Polskie doświadczenia | Wolne Pszczoły http://wolnepszczoly.netlify.app Stowarzyszenie Pszczelarstwa Naturalnego Wolne Pszczoły Thu, 03 Mar 2022 12:17:57 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=5.8.3 O co chodzi Wolnym Pszczołom? http://wolnepszczoly.netlify.app/o-co-chodzi-wolnym-pszczolom/ Thu, 30 Jan 2020 09:10:33 +0000 http://wolnepszczoly.netlify.app/?p=1999 Przegląd celów statutowych w formie pytań. Otwórzmy raz jeszcze debatę nad zdefiniowaniem PN. Nic nie możemy uznać za dogmat. Wciąż aktualizujmy swoje poglądy. Poszerzmy działalność na inne zbliżone owady. Przemyślmy i dopasujmy selekcję na odporność pszczoły miodnej do swoich możliwości. Zweryfikujmy stanowisko względem puli środków chemicznych. Popularyzujmy polski miód, ale może inaczej?

The post O co chodzi Wolnym Pszczołom? first appeared on Wolne Pszczoły.

]]>
Streszczenie TL;DR 

Przegląd celów statutowych w formie pytań. Otwórzmy raz jeszcze debatę nad zdefiniowaniem PN. Nic nie możemy uznać za dogmat. Wciąż poszerzajmy wiedzę i aktualizujmy swoje poglądy. Zainteresujmy się też pozostałymi zapylaczami. Przemyślmy i dopasujmy selekcję na odporność pszczoły miodnej do swoich możliwości. Zweryfikujmy stanowisko względem puli środków chemicznych. Popularyzujmy polski miód, ale może inaczej?

W ostatnich miesiącach niewiele się dzieje na naszych łamach (czyli przede wszystkim stronach www), ale przecież nie bez przyczyny. Jako organizacja napotkaliśmy (by nie napisać: zderzyliśmy się z) przeszkodę w postaci większej ilości informacji i doświadczenia, które przyjęliśmy i musimy przetrawić. Otworzyło to przed naszymi oczami ogromną połać wiedzy, której jeszcze nie zaabsorbowaliśmy, nie oswoiliśmy. Narodziły się nowe pytania i wciąż nie mamy na nie odpowiedzi. Z jednej strony mamy nasze dotychczasowe plany ujęte regulaminem, który wciąż zachowuje aktualność, z drugiej strony silny spór między postawami „przeć naprzód”, a „zatrzymajmy się i przemyślmy to raz jeszcze”.

Poniżej raczej zadaję pytania, niż daję odpowiedzi. Pragnę zainspirować (nie tylko) członków Stowarzyszenia do ich poszukiwania. Wiosenny zjazd przed nami.

Przegląd celów statutowych

Zerknijmy do regulaminu i rozważmy, co też tam się znajduje. Może to też być przydatne dla osób, które głównie poprzez łącza internetowe śledzą nasze działania i utarczki, ewentualnie czasem z nami sympatyzują.

1) propagowanie zasad pszczelarstwa naturalnego, w tym także przez media;

Myślę, że sprawa wygląda klarownie i przejrzyście. Mamy forum specjalnie do tego powołane, aby dzielić włos na czworo i zastanawiać się, czym w rzeczywistości jest – lub powinno być – pszczelarstwo „naturalne”. Tak czy owak, jakie by ono nie było, jeżeli ktoś uważa, że je właśnie uprawia, to my stoimy po jego stronie. A w szczegółach się dogadamy, kiedy pojawi się wzajemna otwartość i zaufanie. Wymienimy się wówczas poglądami i może się wzajem czegoś nauczymy. Tak to sobie przynajmniej wyobrażam.

2) wspieranie pszczelarstwa naturalnego, w tym w szczególności bezramkowego, bezwęzowego, małokomórkowego;

Tutaj mamy doprecyzowanie skierowane w stronę definicji pszczelarstwa właśnie „naturalnego”, które wynikło z poprzednich dyskusji i ustaleń podjętych już lata temu. Uważam, że temat ten należy otworzyć (o ile został zamknięty) i w naszych forumowych debatach więcej uwagi poświęcić kwestiom puli metod, które uważamy za „pszczelarstwo naturalne”.

Postawmy sprawę jasno: pszczelarstwo w formie, jaką znamy współcześnie, jest formą rolnictwa. I reguły rolnictwa winny pszczelarstwem rządzić. Jeżeli pszczelarz uwagę swoją kieruje na liczenie słoików z miodem, które udało mu się wyprodukować (tzn. miód wyprodukowały pszczoły, ale produkt z całą otoczką, nadający się do sprzedaży, jest jego autorstwa), to nie jest on żadnym przyrodoznawcą, ani obrońcą środowiska naturalnego (dzikiego?), nie wspiera żadnego pszczelarstwa naturalnego – jego pasieką rządzi rachunek ekonomiczny. I nie ma w tym nic złego, to przecież fajna zabawa. Jeżeli zatem chcemy uczestniczyć w ewolucji metod pasiecznych, aby stały się bardziej przyjazne środowisku naturalnemu (dzikiemu?), powinniśmy uznać to za osobny i ważny wątek dyskusji o celach i metodach pszczelarstwa nowoczesnego, opartego o współczesne uwarunkowania rynkowe, społeczne i kulturowe. Na przykład nie możemy raz na zawsze uznać środków tzw. „twardej, ciężkiej chemii” za zło ostateczne, i skazać ich na wyparcie z naszej szlachetnej, „proekologicznej” świadomości, bo są be i koniec. Musimy wciąż być ich świadomi i rozwijać nasze poznanie czytając artykuły prasy naukowej, które się z ich tematem wiążą. Jeżeli Stowarzyszenie ma zajmować poważne stanowisko w tej sprawie, po pierwsze musi być ono dobrze podparte informacją – musimy o tym wiedzieć więcej od naszych potencjalnych adwersarzy. To samo dotyczy kwestii węzy małokomórkowej, ograniczenia lub unikania stosowania węzy, jakiej węzy, z jakiego źródła itp.

Żadnej tezy, czy to chwilowo „udowodnionej naukowo”, czy też przyklepanej dobrymi życzeniami „naturalsów”, nie możemy uznać raz na zawsze za dogmat.

Powinniśmy dokończyć naszą debatę w kwestii „niestandardowych” metod pasiecznych: nie stosowania ramek, używania uli typu kószka, kłoda, paka, ule snozowe oraz ich rozliczne mieszanki i warianty. Trzeba zdefiniować nowy podział wewnątrz puli metod i celów pszczelarskich – bo tego dotyczy właśnie stosowanie uli „niestandardowych”. Dzięki temu będziemy mogli zaproponować pszczelarzom-hobbystom, aby jeszcze raz przemyśleli, po co i dlaczego właściwie prowadzą swoją małą pasiekę. Może są w stanie, nie ryzykując nadmiernie, nie poświęcając się zbytnio, dołożyć małą, malutką cegiełkę do sprawy poprawy warunków środowiskowych w swojej okolicy? Ten temat zasługuje moim zdaniem na osobny tekst. Musimy mieć argumenty.

3) popularyzowanie zasad ochrony środowiska, a także bioróżnorodności, w tym zwłaszcza wśród owadów zapylających i w samym gatunku pszczoły miodnej;

Być może powinniśmy nieco przedefiniować nasze postawy, cele i metody. Nagromadzona w ostatnich latach wiedza wyświetla nam sprawy w taki oto sposób:

  • Pszczole miodnej jako takiej nic na świecie ani w Polsce nie grozi. Przybywa jej (w obu obszarach), a nie ubywa. Atakujące ją choroby nie przyczyniają się do trwałego spadku liczebności pszczelich gniazd w obszarach, w których podlegają mniej lub więcej ścisłej ewidencji – czyli w pasiekach.

  • Za to mamy pole, które rozważaliśmy dosyć rzadko, a nierzadko wcale: dzikie pszczoły, żyjące w dziuplach, dziurach i komyszach. Niektórzy przecież nawet uważają, że ich w ogóle już nie ma! Może powinniśmy więcej uwagi skierować na to zagadnienie, ustalić jakieś wspólne zdanie w tej materii?

  • Owady zapylające – temat, któremu dotychczas poświęcaliśmy mało uwagi. Nasze łamy (i strony) powinny się otworzyć na pasjonatów tego zagadnienia. Bo to te dzikie zapylacze, pszczoły samotnice, trzmiele, przeróżne muchy i muchówki, a nawet osy i szerszenie, tracą dziś najszybciej potencjalne siedliska i tereny lęgowe. Jeżeli w ogóle można odczuwać zagrożenie dla środowiska naturalnego w tak zmienionych przez człowieka obszarach jak pola i lasy Europy Środkowej (niektórzy myślą, że Wschodniej, a inni kompromisowo – Środkowo-Wschodniej), to raczej dotyczy to tych dzikich owadów o niejasnej przydatności dla gospodarki człowieka, niż dla dość dobrze usadowionych w naszym społeczeństwie pszczół miodnych. Jednocześnie nie od rzeczy byłoby wspomnieć, że także w gospodarce rolnej coraz większe znaczenie zyskują inne gatunki zapylaczy, np. pszczoły murarki, lub trzmiele.

  • Kwestie siedlisk dla dzikich owadów: co może pomóc, a co ma niewielkie, lub zgoła żadne znaczenie. Dostępność pokarmu i zagrożenia pochodzące od człowieka. Jak może pomóc rolnik, jak leśnik, a jak miejski pasjonat? Temat ten (jak i poprzedni powyżej) trudno wyczerpać w kilku zdaniach, a samo wspomnienie o nim na naszych łamach (i stronach) moim zdaniem znacząco podniesie wielu ludziom poziom świadomości o rzeczywistym stanie środowiska, naturalnego czy jakiegokolwiek innego, w którym mieszkamy.

W dyskusjach forumowych (i w okolicach) pojawiają się wątki, które przekonują mnie, że zarówno członkowie jak i sympatycy Stowarzyszenia czują oddanie sprawie ochrony środowiska. Pomimo, że nierzadko mają swoje własne wyobrażenie, z czym to się je. Czy jako Stowarzyszenie powinniśmy znaleźć jakiś konsens w tej materii? Jeżeli tak, najlepiej, gdyby była nim prawda, lub coś w jej okolicach.

4) wspieranie selekcji pszczoły odpornej na choroby i pasożyty, a zwłaszcza na roztocze Varroa destructor;

Moim zdaniem na tym polu osiągnęliśmy wiele, ale też wiele straciliśmy: pojawili się pszczelarze, którzy osiągnęli większy lub mniejszy, ale jednak, sukces w samodzielnej hodowli pszczół o większej zdolności przetrwania, bez konieczności stałego leczenia.

Okazało się jednak, że to wcale nie takie proste, jak się wydawało na początku: wiele warunków musi się zejść, aby mogło się udać, a nie każdy nimi dysponuje.

W tym samym czasie inni zachwiali się w tych usiłowaniach, lub doszli do wniosku, że to zbyt wielki dla nich ciężar. Innymi słowy: uznali, że nie do końca po to zajęli się pszczelarstwem i chcą wrócić do zajęć, które bardziej im się podobają. Hodowla pszczół bez leczenia moim zdaniem jest zabawą dla zaawansowanych. Raczej nie stanie się to powszechną propozycją dla zwykłych pszczelarzy – a zatem nie będzie miało szansy dużo zmienić. Ciężar, jaki nakłada na barki (poważne ryzyko utraty zaangażowanych pni plus logistyka, więcej pracy), jest zbyt wielki. Czy istnieje jakaś alternatywna propozycja? Mniej bohaterska, za to bliższa życiu szarego człowieka?

Moim zdaniem, jeżeli ktoś nie ma zamiaru utrzymywać dużej pasieki (w kontekście polskiej praktyki administracyjnej, czyli powyżej 80 pni, a w rzeczywistości odpowiednio licznej, zgodnie z lokalnymi warunkami), tak naprawdę niewiele mu przyjdzie z zabawy w selekcjonera. Oczywiście: jeżeli ma ochotę się bawić, kto mu zabroni? Może się uda? A może w swojej okolicy zna kilku takich zapaleńców i razem tworzą całkiem sporą pulę pni poddanych selekcji? Wtedy to może mieć dużo sensu. Ze wszech miar popieramy. Ale jeżeli woli ostrożnie i powolutku? Wówczas powinien od nas otrzymać jasny przekaz, konkretną propozycję:

  • po pierwsze spróbuj wychowywać własne matki, dobierane zawsze z najlepszych pni. Najlepszych według Twoich kryteriów, ale nasza propozycja brzmi: badaj porażenie roztoczem Varroa destructor i na tej podstawie promuj te rodziny, które wykazują się najmniejszą liczbą pasożytów. Naucz się rozpoznawać rodziny pełne wigoru i te właśnie promuj.

  • po drugie, jeżeli nie chcesz produkować własnych matek, już samo domaganie się pszczół hodowanych pod kątem odporności na choroby będzie miało wpływ na zawodowych hodowców i powielaczy matek pszczelich. Niewielki, ale zawsze.

  • po trzecie, jeżeli chcesz prowadzić poważną hodowlę w kierunku odporności, to nie zapomnij porządnie się dokształcić. Mamy kontakty z ludźmi, którzy się tym zajmują, zapytaj ich o zdanie. Bo to ciężka przeprawa, w której biorą udział także Twoje zwierzęta, a nie tylko Ty. I nigdzie nie jest powiedziane, że musi się udać. Ale masz nasze wsparcie, na ile to tylko możliwe w naszych warunkach.

    Innymi słowy: chwalimy każdą cegiełkę, jaką pszczelarz zechce dołożyć do tego budynku. Nawet najmniejszą.

5) popularyzowanie wśród pszczelarzy potrzeby odejścia od stałego wspomagania lekami chemicznymi pasiek;

Niektóre zagadnienia poruszyłem wyżej. Myślę, że nie ma powodu rezygnować z tego punktu, choć może warto by go przeredagować – ale to temat na dyskusję w gronie członków Stowarzyszenia. Z całą pewnością kwestia chemizacji pszczół (a zatem i miodu, co martwi wielu jego odbiorców, a przed innymi się to ukrywa) wciąż zajmuje poważne miejsce w naszych, i nie tylko naszych, rozważaniach. Jednak coraz lepiej widać, że jest to problem bardzo złożony, a hasło „po prostu nie lecz” nie stanowi interesującej propozycji dla pszczelarzy. Jeżeli mamy być pragmatyczni, co możemy zatem zaoferować w zamian?

Moim zdaniem powinniśmy zająć jasne stanowisko względem metod z puli tak zwanego „pszczelarstwa naturalnego”. Naszym zadaniem ma być danie pszczelarzom wyboru: decyzja ma należeć do nich. A my w ramach naszego potencjału i osobistych zainteresowań możemy propagować stosowanie środków, które o ile wciąż są szkodliwe i niosą ryzyko zarówno dla pszczół jak i pszczelarza, to przecież praktycznie żadne dla klienta na nasze miody – a to już moim zdaniem stanowi poważny (powtarzam: poważny) krok naprzód w debacie i w praktyce. Z całej grupy ryzyk eliminujemy jedno, nie wpływając istotnie na pozostałe – całkiem nieźle. O jedno ryzyko mniej. W tym samym czasie nie zapominamy, że jest to tylko jeden z sześciu celów, jakie Stowarzyszenie przed sobą postawiło.

6) popularyzowanie polskiego miodu i innych produktów pszczelich, zwłaszcza pochodzących z pasiek nieskażonych przez chemiczne metody leczenia chorób pszczelich.

To chyba oczywiste: swoje chwalimy, cudzego nie znamy. Dajemy potencjalnym klientom wybór, jaki produkt chcą nabyć. I to na poziomie bardziej merytorycznym, niż po prostu sprzedawanie „stylu życia”, jaki kryje się za miodem, woskiem, pyłkiem i propolisem.

Właściwie to popierałbym pójście pod prąd „głównego nurtu” propagowania produktów pszczelich:

  • Miód kiedyś, owszem, w dawnych czasach, mógł być uznany za eliksir zdrowia. Ludziom groziła śmierć głodowa, trzeba się było urodzić w naprawdę bogatej rodzinie, aby zetknąć się z groźbą otyłości i płynących z niej konsekwencji. Ciało chronicznie niedożywione rzeczywiście mogło odczuwać niemal natychmiastowy przypływ energii po łyknięciu takiej bomby z cukrów prostych i witamin, a po kilku tygodniach regularnego zażywania łyżki miodu dziennie mogło pozbyć się różnorakich dolegliwości. Dziś z pewnością nie będzie to miało miejsca: jesteśmy bardzo dobrze odżywieni, zdrowi, a czasem nawet wysportowani. Naszym problemem jest raczej nadmiar nagromadzonej energii (w postaci tkanki tłuszczowej), niż jej brak. W rzeczywistości miodu już nie potrzebujemy. Stał się towarem luksusowym, smaczniejszym słodzikiem (kwestia gustu), elegancką przyprawą, zaprawą, ewentualnie objawem zamożności. Odsetka zainteresowanych klientów ciągle maleje z powodu rosnącej w społeczeństwie popularności różnych alergii.

  • Podobnie rzeczy się mają z pyłkiem.

  • Propolis wciąż dobrze się trzyma jako uniwersalny, łagodny antyseptyk o szerokim spektrum działania. Kto miał problem z grzybicą, źle gojącą się raną, ten potwierdzi, że czasem łatwiej zastosować propolis, niż biegać po lekarzach i gromadzić przeróżne substancje, które mają zaradzić każda innemu problemowi, lub skutkom ubocznym po zwalczaniu problemów.

  • Jeżeli chodzi o zastosowania dla wosku, to współczesne syntetyki pełnią jego rolę co najmniej tak samo dobrze – z zastrzeżeniem podobnym, co dla propolisu. Jednak świeczka z wosku pszczelego to raczej szpan niż rzeczywista potrzeba. Kto zresztą dziś używa stale świeczek? Luksusowe i domowego wyrobu kosmetyki to wciąż rodząca się gałąź gospodarki, dla której polskiego wosku i tak zawsze będzie za mało – wymogi hobbystów co do jego czystości, „organiczności” i „naturalności” są dla polskich pszczelarzy używających powszechnie amitrazy zbyt surowe. Trzeba będzie i tak importować z Afryki.

