który uciekł umarł tutaj, w Polsce, dwa lata temu. On mi trochę właśnie opowiadał, jak to kiedyś było. To były zawsze trochę tajemne tematy. Nasza pszczoła Kampinoska, jak już wcześniej mówiłem, do Drugiej Wojny Światowej to była pszczoła szwabska. Pochodzenie tego dzisiejszego Kampinosa jest bardzo ważne.

Czy sądzi Pan, że w środku puszczy są jakieś zdziczałe siedliska Kampinosów?

Prawie już nie ma. Kiedyś obsługiwałem trochę takich dzikusów i w ciągu ostatnich kilku lat prawie wszystko szlag trafił. Z różnych powodów jak pogoda, czy niestety wytrucia. Choć puszcza jest prawie wyludniona, to nie każdy z jej mieszkańców ma najwidoczniej ochotę na towarzystwo pszczół.

Jak długo nie leczy Pan pszczół medykamentami?

16 lat. Sam biorę sporo medykamentów: na serce, na odwodnienie, na cukrzycę, na krążenie, na prostatę, na ból głowy i jeszcze na coś. Jednak pszczołom prawie nigdy nic nie dawałem. Po prostu nie było u nas takiej mody. Nie mogę jednak też powiedzieć, że nic nie robię w tym zakresie, aby dbać o ich zdrowie. Też daję lekarstwa, ale naturalne i one też pomagają. To są różne rzeczy. Generalnie to jest tajemnica, ale m.in. sporo ziół, np. na nosemę bardzo pomaga pryskanie syropem z gałką muszkatołową i czosnkiem. Jestem tak nauczony od małości. To jest taka 400-500-letnia tradycja.

Czy jakieś testy na higieniczność, na grooming, na ilość pasożyta Pan robi?

A co to mnie interesuje!? To nie moja sprawa tylko pszczoły. Jak przeżywa, to znaczy, że jest dobra.

Czyli to trochę tak jak test bonda Johna Keffusa? Tylko selekcja na przeżywalność?

Tak. Dobrze to znam. On też miał Kampinosa, ale nie bezpośrednio ode mnie.

Czy jest sens robić coś takiego jak Keffus z pszczołami w Polsce?

Keffusa nie można porównać do Pana czy do Was i już mówię dlaczego. Keffus ma prawie 10 milionów dolarów. Jest bogaty rodzinnie. Wtedy można robić, co się chce. Nawet jak coś pójdzie źle, to ma się zapas. To jest cały Keffus. Ma dobre pszczoły, ale czasami jak są niekorzystne lata, to też sporo traci. Oni tam trzymają jeszcze pszczołę prowansalską. Też ciemna pszczoła.

Słyszałem, że wysyła Pan sporo matek za granicę a nawet na pół świata. Jaki jest powód takiego zapotrzebowania?

Tak. Ja swoich Kampinosów bardzo dużo sprzedaję do Portugalii, do Hiszpanii, do Francji niedaleko Keffusa. Różne są powody. Kwestia pożądanych przez hodowców cech długowieczności i odporności w krzyżowaniu ze swoimi liniami.

Czy Apis mellifera mellifera jest odporniejsza na Nosema cerenae w porównaniu do innych pszczół?

U mnie jeszcze jej nie miałem, więc nic nie mogę powiedzieć. Nie zawsze jednak ten co obarcza winą Nosema cerenae za dużą śmiertelność pasieki, musi mieć rację. Przykładowo tereny z małymi ogródkami mogą być bardziej szkodliwe niż rolnictwo. Ktoś myśli, że to nosema, a to sąsiad pryskał np. na mszyce.

Słyszał Pan może o probiotykach?

Słyszałem, ale po co mi one?! Jak potrzebuję probiotyki, to kupuje pięć litrów świeżego mleka i robię twaróg, a to co mi zostaje, czyli serwatka, dodaję do syropu na wszystko.

Ja także czasem używam kwaśnej serwatki z surowego mleka. Niektórzy też używają sok z kiszonek. Co Pan o tym sądzi?

Kiszonek nie wolno nawet małych ilości, bo pszczoły są bardzo wrażliwe na sól. Lepiej im jej nie dawać. Czasem nawet pszczoła potrafi paść od cukru zanieczyszczonego domieszką soli.

Muszę się przyznać, ze robiłem testy i dodawałem różne sole do syropu i nic się nie działo. Wyczytałem, że pszczoły naturalnie pobierają sól z otoczenia. Są też takie amerykańskie badania1, gdzie podobno pszczoły pobierały najchętniej wodę z domieszką różnych soli.

Ale jest ryzyko.

Niektórzy uważają, że lepsze są leki takie jak: kwasy organiczne np. kwas szczawiowy, kwas mrówkowy albo olejki eteryczne np. tymol. Czy Pan to też nie stosuje?

Nie! Ja nie stosuję. Według mnie one są trujące i zabójcze. Każdy kto ma chęć na kwas mrówkowy niech się zamknie w beczce z kilkoma kroplami kwasu mrówkowego na pół godziny. Później dopiero można go zapytać, co myśli na temat leczenia kwasem mrówkowym. Zamiast kwasów to już bym wolał normalną chemię jak amitraza, bo wiem, że jest skuteczna i mniej szkodzi pszczołom. Całe te różne wynalazki mają takie wady, że pszczoły przez to padają, a każdy szuka innych przyczyn, tylko nie tej. Według mnie, jakby trzydzieści lat temu od razu selekcjonowano na pszczołę odporną na warrozę, to dziś nie byłoby problemu z warrozą. Wiadomo jednak, że instytuty i weterynarze bardzo kochają i lubią warrozę. Ona daje dużo chleba. Jedna mała warroza daje więcej pieniędzy jak cały ul z miodem. Nowe programy, nowe leki, nowe granty naukowe. Cały ten cyrk żyje teraz głównie z warrozy.

Czy w takim razie stawia Pan taką hipotezę, że gdyby odciąć wszelkie granty to może łatwiej byłoby selekcjonować na odporną pszczołę na warrozę?

Nie. Bez dofinansowania zachowawcza genetycznie hodowla rasowa, taka jak u mnie, już się nie uda. Raz, że wydajność z miodu jest za mała a koszt jest za duży. Rocznie potrzebuję na moje pasieki 8000 zł na paliwo, prawie 12 000 zł na cukier i dodatkowo swoją robociznę liczę jak na 15 zł za godzinę. Mnie nie można porównać z tym co ma pięć albo sześć uli.

Ile ma Pan teraz uli?

Około 180. To są całkiem inne koszty. Dałbym radę bez dofinansowania, jak i kiedyś dawałem, gdyby były słuszne ilości miodu za odpowiednią cenę. Kiedyś było więcej pożytków. Pamiętam, jeszcze jak byłem młody, to we Francji było prawie 100 000 pasiek zawodowych. Dziś są 3000. Całą resztę szlag trafił dlatego, że nie można z tego wyżyć. Moje środkowoeuropejskie to są dobre pszczoły, mało rojliwe, charakterne, długo żyjące, ale mają jedną wadę: dają za mało miodu w porównaniu do krainki czy Buckfasta. Tyle, że Buckfasty i krainki są na inne warunki. One są wydajne jak kury fermowe w klatkach. Jak im się daje cały czas karmę i wodę, to jest duża wydajność, a jak taką kurę wystawić na łąkę, to ona padnie. Dlatego nie można porównywać Apis mellifera mellifera do krainki albo Buckfasta w intensywnej hodowli pszczół.

Rozumiem, że na pasiekę hobbystyczną, gdzie celem nie jest maksymalizacja produkcji miodu a raczej to, że pszczoły mają sobie radzić w miarę możliwości same, to lepsza jest właśnie ciemna środkowoeuropejska?

Tak. Pod jednym warunkiem. Nie można często otwierać ula. Im więcej się grzebie i ryje, tym bardziej to jest szkodliwe dla pszczół. Ja zazwyczaj dokładny przegląd ula robię trzy razy w roku, a w rodni raz do roku, jak na wiosnę daję im węzy i to jest wszystko. Nie ma potrzeby więcej.

Jak się ostatnio widzieliśmy, mówił Pan, że raz do roku na jesieni zrzuca Pan wszystkie pszczoły na węzę, aby nie musieć ich leczyć amitrazą.

Tak. Poza tym wcale nie trzeba zaglądać do ula. Przez wylotek wszystko widać. One wszystko Panu mówią co jest w środku. Dopóki noszą pyłek i nie krążą wokół ula jak szalone, to wszystko jest w porządku. Jak się mają chęć roić, to też widać. Pszczoły robią się leniwe i pojawiają się brody przed wylotkiem. To już jest sygnał, że mają kupiony bilet podróżny. Wtedy trzeba zobaczyć, co tam w środku jest. Jak ja mam na placu pięćdziesiąt uli, to dokładnie zaglądam raptem do trzech z nich. Ogólnie jest taka zasada, że AMM daje mniej miodu ale też mniej z nią roboty. Zużywają też mniej pokarmu na zimę, bo zimą tworzą mniejsze rodziny. Wiadomo, że jak jest mniej roboty, to jest też mniejszy koszt.

W tym samym czasie można obsłużyć więcej rodzin?

Tak, tylko że na to potrzeba więcej pożytku, a to już jest problem.

Czy aktualnie w Puszczy Kampinoskiej jest wystarczająco pożytku dla pszczoły?

Słabo. Było dobrze, dopóki w środku parku było drobne rolnictwo takie jak pola malin, lucerny, gryki oraz były kośne łąki i pastwiska. Teraz albo jest całkiem zakwaszony ugór, na którym nic nie ma, albo tylko sosna.

Czyli gdyby pszczoły tam zostawić bez pomocy człowieka to by nie przetrwały?

Tak. To kwestia środowiska, a nie kwestia pszczoły.

Czyli rozumiem, że taka metoda radykalnej selekcji naturalnej polegająca na tym, aby wstawić do puszczy dzikie siedliska, takie jak kłody, żeby one tam samemu się mnożyły i selekcjonowały, też nie wyjdzie?

Jest kilka miejsc, gdzie jakoś dają radę, ale jest ich niewiele i to nie jest na 50 rodzin, tylko na 10-15 pni, a to też zależy od sezonu, bo np. w tym roku nie dałoby rady nawet tyle. Nasz klimat jest inny. Mamy bardzo zepsute środowisko, a czasem tam, gdzie mógłbym mieć miód, to nie mogę wstawić przez opryski. Te opryski z neonikotynoidów są bardzo szkodliwe. Nawet jak tego nie widać, to one szkodą mi na plenność, jakość spermy trutni oraz długowieczność matki. Kiedyś trzymałem sporo uli tam, gdzie miały też dostęp np. do rzepaku, ale zrezygnowałem, bo pszczoły nie dawały rady. Od czasu, kiedy mam znów je tylko w lesie, to mam święty spokój.

Czy ogranicza się Pan tylko do hodowli, czy produkuje Pan też produkty pszczele?

Pozyskuję miód i pyłek. Sporo produkuje pyłku. Dlatego też nie chcę trzymać pszczół na terenach uprawnych takich jak np. rzepak, bo ten pyłek jest zatruty chemikaliami.

Na jakich ulach Pan gospodaruje?

Ogólnie lubię ul warszawski, ale mam bardzo dużo jeszcze do dziś uli Ostrowskiej. Nie dlatego, że je lubię, ale dlatego, że kiedyś produkowałem dużo odkładów do Niemiec, Austrii i Szwajcarii. Ramka ostrowskiej jest prawie taka sama jak ramka popularnego standardu w tych krajach. Kiedyś miałem też Dadanty, ale robienie odkładów na Dadantach nie jest ekonomiczne. Za dużo pszczół potrzeba do zrobienia odkładu. Ostrowska jest idealna do robienia odkładów i do handlu. Jako ciekawostkę podam, że najstarszy ul mam z ok. 1905 roku. To jest ul szafkowy.

Na ilu ramkach Pan zimuje?

Różnie. Na warszawskim na 6-7. Patrzę tak, aby było ok. 2/3 powierzchni ramek poszytych miodem.

Co Pan sądzi o tzw. małej komórce? Czy to coś może pomagać?

Nie! Wcale nie. Jak pszczoły lubią małe, to sobie same przebudują.

A co Pan sądzi o ramce bezwęzowej?

Bardzo dobra. Na takim plastrze znajdzie Pan różne rozmiary komórek. Widzę jednak jeden kłopot. Pszczoły potrzebują więcej miodu do budowy i czasami może być za dużo trutni.

A w przypadku gdy komuś nie zależy na maksymalizacji produkcji miodu?

To wtedy nie ma problemu. Ale wtedy to czemu nie trzymać pszczół w kószkach? To byłoby jeszcze lepiej.

Ciężko kupić taką grubą plecioną kószkę. Trzeba by zrobić samemu.

Można z Niemiec tylko, że drogo.

Wydaje mi się jednak, że dopóty te pszczoły się mocno selekcjonują na przeżywalność to łatwiej jest to robić za pomocą ramek i odkładów w ulach ramowych niż kószkach, aby dzielić te co przeżywają.

Faktycznie. W takim razie to te Warszawskie są idealne. Dla takiego hobbystycznego pszczelarstwa jak Pan uprawia, to są ule idealne, bo wiele przy nich nie potrzeba robić. Mają jedną wadę, że miodu one wiele też nie dadzą. Jak pszczoły będą miały niewiele miodu, to będą go miały go tylko na górze nad czerwiem.

Zawsze jeszcze na górze można dawać nadstawkę.

Tak.

Jak się selekcjonuje na przeżywalność, to można też brać miód z martwych uli.

Owszem. Z wiosny z żywych też można brać. Nawet trzeba. To je stymuluje do większej pracy.

Która lepsza zabudowa: na ciepło czy na zimno?

Ja wolę na zimno i gniazdo pośrodku. Wtedy rozbudowują się w dwie strony. W ciepłej tylko w jedną stronę i to jest problematyczne. Z tą zabudową na zimno czy na ciepło, to jest jak religią. Przykładowo Szwajcarzy tylko mają ciepłą zabudowę i to jest dla nich najlepsze. Austriacy z kolei tylko mają zimną zabudowę i to jest dla nich najlepsze.

Jeszcze są takie ciekawe ule dwurodzinne.

To dobre ule. Też to praktykuję, jak mam małe rodziny. Zimuję je razem. Jedna drugą wtedy grzeje.

Na koniec proszę powiedzieć co może Pan doradzić początkującemu hobbyście?

Na początek mogę doradzić każdemu aby kupił ul, wszystko jedno jaki, i kupił pszczoły wszystko jedno jakie. Po kilku latach takie pszczoły są przyzwyczajone do pszczelarza, a pszczelarz do pszczół, a ul można zmienić. Jest taka korelacja, że zwierzę przypomina trochę swojego właściciela i u pszczół też to można zauważyć. Taki co ma co trzy lata inne nowe pszczoły, nigdy nie osiągnie stanu współgrania z pszczołami. Wracając do uli, to każdy ul jest dobry, jak pszczelarz potrafi na nim pracować. Teraz jednak są takie różne fantazyjne, co nie zawsze są dobre. Na nasze warunki doradzam drewniane i izolowane. Sam mam nieizolowane, bo tak wyszło, ale idealne jest dla mnie jak są izolowane. Osiatkowane dna też mi się nie podobają. Może i latem to jest czasem wygodne, jednak na pewno zimą to jest złe. Cały czas ciągnie zimne wilgotne powietrze do ula i idzie do góry. Ta teoria, że wszystko jedno ile jest stopni zimą w środku ula, to nie jest prawda. Ciepły ul jest dobry do walki z warrozą. Jak ul jest izolowany i gniazdo ścieśnione proporcjonalnie do siły rodziny, to wytwarza się tam dobry mikroklimat dla pszczół. Pomaga on pszczołom walczyć z warrozą. Jak w środku ula jest zimno, to nie mają energii by walczyć z warrozą. To jest stresujące dla pszczół. Jak mają dobry mikroklimat, to także mniej zjedzą oraz jest mniejsze prawdopodobieństwo, że zachorują na nosemę. Doradzam też aby w naszym klimacie dawać w połowie lutego ciasto miodowo-cukrowe albo pyłkowo-miodowo-cukrowe. Sam daję to drugie.

Osobiście stosuje też zatworo-maty i poduchy.

To dobrze.

Co sądzi Pan o beleczkach odstępnikowych?

Są bardzo dobre. Sam używam bo są dobre do utrzymania mikroklimatu w ulu.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał Jakub Jaroński
wywiad autoryzowany

1Salt preferences of honey bee water foragers Pierre W. Lau*,‡ and James C. Nieh, Journal of Experimental Biology (2016) 219, 790-796
http://jeb.biologists.org/content/jexbio/219/6/790.full.pdf

The post Rozmowa z Panem Davidem Lutz’em o hodowli czarnej pszczoły Kampinoskiej first appeared on Wolne Pszczoły.

]]>
Metoda Małych Kroków do Pszczelarstwa Naturalnego dla Początkujących http://wolnepszczoly.netlify.app/metoda-malych-krokow-do-pszczelarstwa-naturalnego-dla-poczatkujacych/ Tue, 21 Nov 2017 19:55:31 +0000 http://wolnepszczoly.netlify.app/?p=1582 Mija piąty sezon od czasu odstawienia akarycydów na moich pasiekach. Choć okres ten nie jest na tyle długi, aby ze 100% pewnością wyciągać długofalowe wnioski, to jednak daje pewne wskazówki dla wszystkich, którzy będą chcieli rozpocząć współpracę z pszczołami w duchu pszczelarstwa naturalnego. Z wielu doświadczeń moich i moich kolegów rysuje się obraz wcale nie […]

The post Metoda Małych Kroków do Pszczelarstwa Naturalnego dla Początkujących first appeared on Wolne Pszczoły.

]]>
Mija piąty sezon od czasu odstawienia akarycydów na moich pasiekach. Choć okres ten nie jest na tyle długi, aby ze 100% pewnością wyciągać długofalowe wnioski, to jednak daje pewne wskazówki dla wszystkich, którzy będą chcieli rozpocząć współpracę z pszczołami w duchu pszczelarstwa naturalnego. Z wielu doświadczeń moich i moich kolegów rysuje się obraz wcale nie łatwych początków, jednak okazuje się, że przy odrobinie szczęścia każdemu może się udać.
Zacznę od tego, że na świecie w kręgach pszczelarzy naturalnych, organicznych czy pszczelarzy, którzy pszczół całkowicie nie leczą, pojawiają się trzy główne kierunki dojścia do pszczół, które nie wymagają zabiegów chemicznych aby mogły prawidłowo funkcjonować, a pszczelarz mógł pozyskiwać od nich produkty pszczele. Oto one:

  1. Pszczoły pozostawiamy bez leczenia od pierwszych dni;
  2. Dzielimy pasiekę na pół i jedną połowę leczymy, a drugą nie leczymy;
  3. W pasiece stosujemy leczenie pszczół, ale podejmujemy również próby selekcji pszczół spośród tych rodzin, które radzą sobie najlepiej.

Oczywiście tam, gdzie piszę o leczeniu pszczół, mam na myśli tylko i wyłącznie wykorzystywanie środków organicznych typu kwasy czy olejki, jak również prostych zabiegów, jak te cukrem pudrem.

Pszczoły na wrzosie
Pszczoły na wrzosie

Te trzy drogi to tylko kierunek i główne założenie na początek. Wybierając jedną z nich i tak musimy pewne zagadnienia pszczelarskie ułożyć podobnie. Chodzi tu przede wszystkim o podstawy zachowania zdrowia pszczół, czyli ich ulokalnienie, czysty wosk, naturalny ul i przyjazna, bogata w pożytki okolica.

Rok 2013 rozpocząłem z 11 pniami, a w roku 2017 do zimy przygotowałem 55 rodzin pszczelich. Wspomniane liczby świadczą o tym, że przez kilka lat udało mi się skutecznie pomnożyć pasiekę. Wynik ten uważam za dobry, choć przez te 5 sezonów straciłem również około 80 rodzin. Wspominam o tym, aby już na samym wstępie uzmysłowić czytającym, że straty w pszczelarstwie naturalnym będą występować bez względu na nasze zaangażowanie, super opiekę nad pszczołami i dobre chęci. Postaram się opisać, co przez te 5 sezonów współpracy z pszczołami robiłem i co można by poprawić, aby móc liczyć na jak najmniejsze straty.

W sierpniu 2016 roku na forum Wolnych Pszczół, w temacie „Metody dojścia do TF” napisałem:
„Koncepcja 4 kroków to chyba podstawa na tą chwilę + model ekspansji…Ogólnie zawsze uważałem, że w pierwszych latach warto budować bazę rodzin, bazę sprzętu, bazę potrzebnych umiejętności, choćby w oparciu o leczenie. Nie będę wchodził w szczegóły leczenia, bo to indywidualna sprawa, ale opierałbym pierwsze lata na możliwości poratowania się w dojściu do odpowiedniej ilości rodzin. Jakoś bardziej do mnie przemawia 50 rodzin o różnej genetyce niż 10 rodzin. A bez leczenia w pierwszych latach jest to bardzo ciężkie do osiągnięcia… Te pierwsze lata dają też pewne możliwości nauki obsługi pszczół, rozpoznania okolicy, nabycia doświadczenia itd.
Oczywiście dorzuciłbym do tego węzę z własnego wosku lub swobodną zabudowę. Bardziej skupiłbym się na namnażaniu materiału z każdej rodziny oraz wprowadził obowiązkową przerwę w czerwieniu.
Obecnie trzymam się własnej zabudowy pszczół, braku leczenia, namnażania tego materiału, który przeżył, obcy materiał tylko po przekrzyżowaniu lokalnym, wystrzegam się podkarmiania, choć
w sumie baza pożytkowa załatwia to za mnie, namnażanie rodzin w sposób rozsądny, z zaopatrzeniem ich w niezbędny na start pokarm. Oczywiście konsekwentny brak leczenia i cały czas do przodu bez względu na stan rodzin. Za dużo włożyłem w to własnej pracy aby teraz móc coś zmieniać. Orientacyjny szacunek porażenia V. dla własnej wiadomości…”
Na dobrą sprawę taka informacja wystarczy, aby rozpocząć współpracę z pszczołami na zasadach pszczelarstwa naturalnego, ale jak wiadomo, diabeł tkwi w szczegółach.

Zacznijmy od pierwszych lat z pszczołami

Niezależnie od tego jakie są nasze pszczelarskie wizje i koncepcje, pierwsze sezony i tak zawsze musimy poświęcić na naukę. Często zaglądamy do ula, obserwujemy wylotki, praktycznie o każdej porze dnia czy pory roku idziemy do naszych uli i z ciekawości zaglądamy pod daszek. Według mnie nie ma w tym nic złego i najzwyczajniej w świecie się uczymy. Pierwszy sezon warto poświęcić właśnie na to. Na ogólne poznanie zasad funkcjonowania rodziny pszczelej, zobaczenie jak wygląda czerw we wszystkich stadiach, trutnie czy matka pszczela. To czas aby poznać reakcję pszczół i całej rodziny gdy trochę pomieszamy im ramkami w ulu, czy spróbujemy zrobić swój pierwszy odkład. Przy odrobinie szczęścia być może zdejmiemy pierwszy rój z drzewa i osadzimy go w ulu. Pierwszy sezon trzeba więc potraktować jako „rozgrzewkowy”, a już w zimie będziemy wiedzieć, czy będziemy rozwijać pasiekę, czy może zostaniemy przy 2-3 ulach. Zazwyczaj podejmiemy decyzję o rozwinięciu pasieki. Rozpoczynając drugi sezon wiemy już, czy dany ul i ramka nam odpowiadają. Zaczynamy się poważnie zastanawiać nad wyborem docelowego ula i obmyślamy plany rozwoju pasieki i dalszego działania.
STOP.
W tym miejscu trzeba się zatrzymać i podjąć decyzję, jak będę dalej prowadził pasiekę. Czy zostanę przy tradycyjnej szkole pszczelarskiej, z częstymi zabiegami, terminowością i innymi ograniczeniami, czy może spróbuję innego pszczelarstwa, luźniejszego, znacząco mniej wydajnego, ale jednak pozwalającego na naturalny cykl rozwojowy rodziny pszczelej.

Stawiamy pierwsze kroki w Pszczelarstwie Naturalnym

Swoje pierwsze kroki w pszczelarstwie naturalnym stawiałem ścieżkami utartymi przez Dee i Eda Lusby. To jedne z pierwszych osób w USA, które skierowały się w stronę pszczelarstwa bez leczenia (tzw. treatment free beekeeping, czasem wykorzystuje się skrót TF). W zasadzie – jak się podaje – są to jedyni pszczelarze zawodowi, którzy nigdy nie zastosowali żadnych chemicznych środków roztoczobójczych. Według nich, kluczowymi sprawami są: mała komórka pszczela o rozmiarze 4,9 mm, zbliżonym do komórki naturalnie budowanej przez dzikie rodziny pszczele, naturalny pokarm (miód i pierzga), odpowiednia genetyka, czyli wytwór naturalnej selekcji i czyste środowisko ulowe. Mnie te założenia całkowicie przekonały, toteż zacząłem przekształcać swoją pasiekę zgodnie z proponowanym przez nich schematem pszczelarstwa naturalnego. Muszę też wspomnieć, że nie tylko oni mnie zainspirowali, ale także Erik Österlund, od którego przejąłem tymol jako naturalny roztoczobójczy środek chemiczny, a co za tym idzie jako sposób na pierwsze przejściowe sezony. Pszczelarstwa naturalnego uczyłem się także ze strony internetowej http://www.resistantbees.com, na której znajduje się ogrom wiedzy na temat takiej właśnie praktyki .

Okolica pasieki

Zakładając pasiekę, a z czasem pasieki, musimy wstępnie rozeznać okolicę. Idealnie, jeżeli znamy okolicę od dziecka i wiemy jaka roślinność rośnie dookoła. Wybór miejsca na pasiekę jest uniwersalny zarówno dla pszczelarzy komercyjnych jak i naturalnych. Otóż chodzi o to, aby baza pożytkowa była różnorodna i w miarę możliwości ciągła przez cały sezon. Według mnie baza pożytkowa i jej obfitość oraz równomierny dopływ nektaru, pyłku i spadzi przez cały sezon to największa część sukcesu w pszczelarstwie. W pszczelarstwie naturalnym ma to zdecydowanie jeszcze większe znaczenie. Różnorodny pyłek może być wręcz lekarstwem dla pszczół, o ile pochodzi z terenów czystych, najlepiej takich gdzie nie występuje przemysłowe rolnictwo, a duży obszar zajmują nieużytki, zarośla, lasy, czy łąki. Musimy wiedzieć, że tam gdzie nie ma odpowiedniej bazy pożytkowej przez cały sezon, współpraca z pszczołami na zasadach pszczelarstwa naturalnego będzie utrudniona lub wręcz niemożliwa. Dlatego wybór miejsca pod przyszłą pasiekę najlepiej rozpocząć od rozpoznania okolicy pod kątem roślinności i prowadzonej gospodarki rolnej. Mam tu na myśli przede wszystkim zagrożenia związane ze stosowanymi zabiegami chemicznymi w wysoko intensywnej gospodarce rolnej.

Pasieka przy lesie
Pasieka przy lesie

Pamiętajmy, że pierwotnym domem pszczół był las i doskonale sobie tam radziły bez monokulturowych upraw rzepaku czy gryki. Większość moich pasiek znajduje się w lesie lub na jego skraju, w terenach o słabo rozwiniętym rolnictwie z dużym procentem nieużytków. Daje mi to spokój i niewielkie ryzyko potencjalnych zatruć chemicznych pochodzących z intensywnych upraw. Las oferuje również umiarkowany, ale stały pożytek od kwietnia do września. Kolejną ważną sprawą jest „napszczelenie” okolicy. Nie zawsze jesteśmy w stanie ocenić, w jakiej odległości od naszej pasieki znajdują się inne ule i często przez wiele lat nawet możemy nie wiedzieć, że pod samym nosem mieliśmy inną pasiekę liczącą wiele rodzin. Tu znowu z pomocą przychodzi las, z którego wbrew pozorom korzysta mało pszczelarzy, a dla nas może okazać się dobrym miejscem. Odległość około dwóch – trzech kilometrów wgłąb lasu według mnie już zapewnia nam pewien „bufor bezpieczeństwa” z racji odległości od innych pasiek. Ma to również inne zalety, takie jak większe prawdopodobieństwo unasienniania młodych matek trutniami z naszej pasieki lub od „dzikich pszczół” – o ile las jest dość duży, różnorodny, zawiera drzewa dziuplaste i stąd może takie pszczoły gościć. Mając już te wszystkie potrzebne informacje, możemy pokusić się o wybór w miarę dobrego miejsca pod przyszłą pasiekę, a pojawiające się z czasem kolejne toczki najlepiej lokalizować w promieniu około 20 km. Powinniśmy wybierać takie miejsca, aby pasowały nam pod względem wygody dojazdu, czyli trasa praca-dom, po drodze do wujka, cioci, babci itp. Na pasieczysku starajmy się nie przekraczać 20 rodzin pszczelich. Według mnie w dobrym miejscu to wystarczy a najlepiej ustawiać na pasiekach po 6-12 rodzin. Wiele toczków w różnych lokalizacjach, z niewielkimi grupkami różnorodnych genetycznie rodzin dywersyfikuje nam zagrożenia, a zatem i może przyczynić się do zmniejszenia przyszłych strat. Pamiętajmy, że każdy rok pszczelarski jest inny, a z moich doświadczeń wynika, że praktycznie co rok inne pasieczysko wypada lepiej zarówno pod kątem przeżywalności rodzin jak i potencjalnych zbiorów miodu. Mając do dyspozycji kilka pasieczysk możemy wykorzystywać je do tworzenia i przewożenia młodych rodzin, pni produkcyjnych na pożytki, zwozić pszczoły na okres zimy w miejsca spokojne, sprawdzone, czy mniej zagrożone od zwierząt lub wandali.

Ul i środowisko ula

Wybór ula to indywidualna sprawa, gdyż każdemu odpowiada inny rodzaj pracy czy kontaktu z pszczołami. Starajmy się wybierać ule z naturalnych produktów. Przede wszystkim będzie to drewno, ale mogą to być też inne naturalne materiały takie jak słoma czy wiklina. Moje ule to jednościenne skrzynki na ramkę szeroko-niską, wykonane z mitycznej sosny wejmutki. Dla mnie bardzo fajne i wygodne. Mam też i stare dadanowskie leżaki, które są dla mnie pamiątką po starych czasach i pszczoły trzymam w nich z sentymentu i jakby dla samego trzymania. Daleko ważniejszą sprawą od ula są natomiast woskowe plastry czyli podstawowe środowisko bytowania pszczół. Składają w nich pokarm, inkubują czerw, chronią się dzięki nim przed utratą ciepła w zimie. Można założyć, że jest to jeden z wielu organów rodziny pszczelej, który spełnia kluczowe funkcje życiowe superorganizmu.

Moje pierwsze dwa sezony pracy z pszczołami używałem kupnej węzy ze standardową komórką pszczelą. Od pierwszego sezonu nastawionego na gospodarkę naturalną starałem się natomiast wprowadzać do uli węzę z czystego wosku. Gdy zdecydowałem się na wprowadzenie do pasieki komórki pszczelej w rozmiarze 4,9 mm od początku nastawiłem się na samodzielny wyrób węzy z własnego wosku. Do tego celu używałem silikonowej praski. Początkujący, również i ja w tamtym okresie, miałem problemy z niezbędną ilością wosku pszczelego do wyrobu węzy. Niestety, jakość wosku na rynku jest wątpliwa, dlatego jego niedobory uzupełniałem kupnem od znajomych pszczelarzy. Praktycznie już po pierwszym sezonie produkcji własnej węzy byłem w stanie na kolejny sezon wygospodarować wystarczającą ilość własnego wosku pszczelego. Nie będę przytaczał badań dotyczących zanieczyszczeń fizycznych i chemicznych w wosku pszczelim, ale sprawa wydaje się jasna, że wosk który kupujemy może być zanieczyszczony. Wprowadzenie do pasieki własnej węzy, z własnego wosku uważam za kluczowe w pierwszych sezonach, aby przeprowadzić „detoksykację” środowiska życia pszczół. Podejrzewam, że czysty wosk, z którego robiona jest węza, odgrywa ważniejszą rolę niż rozmiar komórki pszczelej. Wprowadzanie węzy 4.9 mm rozpocząłem przede wszystkim od nowo utworzonych rodzin, ale również i rodziny produkcyjne dostawały taką samą węzę. Proces zmiany komórki pszczelej w pasiece na mniejszą nie jest wcale taki prosty. Problemy stwarzały zazwyczaj rodziny produkcyjne, które posiadały dużą siłę i były biologicznie dojrzałe. Młode rodziny, które startowały i budowały siłę do zimowli, praktycznie bezbłędnie odbudowywały podaną im węzę z komórką 4,9 mm. W każdym bądź razie udało mi się całkowicie wyeliminować z gniazda pszczelego susz z komórką 5,4 mm w ciągu 2 sezonów. Wprowadzenie komórki 4,9 mm nie było przypadkowe. Znowu można by podeprzeć się badaniami, choćby K. Olszewskiego z Lublina, o zaletach w/w rozmiaru komórki, ale nie jest to czas i miejsce na dokładną analizę tego zagadnienia w tej chwili. Chętni odszukają różne relacje z badań naukowych czy opisy praktyków, które zarówno pozytywnie jak i negatywnie przedstawiają właściwości tzw. „małej komórki”. Według mnie mała komórka 4,9 mm uruchamia w sposób zauważalny instynkty higieniczne u pszczół, które z takiej komórki się wygryzły.

"Małe" pszczoły
“Małe” pszczoły

Zestaw cech sprzyjający czyszczeniu czerwiu i usuwaniu warrozy w pszczelarstwie naturalnym jest mile widziany, więc czemu nie skorzystać z możliwości jakie daje węza o takiej komórce? Trzeba jeszcze pamiętać o tym, że w przypadku podawania pszczołom węzy ze zmniejszoną komórką warto wygospodarować sobie również kilka pustych ramek na dziką zabudowę, lub ucinać róg węzy, aby pszczoły miały co najmniej 10-15 % wolnego miejsca, na którym będą mogły się zabawić we własne naturalne budowanie. W tym roku mija trzeci sezon od wprowadzenia przeze mnie pustych ramek do naturalnej zabudowy przez pszczoły. Oczywiście cały czas mam spore ilości suszu na węzie 4,9 mm, który stanowi jeszcze większość wybudowanych ramek. Ten susz bardzo sobie cenię i wykorzystuję jak tylko umiem. Odszedłem od węzy z kilku powodów. Przede wszystkim były to niechęć do drutowania ramek, oraz uznanie potrzeby decydowania pszczół o tym, jakich komórek w danym okresie potrzebują. Wprowadzenie bezwęzowej obsługi pszczół przyniosło także i inne korzyści, takie jak: zwiększone pozyskanie wosku, którego nie muszę już przerabiać na węzę, jeszcze większą czystość chemiczną budowanych plastrów oraz korzyści biologiczne dla rodziny pszczelej. Mam tu na myśli m.in. odpowiednią proporcję trutni do pszczół robotnic o każdej porze roku. Muszę również zaznaczyć, że decyzja o przejściu na ramki bezwęzowe była podjęta również dzięki samym pszczołom. Otóż okazało się, że po 2-3 sezonach styczności z komórką 4,9 mm potrafiły już samodzielnie bez węzy budować komórki w plastrach o rozmiarach od 4,6 mm do 5,2 mm, co według mojej wiedzy wystarczy, aby uaktywnić drzemiące w nich instynkty higieniczne, z którymi wiązałem duże nadzieje odnośnie selekcji na przeżywalność. Podsumowując moje działania w tym zakresie:

  • zdrowy, naturalny ul z drewna
  • plastry pszczele wybudowane na węzie z własnego wosku o komórce 4,9 mm
  • plastry pszczele budowane na dziko po uprzednim przystosowaniu się pszczół do rozmiaru 4,9 mm

Genetyka, matki pszczele o przydatnych cechach, kundle lokalne i przeżywające

Wiem dobrze, że adepci pszczelarstwa często rozpoczynają od pytania: czy matka tej czy innej rasy będzie dobra na moje tereny? Często zadają je, tak naprawdę tego terenu nie znając, a mając tylko mgliste i nierzadko nieprawdziwe wyobrażenie o danym miejscu. Skłamałbym pisząc, że sam nie zadawałem takich pytań. Czasami zdarzało się, że ktoś odpowiedział dość trafnie i skierował do najbliższego hodowcy lub „pszczelarza staruszka”, od którego można było nabyć matki pszczele. Nie jestem teraz w stanie podać dokładnie, jakie rasy i linie pszczół posiadałem, ale było tego dużo. Z perspektywy czasu nie potrafię ocenić, czy była to dobra decyzja, czy tylko zmarnowane pieniądze. Lubię myśleć jednak, że obiecująca genetyka różnych pszczół w kierunku radzenia sobie z warrozą, przydała moim obecnym pszczołom jakieś cenne i potrzebne cechy. Niemniej jednak, aby nie odradzać kupowania matek początkującym pszczelarzom, postaram się napisać, na co ja zwracałem uwagę w takiej sytuacji. Kupno różnorodnych genetycznie matek do pasiek to głównie sezony 2012-2014. W tym czasie sprowadziłem sporo różnych pszczół z terenu prawie całej Europy. Moją główną uwagę kierowałem na pszczoły posiadające cechy higieniczne takie jak grooming czy VSH. Sprowadzone matki rozmnażałem i poddawałem różnym testom higienicznym. W ten sposób typowałem pszczoły, które – w moim ówczesnym mniemaniu – miały większe szanse w walce z warrozą. Jak się później okazało, nie zawsze przekładało się to na przeżywalność. Otóż nie zawsze przeżywały zimę pszczoły, które wykazywały super przydatne cechy w zakresie utrzymywania niskiego porażenia roztoczami, lub doskonale odsklepiały zamarły czerw, wykazując się wysokimi wskaźnikami higieniczności. Potwierdziło to moje i nie tylko moje przypuszczenia, że pszczoły, które uzyskały odporność czy względną równowagę w relacji z warrozą i innymi zagrożeniami, po przeniesieniu w inną lokalizację nie radzą sobie już tak dobrze, jak w miejscu z którego przybyły. Według mnie należy okazać więcej uwagi i opieki takim obcym genetycznie, a dopiero co wprowadzonym na nasz teren szczepom, jeżeli zależy nam na tym, aby przeżyły i ich cenne dla nas cechy wprowadzić do populacji pasieki. Proponuję, choć sam nie wiem, czy to w perspektywie czasu okaże się korzystne, utworzenie grupy takich potencjalnie wartościowych pszczół i utrzymywanie ich za pomocą naturalnych zabiegów ograniczających pasożyta. Mam tu na myśli tymol, kwasy czy olejki. Tak utworzona rezerwa służyłaby za materiał wyjściowy do tworzenia nowych młodych rodzinek z matkami-córkami. Jeżeli oczywiście uznajesz ten krok za zasadny i właściwy, gdyż jak pisałem wyżej sam nie wiem czy te założenia na pewno przyczynią się do zwiększenia przyszłej przeżywalności w Twojej pasiece. Nie próbowałbym celowo wybierać rodzin poszukując konkretnej cechy, bo jak się okazało, nie tylko one, a zatem genetyka, decydują o przeżyciu pszczół. Uznałbym taką grupę za dawców genów do sprawdzenia w Teście Bonda, bez celowej selekcji na cechy przydatne w walce z warrozą. W ten sposób jesteśmy w stanie w dość krótkim czasie sprawdzić potencjał nowej genetyki w krzyżówkach z pszczołami lokalnymi. W przeciągu 2-3 sezonów jesteśmy bowiem w stanie wyprowadzić nowe pokolenia F3-F4, które jak pokazują moje doświadczenia, mogą już sprawdzić się na naszym terenie pod względem radzenia sobie z zagrożeniami.Przez ostatnie trzy sezony praktycznie namnażałem tylko własny materiał. Z moich obserwacji wynika, że własna hodowla matek, czy tworzenie nowych rodzin na bazie pszczół przeżywających, to kolejny kluczowy punkt pszczelarstwa naturalnego. Zdolne przetrwać z sezonu na sezon pszczoły mogą reagować na miejscowe środowisko. Budowanie pasiek w oparciu o nie uważam za bardzo ważne, ponieważ lokalne przystosowanie, które pszczoły nabywają z pokolenia na pokolenie, ułatwia kolejnym nowo tworzonym rodzinom start i późniejsze funkcjonowanie w trakcie sezonu. Wiąże się to oczywiście z wprowadzeniem tzw. Modelu Ekspansji, a więc tworzeniem dużej ilości odkładów i młodych rodzin i mniejszymi ilościami pozyskanego miodu, ale w zamian przyśpiesza proces selekcji. Dlatego już od pierwszych sezonów warto uczyć się prostych metod wykonywania podziałów, czy wychowu matek pszczelich. Można spróbować wydłużyć okres przejściowy tylko po to, aby namnożyć i powielić nasze lokalne kundle i dać im możliwość jeszcze większego przystosowania przed odstawieniem środków ograniczających populację roztoczy. Warto też pamiętać o stronie ojcowskiej. Musimy stworzyć rodzinie takie warunki, aby mogła wychować bardzo dużą ilość trutni. To jest tym istotniejsze, jeżeli praktykujemy używając węzy. Mając matki, które są dla nas cenne genetycznie warto im umożliwić hodowlę tylu trutni, ile będą chciały. Nie dość, że poprawi nam to unasiennianie nowych matek, to prawdopodobnie jeszcze dodatkowo nasyci okolicę genetyką pochodzącą od naszych pszczół, które przekażą swoje cenne cechy dalej… Podsumowując moje działania w tym zakresie:

  • sprowadzenie obcych genetycznie matek o przydatnych cechach
  • wybór czyli selekcja pszczół w kierunku radzenia sobie z warrozą (testy higieniczne)
  • namnażanie własnego materiału
  • namnażanie pszczół które przeżyły i dobrze sobie radzą

Zabiegi ograniczające namnażanie warrozy

W naszych pierwszych sezonach prowadzenia pasieki możemy spróbować stosować środki roztoczobójcze pochodzenia naturalnego. Trudno jest bowiem od razu odstawić środki lecznicze i zacząć utrzymywać pszczoły bez leczenia. Niektórzy jednak tak robią i jak każdy nasz wybór ma on swoje wady i zalety. Ja zdecydowanie jestem zwolennikiem łagodniejszego wchodzenia w pszczelarstwo bez leczenia. Uważam, że prowadzenie pasieki przez 2-3 sezony wspomagając się naturalnymi środkami leczniczymi jest okresem optymalnym przed wykonaniem pierwszego większego kroku w stronę pszczół nie leczonych. Na rynku można znaleźć wiele naturalnych środków takich jak: kwasy, olejki eteryczne, tymol, zioła, kiszonki i różne naturalne substancje, które w swoich działaniach uśmiercają pasożyty lub wspomagają pszczoły, nie skażając przy tym środowiska ula.