Czyli pszczelarstwo współczesne znajduje się na rozdrożu. Ratuje je wysoka stopa życiowa społeczeństwa, gdzie wielu może sobie pozwolić na słodzenie miodem zamiast cukrem, ewentualnie uprawianie tzw. „zdrowego trybu życia”, czyli np. mycie podłóg octem zamiast chemią domową oraz uprawianie innych tego typu „dziwactw”. Jak w tym powinny się znaleźć Wolne Pszczoły?

No właśnie tak. Powinniśmy propagować „zdrowe” metody pszczelarskie, ale jednocześnie nie unikać prawdy, która wciąż się zmienia (niestety), bo zależy od ostatnich osiągnięć naukowych.

Jednocześnie powinniśmy stać się ofertą dla wschodzącej grupy pszczelarzy nowego typu. Dla nich sukces nie mierzy się wyłącznie tonami zebranego miodu, choć ten przecież również jest ważny. Ale pasjonuje ich proces chowu (a czasem i hodowli) pszczół we wszystkich jego aspektach, od stolarki pasiecznej, po zaawansowane problemy genetyczne. To już nie tylko odpowiedniki wędkarzy, dla których liczy się wyłącznie „taaakaa ryybaa”, ale też tacy, którym chodzi po prostu o spędzenie chwili na świeżym powietrzu. To także tacy akwaryści poświęcający czas na upiększanie akwariów, krzyżowanie swojego przychówku, wynalazki techniczne… To pszczelarze, którzy chcą uprawiać swoje hobby w niecodziennych miejscach i na swoich warunkach. To pasjonaci, ale bardziej w typie hobbystów niż rolników.

Czyli wciąż powinniśmy aktualizować swój pogląd i nie obawiać się, że w jakiś sposób zaszkodzi to misji Stowarzyszenia. Nie ma powodu przekonywać innych, aby podejmowali decyzje, których przy odpowiednim poziomie wykształcenia nigdy by nie podjęli – przeciwnie, powinniśmy uświadamiać, że niektóre pomysły są ciekawe, interesujące, ale jednocześnie czasem ryzykowne? Być może założone cele niemożliwe do realizacji. Co z tego? Przecież nie o to chodzi, by złowić króliczka. Ostatecznie chodzi nam o to, aby się dobrze bawić, a przy okazji uczynić coś pożytecznego dla innych.

Krzysztof Smirnow (aktualny Przedstawiciel Stowarzyszenia PN Wolne Pszczoły)

The post O co chodzi Wolnym Pszczołom? first appeared on Wolne Pszczoły.

]]>
IX Zjazd Stowarzyszenia “Wolne Pszczoły” czyli sprawy formalne http://wolnepszczoly.netlify.app/ix-zjazd-stowarzyszenia-wolne-pszczoly-czyli-sprawy-formalne/ Wed, 17 Apr 2019 18:42:10 +0000 http://wolnepszczoly.netlify.app/?p=1840 IX Zjazd Stowarzyszenia “Wolne Pszczoły” odbył się w dniach 15-16 marca 2019 w miejscowości Budy Grabskie, w ośrodku “Grabskie Sioło”. Miał on charakter zamknięty, bez uczestników spoza Stowarzyszenia. Było to spotkanie ściśle celowe, dla załatwienia spraw formalnych. Mamy nadzieję, że następny Zjazd zorganizujemy w formule otwartej i już teraz zapraszamy chętnych do uczestnictwa. Piątek wieczór […]

The post IX Zjazd Stowarzyszenia “Wolne Pszczoły” czyli sprawy formalne first appeared on Wolne Pszczoły.

]]>
IX Zjazd Stowarzyszenia “Wolne Pszczoły” odbył się w dniach 15-16 marca 2019 w miejscowości Budy Grabskie, w ośrodku “Grabskie Sioło”. Miał on charakter zamknięty, bez uczestników spoza Stowarzyszenia. Było to spotkanie ściśle celowe, dla załatwienia spraw formalnych. Mamy nadzieję, że następny Zjazd zorganizujemy w formule otwartej i już teraz zapraszamy chętnych do uczestnictwa.

Piątek wieczór jak zwykle w miłej atmosferze zjedliśmy kolację, a później spędziliśmy czas na pogaduszkach o pszczołach. Następnego dnia zaraz po pysznym śniadaniu czekało na nas Walne Zgromadzenie członków Stowarzyszenia Pszczelarstwa Naturalnego “Wolne Pszczoły”.

Szybko zatwierdziliśmy formalne sprawozdania Stowarzyszenia i zajęliśmy się najpierw sprawami najpilniejszymi.

Wobec powstania w ostatnich miesiącach nowej organizacji promującej pszczelarstwo uprawiane całkowicie bez stosowania jakichkolwiek środków do tak zwanego “leczenia”, koordynator Projektu “Fort Knox” zainicjował wydzielenie go z spod skrzydeł Stowarzyszenia. Jednym z powodów była chęć otwarcia przedsięwzięcia na szersze grono potencjalnych uczestników, którzy nie byliby członkami Stowarzyszenia “Wolne Pszczoły”, a chcieliby w nim przyjąć udział. Była to propozycja kontrowersyjna i wzbudziła wiele emocji w czasie dyskusji. Ostatecznie Stowarzyszenie w głosowaniu zdecydowało usamodzielnić Projekt i przekazać jego uczestnikom zbudowaną markę oraz swobodę podejmowania dalszych decyzji odnośnie kierunków rozwoju. Trzymamy kciuki za dalsze postępy “Fortu Knox” i będziemy o nim informować.

Skończyła się kadencja dotychczasowego Zarządu. Zmieniony został regulamin i sprowadzono Zarząd do jednoosobowej funkcji Przedstawiciela, na którego ponownie został wybrany Krzysztof Smirnow. Praca papierkowa w toku, formalności dokończymy na następnym Walnym Zgromadzeniu.

Dziękujemy poprzednim członkom Zarządu za ich pracę i zaangażowanie.

Koordynator wydania aperiodyku “Wolnopszczelarstwo”, Jakub Jaroński, podsumował udane przedsięwzięcie i zdał projekt. Dziękujemy za jego pracę, jak również całemu zespołowi redakcyjnemu. Wydawanie czasopisma było trudnym, ale jednocześnie inspirującym i bardzo pouczającym procesem. Ustaliliśmy też, że musimy dokończyć produkcję krótkiego filmu promocyjnego, nad którym prace rozpoczęliśmy jeszcze półtora roku temu.

W dalszym toku obrad podsumowaliśmy pozostałe sprawy oraz rozmawialiśmy o innych przedsięwzięciach wartych rozważenia. O niektórych będzie można przeczytać już wkrótce na naszej stronie. Nawał spraw ledwo pozwolił nam zdążyć na obiad, część tematów mogłaby zostać jeszcze pogłębiona, jednak zdecydowaliśmy się zrobić to na forum i pozwolić chętnym działać.

Po wyjątkowo smacznym i obfitym obiedzie powoli rozjechaliśmy się z powrotem do domów. To był krótki, acz obfity w pomysły i emocje zjazd. Krótsza jego forma, bo zaledwie 24h, pozwoliła dołączyć większej liczbie członków stowarzyszenia bez znacznego rozbijania ich prywatnych planów, lecz większość z nas czuła niedosyt. Niemniej taka forma zjazdu również się sprawdziła.

Do zobaczenia na następnym zjeździe!

The post IX Zjazd Stowarzyszenia “Wolne Pszczoły” czyli sprawy formalne first appeared on Wolne Pszczoły.

]]>
Aperiodyczny biuletyn naszego Stowarzyszenia „Wolnopszczelarstwo”, numer pierwszy http://wolnepszczoly.netlify.app/aperiodyczny-biuletyn-naszego-stowarzyszenia-wolnopszczelarstwo-numer-pierwszy/ Tue, 19 Mar 2019 20:10:35 +0000 http://wolnepszczoly.netlify.app/?p=1825 Z ogromną satysfakcją oddajemy w Państwa ręce pierwszy numer „Wolnopszczelarstwa”, bezpłatnego biuletynu Stowarzyszenia Pszczelarstwa Naturalnego Wolne Pszczoły. Wydając pismo chcieliśmy uporządkować wybrane artykuły z naszej strony internetowej w trochę innej postaci, a przede wszystkim docenić wartość słowa pisanego w formie tradycyjnej, a zarazem poszerzyć grono odbiorców, którzy nie dotarli do tekstów ukazujących się w formie […]

The post Aperiodyczny biuletyn naszego Stowarzyszenia „Wolnopszczelarstwo”, numer pierwszy first appeared on Wolne Pszczoły.

]]>
Z ogromną satysfakcją oddajemy w Państwa ręce pierwszy numer „Wolnopszczelarstwa”, bezpłatnego biuletynu Stowarzyszenia Pszczelarstwa Naturalnego Wolne Pszczoły.

Wydając pismo chcieliśmy uporządkować wybrane artykuły z naszej strony internetowej w trochę innej postaci, a przede wszystkim docenić wartość słowa pisanego w formie tradycyjnej, a zarazem poszerzyć grono odbiorców, którzy nie dotarli do tekstów ukazujących się w formie elektronicznej, w zasobach internetowych Stowarzyszenia. Dlatego biuletyn ukazał się też w limitowanej wersji papierowej.

Na treść pierwszego numeru składa się krótki opis historii i działalności „Wolnych Pszczół”, a także wybór artykułów, które dotychczas ukazały się na naszej stronie internetowej. Dominują tłumaczenia anglojęzycznych tekstów autorstwa pszczelarzy praktyków, którzy od wielu lat prowadzą swoje pasieki nie stosując żadnych „leków” ani substancji chemicznych służących do zwalczania pszczelich chorób i pasożytów. Nie widzimy powodu, dla którego nie moglibyśmy się posiłkować wiedzą i doświadczeniem starszych stażem kolegów zza granicy, w tym z drugiego brzegu Wielkiej Wody. Na tłumaczenia składają się zatem artykuły wykładowcy i hodowcy matek pszczelich – Michaela Busha; wybitnego pszczelarza zawodowego – Kirka Webstera; oraz artysty, muzyka, pisarza, a wreszcie pszczelarza hobbysty – Charlesa Martina Simona. Nasze polskie podwórko dopiero raczkuje w takich formach uprawiania pszczelarstwa, gromadzimy doświadczenia i wiedzę. Jesteśmy jednak przekonani, że w kolejnych numerach Biuletynu znajdzie się więcej tekstów rodzimego pochodzenia.

Zapraszamy też do lektury wywiadu z jednym z największych polskich autorytetów z dziedziny pszczelnictwa, profesorem Jerzym Woyke, który zdecydował się na rozmowę z nami o pszczołach i pszczelarstwie, w tym również o tych jego aspektach, które interesują nas najbardziej. Za co niniejszym jeszcze raz Profesorowi dziękujemy!

W numerze nie mogło również zabraknąć artykułów autorstwa członków naszego Stowarzyszenia. Znalazł się tu zatem opis „Fortu Knox”, flagowego projektu „Wolnych Pszczół”, o którym pisze bloger i propagator pszczelarstwa naturalnego Bartłomiej Maleta oraz tekst Krzysztofa Smirnowa o łapaniu rojów.

Na koniec chcemy wyjaśnić, że nasz Biuletyn zamierzamy wydawać jako aperiodyk, a więc będzie się on ukazywał w nieregularnych odstępach czasowych. Mamy jednak nadzieję, że kolejny numer ukaże się niebawem.

Serdecznie zapraszamy do lektury

Redakcja

„Wolnopszczelarstwo” w PDF

Post scriptum: Na cele edukacyjne posiadamy dla chętnych ograniczoną ilość nakładu wersji papierowej. Jeżeli ktoś z szanownych czytelników ma ochotę wejść w jego posiadanie, poprosimy aby napisał na adres elektroniczny redakcji wraz opisaniem planu edukacyjnego i celów jakie zamierza w ten sposób realizować.

The post Aperiodyczny biuletyn naszego Stowarzyszenia „Wolnopszczelarstwo”, numer pierwszy first appeared on Wolne Pszczoły.

]]>
Droga środka do pasieki bez leczenia. http://wolnepszczoly.netlify.app/droga-srodka-do-pasieki-bez-leczenia/ Thu, 08 Nov 2018 07:47:31 +0000 http://wolnepszczoly.netlify.app/?p=1731 Wiele dyskusji odbyło się w naszym małym środowisku zrzeszonych w Stowarzyszeniu Pszczelarstwa Naturalnego „Wolne Pszczoły”, do którego miałem zaszczyt przystąpić kilka lat temu. To fascynujące, z jakim zaangażowaniem pozwalaliśmy ścierać się różnym koncepcjom, cały czas mając w pamięci, że przecież każdy z nas jest na swojej pasiece jedynym szefem, który sam wyznacza jej reguły (oczywiście […]

The post Droga środka do pasieki bez leczenia. first appeared on Wolne Pszczoły.

]]>
Wiele dyskusji odbyło się w naszym małym środowisku zrzeszonych w Stowarzyszeniu Pszczelarstwa Naturalnego „Wolne Pszczoły”, do którego miałem zaszczyt przystąpić kilka lat temu. To fascynujące, z jakim zaangażowaniem pozwalaliśmy ścierać się różnym koncepcjom, cały czas mając w pamięci, że przecież każdy z nas jest na swojej pasiece jedynym szefem, który sam wyznacza jej reguły (oczywiście tylko w takim zakresie, na ile pozwala na to sama natura i pszczoły) i tak naprawdę to nikomu nic do tego. Z dyskusji, prowadzonych na zjazdach, poprzez pocztę elektroniczną, wreszcie na samym forum, wyłoniło się w miarę łatwe do przewidzenia spektrum poglądów na to, jaką drogą należy dążyć do pasieki, w której nie zachodzi potrzeba nieustannego leczenia pszczół.

W jednym w zasadzie byliśmy zgodni: podstawą selekcji pszczół pod kątem zdolności przeżycia jest ostateczny egzamin z przetrwania zwany też Testem Bonda.

Test Bonda (żyj i pozwól umrzeć)

W całkowicie nieuprawnionym uproszczeniu, propagowanym przez zdecydowanych przeciwników, polega on na pozostawieniu pszczół samym sobie, aby umarły. W rzeczywistości Test Bonda polega na skalkulowaniu maksymalnej możliwej presji selekcyjnej w jednym zaledwie aspekcie, tj. leczenia rodzin pszczelich. Wszelkie inne zabiegi pszczelarskie wykonuje się wedle potrzeby i zgodnie z najlepszą wiedzą i sztuką oraz wybraną metodą chowu. Zatem nie polega to po prostu na porzuceniu pszczół, tylko w zasadzie na uprawianiu pszczelarstwa jak w czasach przed nadejściem warrozy. A nawet więcej, gdyż od realizujących Test Bonda oczekuje się też przeprowadzenia skutecznej selekcji rodzin, które w kolejnych pokoleniach radzą sobie coraz lepiej. Oczywiście taki dobór dotyczy wyłącznie pszczół, które bez wspomagania farmaceutykami przeżyły trudny okres bezczerwiowy (u nas: zima). Oczekuje się, że pszczelarz wykaże się wiedzą i umiejętnościami, dzięki którym będzie mógł z najwyższą możliwą pewnością stwierdzić, że selekcjonuje rodziny wedle ich zdolności przetrwania, dzięki czemu uzyskuje w tym zakresie coraz lepsze wyniki. W każdym kolejnym etapie Testu Bonda należy ćwiczenie powtórzyć, tzn. pobrać materiał zarodowy od najzdrowszych rodzin i podać do rodzin z problemami, aby pomnożyć obiecujące, a zlikwidować marne geny. Następnie pszczelarz musi wykonać pracę w postaci odtworzenia liczebności pasieki, aby do kolejnego cyklu selekcji przystąpiło możliwie dużo nowych (i starych) rodzin. Bo ich liczebność stanowi jeden z kluczowych elementów procesu selekcji.

Jeżeli śmiertelność w pasiece przekracza trzecią część populacji, co jest praktycznie pewne na początkowym etapie, należy wdrożyć metody pozwalające na szybkie odbudowanie stanu, aby w następnym roku móc kontynuować selekcję.

Model Ekspansji

Etap odtwarzania populacji można rozwinąć do maksymalnego namnożenia rodzin pszczelich, co nazywane jest Modelem Ekspansji. Proponuje się w nim, aby pszczelarz odpuścił walkę o miód (choćby częściowo), a poszukał granic swoich możliwości zarządzania pasieką i postarał się posłać do zimowli więcej rodzin, niż jest w stanie normalnie obsługiwać. Przecież i tak pewna ich odsetka nie przetrwa do wiosny. Ale im więcej zazimujemy, tym większy potencjał uzyskamy na wiosnę. To nie są żadne dla pszczelarza arkana.

W ten sposób przyspiesza się tak zwane wąskie gardło, przez które niejako przepycha się możliwie liczne rodziny pszczele, aby jak najszybciej i najskuteczniej dorobić się genów radzących sobie z chorobami. Rodzinom, które zachorują śmiertelnie, pozwala się odejść do Krainy Wiecznych Pożytków. Prezentują właściwości zbędne dla danego terenu, pasieki i metod pszczelarskich.

* * *

Zatem Test Bonda niesłusznie nazywa się barbarzyńskim. Nie oznacza on bowiem torturowania pszczół, czerpania okrutnej radości z ich cierpień, ani nawet ich porzucania na pewną śmierć. Jest on brutalny, ale nie bardziej niż sama natura. Pszczelarz świadomie zajmuje w nim pozycję selekcjonera pozytywnego, selekcję negatywną pozostawiając chorobom pszczół – i tylko im. A w zasadzie w dzisiejszych czasach przede wszystkim jednej chorobie – warrozie.

Przypomnijmy, że przed pojawieniem się roztocza Varroa destructor, zwanego też przez językowych purystów dość trafnie dręczem pszczelim, większość pszczelarzy w Polsce nieustannie, rok po roku, stosowała Test Bonda na swoich pszczołach. Dotyczyło to przynajmniej tych, którzy polegali na matkach pszczelich własnego wychowu. Pozostali liczyli na to, że stosowny Test Bonda prowadzi się stale w pasiekach hodowlanych. Śmiertelność pszczół utrzymywała się widocznie na akceptowalnym poziomie, skoro nikomu to specjalnie nie przeszkadzało i nie podnosił głosu z pozycji moralnej wyższości (a to że ktoś dręczy pszczoły, a to że barbarzyńca). Warroza jednak zmieniła obraz sytuacji. W końcu nie wystarczy dziś uczciwie zakarmić pszczoły na zimę, aby wiosną cieszyć się przeżywalnością bliską 100%. A ciągle chcemy taką utrzymywać. Dziś nie ma tak łatwo. Czasy się zmieniły, chęci pozostały. Więcej na ten temat w przypisach końcowych *).