Motylek :)
Motylek 🙂

W mojej współpracy z pszczołami w okresie przejściowym bazowałem głównie na tymolu, do stosowania którego przekonałem się po lekturze tekstów Erika Österlunda. Okresowo używałem też kwasu mlekowego, który według obserwacji i badań podobno ze wszystkich kwasów najmniej oddziałuje na pszczoły. Tymol podawałem w postaci płynnej, którą uzyskuje się z dostępnej na rynku formy krystalicznej, rozpuszczając ją w ciepłym oleju roślinnym. Odmierzoną ilością nasączałem wkładki celulozowe czy inne łatwo nasiąkliwe ściereczki. Przyjąłem podobne dawkowanie jakie stosował Erik. Rodziny młode, utworzone w danym sezonie, dostawały, zazwyczaj w październiku, 4-5 g tymolu. Rodziny produkcyjne wymagały większych dawek w 2-3 turach. Pierwszy i decydujący okres podania tymolu w rodzinach produkcyjnych to przełom lipca i sierpnia. W tym czasie rodzina dostawała około 10g czystego tymolu. Jeżeli byłem zadowolony z efektów pierwszego zabiegu, to kolejny wykonywałem dopiero w październiku, podobnie jak w przypadku rodzin młodych, podając 5 g na rodzinę. Stosowanie takiego schematu według mnie gwarantowało uśmiercenie dużej ilości warrozy, w odpowiednim dla rodziny czasie, czyli tuż przed sierpniowo-wrześniowym wygryzaniem się młodej pszczoły, która w głównej mierze wchodziła w skład kłębu zimowego.

Można do tego typu zabiegów wprowadzić jeszcze okres tzw. leczenia interwencyjnego. Miałem nawet pomysł aby sezon 2015 stał się u mnie takim okresem, ale ostatecznie zrezygnowałem z tego pomysłu z prozaicznego powodu. Nie potrafiłem wskazać rodzin, które powinny skorzystać z interwencyjnej kuracji leczniczej. Jeżeli ktoś jednak zdecyduje się na ten krok, to celowym byłoby ustalić jakieś kryteria do jego zastosowania. I w tym właśnie leży problem. Przykładowo Erik obserwował wyrzucane martwe pszczoły przed wylotkami i gdy stwierdził dużą ilość pszczół porażonych wirusem zdeformowanych skrzydeł (DWV) stosował odpowiednią dawkę. Rodziny w których zastosował kurację były przeznaczone w kolejnym roku do wymiany matek pszczelich. Metoda ta może być o tyle niedoskonała, że w rodzinie pszczelej mogą rozwijać się inne choroby, które doprowadzą do jej śmierci, a samo obserwowanie resztek wyrzucanych przed ul jest tyleż kłopotliwe, co pozbawione pełnej wiarygodności, choćby przez możliwość usuwania martwych pszczół przez ptaki czy inne owady. Przyjęcie określonej ilości roztoczy (stopnia porażenia) jako kryterium stosowania kuracji interwencyjnej również nie jest w pełni wiarygodne. Moje doświadczenia bowiem pokazały, że szacunkowa ilość roztocza na 100 pszczół nie zawsze w pełni oddaje stan zdrowotny całej rodziny. Zdarzały się przypadki, że gdy na jesieni szacowałem porażenie rodziny warrozą, trafiały się rodziny z minimalną jej ilością oraz rodziny rekordzistki z dużą jej ilością. Wynik zimowli i przeżycia tych rodzin nie zawsze odzwierciedlał szacowane porażenie. Nie zawsze rodziny o minimalnym porażeniu przeżywały, tak jak i nie zawsze rodziny o dużym porażeniu umierały. Skłoniło mnie to więc do zaprzestania wyciągania wniosków na temat zdrowia rodziny tylko i wyłącznie na podstawie ilości warrozy. Lepszym według mnie kryterium wyboru rodziny przeznaczonej do leczenia byłoby ocenianie jej po prostu po wyglądzie. Sama ocena musi opierać się o wygląd pszczół robotnic, czerwiu, odpowiedni zapach i zachowanie pszczół, a także, po prostu o ogólne wrażenie wyniesione z obserwacji rodziny. Taka ocena wymaga już jednak sporego doświadczenia i umiejętności rozpoznania kryzysu, wyniesionego z co najmniej kilku lat obserwacji pszczół – a najlepiej pszczół nieleczonych, gdyż one potrafią wyglądać i zachowywać się inaczej niż standardowa rodzina wywodząca się z „komercyjnej matki”. Niejeden już pszczelarz był pewny sukcesu i swojej umiejętności oceny, a następnie okazywało się, że rodzina pszczela wbrew oczekiwaniom osypała się w okresie zimowli. Nie muszę więc dodawać, że pomimo doświadczenia pszczelarskiego taka ocena również może nas zwieść. Temat kryteriów pozostawiam więc dla chętnych.

Okres przejściowy kiedyś musi się skończyć. U mnie nastąpiło to w sezonie 2015 – wówczas pozostawiłem pszczoły na zimę bez jakiegokolwiek leczenia. Niestety przeskok był dość bolesny. Straty pszczół były duże, ale były to straty do zaakceptowania, a pasiekę udało mi się odbudować. W tym ostatnim przydały się też wcześniejsze doświadczenia z namnażaniem rodzin czy hodowlą matek. Trzeba też wiedzieć, że nie lecząc pszczół, również mamy pewne, choć skromne, możliwości ograniczenia namnażania warrozy. Podstawowym sposobem nagłego załamania cyklu rozrodczego pasożyta jest przerwanie czerwienia w rodzinie poprzez wykonanie pakietu lub odkładu z tzw. „starą” matką, co spowoduje, że po kilku dniach w rodzinie nie będzie najmłodszego czerwiu. W przypadku prowadzenia pasieki bez leczenia nie dysponujemy wieloma sposobami w pełni skutecznego radzenia sobie z pasożytem, ale możemy polegać na zasilaniu słabszych rodzin pszczołami, czerwiem, miodem czy pierzgą od rodzin zdrowych, które ewidentnie sobie lepiej radzą. Możemy tym słabszym, mniej zaradnym rodzinom zmieniać matki na te, wywodzące się z rodzin które przetrwały już bez leczenia jeden czy dwa sezony – na przykład poprzez podanie ramki z larwami. Warto próbować różnych sposobów z przerwami w czerwieniu w trakcie sezonu jak i dłuższymi przerwami zimowymi, ale jeżeli nie opiera się to na „technikach pszczelarskich” (np. wykorzystaniu izolatorów), to już wiąże się z mądrością pszczół i ich przystosowaniem do lokalnych warunków. Podsumowując moje działania w tym zakresie:

  • pierwsze sezony przy pomocy środków naturalnych – w moim przypadku tymol
  • próba wprowadzenia leczenia interwencyjnego
  • przerwy w czerwieniu w rodzinach nieleczonych
  • naturalna selekcja i przystosowanie sprzyjające radzeniu sobie z pasożytami
  • zasilanie rodzin w kryzysie czerwiem i pszczołami od zdrowych rodzin
  • wymiana matek w rodzinach które wyglądają na słabe poprzez podani ramki z larwami

Słowo na zakończenie

Metoda małych kroczków w pszczelarstwie naturalnym skierowana jest do wszystkich chętnych, którzy wierzą w pszczoły bez leczenia, pszczoły które z czasem nabierają lokalnego przystosowania i reagują na zmiany środowiskowe. Można rozciągnąć ją w czasie i dostosować do własnych doświadczeń pszczelarskich. Można posiłkować się innymi środkami naturalnymi w ograniczeniu namnażania warrozy. Metoda ta, a raczej przedstawione tutaj moje doświadczenia, mogą pomóc lub zainspirować przyszłych pszczelarzy naturalnych do poszukiwań swoich własnych rozwiązań we współpracy z pszczołami. Przy tym wszystkim należy jeszcze pamiętać, że pszczoły są częścią przyrody, a ich głównym zadaniem w ekosystemie jest zapylanie roślin. Produkty pszczele muszą w pierwszej kolejności służyć ich wytwórcom, a dopiero później ewentualne nadwyżki może pobrać pszczelarz. Pszczoły lubią budować po swojemu, jeżeli więc stosujemy węzę, to dajmy im trochę swobody, choćby w pojedynczych ramkach. Pozwólmy też pszczołom wyhodować własne matki, gdyż one wiedzą najlepiej, które larwy wybrać. Nie usuwajmy trutni i czerwiu trutowego, bo nie wiemy, jakie zadania, oprócz prokreacyjnych, mogą one spełniać w życiu rodziny pszczelej. Starajmy się zaglądać jak najrzadziej do uli, a jeżeli musimy, to planujmy przy okazji swoje działania. Cieszmy się z możliwości obcowania z pszczołami i nie bierzmy wszystkiego zbyt poważnie. Czasami warto czegoś nie zrobić, niż na siłę wykonywać daną czynność.

Łukasz Łapka

The post Metoda Małych Kroków do Pszczelarstwa Naturalnego dla Początkujących first appeared on Wolne Pszczoły.

]]>
Ciężkie chwile „Fortu Knox” czyli niemiłe dobrego początki http://wolnepszczoly.netlify.app/ciezkie-chwile-fortu-knox-czyli-niemile-dobrego-poczatki/ Tue, 05 Sep 2017 10:30:40 +0000 http://wolnepszczoly.netlify.app/?p=1558 Trudna zimowla Zima 2016/2017 mocno uderzyła w pasieki członków Stowarzyszenia Pszczelarstwa Naturalnego „Wolne Pszczoły” i pszczoły zgłoszone do Projektu „Fort Knox”. Jesienią 2016 roku liczba nieleczonych rodzin członków Stowarzyszenia oscylowała wokół 150, a łącznie z pozostałymi zapewne znacząco przekraczała 200. Do „naszej wspólnej pasieki” zgłoszonych było 18. Liczby wyglądały więc dobrze i choć w niektórych […]

The post Ciężkie chwile „Fortu Knox” czyli niemiłe dobrego początki first appeared on Wolne Pszczoły.

]]>
Trudna zimowla

Zima 2016/2017 mocno uderzyła w pasieki członków Stowarzyszenia Pszczelarstwa Naturalnego „Wolne Pszczoły” i pszczoły zgłoszone do Projektu „Fort Knox”. Jesienią 2016 roku liczba nieleczonych rodzin członków Stowarzyszenia oscylowała wokół 150, a łącznie z pozostałymi zapewne znacząco przekraczała 200. Do „naszej wspólnej pasieki” zgłoszonych było 18. Liczby wyglądały więc dobrze i choć w niektórych pasiekach rok 2016 był ciężki, to pod koniec sezonu wszystko wyglądało obiecująco. Zima przyniosła jednak srogą selekcję i olbrzymią śmiertelność, a w pasiekach członków Stowarzyszenia przeżyło niewiele ponad 30 rodzin pszczelich. Dodatkowo większość z nich przetrwała na toczkach Przedstawiciela Stowarzyszenia, Łukasza. Znana nam była prawidłowość mówiąca, że spora większość pszczół umiera właśnie po dwóch latach od zaprzestania leczenia. Mając spore rozdrobnienie pasiek, połączone z rozprzestrzenieniem ich na obszarze prawie całego kraju, nie spodziewaliśmy się jednak aż tak dużych strat.

Wiosną na wielu pasiekach panował więc smutek i pszczelarze oglądali puste ule. Nieliczni mogli się cieszyć z jednej lub zaledwie kilku żyjących rodzin. Nieleczone mniejsze pasieki, liczące po parę – paręnaście pni, w sporej części przestały istnieć. Pszczoły przeżyły tylko na dwóch z sześciu pasiek, zgłoszonych do Projektu. Były to rodziny u Łukasza oraz u Joli. Pszczoły Joli były jednak zgłoszone do Projektu w roku 2016 i tak naprawdę nie były leczone dopiero jeden sezon. Jakkolwiek można było (i należało!) je wykorzystać, to jednak ich przydatność z punktu widzenia naszych założeń wciąż pozostawała co najmniej wątpliwa, z racji tego, że do chwili obecnej nie przeszły żadnego sprawdzianu. Wiosna postawiła więc przed nami zadanie stworzenia nowych 12 rodzin z 6, aby móc powrócić do stanu wyjściowego. To zadanie na pierwszy rzut oka nie wydaje się trudne, gdyż wystarczy z każdej rodziny wziąć po dwa nowe odkłady. Nie stanowi to problemu, jeżeli zbieranie miodu nie należy do priorytetów (a tak jest przecież w Projekcie), a jest nim stworzenie nowych rodzin na bazie istniejących. Problemem i zagadką pozostawał jednak stan zdrowotny rodzin, które przeżyły. Nasze doświadczenia wskazują bowiem na to, że pszczoły borykające się z problemami zdrowotnymi często są w stanie z tych problemów wyjść obronną ręką, ale nie zawsze rozwijają się i pozwalają się namnażać tak, jakbyśmy tego chcieli i oczekiwali – czyli tak jak rodziny, za które te problemy rozwiązują pszczelarze.

Problemy przy odbudowie pasieki Fortowej

Wiedząc, że rodziny Joli wywodzą się z pszczół czysto komercyjnych, obawialiśmy się, że ich genetyka może – choć jak to w przypadku pszczół: nie koniecznie – nie wystarczyć do przetrwania i dalszej samowystarczalności. W związku z tym postanowiliśmy zrobić i przewieźć do Łukasza odkłady, z których dopiero miały być namnażane nowe rodziny dla innych. Liczyliśmy na to, że po pierwsze młode matki unasiennią się przynajmniej w jakiejś części trutniami z pasieki, która przeszła już pierwsze kryzysy, po drugie doświadczenie Łukasza pozwoli znacząco lepiej wykorzystać potencjał pszczół do stworzenia nowych rodzin, po trzecie w razie niepowodzeń w wychowie i unasiennieniu matek będzie można do rodzin poddać mateczniki z pozostałych rodzin z Projektu, które mają już za sobą kilka lat bez leczenia. Tak też zrobiliśmy i to okazało się rozwiązaniem słusznym. O ile nie możemy stwierdzić, jakimi trutniami unasienniły się młode matki, to na pewno Łukasz stanął na wysokości zadania, rozwiązując wszystkie problemy jakie stanęły na jego drodze i ostatecznie, pomimo przeciwności losu, wykonał dokładnie tyle rodzin ile było trzeba na pokrycie dotychczasowych strat. 12 młodych rodzin zostało utworzonych i część z nich już bzyczy na właściwych i docelowych pasiekach członków Projektu „Fort Knox”, a reszta trafi na nie niebawem.

A trzeba przyznać, że nie obyło się bez problemów. Po pierwsze w międzyczasie wiosną osypała się jedna z rodzin fortowych u Łukasza, a przywiezione od Joli bezmatki, po wygryzieniu się porażonego roztoczami czerwiu, przestały wyglądać na zdrowe i prężne rodziny, jakimi zdawały się być w połowie maja. Warroza poczyniła w nich bardzo duże spustoszenia. Do tego stopnia, że pszczoły roiły się aby tylko uciec z uli, w których porażenie zbliżało się do poziomu krytycznego. W związku z tym jedna z rodzin w ogóle nie wychowała matek z mateczników – te albo zamarły, albo wygryzione matki były na tyle słabe, że nie wróciły z lotów godowych, lub nie podjęły czerwienia. Zresztą obydwie rodziny przywiezione od Joli mocno się wypszczeliły i zanim młode matki podjęły czerwienie, znacząco się zmniejszyły. Na szczęście było to w szczycie sezonu i dzięki temu wraz ze „zniknięciem” chorych owadów z uli i pojawieniem nowego czerwiu, pszczoły zaczęły wyglądać dobrze. Na tą chwilę ciężko stwierdzić jak bardzo porażone roztoczami są te rodziny, ale wyglądają zdrowo i stabilnie (oby nie było to złudne!). Na tym przykładzie widać jak zbawienna może być dla pszczół przerwa w czerwieniu i wydawałoby się drastyczne wypszczelenie z chorych osobników. Zobaczymy jednak, co przyniesie zbliżająca się jesień i zima, bo wiadomo, że w rodzinach wciąż może czaić się kryzys tylko chwilowo „zaleczony”.

Kolejnym tegorocznym problemem był głód. Wiele pasiek w bieżącym sezonie donosi o wyjątkowo słabych pożytkach powodujących mizerny rozwój rodzin. Podobnie było i u Łukasza w pewnych okresach. Rodziny z zimy wyszły z niewielkimi zapasami, a te zamiast rosnąć, kurczyły się w zastraszającym tempie i pszczoły praktycznie wymagały karmienia na bieżąco. Jak wiadomo nie sprzyja to tworzeniu małych rodzin i ich rozwojowi. Sytuacja wymagała więc sporych nakładów pracy i troski ze strony Łukasza.

Projekt też doznał kolejnej straty, gdyż jeden z macierzaków Joli nie przetrwał kryzysu, który objawił się też w przewiezionych do Łukasza odkładach. Na rok kolejny mamy więc już dwie rodziny do odbudowy – jedną dla Łukasza, a drugą dla Joli. Na pewno odwdzięczymy się za tegoroczną pomoc! Co jednak istotne, Fort Knox przeszedł trudny okres zwycięsko wykazując samowystarczalność. Przynajmniej na razie. Pozostając dobrej myśli, nie siadamy jednak na laurach, bo wiemy, że w przyszłym roku może być równie ciężko – i oby nie było ciężej.

Wnioski na przyszłość

Z tegorocznych spadków wyciągnęliśmy parę wniosków.

Po pierwsze i najważniejsze, że podstawą przejścia zwycięsko przez okres selekcji jest nasza współpraca. W skali w jakiej pracujemy przy pszczołach nie da się – a przynajmniej może to być bardzo trudne – ustabilizować pasiek bez wzajemnych gwarancji, współpracy i pomocy. Tegoroczne doświadczenia pokazały, że nawet pasieki liczące kilkadziesiąt pni mogą okazać się bezbronne w starciu z warrozą i innymi chorobami pszczół. Takie doświadczenia płyną również z pasiek ludzi, którzy z sukcesami przeszli przez kryzysy – jak choćby od Kirka Webstera czy Juhaniego Lundena. Nawet po kilku latach, zanim nie uda się ustabilizować całkowicie śmiertelności, każdego z nas może czekać spadek na poziomie nawet 70 – 80% – i oby nie całkowity.

Drugi wniosek jest już bardziej konkretny – Projekt „Fort Knox” powinien się rozszerzać i rozrastać, ale musi opierać się na pszczołach, które już przeszły przez jakieś wcześniejsze sito selekcyjne. Dopuszczenie całkowicie „przypadkowych” pszczół z hodowli komercyjnych może skończyć się tak jak w przypadku pszczół pozyskanych od Joli. Owszem, bilansując plusy i minusy, pszczoły te okazały się bardzo pomocne w tak trudnym roku, ale pokazały też, że dadzą się pokonać przez kryzysy i choroby. Projekt natomiast musi iść w przód i się rozwijać, dlatego powinien opierać się o genetykę selekcjonowaną, a nie stale wprowadzaną nową, która nie przeszła tzw. „testu Bonda”. Jeżeli więc nowe osoby będą chętne do wstąpienia w nasze szeregi, a same nie będą posiadały pszczół po pierwszych sitach selekcyjnych (a przecież zdajemy sobie sprawę, że prawdopodobieństwo tegoż będzie znikome), to będą musiały zaopatrzyć się w pszczoły od nas. Ale kto zechce do nas dołączyć, na pewno otrzyma każdą niezbędną pomoc, jakiej tylko zdołamy udzielić. Bez wątpienia nikt nie poskąpi matki pochodzącej z selekcjonowanej linii, a w miarę swoich możliwości podzielimy się też pakietem, rójką czy odkładem – bo przecież te pszczoły „wrócą do nas” w ramach Projektu!

Dalsze wnioski dotyczą kwestii logistycznych. Dawca – a więc osoba, która wykonuje rodziny dla innych – musi otrzymać od Biorcy (bo tak w Regulaminie określamy osobę, która otrzymuje rodzinę) starannie przygotowany ul: wypełniony ramkami z suszem, odpowiednio zabezpieczonymi przed przesuwaniem się i gnieceniem pszczół, szczelny – ale z odpowiednią wentylacją, zdatny do przewozu pszczół i z podkarmiaczką, a także odpowiedni zapas pokarmu. Jeżeli nie uda się dostarczyć suszu z pokarmem, to Biorca na pewno powinien zapewnić odpowiednią ilość cukrowego ciasta. Dawca i tak ma przecież wystarczająco zajęć w pasiece, a więc nie może martwić się o odpowiednie zapasy, czy przygotowania rodzin do przewózki dla innych.

Podsumowania

Ten rok okazał się dla członków „Wolnych Pszczół” ciężki, ale udało nam się podnieść z zimowego upadku. Mamy nadzieję, że kolejne lata i sita selekcyjne zmniejszają prawdopodobieństwo ewentualnych całkowitych spadków w naszych pasiekach, a dalej zbliżają nas do względnej stabilizacji i równowagi. Tak głoszą doświadczenia światowe i na to liczymy. W tym roku liczba rodzin pszczelich należących do członków Stowarzyszenia znów znacząco przekroczyła 200, z czego jak szacujemy ponownie około 150 pozostanie nieleczonych. Mamy świadomość, że nie wszystkie te rodziny wywodzą się z tych, które przetrwały ciężki kryzys i zimowlę, a zatem w części inicjują proces od zera. Jednak około 60 z wymienionej liczby wywodzi się bezpośrednio z pszczół, które przeżyły kryzysy. Jest to o tyle ważne, że przecież w nich wciąż mogą występować presje selekcyjne, które zabiły pozostałe rodziny. Jeżeli zdarza się, że w tych rodzinach presje są niewielkie, to dzieje się tak tylko dzięki samym pszczołom lub prostym zabiegom pszczelarskim, jak wykonanie przerwy w czerwieniu czy podzielenie ilości warrozy „na części” przy tworzonych odkładach. Te ostatnie zabiegi, w świetle praktycznie wszystkich opinii środowiska pszczelarskiego, są niewystarczające, aby utrzymać pszczoły przy życiu. Jeżeli więc pszczoły przetrwają kolejną zimowlę, będzie to tylko dzięki nim samym. Dzięki jakimś mechanizmom genetycznym lub środowiskowym, które, miejmy nadzieję, zaczną się coraz częściej ujawniać w naszych pasiekach.