Wszystko albo nic

Wracajmy do krótkiego przeglądu opcji prowadzenia pasieki. Dotychczas, także w oficjalnym przekazie naszego Stowarzyszenia, dominował pogląd, że należy niezwłocznie odstawić wszelkie leki i zrealizować Test Bonda na całej pasiece. Jest to podejście, można tak to nazwać, radykalne, ale jednocześnie potencjalnie pozwalające najszybciej dotrzeć do celu w postaci pszczół nie wymagających leczenia. Już w pierwszych kilku zimach nastąpi gwałtowna selekcja poprzez wymieranie znacznej (większej) części pasieki. Umiejętny pszczelarz jednak w ciągu następnych lat zdoła, już na bazie rodzin, które w kolejnych pokoleniach wykazały się zdolnością przetrwania, odbudować populację i dalej ją utrzymywać poprzez kolejne fale Zapaści i Ozdrowienia (http://wolnepszczoly.netlify.app/zapasc-i-ozdrowienie/), które są nieuniknione, bo naturalne.

Obserwacje, jak sobie z tym radzą znacznie ode mnie doświadczeńsi, pokazują, że to naprawdę skuteczna, choć przecież bardzo bolesna metoda. Ale jej efekty dają się spostrzec już w trzecim sezonie pełnego wdrożenia Testu Bonda na całej pasiece.

Gdzieś w dyskusjach umknęły nam chyba te istotne aspekty selekcji, gdy debatowaliśmy na temat potencjalnej szkodliwości syropów i w ogóle podkarmiania pszczół, problemu materiału, z jakiego wykonany jest ul, czy stosować węzę, a jeżeli tak, to jaką… Ostatecznie wobec potencjalnego osypania się całej (lub prawie całej) pasieki, te problemy przecież wydają się miałkie i błache. Test Bonda, jak podał jego autor, zakłada, że dbamy o pszczoły zgodnie z najlepszą praktyką pszczelarską stosowaną na naszym terenie. Tylko nie leczymy.

Przebijają się zatem tutaj dwie obserwacje co do niezbędnych umiejętności, jakie trzeba posiąść, aby w miarę bezpieczenie przebrnąć przez aż tak wąskie gardło i zastosować najszybszą i najbardziej radykalną z metod. Trzecia nie była podawana zbyt często, ale zapamiętałem, że również jest ważna. Czyli poniżej będzie także o niej.

Po pierwsze trzeba umieć szybko i skutecznie, na bazie pozostałych rodzin, odbudować stan liczebny pasieki. To oznacza też odpowiednie przygotowanie w postaci zapasów sprzętu oraz opracowanej logistyki prac. Mało rodzin zdolnych zbudować wystarczającą siłę do podziałów oznacza mały margines błędu, a wysokie wymagania. Oczywiście, gros pracy wykonają same pszczoły, ale będzie im znacznie łatwiej, jeżeli pszczelarz nie będzie im przeszkadzał. A przecież może też wydatnie pomóc.

Po drugie trzeba dysponować możliwie obiecującym materiałem na starcie. Czyli pszczołami, które przez kilka pokoleń unasienniały się z lokalnymi trutniami, jakie by one nie były. Które przetrwały też na miejscu kilka zim i już wiedzą, kiedy ma przyjść nektar i pyłek, a kiedy trzeba się zwinąć w kłąb i czekać na lepsze czasy.

Po trzecie trzeba mieć więcej pni. Nie da się prowadzić selekcji na kilku rodzinach. Toż projekt Fort Knox powstał między innymi dlatego, aby mali, ogródkowi pszczelarze mogli przyłączyć się do poszukiwania pszczół zdolnych do przetrwania – ale ich wysiłki samotnie nic nie znaczą, dopiero w kupie siła, że zacytuję najpopularniejsze hasło pszczół. W innym wypadku trzeba się zdobyć na wysiłek i utrzymywać pasiekę składającą się z co najmniej kilkudziesięciu pni. A i to może nie wystarczyć, bo wiele zależy od terenu, na którym trzymamy pszczoły, dostępnej bazy pożytkowej oraz napszczelenia.

Co właściwie można by wymienić jako obserwację i czwarty warunek sukcesu.

Po piąte, choć być może najważniejsze, uważam, że trzeba zdobyć niezbędną wiedzę, umiejętności i zaplecze techniczne, aby skutecznie selekcjonować rodziny na każdym etapie i w każdej porze roku. Czyli trzeba wiedzieć i mieć jak dobierać. Wymieniam ten argument jako ostatni, bo nie wszyscy uważają go za nieodzowny warunek sukcesu. W końcu selekcją zajmuje się sama natura, my tylko staramy się jej nie przeszkadzać. Otóż uważam, że nie do końca. Przecież stale stosujemy w najlepszej wierze różne zabiegi pasieczne. A one zmieniają środowisko pszczół. Bez wielu lat nauki i doświadczenia nie zdobędziemy cienia pewności, że nasze działania nie wywierają niszczącego wpływu na zdolności przetrwania naszych pszczół. Zatem z taką samą dezynwolturą możemy podjąć się (o ile posiadamy stosowną wiedzę) oceny, czy rodzina ma jakieś szanse dożyć do wiosny – jest to uprawniony, choć owszem, nie konieczny, zabieg możliwy do zastosowania na naszej pasiece.

Nieskuteczne leczenie

Niedawno w sieci wymiany informacji zaistniała propozycja odmiennego rodzaju na ograniczone stosowanie Testu Bonda. Zgłosił ją David Heaf, pszczelarz z Walii (półwysep przyczepiony od zachodniej strony do większej z Wysp Brytyjskich), który swoich pszczół nie leczy już od wielu lat i to podobno z powodzeniem. Metoda ta polegać ma na ograniczeniu presji patogenów przez leki pochodzenia naturalnego (których podstawową cechą ma być brak istotnych pozostałości po ich zastosowaniu w środowisku ula), ale w taki sposób, aby nie działały do końca skutecznie. Czyli aby „nie wykosiły warrozy do zera”.

Zmniejszona presja roztocza na pszczoły dokonywałaby też selekcji negatywnej unicestwiając tylko i wyłącznie rodziny całkowicie pozbawione odporności, pozwalając na dalsze etapy doboru spośród pozostałych. Presję taką teoretycznie można regulować zgodnie z obserwacją zdrowia swoich pszczół. W końcu każdy sezon jest inny, a za tym też z inną presją patogenów mamy do czynienia.

Nie mam jednak więcej informacji na temat tej metody, więc tylko ją powyżej nadmieniłem. Stanowi ona jednak interesujący przedmiot rozważań.

Podział pasieki

Innym podejściem, które pojawiło się w dyskusjach, było ograniczone stosowanie Testu Bonda, metodą podziału pasieki na część leczoną i nieleczoną. Pszczoły leczone stanowią niejako odwód w wypadku zbyt wielkiej śmiertelności w części poddanej presji – w razie dużego upadku można w ciągu jednego sezonu odnowić populację i wrócić do pracy selekcyjnej. Jednocześnie można na nich pracować pod kątem produkcji miodu, który wszyscy tak bardzo kochamy.

Zawsze, kiedy do rozwiązania wprowadza się komplikacje, pojawiają się też różnice w poglądach. Mianowicie: wedle jakiego klucza podzielić pasiekę na część leczoną i nieleczoną? Jaki procent rodzin poddać Testowi Bonda? Myślę, że na to pytanie nie ma dobrej odpowiedzi. Zakładając, że ktoś ma już wystarczające doświadczenie, aby jego procedury leczenia pszczół od warrozy wykazywały się jaką-taką skutecznością, nie będzie miał dużej ochoty na odstawienie lekarstw. Początkujący może się chętniej rzucić na nieznane wody, bo dla niego (na razie) wszystkie wody są nieznane, więc logicznie wydaje się obojętne, od jakiej szkoły, od jakiej metody rozpocznie swoją przygodę z pszczelarstwem.

To oczywiście nieprawda. Uważna lektura dokumentów autora Testu Bonda, dr Johna Kefussa, wskazuje, że poprawne jego przeprowadzenie wymaga jednak jakiej-takiej wiedzy. Znamy jednego mówcę pszczelarskiego, który brzmi (choć nie przypominam sobie, aby kiedykolwiek powiedział to wprost), jakby twierdził, że do selekcji naturalnej na przetrwanie nie potrzeba mieć żadnych zgoła umiejętności – ale on sam zajmuje się pszczelarstwem od co najmniej 40 lat i być może zapomniał już wół, jak cielęciem był. W jego wiedzę i doświadczenie przecież nie wątpię.

Mamy zatem trzy drogi: jedną prostą i dwie skomplikowane. Możemy po prostu przestać leczyć, czyli odjąć z naszej pszczelarskiej praktyki aspekt podawania różnych środków przeciwko warrozie. Czyli Test Bonda na całej pasiece. Możemy też wybrać nieco bardziej skomplikowany wariant, czyli tak skalkulować leczenie, aby nie było do końca skuteczne. Nazwijmy to Test Heafa. Wreszcie możemy stosować Test Bonda na wybranej części pasieki, resztę prowadząc po staremu. Co powinien wybrać początkujący pszczelarz, który ma dobre chęci, ale ograniczone środki?

Nabycie rozumu (czyli trudne początki)

Początki zawsze są trudne, ale w pszczelarstwie, jak sądzę, w dwójnasób. Nie przypominam sobie z żadnego podręcznika (a przeczytałem ich wiele) stwierdzenia wprost np. „nie oczekuj jakichkolwiek zbiorów miodu w pierwszym roku, skoncentruj się na budowie potencjału, miód traktuj jak nagrodę”, albo „nie oczekuj, że ta prosta operacja uda ci się za pierwszym, drugim, a nawet trzecim razem”. Zwykle napisane są one tak, jakby odbiorcą ich treści miał być doświadczony pszczelarz, który nie potrzebuje tych światłych wskazówek… W każdym razie nie wszystkich.

Poza tym większość podręczników skupiona jest na podstawowej aktywności pszczelarskiej, czyli gromadzeniu miodu. To doskonale zrozumiałe, większość pszczelarzy pszczelarzy właśnie dla tego złocistego, zawiesistego, słodkiego, hmm… nektaru. Zważywszy, że już tylko tej sztuce poświęca się tak dużo uwagi, znaczy, nie jest to wcale takie proste. Tak czy owak, choć można napotkać też światłe rady na inne tematy, zwykle trudno tam o metody przydatne na drodze do własnej pasieki. Nic dziwnego. Doświadczeni pszczelarze skoncentrowani są na stałym doskonaleniu swojej sztuki, a początkującym jest się tylko raz. A wiedza o pasiece nie wymagającej leczenia? Coś tam można znaleźć na stronach obcojęzycznych, pochodzących z innych stref klimatycznych, z innych kontynentów. Opisów doświadczeń miejscowych jakoś sobie nie przypominam. A oczywiste wydaje mi się, że wykonując taki skok na ślepo (skoro nie mamy lokalnych doświadczeń), warto mieć wcześniej opanowane choć podstawowe umiejętności niezbędne do szybkiego odnowienia stanu pasieki: robienie odkładów, wychów matek, ocena stanu biologicznego rodziny… Przecież jeżeli mam selekcjonować swoje pszczoły, powinienem wiedzieć, jak to się robi. Ale warto też rozeznać wiele zagadnień w ogóle nie poruszonych w podręcznikach, jak orientacja w rynku zaopatrzenia pszczelarskiego, nawiązanie znajomości w okolicy, zapoznać się z podstawową logistyką prowadzenia pasieki…

Zdziczałe kundle

Podobno gdzieś tam u hodowców istnieją pszczoły miodne, łagodne, nierojliwe, które jednocześnie zjadają roztocza na śniadanie i zagryzają zgnilcem, a na dodatek te cechy są stabilne i przenoszą się na następne pokolenia. Ale na razie nikt ich nie sprzedaje pszczelarzom, bo posypałby się rynek pszczelich farmaceutyków, co mogłoby zachwiać światową gospodarką. Przeszkadza w tym tajne sprzysiężenie śliniących się na forsę Iluminatów pszczelarskich, którzy chcą, aby na naszych pasiekach latały tylko chorowite, marne pszczoły. Naprawdę, tak słyszałem. Mówił mi to szwagier siostry męża mojej żony, a usłyszał to od dalekiego kumpla stryjka dyrektora szkoły, do której chodzą dzieci jego kolegi z przedszkola…

Ten, kto chce spróbować się z przetrwaniem pszczół, skazany jest na siebie, ewentualnie na kolegów po pasji. Musi sobie hodować sam. Zatem znowu trzeba zanurkować do lektur (w tym obcojęzycznych) i nauczyć się podstaw.

Z lektur owych wynika też taka obserwacja, że gdzieś tam w przyrodzie żyją sobie pszczoły, które mniej więcej radzą sobie z chorobami. Ponieważ nie były selekcjonowane na wybitną łagodność, miodność i nierojliwość, nie zapłaciły za to stosownej ceny i miały szansę rozwinąć inne cechy, które drogą selekcji okazały się przydatne do przetrwania. Czyli największe szanse na przetrwanie mają tak zwane dziczki, miejscowe kundelki. Jedyne pszczoły, których, przynajmniej oficjalnie, nie da się kupić od hodowcy. W sprzedaży znajdziemy (a przynajmniej tak wynika z deklaracji samych hodowców i tych, co się za hodowców podają) ściśle dobrane pod kątem cech gospodarczych, odnotowane w księgach, zmierzone, zważone i opisane linie produkcyjne. A te, jak wspomniałem, są bezużyteczne w grze o przetrwanie, podobnie jak świnia rasy Duroc nie przetrwa w warunkach, które dziki kaban uważa za komfortowe. Z tym, że pszczoły hodowlane, w przeciwieństwie do świń, szybko zatracają cechy gospodarcze i wracają do stanu półdzikiego już po kilku pokoleniach poza pasieką zarodową. To też fakt potwierdzany przez licznych obserwatorów.

Czyli da się zrobić, ale potrzeba czasu.

Gromadzenie zasobów

Sam początek pszczelarstwa to mozolne gromadzenie sprzętu (który ostatecznie można sobie kupić, to kwestia pieniędzy), umiejętności i doświadczenia (których nie da się kupić za żadne pieniądze) oraz specyficznych zasobów pochodzenia pszczelego, jak np. susz (co może dałoby się kupić, ale doświadczeni odradzają).

Niektórzy dostają dobrą radę, aby sobie kupili węzy i dali pszczołom do odbudowy. Może to i dobra rada, ale jeżeli prawdę mówią chemiczne badania próbek, to znaleźć na niej można całą tablicę Mendelejewa. Nie wiadomo co prawda, czy to tak bardzo szkodzi pszczołom, ale jeżeli mam wybór, to wolę wykorzystać wosk z własnej pasieki, gdzie mogę przynajmniej mieć nadzieję na częściową kontrolę jego zawartości. Dostępne wskazówki tych, którzy pszczół nie leczą (jak wyżej wspomniałem, zwykle z innych stref klimatycznych, z innych kontynentów), stanowczo odradzają stosowanie węzy niewiadomego pochodzenia w procesie dochodzenia do pasieki zdolnej przetrwać bez leczenia.

Gromadzenie zasobów to długotrwały proces. Nie wystarczy jednak posiąść zapasy sprzętu. Trzeba jeszcze nauczyć się je utrzymywać. Ule, ramki, maszyny, to wszystko kosztuje pieniądze. Warto opracować sposób, aby nie ulegały zbyt szybkiej degradacji.

Czym dojeżdżać na pasiekę? Czym transportować ule, puste i pełne pszczół? Jeżeli karmić, to jak karmić i czym? A jeżeli trafi się miodobranie, to do czego zlewać miód z miodarki? A skąd wziąć miodarkę? A gdzie ją przechować, jak już odpracuje te swoje kilka godzin rocznie? Jak zabezpieczyć rosnące zapasy suszu, aby w jedną zimę nie zżarła ich motylica ani myszy?

Na czym stawiać ule? Gdzie je stawiać? Przecież mam wykonać pracę hodowlaną, to nie jest po prostu stawianie rodzin w pobliżu pożytku, to różnorakie czynności związane z pomnażaniem i doborem rodzin. Do listy zasobów dopisałbym dysponowanie stosowną liczbą dobrze położonych i dostępnych toczków, dzięki którym będziemy mogli sprawnie wykonywać czynności hodowlane, jak przewożenie odkładów, wychów matek itp. Tego też nie pozyskuje się od razu, tylko stopniowo. Wiele miejscówek, które na początku wydawały się niezłe, odpadnie w selekcji. A to bobry zatopią tę polankę w lesie, a to ktoś wytnie las, a to przyjdzie właściciel gruntu i przepędzi nas, drwali i bobry… Liczę jednak na to, że po paru latach praktyki zgromadzę wygodne w dostępie, bezpieczne od wandali i złodziei, dobrze ulokowane pożytkowo toczki, dzięki którym moja praca pasieczna stanie się po prostu przyjemnością.

Pomnażanie pni

Dobór „naturalny” nie może odbywać się na pięciu rodzinach. Teoretycznie jest to możliwe, ale tylko teoretycznie. Przeczy temu już sam rachunek (dlatego Wolne Pszczoły oferują program hodowlany o nazwie Fort Knox).

Do pracy selekcyjnej (bez względu na przyjęty model) zatem potrzebne są dwie rzeczy:

  • minimalna liczba pni powyżej średniej krajowej (dobre kilkadziesiąt, półsetka),
  • zdolność odbudowy liczebności po większym upadku.

Nie przekonują mnie żadne argumenty, że na małej pasiece można robić selekcję. Załóżmy, że udało mi się zgromadzić kilka obiecujących linii genetycznych pszczół, czy to od hodowców z zagranicy, czy od kolegów pracujących w Polsce, którzy mają już za sobą parę sezonów podobnej pracy. Mam po jednym pniu tego i owego. Jak to ocenić? Wśród 10 matek-sióstr 4 będą świetne, 4 średnie, 2 kiepskie, wedle dowolnych kryteriów. A co, jeżeli ta jedna matka, którą posiadamy, okaże się właśnie kiepska?