Trzeba też nadmienić, że w kolejnych kilkudziesięciu rodzinach ze wspomnianych 150, które jesienią nie zostaną poddane zabiegom „leczniczym”, czerwią matki wywodzące się z pszczół, które przeżyły ostatnią zimowlę. Te rodziny jednak tworzone były na bazie pszczół „leczonych”, które musieliśmy kupić wiosną, aby odbudować potencjał naszych pasiek. One również są nośnikami cennej dla nas genetyki, ale też mamy świadomość, że utworzenie rodzin z robotnic, które jesienią zostały oczyszczone z pasożytów, jest poddaniem ich znacząco mniejszej presji, a zatem zwiększeniem ich szansy na przetrwanie najbliższej zimy. To oczywiście może być plusem dla naszych pasiek, ale też przy okazji spowolnieniem selekcji. Niezależnie od wszystkiego, jak zawsze testem posiadanych linii genetycznych okaże się najbliższa zimowla, a następnie kolejny sezon. Oby był bogatszy w pożytki i rozpoczął się lepiej niż bieżący!

Za tegoroczną pomoc w ramach Fortu Knox jeszcze raz serdecznie dziękujemy Łukaszowi i Joli!

Bartłomiej Maleta

The post Ciężkie chwile „Fortu Knox” czyli niemiłe dobrego początki first appeared on Wolne Pszczoły.

]]>
O łapaniu wędrujących rojów słów kilka http://wolnepszczoly.netlify.app/o-lapaniu-wedrujacych-rojow-slow-kilka/ Fri, 24 Mar 2017 11:00:56 +0000 http://wolnepszczoly.netlify.app/?p=1425 Kiedy marcowe pluchy bębnią o dach, drepczę w kółko po pokoju i zastanawiam się, czy istnieją jeszcze dzikie pszczoły w mojej okolicy? Nie widzę innej metody, aby to sprawdzić, jak tylko spróbować je schwytać. Aby je złapać, trzeba wymyślić, jak to zrobić. Tekst ten stanowi kompilację wiadomości znalezionych w Internecie na temat łapania wędrujących rojów […]

The post O łapaniu wędrujących rojów słów kilka first appeared on Wolne Pszczoły.

]]>
Kiedy marcowe pluchy bębnią o dach, drepczę w kółko po pokoju i zastanawiam się, czy istnieją jeszcze dzikie pszczoły w mojej okolicy? Nie widzę innej metody, aby to sprawdzić, jak tylko spróbować je schwytać. Aby je złapać, trzeba wymyślić, jak to zrobić. Tekst ten stanowi kompilację wiadomości znalezionych w Internecie na temat łapania wędrujących rojów pszczelich, artykułów w pismach branżowych, dyskusji na forach oraz świadectw praktyków.

Sztukę tę zaliczyć można do grupy niszowych sportów ekstremalnych o starożytnej tradycji – nie inaczej człowiek wszedł w „posiadanie” pierwszych rodzin pszczelich, jak je po prostu przywabił do osiedlenia się w wydłubanej przezeń barci – jeżeli mowa o krainach Północy, gdzie zima trwa kilka miesięcy i owady musiały opracować strategię jej przetrwania. Odmiennie od klasycznych rozrywek znudzonych mieszczuchów, którzy ryzykują życie skacząc na spadochronie, nurkują w głębinach bez akwalungów, czy ścigają się z dzikimi bykami, zajęcie to wymaga nie tylko pewnej sprawności fizycznej, ale również – odrobiny pomysłowości i zdolności manualnych. A to dlatego, że po pierwsze, aby łapać roje, potrzebujemy zbudować rojołapki.

Oczywiście, samo pojęcie „łapania”, w kontekście tego, o czym zamierzam tu napisać, brzmi oszukańczo. W tym tekście chodzi mi o przedstawienie takiej zabawy, która polega na przywabianiu do naszego pudła pszczół wędrujących w poszukiwaniu nowego domu.. Innymi słowy, tylko one same się mogą złapać. Pszczelarz-łowca może tylko ustawić „pułapki” i czekać. Czasami na Godota.

 Rojołapka

Rojołapka to uproszczony ul, albo inna namiastka siedliska pszczelego. O ile dziupla powstaje w sposób naturalny i pszczoły muszą ją sobie same dostosować, a ul zaprojektowany jest głównie pod wygodę pszczelarza, rojołapka znajduje się gdzieś pośrodku. Jej podstawowym zadaniem jest przywabić rodzinę pszczelą i zachęcić do osiedlenia.

Jakie cechy winna spełniać dobrze zaprojektowana rojołapka?

Rojołapki można zrobić z czegokolwiek np. ze starej skrzyni
Rojołapki można zrobić z czegokolwiek np. ze starej skrzyni

Powinna być przede wszystkim tania. Niestety, w naszym obszarze kulturowym trudno mieć pewność, że jakikolwiek przedmiot pozostawiony w miejscu publicznym (choćby to był środek lasu), będzie tam sobie bez sensu leżał niewykorzystany tylko dlatego, że ktoś go tam położył. Zapobiegliwość i skrzętność nasza i naszych rodaków nie pozwala na podobne marnotrawstwo,w myśl słów “przewróciło się – niech leży”. Zatem rojołapkę należy wykonać możliwie tanio, z jak najmniejszym nakładem pracy, w jak najprostszej technologii – jeżeli ktoś dokona jej „recyclingu”, nie będzie nam aż tak bardzo żal. Najtańszym rozwiązaniem wydaje się tekturowe pudło owinięte folią. Nie ja to wymyśliłem, tylko pewien Ukrainiec, który opublikował później filmik na youtube, jak do jego rojołapki z tektury i worka na śmieci wprowadziły się pszczoły. Postanowiłem skopiować jego pomysł, gdyż wydawał mi się najmniej ryzykowny pod względem wysiłku i kosztów – dopóki nie wiem, czy w ogóle warto się w to bawić w mojej okolicy, wolę oszczędne rozwiązania. Mam dobry dostęp do dużych pudeł tekturowych, ale w razie czego poszedłbym po nie na zaplecze jakiegoś supermarketu. Worki foliowe zastąpiłem starą folią malarską i taśmą typu strecz, bo akurat to miałem pod ręką. Wszystko skleiłem przy pomocy taśmy pakowej.

Rojołapka tekturowa
Rojołapka tekturowa

Zacznijmy od konstatacji, że pszczoły w razie potrzeby potrafią zasiedlić najdziwniejsze miejsca: stare lodówki, dziury w murze, szczeliny w skałach, zbiorniki po paliwie, dziurawe opony… Ukraińska pszczoła stepowa w naturze gnieździła się w ziemnych norach pozostawionych przez inne stworzenia. Zatem powinniśmy raczej rozważyć wygodę pszczelarza oraz wybór materiału, który da naszej rojołapce przewagę nad mnóstwem innych potencjalnych siedlisk.

Rójka w kominie wentylacyjnym
Rójka w kominie wentylacyjnym
Pszczoły w oponie Zdjęcie ze strony: http://www.komando.com/wp-content/uploads/2016/06/maxresdefault-1-17-970x546.jpg
Pszczoły w oponie
Zdjęcie ze strony: http://www.komando.com/wp-content/uploads/2016/06/maxresdefault-1-17-970×546.jpg
Pszczoły w ościeżnicy okna Zdjęcie ze strony: http://2.bp.blogspot.com/-0BrDAbqSeVw/U1N0UFmH3CI/AAAAAAAAB4o/d8J_Hru37wU/s1600/Bees-between-window-and-shu.jpg
Pszczoły w ościeżnicy okna
Zdjęcie ze strony: http://2.bp.blogspot.com/-0BrDAbqSeVw/U1N0UFmH3CI/AAAAAAAAB4o/d8J_Hru37wU/s1600/Bees-between-window-and-shu.jpg

Doświadczenia łowców rojów pokazują tutaj, że zdecydowanie najlepszym miejscem dla pszczół jest… Ul. Dokładniej rzecz biorąc – pojemnik, w którym wcześniej mieszkały pszczoły. Potwierdzają to wszystkie obserwacje. Pszczoły najchętniej osiedlają się w miejscu, w którym żyła wcześniej jakaś inna rodzina. Co to znaczy dla rojołapki? Najlepiej, aby była wykonana z drewna i dobrze pachniała propolisem i woskiem. Resztki starych plastrów, jakieś śmieci po padłych rodzinach, wszystko to może złożyć się na sukces w postaci przywabienia wędrującego roju.

Wnętrze rojołapki
Wnętrze rojołapki

Pamiętajmy jednak, że nasz sukces (czyli osiedlenie się pszczół w rojołapce) zależy w dużej mierze od szczęścia, ponieważ tak naprawdę nie wiemy, co ostatecznie decyduje, że pszczoły wybiorą właśnie nasze pudełko, a nie cokolwiek innego (a potrafią osiedlać się naprawdę w zadziwiających miejscach, zapytajcie strażaków). Fakt, że pszczoły w ogóle „biorą pod uwagę” naszą rojołapkę wynika z braku dużych obszarów leśnych, na których rodziny pszczele mogłyby bytować w stanie dzikim i bez ingerencji człowieka.

Na świecie znaleźli się naukowcy, którzy spróbowali rozszyfrować pszczele preferencje. I tak:

  • pojemność pudła winna być większa niż 30 i raczej mniejsza niż 50 litrów;
  • jego kształt raczej nie ma znaczenia, choć z praktycznych przyczyn lepiej, aby pojemnik był wyższy niż szerszy;
  • wielkość otworu wlotowego (patrząc z wewnątrz rojołapki – wylotowego): około 5-15cm2;
  • ponoć najlepszy jest okrągły otwór wlotowy.
Rojołapka drewniana
Rojołapka drewniana

Z punktu widzenia wygody łowcy pszczelich rojów pamiętać warto jeszcze, aby pudło było możliwie lekkie, bo ciężkie trudniej wciągać po drabinie, czy wspinać się z nim po drzewie.

szymon_1
Rojołapka z płyty Durelis

Doświadczenia jednego z kolegów ze Stowarzyszenia Wolnych Pszczoł z sezonu 2016 wskazują, że ważną cechą potencjalnego siedliska może być dobra wentylacja. Otóż większość rójek, które zebrał w tym roku „ratując” okolicę od dziko osiedlających się pszczół, wybierała pionowe przewody wentylacyjne. Czyli być może warto zaprojektować z dołu osiatkowany otwór tworzący efekt komina w połączeniu z dedykowanym wylotkiem umieszczonym na ścianie rojołapki, bliżej jej górnej części. Jeżeli ktoś ma bardziej tradycyjne upodobania, może wylotek umieścić bliżej dna, a otwór wentylacyjny pod daszkiem pudła. Nie wydaje się to jednak kluczowym warunkiem powodzenia.

Barć
Barć

Warunkiem absolutnym i chyba jednym z ważniejszych jest wodoodporność rojołapki. Pudło winno być wodoszczelne i suche w śodku. Nic tak nie szkodzi pszczołom jak nadmierna wilgoć z nieszczelnego daszku. A już szczególnie byśmy się zawiedli, gdyby rójka zdecydowała się osiedlić w naszej rojołapce i zginęła później, bo nie dopilnowaliśmy takiego prostego acz ważnego szczegółu technicznego. Dlatego tekturowe pudło owinięte folią, choć stanowi najtańsze chyba możliwe rozwiązanie, nie wszędzie i nie zawsze spełni swoje zadanie. Z doświadczenia powiem, że kilka warstw streczu i dodatkowo worek na śmieci nie uchronią tektury przed wilgocią. A kiedy pudło już raz zamoknie, to folia skutecznie zapobiegnie jego wysychaniu – i z naszej rojołapki nici. Bo pszczoły nie lubią mieszkać w basenie. Za to ciężka (niestety!), drewniana skrzynia doskonale spełni swoje zadanie, gdyż drewno potrafi wchłonąć ewentualną wilgoć, a nieduże szpary pszczoły same ochoczo zalepią kitem. Warto tutaj trochę pomyśleć.

Oczywiście, rolę rojołapki znakomicie spełni jakikolwiek stary, nawet zaniedbany, dobrze pociągnięty propolisem, ul, którego nie zamierzamy już używać w naszej pasiece. Nam się może nie podobać, ale przecież liczą się gusta pszczół.

Skrzynki de lux ;)
Skrzynki de lux 😉

W projektowaniu rojołapki powinniśmy też uwzględnić, co właściwie ma się wydarzyć, kiedy pszczoły już się w niej osiedlą. Zakładam, że łowimy rójki, aby przenieść je do naszej pasieki. Można postępować inaczej: niektórzy członkowie Stowarzyszenia Wolne Pszczoły rozpoczęli projekt wieszania na drzewach sztucznych barci – na dobrą sprawę są to rojołapki, których nikt nie ma zamiaru sprawdzać, ani przesiedlać z nich pszczół. Niech sobie tam żyją, na zdrowie! Jeżeli w planach mamy jednak osadzenie złapanej rodziny pszczelej w jednym z naszych uli, warto przemyśleć konstrukcję rojołapki pod tym kątem. A zatem być może powinna ona zawierać w środku zapas ramek w rozmiarze, jakim posługujemy się w naszej pasiece. Jeżeli będą to nasze stare ramki, z resztkami, lub pełną, czarną, dobrze przeczerwioną woszczyną, stanowić będą dodatkowy…

Wabik

Jeżeli pszczoły w swoich poszukiwaniach, czy to domu, czy pożytku, kierują się w dużej mierze zmysłem powonienia, warto, aby nasza rojołapka odpowiednio im pachniała. Wyżej wspomniane stare ramki to świetny pomysł. Pszczoły lubią się osiedlać w miejscach, gdzie przedtem już bytowały inne pszczoły. Być może dla pszczół to sygnał, że miejsce jak najbardziej nadaje się do osiedlenia, skoro już jakieś pszczoły żyły w nim wcześniej? W każdym razie jeżeli na plastrach znajdzie się dodatkowo odrobina starego miodu, z pewnością to nie zaszkodzi, a może pomóc przywabić więcej zwiadowczyń.

Ale jest jedna sztuczka, o której zawsze warto pamiętać, nawet jeżeli jesteśmy zupełnie początkującym pszczelarzem i po prostu nie mamy starych ramek ani innych utensyliów, które dla doświadczonych kolegów są oczywistością: olejek trawy cytrynowej. Naukowo dowiedziono, że jego skład jest uderzająco podobny do feromonu, który pszczoły wydzielają z tzw. gruczołu Nasonowa, aby przyciągnąć swoje siostry do danego miejsca. Można go porównać do wielkiego transparentu „Promocja tędy!” – pszczoły po prostu nie potrafią mu się oprzeć.

Zdjęcie ze strony: https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/2/25/Nasonov-gland.jpg
Zdjęcie ze strony: https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/2/25/Nasonov-gland.jpg

Paroma kroplami olejku nasączyć watkę, którą należy zawinąć w kawałek folii lub wsadzić do częściowo otwartej (czyli częściowo zamkniętej) torebki strunowej. Chodzi o to, aby zapach uwalniał się powoli i wystarczył na długo. Bez obaw, pszczoły potrafią go wyczuć z odległości kilku kilometrów.

Jeżeli jesteś doświadczonym pszczelarzem i strzeliło Ci do głowy łapać wędrujące roje, możesz przygotować miksturę zawierającą feromon matki pszczelej. Do tego celu używamy niewielkiej buteleczki ze spirytusem (rektyfikowanym, nie salicylowym!), do której wrzucamy truchła naszych matek pszczelich, które znajdziemy np. w rodzinach osypanych w czasie zimy (jeżeli od lat nie osypała Ci się żadna rodzina, a nie stosujesz żadnych środków chemicznych w celu walki z warrozą lub innymi chorobami, Stowarzyszenie Wolne Pszczoły prosi o pilny kontakt!). Po jakimś czasie, gdy w buteleczce znajdzie się już co najmniej kilka matek, wieść niesie, że mieszanka zacznie wydzielać niewyczuwalny dla nas, ale bardzo wyraźny dla pszczół zapach wabiący pszczelich zwiadowców. Stosować podobnie jak olejek trawy cytrynowej.

Jeżeli jesteśmy tak zupełnie początkującym pszczelarzem, który jeszcze nie ma swoich pszczół ani uli, nie mamy pojęcia, skąd wziąć olejek trawy cytrynowej, czy watkę – powieszenie pustego pudełka też może zadziałać. Kto wie? Przecież w kominach wentylacyjnych nikt wcześniej nie pozostawiał wabika, a pszczoły jednak się do nich wprowadzały. Jak mówił Kubuś Puchatek: z pszczołami nigdy nic nie wiadomo.

Gdzie ustawić rojołapkę

Położenie rojołapki winno jak najbardziej przypominać naturalne pszczele siedliska. Uważa się, że pomimo lat hodowli i selekcji, owady wciąż „pamiętają”, jak wyglądał ich naturalny dom – wciąż pozostały im te same instynkty, a więc troska o bezpieczeństwo, wentylację, odpowiednią kubaturę gniazda czy dostępność pożytków w okolicy. A gdzie mieszkała europejska pszczoła miodna w krainach Północy? Najczęściej w drzewnych dziuplach. W starych, wypróchniałych, czasem uschniętych drzewach, pustych w środku. Oczko takiej dziupli zwykle znajdowało się ładne kilka metrów nad poziomem gruntu, co przy okazji utrudniało wielu leśnym stworzeniom dobranie się do pszczelich zapasów. Lata badań nad pszczołami pokazały jednak, że owady te są wprost niewiarygodnie elastyczne i potrafią bytować w warunkach, które wywołałyby szlachetną siwiznę na skroniach uczonych. Zatem poniższe warunki należy traktować jako referencyjne i zastosować w miarę możliwości. Przyjmijmy, że im więcej ich spełnimy tym większe mamy szanse na złapanie rójki!

Skrzynki w lesie
Skrzynki w lesie

Jeżeli chcemy i możemy spełnić ustalone eksperymentalnie pszczele potrzeby, rojołapkę należy umieścić:

  • możliwie wysoko (3-5 metrów nad ziemią wystarczy), choć dla wygody można zawiesić tak, aby móc ją sięgnąć wyciągniętą ręką. Pamiętajmy, że im wyżej się znajdzie, tym chętniej pszczoły ją będą „rozważać”, a tym trudniej będzie się do niej dobrać naszym życzliwym współplemieńcom. W tym kontekście też między bajki należy włożyć opowieści, że pszczoły potrzebują drewnianych pomostów do uli, gdyż nie są w stanie dolecieć do wylotka objuczone nektarem lub pyłkiem. Doskonale funkcjonowały w koronach drzew i świetnie też radzą sobie w ulach wystawionych na dachach budynków;
  • na skraju łąki lub leśnej polany – pszczoły potrafią bytować zarówno w otwartym słońcu, jak i w głębokim cieniu, ale najbardziej lubią sytuację pośrednią, gdy w najgorętszej porze dnia ich dom jest choć częściowo zasłonięty przed palącym słońcem;
  • dobrze, aby wylotek skierowany był na południe lub wschód (lub pomiędzy);
  • w pobliżu jakiegoś źródła wody, może to być rzeczka, staw, sadzawka, czy ostatecznie kałuża. Bagno oczywiście pszczołom bardzo się spodoba;
  • w miejscu dobrze ukrytym i rzadko nawiedzanym przez ludzi – aby ustrzec się przed ich pokojową interwencją. Zarówno pszczoły jak i ich łowcy lubią odosobnienie;
  • uwaga, tutaj punkt poniekąd przeczący poprzedniemu: w pobliżu ciągów komunikacyjnych, strumieni, kanałów, linii wysokiego napięcia – otóż pszczoły bardzo chętnie wykorzystują wytwory ludzkie do nawigacji. Przecinką leśną znacznie łatwiej się leci, niż klucząc między drzewami;
  • w miejscu gwarantującym stabilność – po pierwsze pszczoły muszą czuć, że ich dom jest stabilny i zaraz się nie zawali, a po drugie ustawiając skrzynki na pewnej wysokości powinniśmy mieć pewność, że nie spadną na głowę przypadkowemu przechodniowi. A więc to na nas, którzy wieszamy wysoko ciężkie przedmioty, ciąży odpowiedzialność za należyte zapewnienie bezpieczeństwa innych.
Rojołapka na drzewie
Rojołapka na drzewie

Jak widać, warunków tych nie ma aż tak wiele, a ich spełnienie nie wymaga kosmicznych nakładów ani finansowych, ani pracy. Wystarczy przyjąć nawyk spacerów, czy przejażdżek rowerowych, podczas których wyszukamy odpowiednie miejsca.

Rojołapki tekturowe
Rojołapki tekturowe

Jeżeli w okolicy znajdujemy zatrzęsienie miejsc, które spełniają wyżej wymienione warunki, możemy nasz wybór bardziej ograniczyć. Otóż dobrze jest powiesić rojołapkę na drzewie, które z góry (nie z dołu!) stanowi dobry punkt orientacyjny – w nawigacji powietrznej pszczoły wykorzystują zmysł wzroku i nawigują podobnie do pierwszych pilotów samolotów. Oczywiście zamiast drzewa znakomicie sprawdzi się budynek – o ile pozwolą nam na to jego właściciele.

Jeżeli wiemy, gdzie w pobliżu znajdują się inne pasieki, pamiętajmy, że zdaniem doświadczonych łowców rój pierwak (ze starą matką i największą liczbą pszczół) ma tendencję kierować się raczej na północ niż południe.

Rojołapka tekturowa na drzewie
Rojołapka tekturowa na drzewie

Wylatująca rójka ma podobny zasięg jak pszczoła-robotnica. Ogranicza ją przyciężka i czasem starawa matka, ale przebycie dwóch, trzech kilometrów nie stanowi dla niej problemu. Zatem określenie użyte wyżej „w pobliżu”, czasami oznacza po prostu dowolne miejsce w naszej okolicy. Na terytorium Polski trudno także znaleźć obszary, gdzie stałoby niewiele pasiek, lub byłyby bardzo rzadko rozmieszczone. Cieszymy się wysokim poziomem napszczelenia i nikt nie ma prawa poważnie narzekać na brak zapylaczy, o ile sam ich aktywnie nie zwalcza.

Kiedy ustawiać rojołapkę

Roje wylatują w sezonie rojenia się rodzin pszczelich. W warunkach polskich oznacza to okres od początku maja do końca czerwca, z dokładnością do miesiąca. Pierwsi zwiadowcy wylatują z uli już w marcu, w poszukiwaniu źródeł pyłku. Przy okazji odbywa się aktywne mapowanie okolicy. Zatem dobrze jest powiesić rojołapki możliwie wcześnie, ale nie zbyt wcześnie: jeżeli zrobimy to, zanim pojawią się liście, przyroda może nas zaskoczyć i ukryć nasze dzieło przed pszczołami pod gęstym listowiem. Cóż, dla pszczół może to nie stanowić aż takiego problemu, choć niektórzy doświadczeni łowcy zalecają, aby rojołapka była dobrze widoczna. Jednak w naszej okolicy brak osłony może skłaniać różnych ciekawskich i wandali, aby odpowiednio „zajęli się” naszym pudłem.

Co dalej ?

Powiesiliśmy naszą świetną rojołapkę, jedną lub więcej, w możliwie doskonałych miejscach. Dalej pozostaje czekać. Od początku maja warto je regularnie, co około dwa tygodnie, odwiedzać, aby sprawdzić, czy coś w nie nie wpadło. Nie koniecznie muszą to być pszczoły. Decyzję, co robić, jeżeli w naszej rojołapce zagnieździ się jakieś życie, które miodu nie przynosi, a (być może) też żądli – pozostawiam przyszłym łowcom rojów, czyli Wam, Drodzy Czytelnicy.

Jeżeli jednak, pomimo naszych starań, pewnego popołudnia stwierdzimy, że w jednym z naszych pudeł żyje i prosperuje rodzina pszczela, to… Technika przesiedlania pszczół do pasieki nie stanowi tematu tego artykułu. Jeżeli chcemy, możemy to jednak zrobić. A jeżeli akurat nie mamy wolnego ula, możemy pszczoły pozostawić w ich wybranej rojołapce. Kto wie, może na wiosnę znowu je zobaczymy?

Rój w skrzynce
Rój w skrzynce

Jeżeli jednak przesiedliliśmy rodzinę z rojołapki na pasiekę, warto pudełko odwiesić z powrotem na miejsce, które przywabiło pszczoły. Możliwe, że kolejne dadzą się przywabić jeszcze w tym roku.

Owocnych łowów!

 Krzysztof “Flamenco” Smirnow

The post O łapaniu wędrujących rojów słów kilka first appeared on Wolne Pszczoły.

]]>
Podejście całościowe do pszczół http://wolnepszczoly.netlify.app/podejscie-calosciowe-do-pszczol/ Thu, 01 Dec 2016 10:26:50 +0000 http://wolnepszczoly.netlify.app/?p=1327 Michael Bush Tekst pochodzi ze strony: http://www.bushfarms.com/beeswholebee.htm Przetłumaczony i opublikowany za zgodą autora. Utrzymywanie różnorodności genetycznej i przystosowania lokalnego pszczół Zagrożenia hodowli prowadzonej w kierunku uzyskania specyficznych cech Historia hodowli selektywnej pszczół pełna jest zarówno sukcesów jak i porażek. Wiele wspaniałych linii pszczół takimi się stało, kiedy zdrowie i dobra użytkowość przeszły do kryteriów selekcji. […]

The post Podejście całościowe do pszczół first appeared on Wolne Pszczoły.

]]>
Michael Bush

Tekst pochodzi ze strony: http://www.bushfarms.com/beeswholebee.htm
Przetłumaczony i opublikowany za zgodą autora.

Utrzymywanie różnorodności genetycznej i przystosowania lokalnego pszczół

Zagrożenia hodowli prowadzonej w kierunku uzyskania specyficznych cech

Historia hodowli selektywnej pszczół pełna jest zarówno sukcesów jak i porażek. Wiele wspaniałych linii pszczół takimi się stało, kiedy zdrowie i dobra użytkowość przeszły do kryteriów selekcji. Ale też wiele z nich zostało zniszczonych, kiedy hodowlę ukierunkowano na uzyskanie specyficznej cechy. Nie widzę potrzeby wyszukiwania wielu przykładów, skoro można to zauważyć u praktycznie każdego udomowionego gatunku zwierząt. Psy, bydło, konie i inne zwierzęta cierpiały wielokrotnie z powodu wymysłów hodowców. Ale spójrzmy na jeden przykład, który wydawał się być pragmatyczny w swoim czasie. Krowy rasy Hereford hodowano przez lata, aby były „zwartej budowy”. Myślenie podążało w tą stronę, że długie nogi to strata energii, skoro nie sprzedaje się kości, a tylko mięso. Jeżeli więc bydło miało krótkie nogi, z dużą ilością mięsa, a mniejszym kośćcem, to proporcjonalnie miało więcej mięsa w stosunku do kości, a więc chów stawał się bardziej zyskowny. Zatem hodowla na „zwartość” trwała praktycznie cały wiek i okazała się wielkim sukcesem, jeżeli mierzyć ją tylko przez pryzmat tej cechy. Problem pojawił się równocześnie z sukcesem, gdy w niegdyś odpornej i samodzielnej rasie bydła pojawił się problem z cielnością. Wkrótce zaobserwowano korelację krótkich nóg i problemów z cieleniem się, z których wynikało, że krowy krótkonogie mają znacząco większe problemy niż krowy o dłuższych nogach. Po wyrugowaniu z genomu praktycznie wszystkich genów odpowiedzialnych za dłuższe nogi, zorientowano się, że hodowcy sami zapędzili się w genetyczną ślepą uliczkę. Hodowla powinna być prowadzona w kierunku uzyskiwania zwierząt nie mających problemów ze zdrowiem (w tym z łatwością cielenia się).

Praca hodowlana ;)
Praca hodowlana 😉

Cały urok hodowli w kierunku uzyskiwania specyficznych cech polega na tym, że wygląda to bardzo naukowo. Problem w tym, że to wcale nie jest naukowe podejście. W rzeczywistości za zdrowie, długowieczność i produktywność organizmów nie odpowiada jeden gen czy jedna cecha, ale ich mnogość i rozmaitość. Feler selekcji w kierunku specyficznych cech nie tyle nawet polega na tym, że „gubi się las pomiędzy drzewami”, co „gubi się las” pomiędzy komórkami liści na tych drzewach. Innymi słowy: musisz trochę się wycofać, aby nabrać odpowiedniej perspektywy.

Zagrożenie bycia „zbyt selektywnym”

„Staramy się zapewnić upadek nowoczesnego pszczelarstwa skupiając się zbytnio na poszczególnych cechach – przez ignorowanie elementu dzikości i nieustanne leczenie pszczół. Największym błędem jest stałe spoglądanie na roztocza i inne pszczele szkodniki jako na wrogów, którzy muszą być niszczeni, zamiast na sprzymierzeńców i nauczycieli, którzy starają się pokazać nam drogę do lepszej przyszłości. Im bardziej zjadliwy jest pasożyt, tym lepszym jest narzędziem selekcji w kierunku poprawy populacji i przyszłych metod postępowania. Cała ta nieustanna, męcząca duszę praca hodowlana polegająca na zliczaniu roztoczy na wkładkach dennicowych, zabijanie czerwiu ciekłym azotem, obserwowaniu czyszczących się nawzajem pszczół i mierzeniu hormonów czerwiu – wszystko to powtarzane tysiące razy – będzie kiedyś postrzegane jako nieprawdopodobna strata czasu, kiedy tylko zorientujemy się, że to wszystko może za nas robić roztocze. Moje własne metody hodowli, polegające na selekcjonowaniu i rozmnażaniu pszczół, dopracowane przez lata prób i błędów, są tak naprawdę jedynie próbą wypracowania i ustabilizowania hodowli poziomej – aby stworzyć produktywny system, który utrwala i rozwija cechy dzikości. Moje wyniki nie są doskonałe, ale pozwoliły mi na utrzymywanie się z pracy pszczół bez wielkiego stresu, umożliwiając pozytywne spojrzenie na wyniki w przyszłości. Nie mam żadnych wątpliwości, że wielu innych pszczelarzy mogłoby z łatwością uzyskać podobne wyniki, a następnie jeszcze je poprawić.” – Kirk Webster, Czego brakuje nam w obecnych rozważaniach i pracy związanej z pszczołami, co powstrzymuje nas przed osiągnięciem postępu.

Kolejną bolączką zbytniej selektywności może stać się stworzenie w hodowli genetycznego wąskiego gardła, które stanie się przyczyną niejasnych dolegliwości prowadzących do powszechnie występujących problemów zdrowotnych. Chów wsobny (inbred) utrwala cechy. Problem w tym, że utrwala zarówno cechy pozytywne jak i negatywne. Utrwalenie złej cechy skutkuje tym, że staje się ona cechą właściwą dla całej populacji. Genetyczne wąskie gardła to także zagrożenie eliminacji linii genetycznych, które mogą stać się niezbędne do pokonania następnego kryzysu pszczół.

Przykładem katastrofy obrazującym tą sytuację jest klęska Wielkiego Głodu w Irlandii. Występuje tysiące odmian ziemniaka i tylko kilka z nich wykazuje podatność na zarazę powodowaną przez pierwotniaka, który ostatecznie stał się przyczyną głodu. Drugi powód stanowi fakt, że ziemniaka rozsadzano przez wycinanie kiełków, więc wszystkie były swoimi klonami, bez jakiegokolwiek zróżnicowania genetycznego pomiędzy roślinami rosnącymi obok siebie. Takie właśnie wąskie gardło spowodowało śmierć ponad miliona ludzi i migrację dalszych milionów. To właśnie jest zagrożenie wąskich gardeł.

Złożoność sukcesu

Złożoność genetyczna, która prowadzi do sukcesu, praktycznie nie ma ograniczeń. Kombinacja tego, co składa się na łagodną, produktywną i zdrową pszczołę, jest poza naszymi zdolnościami pojmowania. Ale obserwacja sukcesu już poza nią nie wykracza.

Sukces tak naprawdę nie musi leżeć w genetyce

Sukces ula jest tak złożony, że nie można wykluczyć, że nasze wybory selekcyjne opierają się tak naprawdę na genetyce zamieszkujących go mikrobów. A może w ogóle całkowicie mylimy się w naszym spojrzeniu na to zagadnienie?

Słowa Jay’a Smith’a w książce p.t. „Lepszych Królowych”

„W Indianie mieliśmy pasieczysko w kształcie trójkąta, gdyż był to kształt działki, na której postawiliśmy ule. W czasie pożytku z nostrzyka jedna z rodzin przyniosła trzy nadstawki miodu, gdy inne miały średnie zbiory na poziomie dwóch. W jesieni ta właśnie rodzina zebrała dwie nadstawki miodu z rdestu i astrów, podczas gdy inne mniej niż po jednej. Zdecydowanie można było uznać, że ta rodzina miała matkę, która idealnie nadawała się na reproduktorkę.
Pomyślałem, że zajrzę do niej, ale niestety kiedy zdjąłem daszek, okazało się, że nie tylko nie było królowej, ale była dość słaba i czerwiły w niej trutówki. Skąd więc taki wynik? Ta rodzina usytuowana była na czubku pasieczyska na zachodzie, a pożytki były właśnie po tej stronie. Dla mnie ewidentnym było, że pszczoły wracające z pól, może te, które leciały po swój pierwszy pożytek, nalatywały się na pierwszy ul jaki był na ich drodze i dzięki temu pozwalały na to, żeby cały czas wypełniony był pszczołami.”

Jaki był dotychczasowy kierunek selekcji

  • mniej propolisu
  • zwarty czerw na plastrach
  • matki, które czerwią cały czas
  • kolor
  • większe pszczoły
  • mniej trutni
  • mniejsza rojliwość
  • więcej miodu

Przeciwne skutki

Hodowla pogarszała zdrowie pszczół, gdyż propolis jest częścią układu odpornościowego pszczół.

Hodowla ukierunkowana była na zmniejszenie higieniczności poprzez wybór zwartych wzorów czerwiu na plastrze.

Hodowla doprowadziła do dłuższej fazy rozwojowej (dając Varroa przewagę) poprzez ukierunkowanie na większe pszczoły.

Hodowaliśmy w kierunku osłabienia zdolności reprodukcyjnych z powodu mniejszej ilości, za to większych trutni, zmniejszenia rojliwości itp. co wpłynęło na większą podatność na zgnilca amerykańskiego i pojawieniu się innych problemów.

W zasadzie wszystkie dotychczasowe kierunki hodowli pszczół były błędne.

Co powinniśmy promować w hodowli

  • zdrowie i witalność
  • zdolność do wykrycia słabnącej matki i jej cichą wymianę
  • przystosowanie do miejscowego klimatu i pożytków
  • produktywność
  • zdolność do dobrej zimowli
  • łagodność i podatność na manipulacje

Jak to oszacować?

Pszczoły powinny przezimować przynajmniej jedną zimę z robotnicami pochodzącymi od ocenianej matki.

Pszczoły powinny zebrać przynajmniej jeden pożytek z robotnicami pochodzącymi od ocenianej matki.

Trzeba spojrzeć z perspektywy na zdrowie i dobre instynkty pszczół, a nie na poszczególne ich cechy.

Utrzymywanie różnorodności genetycznej

  • Nie wyprowadzaj wszystkich nowych matek od tej samej reproduktorki
  • Myśl bardziej w kategoriach usuwania cech, których chciałbyś się pozbyć
  • Usuwaj to co złe
  • Pozostawiaj wszystkie dobre rodziny i staraj się utrzymać każdą z tych linii, która jest tego warta
  • Celem jest pula genowa, która jest zarówno dobra jak i szeroka

Reproduktorka co najmniej w swoim drugim roku

Niektórzy wielcy hodowcy matek pszczelich, tacy jak Jay Smith, mieli reproduktorki, które żyły po 6 lub 7 lat. Jak możesz określić wartość reproduktorki, skoro nie oceniłeś produktywności i zdolności do dobrej zimowli jej potomstwa?

Pszczoły hazardzistki

Pszczoły uprawiają hazard. Muszą wychowywać czerw przed pożytkiem, aby mieć zbieraczki w czasie gdy ów wystąpi. Te, które dużo rzucają na szalę, dużo wygrywają, ale często też dużo tracą. Jedna z teorii mówi, że powinno się hodować ze „średniaków”, zamiast z tych „odstających od reszty”, aby unikać największych hazardzistów.

A może zbytnio to komplikujemy

„Zapiski są szczegółowo oceniane i wybieram matkę najlepszą we wszystkich kategoriach branych pod uwagę. Najważniejszym kryterium jest ilość zebranego i odłożonego miodu. Przy wynikach równych w innych kategoriach, wybierana jest ta matka, której rodzina zebrała najwięcej.
Kwestia zimowli w zasadzie rozstrzygnie się sama, gdyż rodzina, która słabo przezimuje, z rzadka będzie dobrze pracować na bogatym pożytku. Im rodzina poczyni więcej przygotowań do rójki, tym słabszy będzie jej wynik. W zasadzie można przyjąć, że rodzina, która zbierze najwięcej, to ta, która nawet nie pomyślała o rójce.
Mam świadomość, że wielu oceni, że wybieram dziwaczne matki do rozmnażania, a zdecydowanie lepszym rozwiązaniem byłby wybór tych matek, których królewskie córki osiągnęły porównywalne i dobre wyniki, tylko lekko powyżej średniej. Nie mam wystarczająco dużej wiedzy, żeby określić, czy faktycznie tak jest, ale wiem, że niektórzy hodowcy zwierząt osiągnęli zdumiewająco dobre wyniki przez rozmnażanie panów i pań tak wyjątkowego charakteru, że można by je nazwać dziwakami.
Wiem także, że łatwiej jest podjąć decyzję, która rodzina pracuje na najwyższym poziomie, niż osądzać, która matka produkuje królewskie potomstwo o prawie jednolitych cechach. W pierwszym przykładzie matka może być wykorzystana już o rok wcześniej, niż w drugim przypadku, a rok w życiu matki to bardzo dużo. Powinienem też wspomnieć, że preferuję matki, które dostają dobre oceny w dwóch kolejnych latach, nad tymi, które mają podobne wyniki w jednym tylko sezonie.” – C.C. Miller w książce p.t. „Pięćdziesiąt lat wśród pszczół”.

Michael Bush

Tekst pochodzi ze strony: http://www.bushfarms.com/beeswholebee.htm
Przetłumaczony i opublikowany za zgodą autora.

Komentarz tłumacza:

Po ukazaniu się tekstu pojawiły się pewne wątpliwości, co do znaczenia myśli przekazanych przez Autora. Przyznam, że nie wiem dlaczego większość pszczelarzy praktykujących gospodarkę w sposób „tradycyjny” (a więc na kształt „zawodowego pszczelarstwa”) rozumie tekst, jakoby był on o doborze reproduktorek i hodowli pszczół (w szczególności np. dlaczego nie należy dobierać na reproduktorkę matki wybitnej, a „stabilnego średniaka” utrzymującego cechy). Tekst jest przecież zgoła o czym innym – właśnie o tym dlaczego myślenie w kategoriach „reproduktorek” jest niebezpieczne dla puli genowej – i to niezależnie od tego czy na reproduktorkę wybierzemy pszczołę wybitną, średnią czy słabą.
I choć nie rozumiem tych wątpliwości czytelników, widząc to niezrozumienie postanowiłem wyjaśnić te parę myśli jakie przekazał Autor, na ile ja je rozumiem (a wydaje mi się, że właściwie).

ugerowany przez Autora sposób hodowli ma polegać właśnie nie na powielaniu cech pszczół, które uznajemy za „wybitne”, „najlepsze”, „najcenniejsze” (albo też „stabilnych średniaków” które dają szansę na wykształcenie takiego potomstwa), a na eliminacji z puli genowej tych pszczół, które w naszym rozumieniu nie spełniają pokładanych w nich oczekiwań.
Michael Bush podaje kilka rad dotyczących sposobu myślenia w toku hodowli. Są to:

  • Nie wyprowadzaj wszystkich nowych matek od tej samej reproduktorki (to jest właśnie jeden z kluczy do zrozumienia tekstu);
  • Myśl bardziej w kategoriach usuwania cech, których chciałbyś się pozbyć;
  • Usuwaj to co złe;
  • Pozostawiaj wszystkie dobre rodziny i staraj się utrzymać każdą z tych linii, która jest tego warta (a to uzupełnienie tej myśli)
  • Celem jest pula genowa, która jest zarówno dobra jak i szeroka.

Aby to wyjaśnić postaram się posłużyć się przykładem, bo będzie to (jak mi się wydaje) łatwiejsze do zrozumienia.
Załóżmy, że pszczoły na pasiece (używając naszych własnych kryteriów oceny), dzielimy na 5 grup – oznaczę je literami w taki sposób, że :
A – oznacza pszczoły wybitne;
B – pszczoły dobre i bardzo dobre;
C – pszczoły średnie, mające cechy zarówno dobre i jak i negatywne;
D – pszczoły, u których dominują cechy dla nas niekorzystne, ale w pewnych kryteriach; selekcyjnych przejawiające dobry potencjał i ujawniające cechy dobre;
E – pszczoły słabe, które nie spełniają naszych oczekiwań.
(mając pełną świadomość, że nie tak rozkładają się proporcje, dla prostoty rozumowania przyjmijmy też, że każda z tych grup stanowi po 20% naszych pszczół na pasiece, które podlegają ocenie i dalszemu namnażaniu).
Autor sugeruje aby rozmnażać wszystkie linie, które są dla nas warte utrzymania, przy założeniu potrzeby utrzymania możliwie szerokiej puli genowej. Wydaje mi się przy tym, że oznacza to, że powinniśmy rozmnażać tym większą grupę (%) pszczół, im mniej mamy pni na pasiece, a także tą decyzję powinniśmy podejmować w zależności od tego na jakim etapie selekcji się znajdujemy (jest to mój osobisty pogląd, który przedstawiam aby pokazać pewną prawidłowość, bo Autor podaje tylko ogólne zasady). A więc w mojej ocenie, przy pasiece ponad czy około 50 pni powinniśmy rozmnażać co najmniej grupę A i B (a więc około 40% populacji), przy pasiece 20 – 50 pni grupy A – C (60% populacji), a w przypadku pasieki mniejszej nawet A – D (80%). W ten sposób eliminując z rozmnażania najsłabsze linie genetyczne („usuwamy to co złe”), rozwijamy pulę genową, która zgodnie z przekazem Autora jest zarówno szeroka jak i dobra. Ponieważ im pasieka mniejsza tym pula genetyczna jest węższa, to powinniśmy tym szerzej ją utrzymywać, aby nie utracić lokalnego przystosowania. Oczywiście te podane liczby można różnie interpretować w zależności od etapu selekcji, na którym się znajdujemy czy naszych osobistych poglądów. Jak już pisałem, Autor podaje tylko pewne zasady tej praktyki. Dodatkowo zauważa, że nie wiemy kiedy ta różnorodność genetyczna może nam być jeszcze potrzebna, gdyż nie wiemy z jakimi zagrożeniami zetkną się jeszcze nasze pszczoły w przyszłości. Stąd usuwanie „tego co złe” musi być interpretowane raczej w kategoriach usuwania niewielkiego procenta puli genetycznej, a nie 90% – nawet gdy wydaje nam się, że już osiągnęliśmy oczekiwane dla nas rezultaty i pszczoły jakie nas satysfakcjonują z uwagi na ich cechy.