A spodziewać się można, że po dwóch latach zaangażowania poważnych środków i wszystkich pszczół w proces selekcji możemy, zależnie od naszych umiejętności oraz niezależnych od naszych starań uwarunkowań przyrody, pozostać z niczym, albo z ułamkiem stanu pasieki.

Po takim ciosie jedni w ogóle wycofają się z pszczelarstwa, inni zrezygnują z pracy selekcyjnej. A przecież nie o to chodzi. Zatem – czemu się nie zabezpieczyć?

Rozpoznanie problemów

Umiejętność dostrzeżenia w porę chorób i trudności, z jakimi zmaga się rodzina, a szczególnie odkład w niewielkiej sile, to cecha doświadczonego pszczelarza i hodowcy. Bez tego skazany jestem na błądzenie w ciemnościach i rzut kośćmi: uda się, albo nie uda. Nie można tego doświadczenia zdobyć w pierwszym roku uprawiania pszczelarstwa. Ani w drugim. Proces ten można przyspieszyć, jeżeli pozwolimy na powstanie możliwie zróżnicowanej pasieki, gdzie znajdą się rodziny w różnej sile i stanie zdrowia. I stan taki utrzymamy przez lat kilkoro, aby umysł nauczył się, na co ma patrzeć, a potem skojarzył obserwacje ze śmiercią bądź przeżyciem danej rodziny.

Rozpoznanie problemów oczywiście stanowi tylko pierwszy krok pszczelarza-hodowcy. Drugim jest decyzja, czy podjąć działania zaradcze. Na tym polega skalkulowanie presji na rodzinach hodowlanych – nie tylko wiemy, jak je ratować, ale musimy mieć pojęcie, czy je ratować. Czy to już ten moment, kiedy rodzina odpada z wyścigu po nagrodę przeżycia? Czy może dać jej szansę, a może jej geny rozmnożymy w przyszłym roku?

Pszczelarze nie zainteresowani tematem selekcji na odporność niechaj zwrócą uwagę na pewne odwrócenie pojęć: „dać szansę” oznacza pozostawić rodzinę poddaną presji problemów, z którymi się zmaga, odstąpić od sztukowania jej zdolności przetrwania przy pomocy działania pszczelarza. To zupełnie na odwrót, niż myśli typowy pszczelarz – dla niego danie szansy może oznaczać np. podjęcie przyspieszonego leczenia tej rodziny, aby nie zginęła marnie w środku sezonu. Z punktu widzenia hodowli na odporność moment podjęcia leczenia oznacza usunięcie pnia z listy potencjalnych dawców larw do wychowu przyszłych matek. Czyli ta rodzina nie dostanie najwyższej nagrody, jaką przewiduje przyroda: możliwości pomnożenia genów. Przeciwnie, przy najbliższej okazji (o ile dożyje) zostanie zlikwidowana na sposób pszczelarski: dostanie nową matkę pochodzącą z obiecującego pnia.

Wybór: podział pasieki

W powyższych rozważaniach prawie nie zwracałem uwagi na koszty prowadzenia pasieki, które są przecież niemałe. Większość pszczelarzy uważa za program minimum odzyskanie poniesionych wydatków ze sprzedaży produktów pszczelich. Wielu oczekuje rokrocznych zysków. Tylko niektórzy zgodziliby się ponosić straty przez kolejne lata w imię jakiegoś abstrakcyjnego celu. Moje nastawienie również plasuje się gdzieś na tej skali. Gotów jestem w ograniczony sposób i przez pewien czas dokładać do prowadzenia pasieki, bo za naukę się płaci (warto). Ale nie chcę tego robić w nieskończoność.

W świetle powyższego podjąłem decyzję, że będę prowadził pasiekę, w której postaram się te, wydawałoby się, wykluczające się tendencje pogodzić. Tylko część moich pni zostanie skierowana na Test Bonda. Zostaną one wybrane przy pomocy dostępnych i znanych wszystkim pszczelarzom metod diagnostycznych jako potencjalnie najzdrowsze pod koniec sezonu, kiedy musimy zaprzestać produkcji, zająć się zakarmianiem i leczeniem. Tylko rodziny, które spełnią normę niskiego obserwowalnego porażenia warrozą, zostaną skierowane do zimowli bez leczenia jako potencjalne rodziny zarodowe na rok przyszły. Pnie, które nie wykazują stosownych cech odporności, dostaną leczenie, oczywiście środkami z palety pszczelarstwa naturalnego, takimi jak kwasy i tymol. Jeżeli pomimo moich starań jednak dożyją do wiosny, posłużą w przyszłym roku jako dawcy czerwiu i pszczoły do tworzonych nowych rodzinek na bazie wyselekcjonowanych genów. Oczekuję, że w ten sposób utrzymam stałe minimum rodzin, dzięki którym będę mógł kontynuować pracę hodowlaną, zbierać doświadczenie, ustalić system zarządzania oraz wesprzeć się w utrzymaniu pasieki. Przypuszczam, że przynajmniej przez kilka lat będę kontynuował w tym duchu.

Oczywiście rok to bardzo dużo czasu i każdy kolejny sezon niesie nowe nauczki, nowe wyzwania i nowe decyzje. Zatem jak się ten program zmieni w przyszłości – nie potrafię dziś odgadnąć. Zakładam jednak, że w miarę nabywania umiejętności i gromadzenia lub hodowli coraz bardziej obiecujących pszczół, pozwolę im na coraz radykalniejszy dobór. Dążenie do pasieki zdolnej przetrwać bez konieczności stałego leczenia wydaje mi się jedynym racjonalnym kierunkiem. Nieustanne leczenie, poszukiwanie nowych metod leczenia, kierowanie swojej uwagi na wybijanie patogenów zamiast na radość z pracy pasiecznej to cechy pszczelarstwa, które raczej mnie od niego odstręczają.

Z warrozą jakoś już sobie radzimy dzięki lekom. W ostatnich latach więcej siwych włosów na skroniach pszczelarzy przysporzyła chyba Nosema ceranae. A przecież to nie koniec – gdzieś na południu czai się mały żuczek ulowy, tylko czeka na ocieplenie klimatu, aby nas nawiedzić razem z importowanym materiałem zarodowym. A ile w przyrodzie czeka bakterii i wirusów, które w każdej chwili mogą się przekształcić w chorobę? Wiarę w to, że zawsze utrzymamy pasiekę dzięki traktowaniu pszczół różnymi preparatami, moim zdaniem zaliczyć trzeba do mrzonek. Przyroda jest od nas sprytniejsza, nie na wszystko zareagujemy na czas. Zabezpieczenie pszczół w postaci rozwiniętej zdolności do przetrwania to uniwersalna metoda na długie lata w pasiece – tak uważam. Inne rozwiązania wydają mi się ślepą uliczką, choć przecież większość pszczelarzy wydaje się właśnie do niej podążać. Bez paniki – cywilizacja się od tego nie zawali. Wpadła już w wiele takich ślepych uliczek, wybijała po prostu kolejną dziurę w murze i szła dalej. Każda pasieka to taka cywilizacja w miniaturze. Ciężko rozstrzygnąć, czy podąża ku upadkowi, czy przez wiele lat będzie trwać, rozwijać się, przynosić dochód. Dlatego pszczelarstwo jest tak fascynujące.

Ale zawsze pozostaje pytanie, czym ja osobiście chcę się zajmować? W czym uczestniczyć? Otóż właśnie w tym. We współpracy z żywymi stworzeniami. Ja zmieniam je, a one mnie.

Przypisy końcowe

*) W trakcie pisania tego artykułu (co trwało dość długo) dzięki zainteresowaniom jednego z kolegów miałem możność poczytać wyimki z prasy pszczelarskiej z okresu poprzedzającego inwazję roztocza Varroa destructor na polskie pasieki. Wynika z nich, że jeszcze w latach 60-tych XXw. propagowano syntetyczne akarycydy dla zwalczania świdraczka pszczelego oraz wszolinki. Do profilaktyki zgnilca zalecano dodawanie do karmy zimowej dawki fumagiliny. Do walki z roztoczami doradzano spalać paski Folbexu zawierającego bromopropylat, później zaczęto testować podobny zabieg z Tactikiem zawierającym amitraz, a później ogłoszono wynalazek powszechnie dziś stosowanego Apiwarolu. Jednak moje wspomnienia z dzieciństwa obrazują rzeczywistość, w której brakowało chleba i papieru toaletowego (oraz wszystkich pozostałych artykułów handlowych), a telewizja, jak wszyscy wiedzieli, kłamała. Podchodzę zatem do tych historycznych zapisów z dużą rezerwą. To znaczy, nie wątpię, że są to autentyczne cytaty z prawdziwej prasy pszczelarskiej. Nie mam natomiast pewności, czy stanowiły one typowy dla tamtych czasów objaw dwójmyślenia, czy też akurat w materii antybiotyków i akarycydów dla pszczelarzy panowały inne warunki niż w sklepach spożywczych w materii masła. Czyli nie wątpię, że znano już wówczas syntetyczne akarycydy, ale nie mam pewności, czy je powszechnie stosowano. Pobieżny przegląd historycznych numerów „Pszczelarstwa” pozwala jednak zauważyć, że choroby pszczele i ich leczenie nie zajmowały uwagi pszczelarzy w takim stopniu jak dziś. Jeżeli dotrę do świadectw potwierdzających, że w PRLu większość pszczelarzy bez problemu kupowała i stosowała te środki, pewne poglądy będę musiał zrewidować. W końcu tylko prawda jest ciekawa.

Krzysztof Smirnow

The post Droga środka do pasieki bez leczenia. first appeared on Wolne Pszczoły.

]]>
Konferencja o pszczelarstwie bez leczenia – Neusiedl am See, Austria http://wolnepszczoly.netlify.app/konferencja-o-pszczelarstwie-bez-leczenia-neusiedl-am-see-austria/ Sat, 21 Apr 2018 19:20:02 +0000 http://wolnepszczoly.netlify.app/?p=1688 W dniach 7 – 8 kwietnia 2018 roku w Neusiedl am See w Austrii odbyła się konferencja w całości poświęcona pszczelarstwu bez leczenia. Organizatorem wydarzenia był Norbert Dorn, austriacki pszczelarz, który podobnie jak my próbuje swych sił nie lecząc swojej pasieki. Stowarzyszenie Pszczelarstwa Naturalnego „Wolne Pszczoły” miały tam również swojego reprezentanta w mojej osobie. Udało […]

The post Konferencja o pszczelarstwie bez leczenia – Neusiedl am See, Austria first appeared on Wolne Pszczoły.

]]>
W dniach 7 – 8 kwietnia 2018 roku w Neusiedl am See w Austrii odbyła się konferencja w całości poświęcona pszczelarstwu bez leczenia. Organizatorem wydarzenia był Norbert Dorn, austriacki pszczelarz, który podobnie jak my próbuje swych sił nie lecząc swojej pasieki.

Stowarzyszenie Pszczelarstwa Naturalnego „Wolne Pszczoły” miały tam również swojego reprezentanta w mojej osobie. Udało mi się uzgodnić z Norbertem krótkie wystąpienie na temat działalności naszego zrzeszenia, ze szczególnym uwzględnieniem Projektu „Fort Knox”, o którym pisaliśmy już na naszej stronie kilkukrotnie (http://wolnepszczoly.netlify.app/tag/fortknox/). Jest to projekt, dzięki któremu uczestnicy mogą liczyć na wzajemne gwarancje i otrzymanie odkładów w przypadku śmierci pszczół poddanych selekcji naturalnej. Sama konferencja była dla mnie wydarzeniem wyjątkowym i bardzo inspirującym. Miałem przecież możliwość zapoznać się bezpośrednio z wystąpieniami wielu znanych pszczelarzy, takich jak John Kefuss, Erik Österlund, Juhani Lunden, a także wielu innych, o których czasem słyszeliśmy, a czasem nie mieliśmy świadomości ich wielkiej pracy w dziedzinie szeroko rozumianego pszczelarstwa naturalnego. W czasie konferencji udało mi się także nagrać większość ze wspomnianych wystąpień (te, których autorzy zgodzili się na ich nagranie i opublikowanie), a także przeprowadzić kilka rozmów „na wyłączność” ze wspomnianymi pszczelarzami. Nagrane wykłady oraz wywiady będą przez nas systematycznie publikowane, czy to na stronie internetowej „Wolnych Pszczół”, czy też na naszym kanale Youtube i facebookowym profilu. Z czasem będziemy też dodawać do nich polskie napisy, a jeżeli będziesz gotowy pomóc nam w ich wykonaniu, żeby były szybciej dostępne w polskiej wersji językowej, napisz do nas.

Już teraz serdecznie zapraszamy na pierwszy wywiad z organizatorem konferencji Norbertem Dornem oraz prezentację stowarzyszeniowego projektu „Fort Knox”.

 

Prezentacja w formie PDF. Opracowanie graficzne prezentacji Mariusz Uchman.

Na naszej stronie internetowej będziemy też z czasem publikować bardziej szczegółowe relacje z samej konferencji, a także informować o tym, jakie dalsze konsekwencje miał nasz udział. Jeżeli dotrą do nas jakieś informacje, że dzięki konferencji udało się zmienić coś w świadomości pszczelarzy czy praktyce pszczelarskiej w Europie, na pewno nie omieszkamy o tym też wspomnieć. Już dziś i nie bez dumy, możemy zdradzić, że przedstawiony przeze mnie projekt „Fort Knox”, będący pomysłem naszego stowarzyszeniowego kolegi Marcina Zarka, zrobił na zagranicznych koleżankach i kolegach bardzo duże wrażenie. Pszczelarze amatorzy otrzymali bowiem od nas pomysł, jak zorganizować swoją lokalną współpracę w taki sposób, aby móc zachować ciągłość selekcji, przy jednoczesnym udzielaniu sobie wsparcia w postaci przekazywanych pszczół. Zanim zdążyłem wrócić do domu z konferencji, na skrzynce mailowej miałem już co najmniej kilka pytań dotyczących szczegółów projektu, oraz próśb o zgodę na wykorzystanie tego pomysłu do budowy podobnych projektów za granicą. Cieszymy się więc niezmiernie, że nasze Stowarzyszenie mogło mieć swój – i jak się okazało niemały – wkład w tym wydarzeniu.

Jeżeli chcecie dowiedzieć się więcej o tym wydarzeniu, śledźcie proszę naszą stronę oraz wspomniane kanały informacyjne, bo na pewno już niedługo pojawią się na nich dalsze informacje. Serdecznie zapraszamy!

The post Konferencja o pszczelarstwie bez leczenia – Neusiedl am See, Austria first appeared on Wolne Pszczoły.

]]>
VII Zjazd Stowarzyszenia Pszczelarstwa Naturalnego „Wolne Pszczoły”, czyli gorąco w dziupli Dalekiego Południa http://wolnepszczoly.netlify.app/vii-zjazd-stowarzyszenia-pszczelarstwa-naturalnego-wolne-pszczoly-czyli-goraco-w-dziupli-dalekiego-poludnia/ Mon, 09 Apr 2018 20:09:34 +0000 http://wolnepszczoly.netlify.app/?p=1678 Kolejne spotkanie członków i sympatyków Stowarzyszenia „Wolne Pszczoły” odbyliśmy w ostatni pełny weekend marca (czyli od 23 do 25 marca 2018) w agroturystyce „Froya”, przyjęci gościnnie przez panią Malwinę, w miejscowości Gniewoszów, urokliwie położonej na zboczach Sudetów otaczających od zachodu Kotlinę Kłodzką. Miejsce to wybraliśmy jeszcze podczas poprzedniego zjazdu, zaciekawieni projektem „Bartnicy Sudetów”. Postanowiliśmy się […]

The post VII Zjazd Stowarzyszenia Pszczelarstwa Naturalnego „Wolne Pszczoły”, czyli gorąco w dziupli Dalekiego Południa first appeared on Wolne Pszczoły.

]]>
Kolejne spotkanie członków i sympatyków Stowarzyszenia „Wolne Pszczoły” odbyliśmy w ostatni pełny weekend marca (czyli od 23 do 25 marca 2018) w agroturystyce „Froya”, przyjęci gościnnie przez panią Malwinę, w miejscowości Gniewoszów, urokliwie położonej na zboczach Sudetów otaczających od zachodu Kotlinę Kłodzką. Miejsce to wybraliśmy jeszcze podczas poprzedniego zjazdu, zaciekawieni projektem „Bartnicy Sudetów”. Postanowiliśmy się z nim zapoznać przy okazji spotkania i załatwiania spraw formalnych, jak to zwykle na zjazdach. Może uda się coś przenieść na nasze podwórko.

Po tradycyjnej piątkowej integracji nieuchronnie nastąpił sobotni poranek i zebranie, czyli obrady Zgromadzenia Stowarzyszenia Pszczelarstwa Naturalnego „Wolne Pszczoły”. W toku gorącej dyskusji odbyły się wybory na wakujące stanowiska w zarządzie (po rezygnacji poprzedników). W ten sposób mamy nowy zarząd w składzie:

  • Krzysztof Smirow – przedstawiciel
  • Bartłomiej Maleta – sekretarz
  • Łukasz Łapka – skarbnik

Dziękujemy poprzednim członkom zarządu za ich pracę i zaangażowanie.
Podjęto także decyzję dotyczącą metody zatwierdzania publikacji na naszej stronie www: po dyskusji nad tekstem w gronie członków Stowarzyszenia głos decydujący mają członkowie zarządu.

Pasieka na wzgórzu
Pasieka na wzgórzu

Pojawiła się też kwestia debaty nad spójnością pomiędzy naszymi wyobrażeniami, czemu ma służyć i ku czemu zmierzać Stowarzyszenie, a zapisami w regulaminie. Jest nas coraz więcej i z pewnością takich wątpliwości nie ubędzie, dopóki naszych celów i metod nie ujmiemy jasno i klarownie w postaci zapisów statutowych. Postanowiliśmy jednak dać sobie czas w postaci spokojnej i długiej dyskusji przez medium internetowe, zanim ponownie podniesiemy tę kwestię na najbliższym Zjeździe.

W zebraniu uczestniczyli nowi członkowie. Podczas zjazdu Stowarzyszenie powiększyło się o jedną osobę, a jeden wspierający stał się członkiem zwykłym z pełnymi prawami.