Nowoczesna hodowla natomiast opiera się na całkowicie przeciwnym rozumowaniu i reproduktorkach. W takiej hodowli spośród pni poddanych obserwacjom wyszukiwanych jest raptem kilka, a maksymalnie kilkanaście rodzin, które dopuszczane są do rozmnażania (wliczam w to zarówno rodziny ojcowskie jak i mateczne). Nieważne przy tym czy szukamy linii wybitnych czy „stabilnych średniaków”, bo procedura jest zawsze ta sama. Dobieramy to co nam odpowiada w wąskiej puli i staramy się to utrzymać za wszelką cenę – nawet za cenę inbredu, który długofalowo osłabia zdrowie pszczół. A więc często z kilkuset pni jakie są dostępne dla hodowców wybierane jest zaledwie kilka pszczół, które stanowią reproduktorki (podobnie na rodziny ojcowskie), których córkami bardzo często zastępuje się królowe w całej pasiece, aby upowszechniać pożądane cechy pojedynczych pszczół. Proces ten byłby praktycznie nieszkodliwy dla całości puli genowej gdyby prowadzono go okresowo i na ograniczonym obszarze (z uwagi na mieszanie pszczół w toku naturalnego unasiennienia). Niestety w skali nowoczesnej hodowli pszczół drastycznie ogranicza pulę genetyczną nierzadko przy użyciu sztucznego unasiennienia i wieloletnim cyklu wymiany pszczół na pasiece (ilość alleli występujących zawęża się z każdym takim zabiegiem, jeżeli pszczoły wywodzą się od coraz węższej populacji). Systematyczne ograniczanie puli genowej grozi powstaniem wąskiego gardła z wszelkimi skutkami, o których pisze Autor w tekście. Dodatkowo proces ten wzmacniany jest innymi praktykami. Hodowcy-powielacze kupują nierzadko jedną reproduktorkę z zagranicy (często pszczoły sprowadzane są z obcych środowisk – w Polsce „cennym” kierunkiem importu pszczół są Niemcy) i powielają ją setkami czy nawet tysiącami, a pszczoły te namnażane są bez jakiejkolwiek lokalnej oceny ich przydatności (tylko dlatego, że pszczoła pochodzi ze znanego instytutu czy od znanego hodowcy). Oczywiście ich wyśrubowane cechy pozwalają na dobre zbiory, ale często już kolejne pokolenia z racji nieprzystosowania lokalnego i mocno ograniczonej puli genowej te cenne cechy tracą.

Michael Bush proponuje więc rozwijanie lokalnej genetyki z eliminowaniem pszczół, które po prostu radzą sobie najsłabiej. W zamian nowoczesna hodowla oferuje sprowadzanie obcej i mocno ograniczonej genetyki, którą musimy dopiero testować lokalnie. Różnica jest więc taka, że przypadku podejścia proponowanego przez Autora rokrocznie powielamy kilkadziesiąt procent lokalnych pszczół zachowując „dobrą i szeroką pulę genową”, zamiast pomnażania 1 czy maksymalnie 2 nieprzystosowanych lokalnie reproduktorek dla całej pasieki. Według Michaela Busha i innych pszczelarzy organicznych problemy zdrowotne pszczół biorą się w dużej części właśnie z tej praktyki nowoczesnej hodowli.

Dodatkowo Michael Bush sugeruje, aby przyjąć proste kryteria selekcyjne pszczół (bo rozmnażanie populacji i tak jest na tyle szerokie, że „punktowanie” nie ma większego sensu). Należy zdawać sobie sprawę, że utrzymanie stabilnych cech pszczół (pomijając fakt, że cel ten jest mocno niekorzystny dla puli genowej), jest bardzo utrudnione bez prowadzenia szerokich programów hodowlanych (stąd wielu pszczelarzy rokrocznie sprowadza do pasieki matki pszczele i jest to z zupełnie niezrozumiałych mi względów traktowane nierzadko jako „dobra praktyka pszczelarska”). W związku z tym już w pokoleniach F2 – F3 pszczelarze tracą to, czego poszukiwali kupując reproduktorkę. Prostym zabiegiem corocznej eliminacji najniekorzystniejszych cech możemy uzyskać według Autora pszczoły, które spełnią nasze oczekiwania przy utrzymaniu zdrowej i lokalnie przystosowanej populacji pszczół.

The post Podejście całościowe do pszczół first appeared on Wolne Pszczoły.

]]>
Produkcja mateczników i zimowanie odkładów kluczem do stabilności i elastyczności w północnej, stacjonarnej pasiece http://wolnepszczoly.netlify.app/produkcja-matecznikow-i-zimowanie-odkladow-kluczem-do-stabilnosci-i-elastycznosci-w-polnocnej-stacjonarnej-pasiece/ Thu, 07 Jul 2016 07:10:47 +0000 http://wolnepszczoly.netlify.app/?p=1204 Kirk Webster Tekst pochodzi ze strony: http://kirkwebster.com/index.php/cell-building-and-overwintering-nucs-the-key-to-stability-and-resilence-in-a-northern-non-migratory-apiary  Przetłumaczony i opublikowany za zgodą autora. Data publikacji oryginału:  2006 Muszę przyznać, że nie rozumiem, dlaczego wszyscy pszczelarze nie hodują własnych matek, a nawet nie pozwalają na to swoim pszczołom. Jest to jedna z najciekawszych i dających najwięcej satysfakcji czynności, jakie można wykonywać przy pszczołach – niezależnie od […]

The post Produkcja mateczników i zimowanie odkładów kluczem do stabilności i elastyczności w północnej, stacjonarnej pasiece first appeared on Wolne Pszczoły.

]]>
Kirk Webster

Tekst pochodzi ze strony:
http://kirkwebster.com/index.php/cell-building-and-overwintering-nucs-the-key-to-stability-and-resilence-in-a-northern-non-migratory-apiary 
Przetłumaczony i opublikowany za zgodą autora. Data publikacji oryginału:  2006

01Muszę przyznać, że nie rozumiem, dlaczego wszyscy pszczelarze nie hodują własnych matek, a nawet nie pozwalają na to swoim pszczołom. Jest to jedna z najciekawszych i dających najwięcej satysfakcji czynności, jakie można wykonywać przy pszczołach – niezależnie od tego czy mamy jedną rodzinę, czy 10 tysięcy. Pszczelarze posiadający niewiele rodzin pszczelich pytają: “Jak mógłbym produkować matki jeszcze taniej, skoro na rynku kosztują one 15 do 20 dolarów?”. Ale gdy dodasz cały ten czas oczekiwania na pocztę, kłopot z karmieniem kropelkami wody aż do poprawy pogody, tworzenia odkładów (nukleusów), znajdowania starej matki, zabawy z klateczkami, obserwowania, jak twoja nowa królowa znika lub zostaje zastąpiona w cichej wymianie, czy wreszcie sprzątania po osypanej rodzinie, niedostosowanej do chłodów lub roztoczy… prawdopodobnie okaże się, że lepiej by było po prostu zbudować kilka małych, ale odkładów ze swoich najlepszych rodzin korzystając z wiosennego i wczesnoletniego pożytku. Jeżeli tylko będą miały czerw we wszystkich stadiach rozwoju, wychowają sobie matki. Późnym latem można użyć tych matek w dużych rodzinach, prawie bez ryzyka osierocenia, usuwając starą matkę i wstawiając cały nukleus do rodni. Można też pozwolić im urosnąć do pełnego korpusu i zazimować. Moi pszczelarscy sąsiedzi, rodzina Mraz, zarządzała ponad tysiącem podobnych rodzin przez ponad pół wieku. Zaowocowało to wielkim szczepem lokalnie przystosowanych pszczół, dobrze odpornych na akaropidozę i wymagających bardzo mało uwagi.

Wychów matek na większą skalę – mateczniki i unasiennianie w ulikach weselnych – przez długi czas stanowiło domenę południowokalifornijskiego przemysłu wiejskiego . Lista powodów, dla których pszczelarze z północy powinni przejąć ten przemysł wydłuża się z każdym dniem. Co zaledwie kilka lat temu wydawało się szalonym pomysłem, dziś staje się faktem: wraz z postępującą kolonizacją produkujących matki pszczele południowych regionów przez pszczoły zafrykanizowane, możliwe, że oś produkcji i zaopatrzenia w nadwyżki pszczół i królowych zostanie odwrócona o 180 stopni. Pszczoły zafrykanizowane mogą zyskać na wartości na dłuższą metę z powodu ich odporności na roztocza Varroa. Lecz pszczoły łagodne zawsze pozostaną potrzebne i pożądane, jako że Stany Zjednoczone stają się coraz gęściej zaludnione. W związku z tym, że dzisiejsze pszczelarstwo jest oparte na przewozach rodzin pszczelich, północne pasieki również mogą zostać zanieczyszczone afrykańskimi genami, ale im więcej rodzin pszczelich żyje przez cały rok na północy, tym łatwiej długie i mroźne zimy pomogą je wyeliminować i zadziałają jak naturalna przeciwwaga.

Gdy Nevin Weaver (z rodzinnego biznesu R Weaver Apiaries z Teksasu) wciąż był pośród nas, pytałem go: “Czy twoi bracia nie szukają aby jakiegoś miłego miejsca w Wisconsin lub Michigan, aby w przyszłości hodować tam pszczoły?”. On się śmiał i odpowiadał: “Nie, oni zbyt kochają Teksas.” Cóż, nie mogę z tym dyskutować. Ale zastanawiam się, czy biznes, który mogą stracić w najbliższych latach – przez ludzi obawiających się kupować ze zafrykanizowanej strefy – mógłby zostać oparty na pszczołach i królowych z północnego Środkowego Zachodu…

Po 20 latach doświadczeń w produkcji nadwyżek pszczół i matek na miejscu, oraz odczytach wygłaszanych w innych północnych stanach, moja wizja wciąż pozostaje ta sama: na ile potrafię to ocenić, nie ma ekonomicznych ani biologicznych powodów, dla których w razie potrzeby północne stany nie mogłyby zaopatrywać całego kraju ze swoich nadwyżek pszczół i matek. Jeżeli jest na nie popyt, wystarczy jedna podstawowa zmiana w praktyce pszczelarskiej Północy, by pojawił się cały nowy przemysł. I jest to zmiana wyłącznie w umyśle pszczelarza: **zapomnijcie o matkach i matecznikach dostępnych w marcu, kwietniu i maju, a nauczcie się, co można zrobić z matecznikami i matkami wychowanymi w czerwcu, lipcu i sierpniu.** Oto klucz do wszystkiego. Punkt wyjścia do prawdziwej hodowli pszczół w naszym regionie, samowystarczalności, zdolności do produkcji nadwyżek pszczół i powrót do zyskownego i przyjemnego pszczelarstwa. A dziś, po 4-8 latach, w których pozwoliłem warrozie biegać luzem po pasiece, jestem przekonany, że stanowi to również klucz do zdrowego rozwiązania naszych problemów ze szkodnikami i chorobami.

Wiele korzyści płynie z produkcji matek i pszczół na Północy. Południowe stany w niektórych miejscach mają znakomite warunki do produkcji nadwyżek pszczół i matek akurat w czasie, gdy są one potrzebne na Północy. Ale po połowie maja na Południu robi się za gorąco i przez resztę sezonu to Północ stanowi lepsze miejsce dla wychowu matek i pszczół. Na Dalekim Południu dostrzega się wyraźny wzór dwóch odrębnych okresów (wiosna i jesień), kiedy temperatury i zasoby żywności są optymalne dla rozwoju i wychowu czerwiu w rodzinach pszczelich. Latem jest zwykle za gorąco i występuje długa przerwa w pożytku pyłkowym i nektarowym. Przesuwając się ku północy okresy wiosenny i jesienny zbliżają się ku sobie, aż w regionach z bardzo chłodnymi zimami, doskonałe warunki dla wziątku i wychowu czerwiu trwają nieprzerwanie przez wiosnę, lato i jesień. W pobliżu granicy z Kanadą daje to około czterech miesięcy ciągłej pogody dla wychowu matek, trutni i czerwiu. Zimy tu są surowe, ale zapewniają ważny test dla przyszłej hodowli – przyszłe generacje będą odporne i długowieczne. Zima ma wartość także jako “chłodnia”, w której nadwyżki matek i pszczół (w formie rodzinek odkładowych – nukleusów) mogą zostać “przechowane” przez kilka miesięcy z małymi kosztami i minimalnym nakładem pracy. Można te odkłądy sprzedawać o dowolnej porze roku, byle przewozić je pod szczelnymi plandekami. W przeszłości zdarzyło mi się wysłać je do Pennsylwanii dwa tygodnie wcześniej, zanim jakiekolwiek pakiety pszczele były dostępne na rynku, a teraz już zbieram zamówienia na dostawy jesienne.

Proste podstawy tej idei: pełny potencjał całorocznej północnej pasieki może zostać osiągnięty przez hodowlę mateczników każdego lata ze swoich najlepszych rodzin i unasienniania w odkładach zrobionych w tym samym czasie. Rośnie liczba pszczelarzy serio nad tym pracujących i informujących o rezultatach. Włożyć trzeba trochę prostej pracy i standardowych praktyk pszczelarskich stosowanych od końca XIX wieku. Trudność stanowi dopasowanie się do usługowego zapylania upraw, produkcji miodu i innych spraw dziejących się w pasiece w pracowite letnie miesiące. W każdym miejscu i uwarunkowaniach trzeba to wypracować na nowo. Obawiam się, że nie istnieje coś takiego jak darmowe piwo, a czas niezbędny dla dopracowania nowego schematu trzeba skądś wziąć (na dłuższą metę jedynym sensownym z ekonomicznego punktu widzenia powodem dla wywożenia pszczół w tym kraju nie jest bynajmniej zapylanie, czy większe zbiory miodu, a właśnie więcej czasu na produkcję matek i pszczół). Myślę, że podstawowym powodem, dla którego nie prowadzi się na północy intensywnej produkcji pszczół i matek, jest fakt, że większość doświadczonych pszczelarzy ma już wypełnione kalendarze robocze i bardzo mało wolnych środków na inwestycje w nowe projekty. A było bardzo niewielu młodych pszczelarzy zawodowych, którzy, podobnie do mnie, startując od zera od początku przyjęli ten model. Lecz teraz, gdy przemysł pszczelarski w USA znajduje się w różnych stadiach upadku, nowy początek narzuca się wszystkim i zdecydowanie nadeszła pora na realizację tej idei. Potrzeba wiele pracy i pomyślunku, aby wyhodować dobre matki i rodziny, lecz dziś te produkty są warte więcej niż miód czy usługi zapylania. Warto poświęcić temu trochę czasu.

Moim własnym rozwiązaniem tego problemu jest utrzymywanie pasieki w równowadze pomiędzy produkcją miodu, a wychowem matek i produkcją odkładów. Myślę, że to najlepszy sposób, by zachować i rozwinąć podstawy zdrowego pszczelarstwa. Poszczególne działy pasieki wspierają się nawzajem, a gdy jeden słabnie, pozostałe mogą wypełnić luki i stać się podstawą do odbudowy. Myślę też, że to najlepszy sposób produkcji lepszych pszczół na dłuższą metę – przyjemnych w pracy, produktywnych i zdolnych do samodzielnego rozwoju. To pasja, która łączy wszystko w całość i sprawia, że pozostałe zadania także są ekscytujące i ciekawe.

Dziś staje się również jasne, że jest to droga do rozwiązania problemu warrozy. Poprzez produkcję matek i odkładów z własnych przezimowanych rodzin pszczelich można ustanowić w pasiece wiele procesów, których owady w naturalny sposób używają, aby zregenerować się po poważnych wyzwaniach i spadkach liczebności. Tworzenie odkładów latem i zimowanie ich na 4-10 ramkach umożliwia szybszy niż jakikolwiek inny wzrost liczby rodzin. Ta gwałtowna reprodukcja sama w sobie stanowi jedną z podstawowych metod, w jakie owady odbudowują swoją liczebność i wypełniają pustą niszę ekologiczną. Przez zakładanie nowych rodzin z matkami wyhodowanymi ze swoich najlepszych, odpornych rodzin, zapewnia się stałą presję selekcyjną. Dzięki nukleusom można błyskawicznie odrobić straty. Im są one większe, tym większa presja selekcyjna. W regionach z krótką wiosną i latem stanowi to najszybszą i najłatwiejszą drogę uzyskania nowych, przetestowanych genów dla całej pasieki. Z tym systemem straty rzędu 20-30% stanowią korzyść, ponieważ pomagają uzyskać nowe matki wyhodowane we właściwym czasie. Z bardzo małymi stratami zimowymi nie ma dość czasu, by wymienić matki we wszystkich rodzinach, które tego wymagają i wykorzystać w pełni ich najnowszą serię. Najbardziej elegancki wydaje mi się fakt, że system produkcji nowych matek jednocześnie je testuje. Pierwsza zima spędzona na 10 plastrach eliminuje najsłabsze matki, a tylko ze sprawdzonymi można zaryzykować produkcję miodu na 20 plastrach.

W procesie tym znajdują się także rzeczy wpływające na zmniejszenie populacji Varroa. Pszczoły “odporne” na roztocza nie posiadają bynajmniej zdolności walki z nimi w dowolnych okolicznościach. Mogą pewnymi mechanizmami redukować populację warrozy lub jakoś z nią koegzystować, ale wiele innych czynników musi im sprzyjać, aby mogły przetrwać i rozwijać się bez leczenia. Coś jest w utrzymywaniu niewielkich rodzin, jak potrafią to robić pszczoły Primorskie, z którymi pracuję, co pozwala im kontrolować populację roztocza. Przerwa w cyklu czerwienia – przez dzielenie rodzin na odkłady i poddawanie im mateczników – również przerywa reprodukcję roztoczy i daje wsparcie pszczołom. Usuwanie na wiosnę zasklepionego czerwiu z dojrzałych rodzin (i używanie go do tworzenia nowych rodzin z matecznikami) może w krytycznym momencie pomóc zmniejszyć populację warrozy. W pasiece, która zimuje dużą liczbę odkładów i używa ich do podstawowej selekcji, wszystkie te czynniki działają. Muszę tu podkreślić: żaden z nich sam w sobie nie pomoże na problem warrozy na dłuższą metę, tylko zastosowanie ich wszystkich razem.

Mówiąc realistycznie, zajmie to kilka lat, zanim przemysł produkcji matek pszczelich i nukleusów wystartuje i urośnie do stabilnego poziomu. Jak zawsze dobrze jest zacząć na małą skalę i stopniowo rozbudowywać się, w miarę zdobywania doświadczenia i wiedzy. Znajduje się tu ogromny potencjał. Po prawie 20 latach pracy w ten sposób, z bólem stwierdzam, że zaledwie ślizgałem się po powierzchni. W 2007 roku zamierzam opublikować coś w rodzaju comiesięcznego sprawozdania z prac w pasiece pracującej w sposób, o jakim pisałem. Mam nadzieję, że w końcu przybędzie pszczelarzy, którzy nie potrzebują więcej kupować sobie matek, lub podróżować gdzieś daleko, aby odrobić straty w rodzinach pszczelich. Dużo przyjemniej jest robić te rzeczy w domu, “we własnym ogródku”.

Kirk Webster

Tekst pochodzi ze strony: http://kirkwebster.com/index.php/cell-building-and-overwintering-nucs-the-key-to-stability-and-resilence-in-a-northern-non-migratory-apiary  Przetłumaczony i opublikowany za zgodą autora. Data publikacji oryginału:  2006

The post Produkcja mateczników i zimowanie odkładów kluczem do stabilności i elastyczności w północnej, stacjonarnej pasiece first appeared on Wolne Pszczoły.

]]>
Zapaść i Ozdrowienie: Droga do Pszczelarstwa Bez Leczenia http://wolnepszczoly.netlify.app/zapasc-i-ozdrowienie/ Sun, 19 Jun 2016 19:21:47 +0000 http://wolnepszczoly.netlify.app/?p=1181 Kirk Webster Tekst pochodzi ze strony: http://kirkwebster.com/index.php/collapse-and-recovery-the-gateway-to-treatment-free-beekeeping Przetłumaczony i opublikowany za zgodą autora. Data publikacji oryginału: Lipiec 2011 Na konferencji dot. Pszczelarstwa Bez Leczenia w Leominster, która odbyła się w lipcu poprzedniego roku stało się jasne, że wszyscy, którzy odnieśli sukces w pszczelarstwie bez leczenia, opracowali własne metody oparte na swoich unikalnych uwarunkowaniach. Ich pasieki […]

The post Zapaść i Ozdrowienie: Droga do Pszczelarstwa Bez Leczenia first appeared on Wolne Pszczoły.

]]>
Kirk Webster

Tekst pochodzi ze strony: http://kirkwebster.com/index.php/collapse-and-recovery-the-gateway-to-treatment-free-beekeeping
Przetłumaczony i opublikowany za zgodą autora. Data publikacji oryginału: Lipiec 2011

Na konferencji dot. Pszczelarstwa Bez Leczenia w Leominster, która odbyła się w lipcu poprzedniego roku stało się jasne, że wszyscy, którzy odnieśli sukces w pszczelarstwie bez leczenia, opracowali własne metody oparte na swoich unikalnych uwarunkowaniach. Ich pasieki są rozrzucone po całym świecie, w rozmaitości środowisk od wilgotnych tropików Ameryki Południowej i Środkowej, po rozpaloną Pustynię Sonora w Arizonie, od wysokich Gór Skalistych po deszczowe lasy Zachodniego Waszyngtonu. Dalej na wschód można je znaleźć w umiarkowanym klimacie Teksasu, Północnej Karoliny i Francji, po krótkie lata i lodowaty ziąb centralnej Skandynawii i północnej Nowej Anglii. Warunki pogodowe i układy pożytków bardzo się różnią, ale ta menażeria pszczelarzy opracowała zadziwiającą różnorodność strategii produkcji miodu, pyłku, propolisu, wosku, pszczół i jadu pszczelego ze swoich uli.

 

DSCN0064
Zapaść, poważne straty w rodzinach produkcyjnych po zaprzestaniu leczenia

 

Jest jednak pewna cecha, którą wszyscy oni mają wspólną, pewne doświadczenie dzielone przez wszystkich: czy Wam się to podoba czy nie, każdy z nich patrzył, jak jego pszczoły przechodzą przez przynajmniej dwa cykle Zapaści i Ozdrowienia, zanim pasieka osiągnęła wystarczającą stabilność, by bez leczenia produkować nadwyżkę produktów pszczelich. Dla niektórych z nas, którzy nie mieli pojęcia, co robią, a którzy zaczęli z pszczołami o bardzo małej zdolności do koegzystencji z warrozą, owe cykle Zapaści wyglądały bardzo dramatycznie, prawie katastrofalnie. Ale dla niektórych pszczelarzy z Ameryki Południowej odbyło się to dość łagodnie, wręcz niezauważalnie – ponieważ pszczoła zafrykanizowana od początku posiadała znaczną zdolność współżycia z warrozą, jak i bardzo szybki cykl reprodukcyjny. Stanowiło to istotną wskazówkę. Teraz już wiemy, że pasieki z pszczołą europejską mogą przejść przez Zapaść i Ozdrowienie bez zbyt wielkiej szkody dla swojej gospodarki, jeżeli zacząć od pszczoły „dzikiej”, która już wypracowała pewną odporność na warrozę, a następnie budować nowe rodziny szybciej od ciężkich początkowo strat.

Cykl Zapaści i Ozdrowienia stanowi metodę, jaką insekty wypełniają po brzegi swoją niszę przez możliwie długi czas oraz sposób, w jaki adaptują się do szybkich zmian środowiska. Owady wydają się niezniszczalne w pewnych sytuacjach, ale jednocześnie wrażliwe na gwałtowne zmiany środowiska. Czasami całe populacje zostają zdziesiątkowane, ale niedobitki ukazują niewiarygodny potencjał reprodukcyjny, gdy warunki staną się korzystne. To pozwala im szybko odzyskać miejsce w ekosystemie, zmienić szybko genotyp i uruchomić kto wie jakie nowe mechanizmy obronne. To przez cykl Zapaści i Ozdrowienia w niektórych latach ciężko znaleźć w trawie koniki polne, a w innych jest ich pełno. Tą samą metodą roztocza Varroa destructor szybko zyskują odporność na większość śmiertelnych trucizn, które im aplikujemy. Tak samo pszczoły mogą zyskać zdolność do współegzystowania z Varroa.

Okaże się jeszcze, czy aktualnie selekcjonowane pod kątem zachowań higienicznych, z liczeniem osypu roztoczy i badaniami sporów nosemy, wciąż leczone pszczoły któregoś dnia zdołają prosperować bez leczenia i przechodzenia przez cykl Zapaści i Ozdrowienia. Przypuszczam, że taki jest cel tych programów hodowlanych. Być może John Kefuss ma najbliżej – z pewnością rozbudował i dopracował swoje procedury badawcze lepiej niż ktokolwiek. Z jego tekstów i rozmów z nim widzę jasno, że jego wersja Zapaści i Ozdrowienia („Test Bonda” oraz „Genetyka Jaskiniowców”) odwaliła całą „czarną robotę” i stanowiła pierwszy krok, zanim jego badania mogły przynieść dobre rezultaty. (Widzicie tutaj, jak każdy dotrze do swoich ulubionych metod). A istnieje wiele pasiek, które przechodzą Zapaść i Ozdrowienie, mimo, że wciąż leczą pszczoły.

Obawiam się, że proces testowania pszczół leczonych będzie trwał nieprzerwanie, a i tak w pewnym momencie owady będą musiały przejść przez Zapaść i Ozdrowienie, niezależnie od tego czy będą wystawiane na próby czy nie. Pszczoły testowane są w zbyt ograniczonym zakresie. Sama definicja niszy ekologicznej – N-wymiarowa hiperprzestrzeń, gdzie N stanowi niewiadomą, potencjalnie nieskończoną liczbę – powinna zasugerować, że to leczenie stanowi prawdziwy problem, a wszystkie pszczoły powinny żyć i przystosowywać się we wszystkich wymiarach, a nie tylko w niektórych. Mnóstwo czasu i pieniędzy przeznacza się na leczenie i badania. Można by je wydać znacznie lepiej badając skutki wywołane przez pestycydy i pomagając rolnikom uprawiać ziemię bez nich. W pszczelarstwie postęp musi być dziś szybszy niż nauka jest zdolna go udokumentować. Nacisk należy położyć na rezygnację z wszelkich form leczenia czy wspomagania, najszybciej jak się da. Należy użyć szerokich możliwości Natury, by znaleźć drogę powrotną do zdrowia i elastyczności.

 

IMG_0221
Ozdrowienie, silne odkłady z młodymi matkami pochodzącymi od pszczół, które przetrwały

 

Wróćmy do przykładu mojego przyjaciela ze Szwecji, Erika Osterlunda, który uczynił tak wiele, by prześledzić i udokumentować pracę pszczelarzy z wielu krajów hodujących pszczoły bez leczenia. Uczynił więcej niż ktokolwiek mi znany, aby swoją pasiekę przygotować na przyjście warrozy. Trzy lata przed inwazją warrozy na jego tereny miał już zapewnione rodziny ojcowskie i mateczne pochodzące od pszczół zdolnych przeżyć warrozę oraz zmienił wszystkie plastry na komórkę rozmiaru 4,9mm. A jednak, gdy przyszedł pierwszy kontakt z roztoczem, jego pszczoły osypały się podobnie do nieodpornych odmian europejskich w Ameryce Północnej. Dla mnie jest to tylko kolejny dowód na to, że systemy naturalne funkcjonują na większej liczbie wymiarów niż jesteśmy w stanie zauważyć i pomierzyć. Potrzeba było czasu, by ustanowiła się nowa relacja pasożyt-gospodarz i naprawdę na początku musieliśmy zabijać roztocza, aby utrzymać w ogóle jakiekolwiek pszczoły. Jedyną dobrą rzeczą w tej sytuacji jest, że ten etap w Ameryce Północnej mamy już za sobą, a jesteśmy całkiem blisko punktu, w którym należy się skoncentrować na zaniechaniu wszelkich zabiegów i uczeniu od naszych nowych przyjaciół.

Skoro pszczoły i roztocza Varroa mogą koegzystować w ekonomicznie opłacalnym układzie, roztocze przestaje być szkodnikiem, a przyjmuje rolę mentora, przyjaciela i sojusznika – wykonuje większość naszej pracy selekcyjnej za darmo lub półdarmo wskazując jasno punkty, w których nasze praktyki hodowlane zawierają błędy lub niedostosowania. Z powodu swojej nierównomiernie ogromnej niszczącej siły, roztocza są najważniejszą istotą skłaniającą nas do myślenia o niej jako o potencjalnym sojuszniku. Ale to samo dotyczy wszelkich widzialnych i niewidzialnych stworzeń, które zwykle nazywamy „szkodnikami”. Jeżeli zdołamy się od nich uczyć i postrzegać je jako przyjaciół i sojuszników, mamy szansę stworzyć lepsze rolnictwo i świat oparty na kreatywności i biologicznej energii. Jeżeli nie – pozostaje nam tylko podążać wciąż tą samą autodestrukcyjną, konsumpcyjną ścieżką, na której teraz się znajdujemy i dzielić wyniki naszych wyborów z wszystkimi poprzednimi cywilizacjami, które obrały taką właśnie taktykę. Podobnie do powodów, dla których mój malutki stan (Vermont, przyp. tłum.) posiada nieporoporcjonalnie duże wpływy w Senacie Stanów Zjednoczonych, pszczelarze – ze względu na ich kluczową rolę zarówno w łańcuchu pokarmowym, jak i naturalnych ekosystemach – mogą mieć ogromną rolę do odegrania w dokonaniu właściwego wyboru.

Kirk Webster

Tekst pochodzi ze strony: http://kirkwebster.com/index.php/collapse-and-recovery-the-gateway-to-treatment-free-beekeeping
Przetłumaczony i opublikowany za zgodą autora. Data publikacji oryginału: Lipiec 2011.

The post Zapaść i Ozdrowienie: Droga do Pszczelarstwa Bez Leczenia first appeared on Wolne Pszczoły.

]]>
Bartnictwo http://wolnepszczoly.netlify.app/bartnictwo/ Tue, 07 Jun 2016 10:42:11 +0000 http://wolnepszczoly.netlify.app/?p=1173 Bartnictwo Puszczy Augustowskiej Bractwo Bartne działa na terenie Puszczy Augustowskiej od 2013 jako grupa nieformalna, od 2015 w pełni legalnie skupiając kilkanaście osób zaangażowanych w przywracanie bartnictwa w Północno Wschodniej Polsce. Swoje działania prowadzimy nie zależnie od projektów Lasów Państwowych, choć w pełnym porozumieniu z poszczególnymi Nadleśnictwami i innymi instytucjami na których terenie zakładamy nasze […]

The post Bartnictwo first appeared on Wolne Pszczoły.

]]>
Bartnictwo Puszczy Augustowskiej

Bractwo Bartne działa na terenie Puszczy Augustowskiej od 2013 jako grupa nieformalna, od 2015 w pełni legalnie skupiając kilkanaście osób zaangażowanych w przywracanie bartnictwa w Północno Wschodniej Polsce. Swoje działania prowadzimy nie zależnie od projektów Lasów Państwowych, choć w pełnym porozumieniu z poszczególnymi Nadleśnictwami i innymi instytucjami na których terenie zakładamy nasze barcie i kłody bartne. Nasze motto to Natura, Tradycja, Historia i w zasadzie w tych 3 prostych słowach zamyka się kwintesencja bartnictwa: działania na rzecz leśnych ekosystemów, kultywowanie tradycji poszanowania przyrody i życia w zgodzie z naturą oraz pamięć i przybliżanie historii naszych przodków.

Niematerialne Dziedzictwo
Kłoda bartna

Czym jest bartnictwo? Technicznie jest to sposób hodowli pszczoły miodnej, polegający na przygotowywaniu do zasiedlenia przez roje dziupli w drzewach żywych lub w kłodach wyciętych z drzew martwych, następnie wciągniętych na drzewa w formie kłód bartnych. Jest zarazem zestawem praktyk, wyobrażeń i wiedzy dotyczącej tejże pszczoły. Jej zwyczajów, upodobań i zachowań w interakcji z człowiekiem i otaczającą przyrodą. Polega na przekonaniu, że pszczoła najlepiej żyje i rozwija się wysoko nad ziemią, a człowiek nie powinien ingerować w rozwój rodziny pszczelej. Pytanie: gdzie zaczyna się bartnictwo, a kończy pszczelarstwo? Mniej więcej na 4 metrach nad ziemią. W odległych, jak i nie tak bardzo dawnych czasach, barcie zakładane były nawet na wysokości ponad 20 metrów, do dziś w Rezerwacie Ścisłym Białowieskiego Parku Narodowego zachowały się drzewa bartne odziane na wysokości 17 metrów nad ziemią. Takich zabytków bartnictwa w samym tylko Białowieskim Parku Narodowym jest ciągle 112 sztuk, są to drzewa bartne odziane przed rokiem 1888 kiedy to zaprzestano wpuszczania bartników białowieskich do swoich barci. Przetrwało tych drzew tyle, ponieważ na obszarze Białowieskiego Parku Narodowego od ponad 100 lat nie prowadzi się gospodarki leśnej, więc nikt tych drzew nie ruszał, dzięki temu mamy choć jedno miejsce, które świadczy o intensywności gospodarki bartnej w lasach dawnej Rzeczpospolitej. A to przecież nie wszystkie, które udało się oznaczyć i które dotrwały do naszych czasów.

Bartnictwo to też pewnego rodzaju etos i przekonanie, że tylko człowiek prawy i uczciwy może zajmować się pszczołami.

Historia bartnictwa jest tak stara, jak historia osadnictwa ludzkiego na terenie rozległych puszczy porastających niegdyś naszą część Europy. Legendy o lasach pełnych pszczół na północ od Dunaju cytuje Herodot, antyczny historyk i geograf żyjący w V wieku p.n.e.

Bartnictwo na przestrzeni naszej historii przyjmowało różne formy organizacyjne, opiszę kilka z nich występujących na ziemiach polskich.

Bartnictwo miejskie Toruń

Ciekawym sposobem organizacji bartnictwa jest Toruń, który od 1491 do połowy XVIII wieku zatrudniał na etacie bartników, pracowników Miejskiego Urzędu Leśnego, którzy prowadzili barcie w lasach należących do miasta. Byli to pracownicy magistratu, którzy za wykonywanie swych powinności otrzymywali zapłatę w złocie i zatrzymywali trzecią część zebranego miodu. Z zapisków z 1521 roku dowiadujemy się że w lasach miejskich było 383 barci „osiadłych” i 316 pustych, oraz, że zebrano z nich 14 beczek miodu. Plagą bartników w Toruniu byli złodzieje, rekrutujący się głównie z okolicznej polskiej szlachty. Miasto musiało częstokroć przeciw „pszczołołupcom” wysyłać straż miejską, która czasem staczała z nimi regularne bitwy. Toteż z czasem utrzymanie pszczół w lasach stało się tam po prostu nieopłacalne i w 1733 Zarząd Miasta postanowił zlikwidować miejskie bartnictwo. Toruń był miastem zamieszkałym w większości przez Niemców, ale to Polacy byli miejskimi bartnikami, o czym świadczą wymieniane w dokumentach nazwiska Otrompka, Sobiech, Wawrzyniec czy Kawka.

Bractwa Bartne

Najlepiej opisanym przykładem organizacji bartnictwa jest przykład Kurpi i funkcjonujących tam Bractw Bartnych. Stało się tak dlatego, że do naszych czasów w XIX reprintach zachowały się 2 unikatowe zabytki polskiego prawodawstwa, a mianowicie Kodeksy prawa bartnego spisane przez starostę przasnyskiego w 1559 roku i przez Starostę łomżyńskiego w 1616 roku. Jak również do naszych czasów zachowały się księgi sądów bartnych obejmujące swoim zasięgiem ponad 120 lat spraw rozpatrywanych przez sąd bartny w Nowogrodzie Łomżyńskiem. Z tych dokumentów możemy dokładnie odtworzyć i poznać organizacje bractwa, prawa i obowiązki jej członków jak i ich relacje do osób spoza bractwa. Co ciekawe, dowiadujemy się też z tych dokumentów wiele na temat pracy przy barciach oraz wiele o sposobie postrzegania przyrody przez ówczesnych bartników. Tak więc terminy na poszczególne prace przy barciach były ściśle wyznaczone, szczególnie jeśli chodzi o miodobranie, czyli klęczbę, jak i wiosenne omiatanie pszczół po zimie. Zgodnie z obowiązującym wówczas prawem, wiosenne podmiatanie pszczół i wycinanie suchych plastrów było dozwolone tylko do 8 maja, po tej dacie było karane. Wynikało to z przekonania, że wycinając plastry z czerwiem i ograniczając przez to rojenie się pszczół szkodę innym bartnikom się czyni i ingeruje w Boży Porządek przyrody. Data przewidziana na kleczbę, czyli leśne miodobranie, była przewidziana na początek września – dokładnie zaczynało się 8 września, każdy kto podbierał miód wcześniej, nawet ze swoich barci, podlegał surowej karze.

Bartnictwo Puszczy Przełomskiej

Bartnictwo Puszczy Przełomskiej II
Bartnik podczas pracy z tradycyjnymi narzędziami

Puszcza Przełomska to dawna nazwa Puszczy Augustowskiej, która niegdyś sięgała znacznie dalej niż obecny kompleks leśny, bo aż po Mariampol na Litwie, Rajgród na Zachodzie, Biebrzę na południu i Niemen na wschodzie. Były to nieprzebyte lasy zamieszkałe przez bałtyjskie plemiona Jaćwingów, które zresztą również zajmowały się bartnictwem. Znajdowały się one w niezręcznym położeniu między silnymi sąsiadami: Mazowszem, Litwą i Państwem Zakonu Krzyżackiego. Przeciwko Jaćwingom sukcesywnie w XIII wieku swoje krucjaty prowadziło Państwo Zakonne, a Litwa i Książęta Mazowieccy napierali z południa i wschodu. W 1283 roku nastąpił ostateczny upadek Jaćwieży, a ziemie te na długo opustoszały. Do tych terenów pretensje zgłaszało Państwo Zakonne, które w swojej ekspansji na Wschód wcale nie zamierzało się zatrzymać i już w rok po upadku Jaćwieży najechało Grodno. Również Litwa była żywo zainteresowana pozyskaniem ziem pojaćwieskich. Przez wiele dziesięcioleci były to niebezpieczne tereny pogranicza, do których dodatkowo dostęp był przez obie strony mocno reglamentowany, przez ponad 100 lat od 1283 do 1422 osadnictwo na tych ziemiach było mocno ograniczone. Wydaje się, że w tym okresie obu stronom zależało na utrzymaniu tej ogromnej pustki granicznej. Lecz co ciekawe, nawet mimo ciągłych wojen Litwy z Zakonem Krzyżackim, ludność nadniemeńska, poddani Wielkiego Księcia, z bogactw Puszczy jednak korzystała. Wybierano się do niej po ryby, siano, zwierzynę i miód….

W korzystnych dla Krzyżaków traktatach z 1379 r. dla tej ludności zastrzeżone było prawo korzystania z dobrodziejstw Puszczy właśnie w tym zakresie. Takie uprawnienia nosiły miano wchodów, rozróżniano wchody bartne i sianożętne. Oba były nadawane przez władcę dla wybranych rodów z osad służebnych lub członków dworu książęcego. Granice wchodów były ściśle ustalone i podzielone między ludność i dwór. W kolejnych traktatach między Zakonem a Litwą z 1398 r., mimo ustalenia granicy na rzece Szeszupie i dalej w linii prostej do Netty, Wielki Książę zyskał zezwolenie na polowania także poza tą granicą, czyli już na ziemiach Zakonu. Natomiast 27 IX 1422 roku, w traktacie nad jeziorem Melno, ustalono ostatecznie przebieg granicy między Wielkim Księstwem a ziemiami Zakonu, która biegła od granicy Mazowsza przy Kamiennym Brodzie na rzece Łek na północ, przez środek Jeziora Rajgrodzkiego, uroczysko Preywysti (Prawdziszki), uroczysko Merunysky (Mieruniszki) do jeziora Dwystytz (Wisztynieckiego). Linia ta, mimo późniejszych zatargów granicznych, przetrwała jako granica Prus i Rzeczpospolitej aż do 1945 roku. Więc od tamtej pory cała Puszcza Przełomska znajdowała się w Wielkim Księstwie. Jak wielką wagę władcy Polski i Litwy przykładali do tych ziem i do możliwości polowań na nich świadczą nie tylko zapisy z traktatów pokojowych z lat: 1422, 1404, 1398 czy 1379, ale także zapisy z kronik Jana Długosza i późniejszych, jak również zapisy o wysiedleniach ludności pojaćwieskiej z terenu Puszczy przez Księcia Witolda czy Kazimierza Jagiellończyka. Ten ostatni, będąc na polowaniu między Biebrzą a Brzozówką, i wykrywszy tam osadę zwaną Dolistowo, polecił ją spalić tak „iżby tam więcej nie była”. Władcy mieli wyłączne prawo do polowania na grubego zwierza: jelenia, łosia i najbardziej cenionego żubra. Wyludnienie tych terenów miało zapewnić im zwierzynę i ograniczyć kłusownictwo. Dopiero w późniejszym czasie, od XVI wieku, zaczęto osiedlać tu ludność służebną spełniającą funkcje straży leśnej – osocznicy. Wcześniej wchody do puszczy mieli zapewnione tylko zaufani wybrańcy – bartnicy.

Czym były wchody bartne?