Po zakończeniu zebrania uchwalono obiad i wyjazd na wycieczkę edukacyjno-szkoleniową pod przewodnictwem Konrada Zaremby, koordynatora projektu „Bartnicy Sudetów”. Jest to przedsięwzięcie realizowane przez nadleśnictwo Międzylesie. Polegać ma na powieszeniu w lasach nadleśnictwa przynajmniej 1000 (słownie: tysiąca) kłód bartnych. Działać to ma dokładnie tak samo jak budki dla ptaków: my wieszamy, one się wprowadzają. Tym razem „one” – to pszczoły. We współczesnym pszczelarstwie funkcjonuje wiele mitów, półprawd i prawd. Ale nikt nie wie, co jest czym. Np. wielu jest przekonanych, że już nie ma dzikich (czyli nie pochodzących wprost z okolicznych pasiek) pszczół. Inni uważają, że pszczoły współcześnie już nie zdołają przetrwać bez pomocy człowieka. Dzięki zainstalowanym w wielkiej liczbie kłodom bartnym, w rejonach dotychczas niechętnie odwiedzanych przez miejscowych pszczelarzy, być może będzie można zweryfikować niektóre z tych niesprawdzonych przez naukę hipotez. Pszczoły, które zasiedlą kłody bartne, będą doglądane przez wyznaczonego do tego celu bartnika. Projekt pozostaje pod opieką Powiatowego Lekarza Weterynarii i otrzymał swój numer pasieki.

Kłoda w pełnej krasie
Kłoda w pełnej krasie

Mieliśmy okazję obejrzeć 700 (słownie: siedemset) sztuk już gotowych kłód bartnych czekających wiosny na terenie składnicy drewna. Pierwsze egzemplarze dłubano jeszcze prawie tradycyjnymi narzędziami, tj. siekierami i łomami, ale wkrótce zakupiono specjalną frezarkę, jakby stworzoną do dziania barci. Wraz z nadchodzącą wiosną kłody będą stopniowo przenoszone na drzewa w okolicznych lasach. Konrad otwarcie opowiedział nam o tajnikach realizacji tak dużego projektu. Przy tak wielkiej skali potrzebne są solidne środki finansowe, zarządzanie, technologia i wykwalifikowani pracownicy, aby nie utknąć przy pierwszym drzewie. Mieliśmy okazję także odwiedzić stanowisko w lesie, na której testowano różne metody wieszania kłód bartnych. Dla chętnych pojawiła się też okazja własnoręcznego wypróbowania frezarki.

Kłody bartne
Kłody bartne

Znakomita kuchnia sprawiła, że nikt nie mógł narzekać na kolację. Chłody wieczorne pozostawiły nas jednak w budynku, gdzie w podgrupach do późnej nocy rozmawialiśmy, zgadnijcie, o czym? O pszczołach, oczywiście.

Niedzielny poranek tym razem nie polegał na przedłużającej się nasiadówce przy śniadaniowej herbatce. Ten zjazd odbył się dość daleko od naszych domów, dzięki czemu, o niespodziewanie, większość miała prawie tyle samo kilometrów do przejechania. Co oznacza, że wszyscy mieli daleko lub jeszcze dalej, więc nie mitrężąc czasu (nota bene, w nocy nastąpiła zmiana czasu z zimowego na letni, więc ubyła nam kolejna godzina) wskoczyli do aut i pojechali.

Termin zjazdu zakładał, abyśmy mogli się spotkać, zanim sezon pszczelarski się na dobre rozkręci. Niektórzy robią wielkie plany, inni już bez planu wiedzą, że będą mieć dużo pracy w swoich pasiekach – praca selekcyjna stawia swoje wymagania. Marcowe chłody jednak odbierają wiele uroku takim spotkaniom. Zawsze miło jest przecież odwiedzić czyjąś już pracującą w najlepsze pasiekę, może zanurkować do ula i przywitać się z matką. Mamy nadzieję, że jesień dopisze pogodą i następny zjazd odbędzie się w towarzystwie pszczół.

Do zobaczenia za pół roku!

The post VII Zjazd Stowarzyszenia Pszczelarstwa Naturalnego „Wolne Pszczoły”, czyli gorąco w dziupli Dalekiego Południa first appeared on Wolne Pszczoły.

]]>
Wywiad z Panią Elżbietą Kowalczyk http://wolnepszczoly.netlify.app/wywiad-z-pania-elzbieta-kowalczyk/ Sun, 25 Feb 2018 18:36:26 +0000 http://wolnepszczoly.netlify.app/?p=1649 „Przykro o tym mówić ale we współczesnych czasach miód powinno się spożywać tylko od zaufanego pszczelarza.” W grudniu minionego roku mieliśmy przyjemność rozmawiać z Panią Elżbietą Kowalczyk, dla wielu pszczelarzy znaną jako „Pytla”. Pani Elżbieta od lat działa w stowarzyszeniu SPP „Polanka”, którego była jednym z założycieli i wieloletnim prezesem, na rzecz poprawy losu pszczół […]

The post Wywiad z Panią Elżbietą Kowalczyk first appeared on Wolne Pszczoły.

]]>
Przykro o tym mówić ale we współczesnych czasach miód powinno się spożywać tylko od zaufanego pszczelarza.”

W grudniu minionego roku mieliśmy przyjemność rozmawiać z Panią Elżbietą Kowalczyk, dla wielu pszczelarzy znaną jako „Pytla”. Pani Elżbieta od lat działa w stowarzyszeniu SPP „Polanka”, którego była jednym z założycieli i wieloletnim prezesem, na rzecz poprawy losu pszczół i pszczelarzy. Udaliśmy się do „Pytli” w celu podpytania jej, co myśli o szeroko rozumianym pszczelarstwie naturalnym. Wiedzieliśmy, że od około 10 lat prowadzi z sukcesem swoją pasiekę w sposób jak najbardziej zgodny z celami naszego stowarzyszenia. Dzięki jej wiedzy możemy poprawić nasze wiadomości teoretyczne oraz wzbogacić się o rady praktyczne dotyczące prowadzenia pasieki i pszczół bez „chemii”. Efektem naszego spotkania jest poniższy wywiad oraz seria krótkich filmików, w których Pani Elżbieta szczerze opowiada o sprawach pszczelarskich dotyczących każdego pszczelarza.

Jaki jest Pani staż pszczelarski?

Samodzielnie pszczelarzyć zaczęłam po śmierci Taty, od 1996 roku. Zaczęłam od 9 rodzin. Nie poszłam do szkoły w Pszczelej Woli, bo moim zdaniem schodzi ona na psy. Tata na łożu śmierci powiedział mi: „Przy ulu trzeba myśleć”. Do dziś się tego trzymam. Każda rodzina pszczela jest indywidualna. Nie ma schematów przy pracy z tymi owadami.

Od kiedy gospodaruje Pani bez użycia akarycydów?

Od 10 lat. Ja zawsze byłam fanką BeeVitalu. 8 lat miałam pasiekę tylko na tym preparacie. Niestety, nie jest to tanie rozwiązanie. Ostatnio zastosowałam Apiguard i Thymovar, bo już nie dawałam rady finansowo. Apiguard to jest legalny preparat oparty na tymolu. Refundowany. Thymovar wydaje mi się łatwiejszy w stosowaniu i łagodniejszy dla pszczół. Zawiera mniejszą dawkę tymolu. Rosjanie mają takie fajne paski oparte na tymolu i olejkach. My tego niestety nie mamy. Nie do końca jestem fanką tymolu, bo jest niedozwolony w miodzie oraz rakotwórczy.

Pasieka Pani Elżbiety
Pasieka Pani Elżbiety

Jak często stosuje Pani Beevital HiveClean i czy wspomaga się Pani innymi zabiegami poprawiającymi kondycje pszczół?

Istotnym zagadnieniem jest kwestia jakości preparatu. Nie jestem pewna czy oryginalny Beevital jest tak dobry, jak był kiedyś. Zawsze go mam przy sobie, choć często do pszczół nie chodzę. Stosuję go zamiast dymu, którego nie nadużywam. Preparatem nie wolno pryskać. Można nim tylko polewać. Myślę, że wychodzi to mniej więcej ok. 9 razy w sezonie na rodzinę. Nie wierzę w doniesienia, że szkodzi pszczołom. Nic się im nie dzieje. Pszczoły dobrze to znoszą. Drapią i czyszczą się, zrzucają roztocze, dbają o higienę. Nie ukrywam, że to wychodzi drogo. Na ok. 100-pniową pasiekę wydaję ok. 2500 zł rocznie na leczenie.

Thymovar, Apiguard zastosowałam na razie eksperymentalnie. Stosowałam też Viteapis w okresie, kiedy były nad nim przeprowadzane badania. Obserwowałem wzrost witalności rodziny. Może nawet większy niż po Beevitalu. Miałam w jednym odkładzie grzybicę. Wystarczyła jednorazowa dawka Vitaeapisu.

Czy można by prowadzić gospodarkę „ekologiczną” tylko przy użyciu Vitaeapis, opartym na ksantohumolu?

Tego nie wiem. Trzeba by spróbować. Nie sprawdzono reakcji pszczół na warrozę po zastosowaniu tego środka. Wydaje mi się, że by się dało. Pewną barierą jednak byłyby wyższe koszty.

Jak to jest z tą ulotką BeeVitalu? Jest w niej napisane: “HiveClean nie wywiera niepożądanego wpływu na czerw, dorosłe pszczoły oraz matkę, nie powoduje odporności pasożytów na ten produkt. Przypadkowe przedawkowanie nie zagraża rodzinie pszczelej.” Jednocześnie napisała Pani w artykule w Pszczelarstwie (7/2011): „Wszystko jest lekiem i nic nie jest lekiem”1 o szkodliwości kwasu szczawiowego, który jest jest jednym ze składników BeeVitalu. Czy zatem informacje na tej ulotce nie są fałszywe i czy nie wprowadzają nabywcy w błąd?

Uważam, że ulotka jest prawdziwa. Różnica polega na stężeniu kwasu, które jest niskie. Znajdują się tam też dodatkowe substancje, które tworzą bufor i dodatkowe działanie. Dzięki tym substancjom ten preparat nie szkodzi. Jest jednak wiele podróbek, które są ściemą. Cała uroda tego preparatu polega na tym, że nie wiemy, czy działa homeopatycznie, czy może jakoś inaczej. Nigdy nie byłam fanką stosowania kwasów w pasiece. Staram się patrzeć na świat oczami ula. Pszczoły się bronią przed kwasem. Ja nigdy poza BeeVitalem nie stosowałem żadnych kwasów. Cały BeeVital nie szkodzi. Za to same kwasy szkodzą.

Po BeeVitalu pszczoły zachowują się trochę jak baba przed Wielkanocą. W jakiś sposób odblokowują w sobie instynkt do samoczyszczenia z warrozy. BeeVital nie zabija warrozy w odróżnieniu od kwasów. Tę informację mam z własnej praktyki.

Czy przejście na środki “ekologiczne” wiązało się z mniejszym pozyskiwaniem produktów pszczelich i spadkiem wydajności pasieki? Czy doświadczyła Pani w tym czasie większej śmiertelności w pasiekach?

Nie mogę mówić, że nie mam strat. Ja mam straty. To leczenie nie jest tak skuteczne, jak innymi środkami. Najistotniejsze przy BeeVitalu jest to, aby zastosować go także w okresie bezczerwiowym. Należy zastosować go późno, na jesieni i wczesną wiosną. Potrafię go zastosować jeszcze w lutym.

Jeśli chodzi o wydajność, to ciężko powiedzieć, bo w między czasie zmieniłam system pasieczny. Nie ma w tej chwili efektywnej gospodarki towarowej bez gospodarki wędrownej. Na przestrzeni lat zmieniły się pożytki w mojej okolicy. Ja jednak nie wędruję za miodem. Nastawiam się na odkłady. Sporo ich robię z rodzin produkcyjnych. Te moje rodziny produkcyjne są na jesieni bardzo zubożone. Bywa, że rodzina się załamie. Także pewne straty wynikały z cech gospodarki, a nie samych chorób. Na pewno był spadek wydajności produkcji miodu, ale tutaj też zmiana gospodarki ma znaczenie. Kiedyś mając 20 rodzin potrafiłam mieć 1800-2000 kg miodu, a w tej chwili mając 100 rodzin, też nie mam więcej. Lubię pszczelarzy, którzy nie wahają się eksperymentować i przyznawać do spadków. Cenię, jak ktoś mówi prawdę.

Na jakim ulu Pani pracuje?

Tylko na Dadancie.

Pasieka Pani Elżbiety
Pasieka Pani Elżbiety

Czy Pani sama przenosi taką ilość korpusów?

Mam stacjonarne pasieki i raczej przenoszę same pszczoły. Najbardziej nie lubię miodobrania. Za to najbardziej lubię takie pasieki, gdzie mogę pod same ule podjechać samochodem.

Czym Pani karmi?

Zrezygnowałam definitywnie z inwertu. Miałam problemy z jego krystalizacją w plastrze. Wróciłam znów do cukru.

Czy odbiera Pani miód do końca? Jaki jest stosunek miodu do cukru w zimowym pokarmie?

Proszę posłuchać pszczół na wiosnę. Te pszczoły, które mają chociaż trochę miodu w górnej części ramek, zupełnie inaczej fruwają i inny wydają dźwięk jako rodzina. Miód jest niezbędny pszczołom szczególnie do wiosennego rozwoju. Ja w ogóle nie nastawiam się na produkcję miodu, więc dla mnie to nie jest problem. Ale ten rok był rokiem tak słabym, że niewiele tego miodu one miały.

Czy próbowała Pani pomniejszoną komórkę? Mamy tu na myśli komórkę 4,9 mm.

Od początku istnienia Stowarzyszenia Polanka próbowaliśmy wprowadzać małą komórkę. Nasze doświadczenia wskazują, że sama mała komórka nie wystarczy, aby zachować kondycję zdrowotną rodziny na takim poziomie, żeby ona przeżyła dłużej niż dwa sezony. Na pewno jestem zwolenniczką komórki 5,1 mm, dlatego, że nadają się dla każdej pszczoły. Natomiast 4,9 mm nie uda się z każdą pszczołą. Do niej proponowałabym np. Elgona od Erika Osterlunda2, którego znam i u którego byłam na pasiece.

Na jakich pszczołach Pani gospodaruje?

Jestem miłośniczką dobrej pszczoły Buckfast, a nie jakiś podróbek. Bazuję na oryginalnym materiale. Staram się ściągać zawsze jakąś reproduktorkę, od której wprawdzie matek nie hoduję, ale chodzi mi o trutnie, które mają zapładniać. Matki biorę od Pana Grzegorza Kłosa z Pasieki „Pożóg”. To jest materiał szwedzki albo duński.

Pasieka Pani Elżbiety
Pasieka Pani Elżbiety

Jak często wymienia Pani matki?

U siebie często, dlatego że są mocno eksploatowane. „Wyleczyłam” się jednak z wymiany corocznej. Takie postępowanie nie do końca jest zasadne. Miałam kiedyś matkę 5 lat i zrozumiałam, jak ważna jest cecha długowieczności. My pszczelarze często to gubimy gdzieś po drodze. Matki, które produkujemy, często są matkami jednego, góra dwóch sezonów. To błąd.

Co sądzi Pani o pomyśle restauracji ciemnej pszczoły Apis mellifera mellifera? Rodzimej dla większości terenów dorzecza Odry i Wisły.

Bardzo byłabym ciekawa wyników, gdyby się udało.

Co sądzi Pani o zwykłych „dziczkach”, tudzież tzw. „F14”, trzymanych tylko na własne potrzeby?

Jeśli pszczelarz ma do tego cierpliwość, to nie mam nic przeciwko. Chociaż przy Buckfaście mówi się, że nie powinno się ich powielać, bo nie wiadomo co z tego będzie. Natomiast jeśli chodzi o Krainkę, gdzie w mniejszym stopniu następuje rozszczepienie cech, to jak najbardziej. Jeżeli ktoś wypatrzy jakiś materiał i sprawdzi mu się na własnym terenie, to często może być to lepsza pszczoła niż niejedna hodowlana.

Co do tzw. „F14”. Mamy teraz trochę inne warunki. Większość ludzi zajmuje się pszczołami w Polsce dla przyjemności. W naszych warunkach niezwykle ważną rzeczą jest jednak łagodność. Nie ma możliwości, aby w ogródku mieć jakieś wścieklice. Bardzo często przetrwanie pszczół, które są odporne, długowieczne, wiąże się niestety z ich agresywnością. Miałam kiedyś Borówkę. Jakoś sobie dawałam z nią radę, ale inni zlikwidują, ponieważ w całej pasiece będzie narastała złośliwość. Wady braku łagodności przewyższają te zalety, które one mogą mieć. Niestety.

Mówi Pani o jak najłagodniejszych pszczołach. Czy nie sądzi Pani, że dla poprawy pogłowia pszczół w Polsce, pod kątem odporności i samowystarczalności pszczół, jest to jednak pewna przesada, aby podążać w stronę skrajnej łagodności? Czy chodzi o ochronę ludzi przed użądleniami?

Czy pszczoły są łagodne czy złośliwe, to ilość użądleń osób uczulonych, gdzie zabić może jedno użądlenie, wiele się nie zmieni. Natomiast im pszczoły będą łagodniejsze, tym normalniejsza będzie reakcja społeczeństwa. Żałuję, ale niestety reakcja społeczeństwa, a nawet reakcja pszczelarzy, jest kretyńska. Nasze nastawienie jako społeczeństwa jest złe. Chodzi o to, aby pszczoły były wszechobecne. Pszczoły są strażniczkami życia i musimy o nie dbać. Pszczoły są doskonałym markerem środowiska. Pszczół powinno być jak najwięcej. Nawet te obronne pszczoły nie użądlą człowieka postronnego, który nie będzie im przeszkadzał blisko ula. Mi łagodność pszczół jest potrzebna, aby oswajać ludzi z tymi owadami. Jestem za łagodnością w kontekście przyjemności pszczelarzenia i walczenia z apoteozą strachu, która ma miejsce.

Pasieka Pani Elżbiety
Pasieka Pani Elżbiety

Czy zna Pani takich pszczelarzy osobiście lub ze słyszenia, którzy gospodarują na pszczołach bez leczenia oraz bez wymiany matek, a tylko na własnym materiale, lub materiale pochodzącym ze złapanych rójek? Czy słyszała Pani o ciekawych przypadkach pszczół, które gdzieś żyły długo bez pszczelarza i jego opieki?

Słyszałam o tym, ale nie znam takich pszczelarzy, którzy konsekwentnie by się tego trzymali.

Kiedyś Pani powiedziała: “Świętej już pamięci, pan Kolasiński3 zaraził mnie filozofią wobec warrozy. Powiedział: <<A co cię to obchodzi? To jest problem pszczół. Ty masz tylko robić tak, żeby im trochę pomóc, żeby one sobie z tym radziły>>”. Co Pani sądzi o ruchu treatment free beekeeping czyli pszczelarstwie bez leczenia?

W naszych warunkach środowiskowych to będzie ciężkie. Pewna epoka pszczelarstwa się kończy. Nie widzę przychylnej postawy dla tego typu pomysłów. Pszczelarze są zamknięci na nowatorskie pomysły. Nie pozwolą na to. W razie czego będą lobbowali za konkretnym przepisem zakazującym. Jesteście dla nich zagrożeniem. Mnie nie przeszkadzacie i jestem za Wami. Ja to rozumiem, ale przewiduję brak zrozumienia u innych.

Czy ma Pani wiedzę o jakimś ośrodku naukowym w Polsce, który prowadził lub prowadzi badania nad naturalną selekcją pszczół pod kątem odporności na warrozę, nosemę i inne zagrożenia? Czy jest Pani w stanie powiedzieć, co zostało zrobione pod tym kątem przez 35 lat obecności warrozy w Polsce? 30 lat temu pszczoły potrafiły z warrozą przetrwać bez leczenia 3-4 sezony a obecnie rójka z danego roku nie potrafi dotrwać do zimy. Co zostało źle zrobione?

Mogę powiedzie, że nic nie zostało zrobione dobrze. Dosłownie nic. Zawinili pszczelarze oraz naukowcy. Pszczelarze o tyle, że szli w zaparte i nasilali leczenie za wszelką cenę. Naukowcy o tyle, że nikt się nie zastanawiał np. nad taką amitrazą. Bardzo długo nam się wmawiało, że ona jest nieszkodliwa. Dopiero jak została wycofana z rolnictwa, to ludzie zaczęli się trochę orientować. W rolnictwie okres karencji był bardzo długi, a pszczelarzom mówiło się raptem o 30 dniach. Pojawiło się pytanie, na co ona się rozpada i jak szkodliwe są produkty jej rozpadu.

Teraz już wiadomo, że produkty rozpadu nadal są szkodliwe. W sytuacjach ekstremalnych doszło już do tego, że niektórzy dymią nawet po 9 razy w sezonie. Pani doktor Krystyna Pohorecka wykazała, że trzy lub czterokrotne odymienie jest już na pograniczu załamania się egzystencji rodziny. Mamy jednak szkołę „polbartowską” (z całym szacunkiem dla Pana Leszka Stępnia), która mówi o tym, że nie ma znaczenia, czy norma jest przekroczona nawet tysiąckrotnie. Bo w niej chodzi o to, że pszczelarz nie będzie miał warrozy, która cała musi zostać wybita. Dla mnie to jest przerażające. Przykro o tym mówić, ale we współczesnych czasach miód powinno się spożywać tylko od zaufanego pszczelarza.

Gdy byliśmy w Szwecji u Erika Osterlunda, to on „posłał” nas do swojego znajomego, żebyśmy obejrzeli jego gospodarkę. To była 200-pniowa pasieka w centrum miasta. Bardzo nowoczesna. Zero akarycydów. Miód do sprzedaży „szedł” tylko z nadstawek. Wszystkie nadstawki były na snozach. Plastry były mielone i wyciskane maszynowo oraz od razu rozlewane do słoików. Bardzo „zdrowa” gospodarka. Tylko na naturalnym wosku. Najwartościowszy miód powstaje wtedy, kiedy jest wyciskany starą metodą. Nie traci się wtedy np. różnych olejków eterycznych, które są wartościowe zarówno dla pszczół jak i ludzi.

Wracając jednak do pytania, to jakieś badania niewątpliwie były. Na przykład słyszałam, że pszczoła Kampinoska jest bardziej odporna. Że są te dzikie roje. Niemniej zainteresowanie naukowców tym tematem jest bardzo umiarkowane. Skupiają się na czym innym. Głównie na wykorzystaniu grantów. Potrzeba świeżego spojrzenia. Dopóki nie przyjdzie jakiś fantastyczny biolog lub genetyk, jakaś świeża krew, to się nie zmieni. Brakuje jakichś konkretnych rozwiązań, które miałyby przełożenie w praktyce, a nie tylko zarabianie na warrozie. Naukowcem powinno się być po to, aby dążyć do prawdy i rozwiązać problem. Mamy bardzo ubogie środowisko naukowe, jeśli chodzi o tą specjalizację. Znam raptem dwoje ludzi.

Pasieka Pani Elżbiety
Pasieka Pani Elżbiety

Co sądzi Pani o medycynie ludowej?

Pomału dostaję bzika na tym punkcie. Mówię o naturalnym podejściu do chorób i uporaniu się z nimi. Medycyna akademicka nie liczy sobie więcej jak 200 lat. Uważam, że dyskredytowanie ziół i innych starych sposobów jest ogromnym nieporozumieniem, ponieważ tkwi w nich wielka moc. Nie neguję oczywiście medycyny akademickiej. Jednak ludzie stracili instynkt kultywowania wiedzy przodków. Nie można się tak odcinać od starożytnej wiedzy. Wielokrotnie przekonałam się, że efekty takiego leczenia mogą być lepsze niż medycyny akademickiej. Dobrze wrócić do korzeni. Teraz postanowiłam nie chorować dzięki medycynie ludowej.

Co sądzi Pani o apiterapii? Co uważa Pani o mniej popularnych w Polsce produktach i usługach apiterapeutycznych? Czy Pani pozyskuje je może w swojej pasiece?

Specjalnie nie pozyskuje tych alternatywnych produktów pszczelich, bowiem moja gospodarka jest nastawiona na produkcję pszczół. Nie mogę już bardziej zubażać pszczół. Co nie oznacza, że w przyszłości nic nie zmienię, jeśli chodzi o pozyskiwanie pyłku i pierzgi. Myślę, że nie wszystko odkryto jeszcze w pyłku i w jadzie. Niestety wielu ludzi nie rozumie, żeby efekt był widoczny, to trzeba to stosować długo i systematycznie. Jeśli chodzi o leczenie jadem, to u nas w kraju profesjonalnie zajmował się tym tylko dr. Jan Giza. Jeśli chodzi o przepisy, to w Polsce bardzo ciężko jest leczyć jadem.

Czy w polskim środowisku pszczelarskim zostało sporo elementów socjalizmu postsowieckiego?

Krótko i do rzeczy: potwierdzam. Prawda jest niestety gorzka. Pszczelarze powinni się otwierać na nowe różne drogi, a nie tkwić w takim zamknięciu, że nadal obowiązuje to, co było kiedyś. Rzeczywistość i świat się zmienia. Bez otwarcia na nowe, dojdziemy donikąd.

Co może Pani od siebie doradzić przyszłym początkującym pszczelarzom?

To jest wspaniały sposób na życie. Niekoniecznie tylko na drugą połowę życia, kiedy ma się więcej czasu. Obcowanie z przyrodą i z pszczołami dużo wnosi do naszej egzystencji i pozwala inaczej spojrzeć na świat. Pomaga odpowiedzieć na wiele pytań, które wcześniej czy później człowiek sobie zada. Naprawdę szczerze zachęcam spróbować. To jest taka przygoda, że frajer ten, co się z tym nie zetknie.

Dziękujemy za rozmowę.
Łukasz Łapka
Jakub Jaroński
wywiad autoryzowany

1Lek. wet. Artur Arszułowicz, Mgr inż. Elżbieta Kowalczyk „Wszystko jest lekiem i nic nie jest lekiem”, Pszczelarstwo 7/2011

2Erik Osterlund – Szwedzki pszczelarz-hodowca, twórca pszczoły Elgon. Od lat zajmuje się selekcjonowaniem swoich pszczół w kierunku przeżywalności przy udziale środków organicznych (tymol). http://www.elgon.es/

3Robert Kolasiński – zmarły w 2009 roku, zootechnik, podróżnik, pszczelarz i aktywny propagator pszczelarstwa i produktów pszczelich. Handlował miodem w Polsce i w wielu różnych zakątkach świata, w tym w dalekiej Afryce i Azji.

The post Wywiad z Panią Elżbietą Kowalczyk first appeared on Wolne Pszczoły.

]]>
Zapowiedź wywiadu z Panią Elżbietą Kowalczyk http://wolnepszczoly.netlify.app/zapowiedz-wywiadu-z-pania-elzbieta-kowalczyk/ Mon, 19 Feb 2018 21:33:42 +0000 http://wolnepszczoly.netlify.app/?p=1644 W grudniu minionego (tj. 2017) roku reprezentacja Stowarzyszenia Wolne Pszczoły udała się na rozmowę z Panią Elżbietą Kowalczyk. Znamy ją z forów pszczelarskich pod pseudonimem „Pytla” oraz z piastowania funkcji pierwszego prezesa Stowarzyszenia Pszczelarzy Polskich „Polanka”. Praktyka pszczelarska i idee hodowli pszczół, które reprezentuje Pani Elżbieta, są bliskie naszemu Stowarzyszeniu. W efekcie owocnego spotkania powstał […]

The post Zapowiedź wywiadu z Panią Elżbietą Kowalczyk first appeared on Wolne Pszczoły.

]]>
W grudniu minionego (tj. 2017) roku reprezentacja Stowarzyszenia Wolne Pszczoły udała się na rozmowę z Panią Elżbietą Kowalczyk. Znamy ją z forów pszczelarskich pod pseudonimem „Pytla” oraz z piastowania funkcji pierwszego prezesa Stowarzyszenia Pszczelarzy Polskich „Polanka”. Praktyka pszczelarska i idee hodowli pszczół, które reprezentuje Pani Elżbieta, są bliskie naszemu Stowarzyszeniu. W efekcie owocnego spotkania powstał wywiad oraz seria krótkich filmów nagrywanych na żywo.
Zapraszamy na pierwszy z nich stanowiący zapowiedź wywiadu, który ukaże się za tydzień.

Zapraszamy

 

The post Zapowiedź wywiadu z Panią Elżbietą Kowalczyk first appeared on Wolne Pszczoły.

]]>
Felieton: Wielebniejsi od Wielebnych http://wolnepszczoly.netlify.app/felieton-wielebniejsi-od-wielebnych/ Tue, 23 Jan 2018 16:52:13 +0000 http://wolnepszczoly.netlify.app/?p=1630 Tytuł felietonu odnosi się do sarkastycznego epitetu „Wielebni z Arizony”. Określenia tego użyto wobec grupy propagatorów pszczelarstwa z USA, którego szczególnymi cechami są nieleczenie pasiek środkami parazytobójczymi i biobójczymi. W wąskim rozumieniu takie pszczelarstwo nazwa się w języku angielskim treatment free (a w dyskusjach internetowych używa się skrótu TF). Część jego zwolenników, zwłaszcza hobbystów, łączy […]

The post Felieton: Wielebniejsi od Wielebnych first appeared on Wolne Pszczoły.

]]>
Tytuł felietonu odnosi się do sarkastycznego epitetu „Wielebni z Arizony”. Określenia tego użyto wobec grupy propagatorów pszczelarstwa z USA, którego szczególnymi cechami są nieleczenie pasiek środkami parazytobójczymi i biobójczymi. W wąskim rozumieniu takie pszczelarstwo nazwa się w języku angielskim treatment free (a w dyskusjach internetowych używa się skrótu TF). Część jego zwolenników, zwłaszcza hobbystów, łączy go z tzw. pszczelarstwem „naturalnym”, ale nie jest to wcale konieczne ani najbardziej powszechne. Niewątpliwie jednak „Wielebni” mają sukcesy w praktykowaniu pszczelarstwa bez leczenia.

Pszczelarstwo „naturalne” w skrócie PN (z którym to określeniem, przyznam się, nie sympatyzuję), polega w uproszczeniu na tym, że pszczelarz stara się tak prowadzić gospodarkę pasieczną, aby pszczoły żyły w ulach na zasadach chociaż częściowo zbliżonych do występujących w dzikich siedliskach. Pszczoły nie powinny służyć tylko maksymalizacji produkcji miodu, czy innych produktów pszczelich oraz matek, odkładów. Dzieje się to bowiem kosztem utraty pewnej części ich zdrowia, co z kolei wzmaga potrzebę dalszych ingerencji i zwiększania liczby zabiegów leczniczych. Część pszczelarzy „naturalnych” dopuszcza jednak używanie specjalnych leków parazytobójczych i biobójczych w celu ratowania zasiedlonych uli od upadku. Leki te nazywane są organicznymi, pochodzenia „naturalnego”, lub „ekologicznymi”. Nie skupiam się teraz na tym czy wszystkie te określenia są zasadne czy nie.

Wielebny ;)
Wielebny 😉

Gospodarka „naturalna” nigdy nie powinna iść w poprzek dobrostanu pszczół, a jej techniki manipulowania pszczołami powinny być używane tylko do tego stopnia, aby ten dobrostan się nie zmniejszał. Problem powstaje przy próbie ustalenia, gdzie dokładnie kończy się ta część pszczelarska, czyli gospodarska, a zaczyna to, co nazywamy dobrostanem pszczół. Czy pszczoły osadzone celowo w ulach mamy traktować jak całkowicie dzikie stworzenia, czy jednak jak zadomowione lub gospodarskie zwierzęta? Czy jesteśmy odpowiedzialni, za życie pszczół przetrzymywanych w naszych ulach?

Sprawy te w pszczelarstwie TF i PN są subiektywne, kontrowersyjne i zindywidualizowane. Spory dotyczą często zasad dopuszczających granicę manipulowania i ingerowania w pszczoły. Do ich szczególnych przypadków należy ocena motywacji podejmującego działanie pszczelarza. Co innego, jeśli ktoś coś robi, bo „chce”, a co innego, jeżeli „może” lub „musi”. Są to sprawy bardzo niuansowe, bo dotykające osobistych spraw pszczelarza i kwestii zasad ideologicznych. Dwie skrajnie przeciwne postawy dotyczą kwestii agonii zasiedlonych uli. Jedna strona twierdzi, że w imię idei należy pozwalać i biernie się przyglądać, jak upadają zgromadzone na pasiece pszczoły, nawet w 100%. Jest to pewien rodzaj kultu selekcji „naturalnej”. Po przeciwnej, skrajnej stronie tej osi poglądów, uważa się za całkowicie nierozsądne i nieetyczne bierne przyglądanie się upadkowi uli, gdyż pszczelarz jest opiekunem swoich pszczół, które osadził tam celowo. Według tych poglądów jest jakoś odpowiedzialny za podtrzymywanie życia pszczół w ulu. Pomiędzy tymi skrajnościami możemy sobie wyobrazić całe spektrum różnych poglądów. Kwestie te są więc idealną pożywką dla sporów w ramach ideologii PN lub TF.

Zazwyczaj (ale też niekoniecznie) inne zasady postępowania dopuszcza się dla już stabilnej pasieki z pszczołami, na których możemy bez trudu z sukcesem gospodarować wedle zasad PN lub TF. A inne są zasady na etapie dochodzenia do PN czy TF z pszczołami, które nie mają takich zdolności, by temu podołać. W tym drugim przypadku można sobie pozwolić na odstępstwa, zasady są bardziej miękkie, mniej radykalne. Choć przecież i tak nie ma pewności, że w ogóle kiedyś uda się dojść do tej radykalnej wersji, to jednak walka i nadzieja trwa. Czerpiąc informacje od Wielebnych nie należy jednak zapominać, że gdzieś na drugiej półkuli świata, w globalnym przepływie informacji, są ludzie, którzy mogą mieć inne warunki w dochodzeniu do PN i TF. Można wybaczyć znanym propagatorom, że nie zawsze o tym informują. W końcu przecież trudno aby byli idealni. Przedstawiają warunki, jakie znają, prawdopodobnie licząc na rozsądek (lub może jego brak) naśladowców.

Jednym z takich kontrowersyjnych zagadnień jest kwestia podkarmiania pszczół. Można, czy nie można? A jak można, to kiedy i czym? Często dyskusje są gorące. Wedle najbardziej radykalnej strategii nie podkarmiamy w ogóle. Wówczas, jeżeli pszczoły sobie nie mogą nazbierać wystarczająco dużo, to najwyżej muszą głodować, albo nawet przenieść się do „krainy wiecznych pożytków”. Bez względu na to, czy ucierpi na tym interes i emocje pszczelarza. Jeżeli jednak podkarmianie dopuszczamy, to wtedy pojawiają się zagadnienia: kiedy, czym i jak? Pszczoły zbierają wodę, nektar, spadź i pyłek. Z tego produkują dla siebie pokarm pochodzenia zwierzęcego: mleczko, pierzgę i miód. Człowiek podkarmia je też substytutami. Dlaczego? Pierwotna przyczyna jest taka, że są tańsze niż produkty pszczele. Taki jest tego powód zazwyczaj, choć też niekoniecznie. Można by karmić tylko produktami pszczelimi, często kupionymi w sklepie, najczęściej zresztą zabranym pszczołom leczonym akarcycydami, a to przecież pszczelarze PN i TF krytykują. Tu akurat są jednomyślnie zgodni. Czy w zamian możemy karmić jednak substytutami czyli paszami? Sprawy te wzbudzają kontrowersje. Wydaje się, że w tym chaosie możliwości i różnych opinii moglibyśmy błądzić jak dzieci we mgle. Całe szczęście niektórzy z Wielebnych zostawili nam rady, kiedy i jak możemy karmić.

Oto wskazówki od Salomona Parkera. W zasadzie radykalnego pszczelarza TF, który jeździ z wykładami tytułując je: „Pozwólmy im umierać”, mając na myśli pszczoły. Nie mam jednak pewności, czy jest pszczelarzem „naturalnym”, skoro stosuje węzę jako standardową praktykę. W dodatku niekoniecznie ze swojego wosku. Uważa, że strach wśród wielu „naturalnych” przed węzą od pszczół leczonych jest przesadzony. Zresztą też nie przepada za określeniem PN. Salomon Parker jest uczniem najwielebniejszej z Wielebnych, najstarszej stażem, czyli Dee Lusby.