Wróćmy jeszcze do instytucji wchodów, było to prawo do czerpania określonych pożytków z puszcz Królewskich czy Książęcych, bo należy przypomnieć że tereny o których mówimy leżały do 1 lipca 1569 roku w granicach Wielkiego Księstwa Litewskiego. Nie było to prawo własności gruntu a prawo do określonego użytkowania. Prawo to było dziedziczne i zbywalne, czyli właściciel mógł takie prawo sprzedać. Posiadanie wchodów według I statusu Litewskiego z 1529 roku upoważniało ich właścicieli lub wysłanego poddanego do wejścia do puszczy ale tylko w oznaczonym czasie. Udający się do swoich wchodów nie mógł mieć ze sobą strzelby, oszczepu czy jakiejkolwiek broni ani psów. Bartnikom wolno było mieć siekierę oraz piesznie. Wolno im było pobierać drewno na opał, łyko na leziwo i inne drewno na ich potrzeby bartnicze jakiego by potrzebowali, bod warunkiem, że wyniosą z lasu to na rękach a nie wozem wywiozą. Na terenach wchodów, nie można było budować stałych domostw, tylko tymczasowe chaty zwane (budami) używane w trakcie przebywania w Puszczy i pracy przy barciach. Wolno było bartnikom jeszcze jeden typ budowli stawiać – banie, czyli łaźnie. Od lat jestem miłośnikiem saunowania, dość popularnego sposobu spędzania wolnego czasu w okolicy Suwałk i Augustowa. Zawsze myślałem, że tradycje te przyniosło na nasze ziemie osadnictwo starowierów w XIX wieku i to dzięki nim mamy tą niepowtarzalną tradycje zachowaną na naszych ziemiach. Miłym zaskoczeniem dla mnie było znalezienie informacji, że jest to dużo starsza praktyka do tego związana z moją pasją. Także ciekawy zapis w statutach litewskich dotyczy własności samej barci, właścicielowi lasu nie można było drzewa bartnego ściąć, a jeśli by uległo złamaniu samo, bartnik mógł swobodnie wypiłować fragment z barcią w inne miejsce. W ten sposób wypiłowując fragment pnia tworzył kłodę bartną. Z czasem ilość barci ograniczano i ustalano dla każdego właściciela wchodów. Barcie były oznaczane znakami własnościowymi zwanymi – klejmami. Bory bartne były wówczas obszerne, powierzchnie ich dochodziły do 4 mil kwadratowych. Właścicielom wchodów nie wolno było niszczyć puszczy i na odwrót – nie wolno było posiadaczom puszczy szkodzić właścicielom czy użytkownikom wchodów. Status ustalał kary za zniszczenie cudzej barci, czy nawet drzewa z naniesionym klejmem.

Właśnie po roku 1422 na stałe zaczęto rozdawać jeziora, łąki puszczańskie i bory bartne na terenie Puszczy Przełomskiej pomiędzy zaufanych poddanych. Choć pierwsze zapisy o przynależności poszczególnych obszarów (wchodów) mamy dopiero z początku XVI wieku więc prawie 100 lat później. Wiemy ze starych kronik, zapisków i rewizji puszczańskich czyli inwentaryzacji dóbr książęcych i królewskich że takie prawa mieli na przykład Bohatyrowicze, Markowicze i Mickiewicze w początkach XVI wieku pochodzący ze wsi pod Grodnem o tych nazwach – prowadzili oni barcie nad jeziorem Blizno, Tobołowo i Serwy posiadając tam łącznie 8 leziw bartnych. Wchody bartne rodu Żabiczów były z drugiej strony jeziora Serwy. Ziemia bartna Sernetkiewiczów była tam, gdzie dziś wieś Sarnetki w kierunku na j. Wigry. Rodzina Łaniewiczów posiadała wchody bartne nad Czarną Hańczą na północ od Suwałk posiadając 2 leziwa bartne. Leziwo było nie tylko urządzeniem do wchodzenia na drzewa i powodem do dumy jego posiadacza ale również jednostką miary ilości barci, odpowiadało ono 60 barciom czyli borowi bartnemu. Największe dobra zgromadziła w tym czasie rodzina Wołłowiczów, zachował się wykaz sianotężni i barci tego rodu z 1569 roku i dorobek ich jest nad wyraz imponujący.

Wspomniałem wcześniej, że cześć wchodów została zarezerwowana dworowi książęcemu, tymi barciami zajmowały się dwory leżące pod Grodnem. Brak co prawda informacji o wyspecjalizowanej grupie bartników książęcych w tamtym okresie, ale wiadomo, że w XVI w. bartnicy opiekujący się barciami książęcymi między Czarną Hańczą a Biebrzą mieszkali we wsi Rakowicze pod Grodnem i że służyli wcześniej jako osocznicy. W 1668 opatrywali już tylko kilka barci dworskich. O barcie książęce zapewne mało dbano i większość z nich szybko pustoszała.

Od XVI wieku Bartnictwem prywatnie zajmowali się również chłopi-rolnicy ze wsi położonych w pobliżu puszczy, płacili oni w zamian daninę bartną w miodzie i wosku klucznikowi zamku grodzieńskiego, a niektórzy byli zobowiązani w ramach pańszczyzny do koszenia łąk w dolinie Czarnej Hańczy. W sprawach bartnych mieli osobne sądy ostatnia wspominka o nich w dokumentach pochodzi z 1764 wspomniana się tam „sądy bartnickie przy kopach”, jednak nie znalazłem jeszcze żadnych wzmianek czy śladów działalności organizacji bractw bartnych na naszych terenach.

Osocznicy

Widocznie nie było potrzeby powoływania takiej organizacji. Porządku i przestrzegania prawa w puszczy książęcej pilnowali osocznicy. Była to dobrze uposażona ludność chłopska, której zadaniem był udział w królewskich polowaniach i pilnowanie puszczy. Osiedlani byli najpierw w osadach na skraju Puszczy i udawali się w jej głąb zazwyczaj w 4 osobowych grupkach na całe miesiące pilnować „aby żadna w zwierzu i drzewie nie działa się szkoda”, puki nie zmieniła ich następna grupa. Inne grupy udawały się w oddziałach 6 osobowych na puszczańskie drogi pilnując aby nikt drewna nimi nie wywoził. Osocznicy nie wpuszczali i wyłapywali w puszczy osoby nieuprawnione, chwytali kłusowników bo polowanie na grubego zwierza było w ogóle zabronione i karano je śmiercią. Pilnowali tez posiadaczy wchodów bartnych i niepotężnych aby nie nosili ze sobą broni, nie wprowadzali psów i nie powiększali ukradkiem swoich łąk. W początku XVII wieku ich szczegółowe obowiązki zostały sprecyzowane w ordynacjach. Osoczników wtedy zobowiązano również do naprawiania dróg w puszczy, wyłapywania wilków, zbierania poroży i dawania podwodów na polowaniach książęcych i królewskich. Ich prace nadzorowali dziesiętnicy, którzy również prowadzili pisemną kontrolę prowadzonych zrębów i polowań na potrzeby władcy.

DSC_7877
Współczesna kłoda bartna

Ten rodzaj zorganizowania własności w puszczy zabezpieczał interesy Króla, czyli zachowywał duży i zwarty kompleks leśny który był ostoją zwierzyny łownej jak i pozwalał na zrównoważone korzystanie z puszczańskich dóbr, jakim były leśne łąki, jeziora i barcie. Natomiast po kilku wiekach doprowadził do kłopotliwej szachownicy własności co powodowało liczne spory między posiadającymi prawo wchodów a osocznikami i książęcymi urzędnikami. I tak, właściciel jeziora nie zawsze był właścicielem łąk nad tym jeziorem. Do kogo miała by należeć w takim razie łąka powstała na zarastającym puszczańskim jeziorze? Spierano się tez o rzeczki łączące jeziora różnych właścicieli oraz o jazy na nich. Właściciel barci, nie był właścicielem boru (to jest ani drzewa ani ziemi pod nim). Z kolei właściciel ziemi nie miał prawa ścinać drzewa z barciami, czasem bardzo licznych. To w sytuacji wprowadzenia przez zabór Pruski i Rosyjski planowej gospodarki leśnej utrudniało prowadzenie prac leśnych na znacznym obszarze. Prywatne łąki i bory bartne przetrwały do rozbiorów, kiedy to zaczęto ograniczać tego typu przywileje lub po prostu je wykupywać od spadkobierców. W ostatniej inwentaryzacji Puszcz Królestwa Polskiego, Województwa Augustowskiego z 1827 roku wykazano na jego obszarze 17 000 barci. Wystarczyło nieco ponad sto lat aby niemal całkowicie zniknęły one z naszych lasów.

Współczesność

Starsi mieszkańcy Puszczy Augustowskiej pamiętają jeszcze pojedyncze potężne drzewa z barciami które stały martwe jeszcze w latach 50’ XX wieku. Ostatnia kłodę bartna w Puszczy Augustowskiej udało nam się odnaleźć i zabezpieczyć w 2014 roku w okolicach wsi Lubinowo. Natomiast w gminie Giby znajdziemy jeszcze kilku gospodarzy, których ojcowie do lat ‘70 trzymali pszczoły w kłodach wykonanych ze ściętych barci zwiezionych z lasu. Bartnictwo na naszych ziemiach nigdy nie umarło przetrwało w formie szczątkowej dzięki zachowaniu pewnych praktyk przez pojedynczych mieszkańców naszej puszczy. Dzięki temu możemy odtwarzać je nie w oparciu o tradycje dalekiej Baszkirii ale na podstawie lokalnej specyfiki tej formy pszczelarstwa. Co prawda źródła jakie możemy znaleźć w naszej puszczy są szczątkowe ale tuż za wschodnią granicą, na poleskich bagnach, w lasach nad Szczarą i okolicach Grodna żyje takich osób znacznie więcej. W 2013 roku kiedy rozpocząłem moją przygodę z bartnictwem udałem się właśnie na Białoruś, tam w jednym z miasteczek nad Prypecią poznałem pana Anatola Chamca, który prowadził ponad 50 kłód bartnych rozwieszonych po lesie po obu stronach tej pięknej i potężnej rzeki. Przyjechałem do niego po naukę, jak robić barcie, jak je wieszać, jak wabić pszczoły. Pan Anatol co prawda żadnej barci sam nie wykonał, bo większość odziedziczył po ojcu, cześć opuszczonych znalazł w lesie a cześć dostał od okolicznych mieszkańców ale przekazał sporo wiedzy na temat innych aspektów pracy z pszczołami w barciach. Takich ludzi jest na terenie współczesnej Białorusi znacznie więcej, szacujemy wraz z kolegami z Minska, że ciągle aktywnych kłód bartnych na drzewach jest na terenie ich kraju między 800 a 1000. Prowadzonych przez 50-60 osób. Na tych źródłach opieramy swoją wiedzę i działania, kontynuując niejako tradycje bartnicze Wielkiego Księstwa Litewskiego.

W tej chwili osoby działające w naszej fundacji prowadzą razem 10 barci i 12 kłód bartnych na terenie Nadleśnictw Głęboki Bród (5 drzew bartnych i 8 kłód bartnych), Szczebra (5 drzew bartnych) Augustów (3 kłody bartne) i Płaska (1 kłoda bartna). Nie są to jedyne i pierwsze działania zmierzające do odtworzenia bartnictwa. Pierwsze kłody powstały na terenie Wigierskiego Parku Narodowego przy współpracy z Baszkirami, w tej chwili dzięki zaangażowaniu pracowników parku i z ich inicjatywie powstają kolejne jest ich już 11. Natomiast Nadleśnictwo Augustów działające również na podstawie współpracy z Baszkirami, prowadzi 4 barcie i 19 kłód bartnych na swoim terenie. Cały czas powstają kolejne kłody i barcie, nie tylko u nas ale w całej Polsce, bartnictwo trafiło na podatny grunt również jako forma zyskującego na popularności nurtu pszczelarstwa naturalnego.

Pszczelarstwo w swoim rozwoju zaczęło traktować pszczołę jako środek produkcji, ingeruje się w rozwój rodziny pszczelej na każdym jej etapie, kontrolując rojliwość, podając lub wymieniając matki czy tez poprzez wykręcanie całości miodu i zastępowanie pokarmu pszczołom cukrem inwertem czy innym syropem czy też wreszcie podając im ciągle te same antybiotyki przeciw warrozie, pasożytowi żerującemu na pszczołach i ich larwach. Działania te są nastawione na zintensyfikowanie produkcji – miodu przede wszystkim. Nawet prawo polskie i europejskie nie traktuje pszczoły jako owada dziko-żyjącego, lecz jako zwierzę gospodarskie: jak krowę, konia czy kurę. Rój pszczół który wyleci z pasieki lub z leśnej dziupli jest w rozumieniu prawa rzeczą niczyją, który każdy może wziąć w posiadanie z mocy prawa po 3 dniach od wyrojenia. Rozwój współczesnego bartnictwa jak i form naturalnego pszczelarstwa w oparciu o gospodarkę rojową mógłby odwrócić negatywne tendencje jakie z niepokojem obserwujemy w pszczelarstwie, czyli masowe umieranie pszczół, ale człowiek musi najpierw zrozumieć jedno, że w kontakcie z przyrodą zysk nie jest najważniejszy.

Piotr Piłasiewicz

 

The post Bartnictwo first appeared on Wolne Pszczoły.

]]>
Projekt “Sztuczna Barć” http://wolnepszczoly.netlify.app/projekt-sztuczna-barc/ Sun, 01 May 2016 09:35:22 +0000 http://wolnepszczoly.netlify.app/?p=1131 Tekst pochodzi z bloga PanaTrutnia: http://pantruten.blogspot.com Opublikowany za zgodą autora. W zeszłym roku kupiłem szerokie dechy – były różnej szerokości, od trzydziestu paru do czterdziestu paru centymetrów. A i częściowo były podbutwiałe. Pewnie właściciel składu budowlanego ucieszył się, że ktoś to kupił… Dechy te potrzebne mi były do planowanego wówczas Projektu “Sztuczna Barć”, czyli pomysłu […]

The post Projekt “Sztuczna Barć” first appeared on Wolne Pszczoły.

]]>
Tekst pochodzi z bloga PanaTrutnia: http://pantruten.blogspot.com
Opublikowany za zgodą autora.

W zeszłym roku kupiłem szerokie dechy – były różnej szerokości, od trzydziestu paru do czterdziestu paru centymetrów. A i częściowo były podbutwiałe. Pewnie właściciel składu budowlanego ucieszył się, że ktoś to kupił…

zdj+1

Dechy te potrzebne mi były do planowanego wówczas Projektu “Sztuczna Barć”, czyli pomysłu na wspomożenie wytworzenia dzikiej populacji pszczół w moim rejonie. Wiosną zabrałem się za robotę i zbudowałem pięć dużych skrzyni – właśnie “sztucznych barci”. Skrzynie te zbudowałem “wyjątkowo precyzyjnie”, bo po docięciu desek piłą łańcuchową (na szczęście tym razem wyjątkowo nic sobie nie obciąłem) poskręcałem byle jak paroma wkrętami. Wielkość tych skrzyni objętościowo, to orientacyjnie rozmiar standardowego ula wielkopolskiego (2 korpusy + półnadstawka). Trzy skrzynie mają wysokość ponad 90 cm, a dwie są trochę niższe i mają około 85 cm.

zdj+2Sztuczne barcie mają wylotek na wysokości około 1/4 – 1/3 od góry. Rzecz jasna “dennice” pełne z nasypaną “biościółką” z gałązek, ziemi kompostowej i trocin. Do ścianki w górnej części skrzyni na gorąco przyczepiłem niewielkie plasterki odbudowanej woszczyny (zapewne w transporcie i przy wieszaniu skrzynek się urwały), aby pachniały pszczołom i kusiły je zapachem nowego domu.

Wiosną skontaktowałem się z leśniczym z okolicznego Leśnictwa (nadleśnictwo Krzeszowice) – panem Krzysztofem. Dzięki jego uprzejmości udostępniono mi kilka drzew na powieszenie wykonanych sztucznych barci. Dziś w godzinach porannych razem z Panem Krzysztofem objechaliśmy kilka lokalizacji i wybrałem drzewa do zawieszenia skrzynek. Leśniczy okazał się być bardzo sympatycznym panem. I oczywiście bardzo pozytywnie podszedł do pomysłu. Generalnie z tego doświadczenia widzę, że Lasy Państwowe są otwarte na taką współpracę z pszczelarzami. Kto nie ma własnej działki, a chciałby rozpocząć przygodę z pszczołami powinien niezwłocznie złapać za telefon i zadzwonić do najbliższego leśnictwa, aby dogadać się co do wystawienia uli w lesie. Będzie to z korzyścią dla wszystkich, a umożliwi to nawet mieszkańcowi bloku posiadanie kilku uli i własnego miodu.

zdj+5Ale wróćmy do Projektu i dzisiejszego dnia. Przed godziną dziesiątą przyjechali do mnie koledzy ze Stowarzyszenia Wolnych Pszczół – Łukasz oraz Marcin – i wspólnie pojechaliśmy w las, żeby porozwieszać skrzynki. Przy pierwszej było najwięcej kłopotu. Nie dość, że teren był chyba najtrudniejszy (trzeba było wnieść skrzynkę, drabinę i trochę sprzętu kawałek pod górę), to jeszcze brakowało nam doświadczenia i organizacji pracy. Z każdą kolejną skrzynką szło lepiej. Łukasz mający sprzęt i trochę doświadczenia wspinaczkowego wchodził na drzewo, montował bloczek do wciągnięcia skrzyni, a potem mocował ją do drzewa. W zasadzie więc wykonał największą i najtrudniejszą część roboty. My z Marcinem przycinaliśmy linki stalowe do montażu skrzynki, wciągaliśmy ją i przygotowywaliśmy wszystko na dole, żeby praca Łukasza szła sprawnie i szybko.

Łącznie powieszenie skrzynek zajęło nam około 5 godzin (a więc średnio godzinę na jedną skrzynkę).
Skrzynki zostały powieszone na orientacyjnej wysokości od 5 do 7 metrów. O ile na początku wydawało mi się, że uda nam się to jakoś zrobić z drabiny, o tyle na miejscu okazało się, że bez sprzętu asekuracyjnego ani rusz. Bardzo dobrze, że Łukasz taki sprzęt ze sobą zabrał, bo zapewne trzeba by było powiesić sztuczne barcie na wysokości maksymalnie 3 – 4 metrów, choćby z uwagi na bezpieczeństwo.

zdj+4Cieszę się, że udało się rozpocząć ten projekt. Był to kawał wykonanej roboty, ale uważam, że ten czas wart był poświęcenia, a wysiłek nie będzie zmarnowany.
Uważam, że dzika populacja pszczół ma bardzo duże znaczenie z bardzo wielu powodów.
Dzięki istnieniu takich miejsc pszczoły mają siedliska, umożliwiające selekcję całkowicie w zgodzie z naturą. Każda rójka, która zagości w tej skrzynce ma szansę nie niepokojona funkcjonować w swoim naturalnym cyklu. Nikt jej nie odbierze miodu, nie będzie tam zaglądał, przestawiał plastrów czy przeszkadzał w jakikolwiek inny sposób.

Dzięki takim dziko żyjącym rodzinom mogę liczyć na to, że całkowicie bez mojego wysiłku w moim rejonie zagości więcej selekcjonowanych trutni nie tylko dla moich młodych matek pszczelich, ale i matek moich sąsiadów, a tym samym populacja odporniejsza na choroby może się łatwiej rozprzestrzeniać.
Z takich rodzin mogą wychodzić rójki (nikt nie będzie rozładowywał nastroju rojowego w tych rodzinach), które mogą wspomóc całą okolicę w świeżą dostawę pszczół.
Wspomagamy przy okazji roślinne ekosystemy leśne zależne od zapylaczy. Niestety lasy w naszym rejonie nie są zbyt bogate w poszycie. Gdzieniegdzie pojawia się jakiś kwiat, ale tak naprawdę jest trochę traw lub zwykła ściółka z liści. Obecność pszczół w samym środku tych ekosystemów może pozwolić (zapewne za wiele, wiele lat – prawdę powiedziawszy być może mówimy o dziesięcioleciach) na rozwój poszycia i flory zależnej od zapylaczy, dając im przewagę nad roślinami wiatropylnymi, czy po prostu zwiększając prawdopodobieństwo zapylenia. To długofalowo może spowodować, że lasy staną się bogatsze, a nawet i na tym skorzystać mogą moje pszczoły “produkcyjne” z pasieki.
Dzięki rozłożeniu skrzynek na większej powierzchni owady zapylające są w stanie dokładniej obsłużyć rozleglejszy teren.

Do wylotków wprowadzaliśmy trochę ziołomiodu z 2014 roku, aby zapach wabił rabusiów
Do wylotków wprowadzaliśmy trochę ziołomiodu z 2014 roku, aby zapach wabił rabusiów

I pewnie jeszcze parę powodów by się znalazło, dlaczego takie skrzynki warto rozwieszać. W każdym razie dla mnie jest to coś, co mogę zrobić dla tych owadów. Nawet jeżeli miałbym na tym w ogóle nie skorzystać (a tak naprawdę uważam, że jest to w moim osobistym długofalowym interesie), to i tak tyle mogę dla nich zrobić. Na tym musi polegać pszczelarstwo naturalne – na zrównoważonym rozwoju i wzajemnych korzyściach. Skoro chcę korzystać z pracy pszczół, to dostaną ode mnie nowe domki.

zdj+7Ktoś powie, że 5 skrzynek niczego nie zmieni… i będzie miał rację. Ale mam nadzieję, że to dopiero początek Projektu “Sztuczna Barć”. Mam nadzieję, że uda mi się kontynuować tą praktykę każdego roku i każdej wiosny zbudować i powiesić od 3 do 5 skrzynek. Dzięki temu za dziesięć lat liczę na obecność w moim rejonie co najmniej od trzydziestu do czterdziestu żyjących na dziko rodzin pszczelich. Rodzin selekcjonujących się samych, puszczających rójki, rozwijających miejscowy ekosystem. Liczę, że może te działania zainspirują innych do podobnych praktyk – do wieszania barci czy właśnie takich “sztucznych barci”, albo chociaż do wynoszenia starych uli do lasu (w uzgodnieniu z Leśnictwem), zamiast je palić. A może Stowarzyszenie rozszerzy podobną działalność na rozleglejszy teren. Przyroda potrzebuje szans.

Ponownie dziękuję Kolegom z “Wolnych Pszczół” za pomoc w przedsięwzięciu. Dziękuję również panu Leśniczemu Krzysztofowi (do którego zapewne w przyszłym roku znów się odezwę).

Tekst pochodzi z bloga PanaTrutnia: http://pantruten.blogspot.com
Opublikowany za zgodą autora.

The post Projekt “Sztuczna Barć” first appeared on Wolne Pszczoły.

]]>