„Karmienie jest ogólnie uważane za “leczenie przeciw głodowi” lub co najmniej nienaturalny sposób wywoływania czegoś u pszczół czego normalnie by nie robiły. Jednakże, ponieważ wielu pszczelarzy początkujących będzie pracować z pszczołami, które nie są jeszcze przystosowane do ich obszaru i mogą nie mieć wystarczającej ilości zapasów ze względu na warunki poza ich kontrolą, czasami rozmawiamy o karmieniu. Powinno się to odbywać jedynie jako środek nadzwyczajny, a nigdy jako standardowa praktyka.
W karmieniu dopuszczamy:
Syrop cukrowy
Suchy granulowany cukier
Syrop glukozowo-fruktozowy (HFCS)
Substytuty pyłków”
http://forum.tfbees.net/

Oto kolejne wskazówki od Michaela Busha, który jest wzorem dla wielu „naturalnych”, ponieważ napisał poczytny w środowisku PN podręcznik „Pszczelarstwo Naturalne” oraz jeździ regularnie z wykładami, organizuje warsztaty w swoim gospodarstwie, gdzie zjeżdżają się grupy nowych naśladowców.

„Najlepiej nigdy ich nie karmić i pozwolić im zbierać własne zapasy. Ale jeżeli sezon jest słaby, a tak się zdarza w większości miejsc, wtedy musisz karmić. Najlepszym czasem na to jest okres, w którym zorientujesz się, że pszczoły potrzebują karmienia do przetrwania zimy. Powiedziałbym, że sierpień i wrzesień. Październik też jest dobry, ale nawet, jeżeli nie zakarmiłeś dobrze przed grudniem, to lepiej zakarm, niż zostaw pszczoły na głodzie.
Osobiście nie karmię, jeśli istnieje wziątek nektaru. Karmię wiosną, jeżeli są słabe, jeżeli nie będą w stanie wychować tylu pszczół bez wspomagania, ile jest to wystarczające. Karmię też jesienią, jeżeli są słabe. Zawsze jednak staram się upewnić, że nie biorę za dużo miodu. Nieraz są takie słabe sezony, że pszczoły będą na skraju upadku, jeśli nie będę ich karmił. Muszę też czasem karmić podczas wychowu matek, aby zmusić je do zrobienia mateczników i aby matki wyleciały, i unasieniły się.
Pyłek zwykle podaję przed pierwszym dostępnym pyłkiem na wiosnę. Tutaj (Nehawka, Nebraska) będzie to około połowy lutego. Zwykle jest to dla mnie korzystne, aby dawać młodym rodzinom pyłek, aby miały na wychowanie czerwiu jeszcze przed zakwitnięciem klonów. Nie mam tego szczęścia, aby pszczoły mogły pobrać sobie wystarczająco dużo pyłku, wtedy kiedy jest dostępny w takich ilościach, aby przetrwały zimę.

Tak więc, chociaż staram się unikać karmienia, często to robię.
Moim zdaniem nie ma nic złego w karmieniu, jeśli masz ku temu dobry powód, ale moim planem jest, aby tego uniknąć i zostawić pszczoły na tyle ile mogę aby żywiły się same.”

http://www.bushfarms.com/beesfeeding.htm

Dlaczego podaję te przykłady? Ano dlatego, że sami często we własnym gronie powołujemy się na ich zasady i ich praktykę. Stawiamy ich jako wzór i autorytet godny naśladowania. Mam wrażenie jednak, że czasami będąc zbyt radykalni, wpadamy we własne sidła. Podając ich za przykład sami nie robimy jeszcze tego, co byśmy chcieli. Sami nie hodujemy jeszcze pszczół tak, jak nam się marzy. Jednocześnie zdarza się, że niemerytorycznie, emocjonalnie i krytycznie oceniamy działanie innych, nie starając się poznać ich subiektywnie dobrych powodów do podjęcia pewnych działań. Bywa, że niemerytoryczne argumenty, jakie rzucamy, nie pochodzą z dziedziny np. pszczelnictwa czy biologii pszczół, ale odpływają w takie rejony jak: antromorfizacja pszczół, produkcja wyskoprocentowego alkoholu metodą domową itd. Przy tym w krytyce odstępstw od radykalnych ideologicznych zasad PN i TF łamiemy zasadę niesprzeczności logicznej.

Karmimy i rozmawiamy o substytutach nektaru z buraków i zbóż, a nie chcemy widzieć rozmowy o substytutach pyłku. Prowadzimy rozmowy o specjalnej węzie do zmniejszania pszczół, o plastikowej węzie, o substytucie plastra pszczelego czyli plastikowym plastrze, o rodzinach dwumatecznych, o intensywnym przewożeniu pasieki np. na pożytek, o kratach odgrodowych, o przegonkach, o intensywnym manipulowaniu dzieleniem i namnażaniem rodzin, o tworzeniu mikro-ulików z mikro-odkładów weselnych, o hodowli matek, o zabiegach maksymalizujących produkcję miodu z miodni, o zabieraniu pszczołom miodu aby w zamian podać substytut, o zabieraniu pszczołom pyłku przez wymyślne technologiczne nowoczesne pułapki, o wymianie matek, o usuwaniu trutowych matek, o wysyłaniu matek w ciasnych klateczkach, o trzymaniu pszczół w ulu domowym w zimę w ciepłym mieszkaniu w gnieździe o szerokości jednej ramki itd.

Co do sprawy samych Wielebnych. Salomon Parker stosuje węzę, dopuszcza, jeśli trzeba, kratę odgrodową i substytuty nektaru czy pyłku. Wszyscy stosują walk-away split, a masowo i intensywnie robiła to Dee Lusby łącznie z poddawaniem matek „zimą” (a raczej wtedy, kiedy w Arizonie występuje coś na kształt „zimy” pszczelarskiej), manipulując przy okazji selekcją pszczół.1 Michael Bush karmi substytutem nektaru i pyłkiem, a czasami, jak musi, też substytutem pyłku.2 Robi to w celu wzmocnienia rozwoju słabych rodzin na wiosnę i wymuszenia produkcji dobrych mateczników w hodowli matek, które sprzedaje. Nikt z nich nie stosuje dzikiej zabudowy, jak w systemie PN, jakim są Warre, kószki, ule słoneczne, barcie i kłody. Stosują ule ramowe. Choć co prawda trzeba przyznać, że i tak muszą, bo prawo federalne USA to nakazuje. Nie pozwalają na rojenie się pszczół. Wyznawcy najwielebniejszej z Wielebnych ze strony Resistant Bees dopuszczają do użycia i sprzedają plastikowe plastry i węzę w celu wymuszania zmniejszania pszczół. Nie polecają naturalnych plastrów na początek. Nikt z Wielebnych nie jest więc nawet blisko radykalnego pszczelarstwa „naturalnego”.

Panie i Panowie, proszę nie starajmy się więc być wielebniejsi od samych Wielebnych. Przynajmniej w wąskim gronie tych, którzy wciąż próbują, lecz nie odnieśli jeszcze sukcesu w ich naśladowaniu.

Jakub Jaroński

1Przykład elementu programu hodowlanego na pasiece Dee Lusby:

„A strain of honey bees (hereafter referred to as LUS) has been established from a breeding program in which virgin queens were introduced into broodless colonies (i.e., eggs and larvae did not exist in the colony) from November to March in southern Arizona. The purpose of the breeding program was to select for bees that would rear queens and drones at that time of year. Inclement weather and limited numbers of drones can occur during Arizona winters and prevent queens from successfully mating. Thus, introducing virgin queens at this time of year exerts pressure that could cause the frequency of thelytoky in the population to increase. The purpose of this study was to test for the existence of thelytoky in LUS and determine the frequency of this trait. In addition, observations of worker bees in queenless LUS colonies were made to compare their behavior with that reported to occur in Cape bees.”
https://resistantbees.com/blog/?page_id=1006

2Wypowiedzi Michaela Busha na temat karmienia substytutem pyłku z różnych for internetowych i jego autorskiej strony:

“If I have to buy pollen, I usually buy some pollen substitute or soy flour and mix it half and half. Straight substitute just isn’t nutritious enough, but straight pollen can get very expensive.”
http://www.beesource.com/forums/showthread.php?189529-How-to-make-a-pollen-patty

„I feed real pollen if I have enough. I have sometimes mixed it 50/50 with substitute or soybean flour when I’m desperate and don’t have enough. I never mix it at less than 50% real pollen.”
http://www.bushfarms.com/de_beeswinter.htm

„I agree that soy flour is not complete but the fat is actually, IMO, a good thing. Many amino acids are “fatty acids” and will be in the fat. I sometimes mix whole soy flour with real pollen for substitute. I don’t feed it straight.”
https://beemaster.com/forum/index.php?topic=35824.0

The post Felieton: Wielebniejsi od Wielebnych first appeared on Wolne Pszczoły.

]]>
Rozmowa z Panem Davidem Lutz’em o hodowli czarnej pszczoły Kampinoskiej http://wolnepszczoly.netlify.app/rozmowa-z-panem-davidem-lutzem-o-hodowli-czarnej-pszczoly-kampinoskiej/ Sat, 13 Jan 2018 16:30:45 +0000 http://wolnepszczoly.netlify.app/?p=1618 We wrześniu 2017 roku miałem przyjemność w pięknych okolicznościach przyrody, czyli na terenie swojej pasieki z widokiem na latające pszczoły, porozmawiać z Panem Davidem Lutz’em. Pan David jest w tej chwili ostatnim hodowcą ciemnej pszczoły Apis mellifera mellifera linii Kampinoskiej. Choć wysyła swój hodowlany materiał genetyczny na pół świata, w tym do znanych światowych hodowców, […]

The post Rozmowa z Panem Davidem Lutz’em o hodowli czarnej pszczoły Kampinoskiej first appeared on Wolne Pszczoły.

]]>
We wrześniu 2017 roku miałem przyjemność w pięknych okolicznościach przyrody, czyli na terenie swojej pasieki z widokiem na latające pszczoły, porozmawiać z Panem Davidem Lutz’em. Pan David jest w tej chwili ostatnim hodowcą ciemnej pszczoły Apis mellifera mellifera linii Kampinoskiej. Choć wysyła swój hodowlany materiał genetyczny na pół świata, w tym do znanych światowych hodowców, to niewiele osób spoza wąskiej branży o nim chyba słyszało. Pomimo, że nie lubi rozgłosu na swój temat, to nasza stowarzyszeniowa idea wyhodowania i wyselekcjonowania pszczół tolerancyjnych na warrozę i odpornych na inne choroby oraz powrotu zdziczałej populacji do przyrody, na tyle wydała się Panu Davidowi interesująca, że zgodził się udzielić mi wywiadu. Być może dlatego, że sam nie używa od wielu lat żadnych środków parazytobójczych i biobójczych na swoich pszczołach.

Co Pan sądzi o ciemnej pszczole europejskiej Apis mellifera mellifera? Dlaczego ją Pan hoduje a konkretnie linię Kampinoską?

U nas w Alzacji takie pszczoły były od zawsze. Można powiedzieć, że urodziłem się przy tej pszczole i dlatego mam ją z przyzwyczajenia. Od szóstego roku życia pomagałem przy pszczołach. U nas w rodzinie było zawsze ok. 400-600 uli i ok. 200 kószek . To była też pszczoła AMM Nigra, która jest bardzo zbliżona szczególnie do Kampinoskiej, bawarskiej i austriackiej.

Być może zna Pan sytuację w dawnej Puszczy Kampinoskiej ok. 300 lat temu? Cała dolina parku była pełna kolonistów. Najwięcej pochodzenia tyrolskiego i szwabskiego. Oni nie byli wyznania rzymskokatolickiego tylko ewangelicko-augsburskiego. Zajmowali się głównie rolnictwem. Nie nosili tylko kurtki i kapelusza, ale produkowali dobra roślinne i zwierzęce, w tym pszczoły. Właśnie taką, jak ja to mówię, szwabską pszczołę. Zresztą wówczas innych niż środkowoeuropejskie niemalże nie było. Prawie do samej Drugiej Wojny Światowej były też inne linie sprowadzane z Niemiec albo Austrii. Instytut na uniwersytecie w Ernlangen w Bawarii był mocno nastawiony na hodowlę pszczoły środkowoeuropejskiej w okresie międzywojennym, a nawet podczas wojny i okupacji Niemcy jeszcze mocno propagowali pszczołę Nigrę dla produkcji miodu m.in. na zwiększone zapotrzebowanie spożywcze, na potrzeby wojenne. Po 1945 roku wszystko szlag trafił. Jak nie mówię, że wojna i Niemcy były dobre, tylko mówię o hodowli pszczół. Szwabi uciekli do Szwabska, a pszczoły zostały. Często jednak nikt ich nie obsługiwał i sporo padło. W latach ’60 pojawił się pomysł aby selekcjonować pszczołę Kampinoską, ale dopiero później w latach ’80 jak wiemy, to zrobiono, z resztek tego co jeszcze tam znaleziono.

Czy Pan już wtedy tzn. w latach ’60 zajmował się pszczelarstwem w Polsce?

Nie. Dopiero od 1992 roku. Mieszkałem wtedy na ulicy Inflanckiej w Warszawie. Pierwsze moje pszczoły egzystowały na balkonie. Osiedle to było blokowisko z ogrodem w środku. Jak co sobota rano wstałem i patrzę sobie na ten ogródek, a tam kręci się policja i straż. Myślę sobie, że może jakaś sensacja. Może jakiś trup tam leży. Z jedenastego piętra nie widziałem dobrze, więc idąc do sklepu podszedłem bliżej i zobaczyłem, że na krzaku wisi rój pszczół. Złapałem rójkę do kosza na śmieci i przykryłem mokrą szmatą. Pojawił się problem co z tym rojem zrobić. Ani nie miałem ula, ani ramek, ani ogródka. No nic to. Wstawiłem rój do łazienki licząc, że przeżyje do następnego dnia. Zadzwoniłem do kolegi, do ministerstwa rolnictwa i powiedziałem mu, że za dwie godziny potrzebuję ul, ramki i węzę, bo mam rój w łazience. Dał mi adres do sklepu i poinformował sklep, że jak przyjdę, żeby wszystko mi wydali co potrzebuję. Do sklepu pojechałem szybko taksówką i kupiłem potrzebny sprzęt oraz ul warszawski. Taksówkarz pomógł mi wnieść ul do windy. Sąsiadkę oszukałem, że to mebel. Wieczorem osadziłem i podkarmiłem pszczoły. Tak zaczęła się moja historia z pszczołami w Polsce, z ulem na balkonie w bloku.

black_bee_1

Dużo później spotkałem Panią Łucję z pasieki hodowlanej z Parzniewa, która była tam kierownikiem. Była dyskusja na temat genetyki. Ja jestem po studiach w tym fachu. W Warszawie miałem zwykłe warszawskie kundle, a pojawił się pomysł hodowli Kampinoskiej. Byłem oglądać ule na sprzedaż koło Leszna i zobaczyłem dom z gospodarstwem, które mi się spodobało. Tam właśnie był teren hodowli pszczoły Kampinoskiej. Sąsiad pszczelarz powiedział mi, że tu tylko można tylko trzymać Kampinosa. Dlatego zamówiłem czym prędzej matki Kampinoskie z Parzniewa.

Na początku miałem ok. 30 uli, bo jeszcze miałem inną stałą pracę. Ten sąsiad mieszkał 500 metrów dalej i nasze pasieki z Kampinosami tworzyły taki obszar, gdzie w obrębie tych 500 metrów wszystko było żądlone, co było żywe i się ruszało. Miałem problem z sąsiadami. Jeden chłopak znalazł się nawet w szpitalu. Podjąłem decyzję o zlikwidowaniu pszczół koło domu i wstawiłem je do puszczy podejmując pracę nad selekcją na łagodność. Tak zaczęła się moja hodowla Kampinosa. Później jak poszedłem na rentę, to powiększyłem pasiekę. W tamtych czasach linia Kampinoska to było w sumie około 100 hodowców i 2500 rodzin pszczelich. A teraz tak wyszło, że jestem ostatni. Nawet Parzniew już nie ma.

Czyli u Pana była ta sama pszczoła co w Parzniewie?

Kiedyś tak. Choć kilka lat temu, pod koniec ich hodowli, to oni mieli raczej mieszańce a nie czyste kampinoskie. Jeśli chodzi o Kampinosa to jak już mówiłem, jestem ostatni. Dalej jednak współpracuję z Parzniewem i Krakowem. Jestem po prostu trzymaczem rezerw genetycznych.

Jak Pan selekcjonuje pszczołę Kampinoską? Jak stara się Pan usunąć mieszańce? Czy pracuje Pan nad miodnością, łagodnością i trzymaniem się plastra?

Ja po prostu hoduję, jak lubię. Po pierwsze, najpierw to one same się selekcjonują, bo do dalszej hodowli biorę tylko to, co na wiosnę jeszcze żyje trzeci rok. Hoduję tylko z matek, które przeżyły minimalnie trzy lata. Zazwyczaj moje matki zarodowe mają 3-4-5 lat, także siłą rzeczy selekcjonuję na długowieczność matek. Do dalszej hodowli selekcjonuje za pomocą morfologii. Łagodnymi nazwać ich nie można. Są po prostu trochę ucywilizowane a nie takie jak były wcześniej. To jest bardzo stary system hodowli. Stosowano go u nas w Alzacji, kiedy byłem młody chłopakiem. Co roku wyznaczano ok. 20% najlepszych pszczół do reprodukcji. Te rodziny od wiosny były trzymane trochę ciasno. Cały czas dostawały cukier i pyłek, w związku z tym bardzo szybko wpadały w nastrój rojowy i produkowały trutnie. Z reszty 80% rodzin były robione półtora kilogramowe pakiety pszczół z matkami z tych uli. Następnie do tych 80% uli szły mateczniki od tych hodowanych pszczół. Taki to był nasz prosty system selekcji. Nigdy nie kupowaliśmy obcych ras. Zawsze to była nasza własna, lokalna rasa. Ona dawała zresztą najlepsze trutnie.

Czy u Pana pszczoły w hodowli Kampinoskiej są matki unasiennione naturalnie czy tylko sztucznie?

Najwięcej sztucznie. Wszystkie zarodowe i reproduktorki sztucznie. Kiedyś, jak było jeszcze sporo osób hodujących Kampinosa, to nie było to tak niezbędne, ale odkąd jestem ostatni i mam tylko swoje, to nie mam innej możliwości. Do dziś mam prawie 25 linii. W takiej sytuacji, żeby unikać chowu wsobnego, muszę unasienniać sztucznie. Po za tym trutnie latają 23 kilometry a matki do 12 kilometrów. To razem daje 35 kilometrów. Nie ma takiego izolowanego miejsca od innych pszczół, a to kwestia obcych trutni, które zepsują moją hodowlę. Żałuję tego, bo naturalne unasiennianie jest, według mnie, dużo lepsze. Moje najlepsze reproduktorki pochodzą z cichej wymiany, ale muszę je dawać do inkubatora i inseminować, aby chronić je przed obcymi rasami. Nie twierdzę, że u mnie nie ma żadnych obcych trutni. Jest trochę, bo czasem przylecą i wejdą do ula. Jak są żółte i pomarańczowe, to odrzucam, ale są różne ciemne, to na pierwszy rzut oka nie rozpoznam. Dlatego do części bardzo czystej hodowli to trzymam moje trutnie zamknięte.

Jak rozumiem później i tak córki tych matek inseminowanych są badane morfometrycznie?

Tak

Czytałem o historii linii Kampinoskiej na obszarze zachowawczym i dowiedziałem się, że w sercu puszczy istniało izolowane trutowisko do unasiennia z wolnego lotu. Czy ono jeszcze funkcjonuje?

Te trutowiska była zainstalowane jeszcze przez Niemców. Uciekający Niemcy zostawili tam sprzęt. Po wojnie obsługiwało to dwóch Polaków o niemieckich nazwiskach, właśnie po tych kolonistach, o których mówiłem wcześniej. Jednego szybko zabito, a drugi zdołał uciec. Syn tego, który uciekł umarł tutaj, w Polsce, dwa lata temu. On mi trochę właśnie opowiadał, jak to kiedyś było. To były zawsze trochę tajemne tematy. Nasza pszczoła Kampinoska, jak już wcześniej mówiłem, do Drugiej Wojny Światowej to była pszczoła szwabska. Pochodzenie tego dzisiejszego Kampinosa jest bardzo ważne.

Czy sądzi Pan, że w środku puszczy są jakieś zdziczałe siedliska Kampinosów?

Prawie już nie ma. Kiedyś obsługiwałem trochę takich dzikusów i w ciągu ostatnich kilku lat prawie wszystko szlag trafił. Z różnych powodów jak pogoda, czy niestety wytrucia. Choć puszcza jest prawie wyludniona, to nie każdy z jej mieszkańców ma najwidoczniej ochotę na towarzystwo pszczół.

Jak długo nie leczy Pan pszczół medykamentami?

16 lat. Sam biorę sporo medykamentów: na serce, na odwodnienie, na cukrzycę, na krążenie, na prostatę, na ból głowy i jeszcze na coś. Jednak pszczołom prawie nigdy nic nie dawałem. Po prostu nie było u nas takiej mody. Nie mogę jednak też powiedzieć, że nic nie robię w tym zakresie, aby dbać o ich zdrowie. Też daję lekarstwa, ale naturalne i one też pomagają. To są różne rzeczy. Generalnie to jest tajemnica, ale m.in. sporo ziół, np. na nosemę bardzo pomaga pryskanie syropem z gałką muszkatołową i czosnkiem. Jestem tak nauczony od małości. To jest taka 400-500-letnia tradycja.

Czy jakieś testy na higieniczność, na grooming, na ilość pasożyta Pan robi?

A co to mnie interesuje!? To nie moja sprawa tylko pszczoły. Jak przeżywa, to znaczy, że jest dobra.

Czyli to trochę tak jak test bonda Johna Keffusa? Tylko selekcja na przeżywalność?

Tak. Dobrze to znam. On też miał Kampinosa, ale nie bezpośrednio ode mnie.

Czy jest sens robić coś takiego jak Keffus z pszczołami w Polsce?

Keffusa nie można porównać do Pana czy do Was i już mówię dlaczego. Keffus ma prawie 10 milionów dolarów. Jest bogaty rodzinnie. Wtedy można robić, co się chce. Nawet jak coś pójdzie źle, to ma się zapas. To jest cały Keffus. Ma dobre pszczoły, ale czasami jak są niekorzystne lata, to też sporo traci. Oni tam trzymają jeszcze pszczołę prowansalską. Też ciemna pszczoła.

Słyszałem, że wysyła Pan sporo matek za granicę a nawet na pół świata. Jaki jest powód takiego zapotrzebowania?

Tak. Ja swoich Kampinosów bardzo dużo sprzedaję do Portugalii, do Hiszpanii, do Francji niedaleko Keffusa. Różne są powody. Kwestia pożądanych przez hodowców cech długowieczności i odporności w krzyżowaniu ze swoimi liniami.

Czy Apis mellifera mellifera jest odporniejsza na Nosema cerenae w porównaniu do innych pszczół?

U mnie jeszcze jej nie miałem, więc nic nie mogę powiedzieć. Nie zawsze jednak ten co obarcza winą Nosema cerenae za dużą śmiertelność pasieki, musi mieć rację. Przykładowo tereny z małymi ogródkami mogą być bardziej szkodliwe niż rolnictwo. Ktoś myśli, że to nosema, a to sąsiad pryskał np. na mszyce.

Słyszał Pan może o probiotykach?

Słyszałem, ale po co mi one?! Jak potrzebuję probiotyki, to kupuje pięć litrów świeżego mleka i robię twaróg, a to co mi zostaje, czyli serwatka, dodaję do syropu na wszystko.

Ja także czasem używam kwaśnej serwatki z surowego mleka. Niektórzy też używają sok z kiszonek. Co Pan o tym sądzi?

Kiszonek nie wolno nawet małych ilości, bo pszczoły są bardzo wrażliwe na sól. Lepiej im jej nie dawać. Czasem nawet pszczoła potrafi paść od cukru zanieczyszczonego domieszką soli.

Muszę się przyznać, ze robiłem testy i dodawałem różne sole do syropu i nic się nie działo. Wyczytałem, że pszczoły naturalnie pobierają sól z otoczenia. Są też takie amerykańskie badania1, gdzie podobno pszczoły pobierały najchętniej wodę z domieszką różnych soli.

Ale jest ryzyko.

Niektórzy uważają, że lepsze są leki takie jak: kwasy organiczne np. kwas szczawiowy, kwas mrówkowy albo olejki eteryczne np. tymol. Czy Pan to też nie stosuje?

Nie! Ja nie stosuję. Według mnie one są trujące i zabójcze. Każdy kto ma chęć na kwas mrówkowy niech się zamknie w beczce z kilkoma kroplami kwasu mrówkowego na pół godziny. Później dopiero można go zapytać, co myśli na temat leczenia kwasem mrówkowym. Zamiast kwasów to już bym wolał normalną chemię jak amitraza, bo wiem, że jest skuteczna i mniej szkodzi pszczołom. Całe te różne wynalazki mają takie wady, że pszczoły przez to padają, a każdy szuka innych przyczyn, tylko nie tej. Według mnie, jakby trzydzieści lat temu od razu selekcjonowano na pszczołę odporną na warrozę, to dziś nie byłoby problemu z warrozą. Wiadomo jednak, że instytuty i weterynarze bardzo kochają i lubią warrozę. Ona daje dużo chleba. Jedna mała warroza daje więcej pieniędzy jak cały ul z miodem. Nowe programy, nowe leki, nowe granty naukowe. Cały ten cyrk żyje teraz głównie z warrozy.

Czy w takim razie stawia Pan taką hipotezę, że gdyby odciąć wszelkie granty to może łatwiej byłoby selekcjonować na odporną pszczołę na warrozę?

Nie. Bez dofinansowania zachowawcza genetycznie hodowla rasowa, taka jak u mnie, już się nie uda. Raz, że wydajność z miodu jest za mała a koszt jest za duży. Rocznie potrzebuję na moje pasieki 8000 zł na paliwo, prawie 12 000 zł na cukier i dodatkowo swoją robociznę liczę jak na 15 zł za godzinę. Mnie nie można porównać z tym co ma pięć albo sześć uli.

Ile ma Pan teraz uli?

Około 180. To są całkiem inne koszty. Dałbym radę bez dofinansowania, jak i kiedyś dawałem, gdyby były słuszne ilości miodu za odpowiednią cenę. Kiedyś było więcej pożytków. Pamiętam, jeszcze jak byłem młody, to we Francji było prawie 100 000 pasiek zawodowych. Dziś są 3000. Całą resztę szlag trafił dlatego, że nie można z tego wyżyć. Moje środkowoeuropejskie to są dobre pszczoły, mało rojliwe, charakterne, długo żyjące, ale mają jedną wadę: dają za mało miodu w porównaniu do krainki czy Buckfasta. Tyle, że Buckfasty i krainki są na inne warunki. One są wydajne jak kury fermowe w klatkach. Jak im się daje cały czas karmę i wodę, to jest duża wydajność, a jak taką kurę wystawić na łąkę, to ona padnie. Dlatego nie można porównywać Apis mellifera mellifera do krainki albo Buckfasta w intensywnej hodowli pszczół.

Rozumiem, że na pasiekę hobbystyczną, gdzie celem nie jest maksymalizacja produkcji miodu a raczej to, że pszczoły mają sobie radzić w miarę możliwości same, to lepsza jest właśnie ciemna środkowoeuropejska?

Tak. Pod jednym warunkiem. Nie można często otwierać ula. Im więcej się grzebie i ryje, tym bardziej to jest szkodliwe dla pszczół. Ja zazwyczaj dokładny przegląd ula robię trzy razy w roku, a w rodni raz do roku, jak na wiosnę daję im węzy i to jest wszystko. Nie ma potrzeby więcej.

Jak się ostatnio widzieliśmy, mówił Pan, że raz do roku na jesieni zrzuca Pan wszystkie pszczoły na węzę, aby nie musieć ich leczyć amitrazą.

Tak. Poza tym wcale nie trzeba zaglądać do ula. Przez wylotek wszystko widać. One wszystko Panu mówią co jest w środku. Dopóki noszą pyłek i nie krążą wokół ula jak szalone, to wszystko jest w porządku. Jak się mają chęć roić, to też widać. Pszczoły robią się leniwe i pojawiają się brody przed wylotkiem. To już jest sygnał, że mają kupiony bilet podróżny. Wtedy trzeba zobaczyć, co tam w środku jest. Jak ja mam na placu pięćdziesiąt uli, to dokładnie zaglądam raptem do trzech z nich. Ogólnie jest taka zasada, że AMM daje mniej miodu ale też mniej z nią roboty. Zużywają też mniej pokarmu na zimę, bo zimą tworzą mniejsze rodziny. Wiadomo, że jak jest mniej roboty, to jest też mniejszy koszt.

W tym samym czasie można obsłużyć więcej rodzin?

Tak, tylko że na to potrzeba więcej pożytku, a to już jest problem.

Czy aktualnie w Puszczy Kampinoskiej jest wystarczająco pożytku dla pszczoły?

Słabo. Było dobrze, dopóki w środku parku było drobne rolnictwo takie jak pola malin, lucerny, gryki oraz były kośne łąki i pastwiska. Teraz albo jest całkiem zakwaszony ugór, na którym nic nie ma, albo tylko sosna.

Czyli gdyby pszczoły tam zostawić bez pomocy człowieka to by nie przetrwały?

Tak. To kwestia środowiska, a nie kwestia pszczoły.

Czyli rozumiem, że taka metoda radykalnej selekcji naturalnej polegająca na tym, aby wstawić do puszczy dzikie siedliska, takie jak kłody, żeby one tam samemu się mnożyły i selekcjonowały, też nie wyjdzie?

Jest kilka miejsc, gdzie jakoś dają radę, ale jest ich niewiele i to nie jest na 50 rodzin, tylko na 10-15 pni, a to też zależy od sezonu, bo np. w tym roku nie dałoby rady nawet tyle. Nasz klimat jest inny. Mamy bardzo zepsute środowisko, a czasem tam, gdzie mógłbym mieć miód, to nie mogę wstawić przez opryski. Te opryski z neonikotynoidów są bardzo szkodliwe. Nawet jak tego nie widać, to one szkodą mi na plenność, jakość spermy trutni oraz długowieczność matki. Kiedyś trzymałem sporo uli tam, gdzie miały też dostęp np. do rzepaku, ale zrezygnowałem, bo pszczoły nie dawały rady. Od czasu, kiedy mam znów je tylko w lesie, to mam święty spokój.

Czy ogranicza się Pan tylko do hodowli, czy produkuje Pan też produkty pszczele?

Pozyskuję miód i pyłek. Sporo produkuje pyłku. Dlatego też nie chcę trzymać pszczół na terenach uprawnych takich jak np. rzepak, bo ten pyłek jest zatruty chemikaliami.

Na jakich ulach Pan gospodaruje?

Ogólnie lubię ul warszawski, ale mam bardzo dużo jeszcze do dziś uli Ostrowskiej. Nie dlatego, że je lubię, ale dlatego, że kiedyś produkowałem dużo odkładów do Niemiec, Austrii i Szwajcarii. Ramka ostrowskiej jest prawie taka sama jak ramka popularnego standardu w tych krajach. Kiedyś miałem też Dadanty, ale robienie odkładów na Dadantach nie jest ekonomiczne. Za dużo pszczół potrzeba do zrobienia odkładu. Ostrowska jest idealna do robienia odkładów i do handlu. Jako ciekawostkę podam, że najstarszy ul mam z ok. 1905 roku. To jest ul szafkowy.

Na ilu ramkach Pan zimuje?

Różnie. Na warszawskim na 6-7. Patrzę tak, aby było ok. 2/3 powierzchni ramek poszytych miodem.

Co Pan sądzi o tzw. małej komórce? Czy to coś może pomagać?

Nie! Wcale nie. Jak pszczoły lubią małe, to sobie same przebudują.

A co Pan sądzi o ramce bezwęzowej?

Bardzo dobra. Na takim plastrze znajdzie Pan różne rozmiary komórek. Widzę jednak jeden kłopot. Pszczoły potrzebują więcej miodu do budowy i czasami może być za dużo trutni.

A w przypadku gdy komuś nie zależy na maksymalizacji produkcji miodu?

To wtedy nie ma problemu. Ale wtedy to czemu nie trzymać pszczół w kószkach? To byłoby jeszcze lepiej.

Ciężko kupić taką grubą plecioną kószkę. Trzeba by zrobić samemu.

Można z Niemiec tylko, że drogo.

Wydaje mi się jednak, że dopóty te pszczoły się mocno selekcjonują na przeżywalność to łatwiej jest to robić za pomocą ramek i odkładów w ulach ramowych niż kószkach, aby dzielić te co przeżywają.

Faktycznie. W takim razie to te Warszawskie są idealne. Dla takiego hobbystycznego pszczelarstwa jak Pan uprawia, to są ule idealne, bo wiele przy nich nie potrzeba robić. Mają jedną wadę, że miodu one wiele też nie dadzą. Jak pszczoły będą miały niewiele miodu, to będą go miały go tylko na górze nad czerwiem.

Zawsze jeszcze na górze można dawać nadstawkę.

Tak.

Jak się selekcjonuje na przeżywalność, to można też brać miód z martwych uli.

Owszem. Z wiosny z żywych też można brać. Nawet trzeba. To je stymuluje do większej pracy.

Która lepsza zabudowa: na ciepło czy na zimno?

Ja wolę na zimno i gniazdo pośrodku. Wtedy rozbudowują się w dwie strony. W ciepłej tylko w jedną stronę i to jest problematyczne. Z tą zabudową na zimno czy na ciepło, to jest jak religią. Przykładowo Szwajcarzy tylko mają ciepłą zabudowę i to jest dla nich najlepsze. Austriacy z kolei tylko mają zimną zabudowę i to jest dla nich najlepsze.

Jeszcze są takie ciekawe ule dwurodzinne.

To dobre ule. Też to praktykuję, jak mam małe rodziny. Zimuję je razem. Jedna drugą wtedy grzeje.

Na koniec proszę powiedzieć co może Pan doradzić początkującemu hobbyście?

Na początek mogę doradzić każdemu aby kupił ul, wszystko jedno jaki, i kupił pszczoły wszystko jedno jakie. Po kilku latach takie pszczoły są przyzwyczajone do pszczelarza, a pszczelarz do pszczół, a ul można zmienić. Jest taka korelacja, że zwierzę przypomina trochę swojego właściciela i u pszczół też to można zauważyć. Taki co ma co trzy lata inne nowe pszczoły, nigdy nie osiągnie stanu współgrania z pszczołami. Wracając do uli, to każdy ul jest dobry, jak pszczelarz potrafi na nim pracować. Teraz jednak są takie różne fantazyjne, co nie zawsze są dobre. Na nasze warunki doradzam drewniane i izolowane. Sam mam nieizolowane, bo tak wyszło, ale idealne jest dla mnie jak są izolowane. Osiatkowane dna też mi się nie podobają. Może i latem to jest czasem wygodne, jednak na pewno zimą to jest złe. Cały czas ciągnie zimne wilgotne powietrze do ula i idzie do góry. Ta teoria, że wszystko jedno ile jest stopni zimą w środku ula, to nie jest prawda. Ciepły ul jest dobry do walki z warrozą. Jak ul jest izolowany i gniazdo ścieśnione proporcjonalnie do siły rodziny, to wytwarza się tam dobry mikroklimat dla pszczół. Pomaga on pszczołom walczyć z warrozą. Jak w środku ula jest zimno, to nie mają energii by walczyć z warrozą. To jest stresujące dla pszczół. Jak mają dobry mikroklimat, to także mniej zjedzą oraz jest mniejsze prawdopodobieństwo, że zachorują na nosemę. Doradzam też aby w naszym klimacie dawać w połowie lutego ciasto miodowo-cukrowe albo pyłkowo-miodowo-cukrowe. Sam daję to drugie.

Osobiście stosuje też zatworo-maty i poduchy.

To dobrze.

Co sądzi Pan o beleczkach odstępnikowych?

Są bardzo dobre. Sam używam bo są dobre do utrzymania mikroklimatu w ulu.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał Jakub Jaroński
wywiad autoryzowany

1Salt preferences of honey bee water foragers Pierre W. Lau*,‡ and James C. Nieh, Journal of Experimental Biology (2016) 219, 790-796
http://jeb.biologists.org/content/jexbio/219/6/790.full.pdf

The post Rozmowa z Panem Davidem Lutz’em o hodowli czarnej pszczoły Kampinoskiej first appeared on Wolne Pszczoły.

]]>