Gospodarka pasieczna | Wolne Pszczoły http://wolnepszczoly.netlify.app Stowarzyszenie Pszczelarstwa Naturalnego Wolne Pszczoły Thu, 03 Mar 2022 12:16:51 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=5.8.3 Selekcja na odporne pszczoły w Stevens Bee Company http://wolnepszczoly.netlify.app/selekcja-na-odporne-pszczoly-w-stevens-bee-company/ Sat, 23 Nov 2019 12:34:50 +0000 http://wolnepszczoly.netlify.app/?p=1908 Stevens profesjonalnie hoduje pszczoły odporne na choroby. Nie stosuje leków (TF beekeeping). Leczyć czy nie leczyć? Stevens uważa, że amator może próbować pszczelarstwa TF, ale planem minimum jest zdobycie odpornego pogłowia, umiejętność hodowli matek, rozpoznanie chorób, bezwzględna wymiana matek, a przede wszystkim nie pozostawianie pszczół bez opieki, ze względu na rozprzestrzenianie chorób. Dzięki sztucznemu unasiennianiu utrzymuje wypracowaną wcześniej odporność linii, którą planuje dalej szlifować.

The post Selekcja na odporne pszczoły w Stevens Bee Company first appeared on Wolne Pszczoły.

]]>
Streszczenie TL;DR

Stevens profesjonalnie hoduje pszczoły odporne na choroby.  Nie stosuje leków (TF beekeeping). Leczyć czy nie leczyć? Stevens uważa, że amator może próbować pszczelarstwa TF, ale planem minimum jest zdobycie odpornego pogłowia, umiejętność hodowli matek, rozpoznanie chorób, bezwzględna wymiana matek, a przede wszystkim nie pozostawianie pszczół bez opieki, ze względu na rozprzestrzenianie chorób. Dzięki sztucznemu unasiennianiu utrzymuje wypracowaną wcześniej odporność linii, którą planuje dalej szlifować.

Od tłumacza:
Artykuły te są kompilacją tekstów właściciela firmy pszczelarskiej w USA z Missouri zajmującej się głównie hodowlą i sprzedażą matek pszczelich oraz także produkcją miodu. Oryginalne teksty pochodzą z firmowej strony i sklepu internetowego https://www.stevensbeeco.com, a choć dedykowane są raczej pszczelarzom amerykańskim, to i w polskich warunkach, moim zdaniem, możemy z nich wyciągnąć cenne wskazówki, co do prób związanych z tzw. pszczelarstwem bez leczenia. Choć to oczywiste, na wszelki wypadek napiszę, że wszelkie sugestie autora, drogi czytelniku, stosujesz na swojej pasiece, na własną odpowiedzialność.

Stevens Bee Company: o nas

Naszym głównym celem jest selekcja i hodowla pszczół miodnych odpornych na choroby i roztocza. Aby to osiągnąć nie stosujemy żadnych środków leczniczych. Naszym zdaniem to najlepsza metoda, aby przetestować kandydatów do hodowli. Poza odpornością na choroby i roztocza selekcjonujemy na miodność. Słabsze rodziny wymagające jesienią karmienia nie przechodzą do dalszego etapu hodowli. Lubimy także, kiedy nasze pszczoły są łagodne, aby zarówno dla początkujących pszczelarzy oraz tych bardziej doświadczonych, praca przy pszczołach była przyjemnością. Oferujemy również nieprzetworzony miód, który w wyniku unikania stosowania zabiegów leczniczych na naszych pasiekach, jest z pewnością wolny od zanieczyszczeń po środkach roztoczobójczych i antybiotykach.

Leczyć czy nie leczyć: oto jest pytanie

Zagadnienie to jest bardzo kontrowersyjne w środowisku pszczelarzy i wywołało już niezliczone polemiki. Dlaczego więc nie pokusić się o napisanie kilku własnych przemyśleń na ten temat? Krótkie studia stron pszczelarskich na Facebooku pokażą nieco argumentów w związku z tym problemem. „Powielasz pszczoły, które nie mają odporności na roztocza!”, twierdzi zwolennik pszczelarstwa bez leczenia (treatment free beekeeping). „Produkujesz bomby roztoczowe!” ripostuje zwolennik usuwania roztoczy. Kto więc ma rację? A może obydwie strony? Po wysłuchaniu wspaniałych debat na ten temat i przemyśleniu sprawy, doszedłem do wniosku, że jest to po prostu walka między rozwiązaniami krótkoterminowymi, a rozwiązaniami długoterminowymi. Poza tym, tak jak każde pszczelarskie zagadnienie, pełne jest wielu zmiennych, które komplikują problem.

Naturalna selekcja jest bardzo potężnym mechanizmem filtrującym, który funkcjonuje tak długo, jak długo trwa życie na naszej niebieskiej planecie. To jest główny powód, dla którego ludzie decydują się nie leczyć pszczół, obok tego, że nie podoba im się dodawanie substancji chemicznych do ula. Tom Glenn z Glenn Apiaries uświadomił sobie kiedyś, co robi, kiedy wycinał kawałek plastra do zjedzenia bezpośrednio z ula, a jego dłuto natrafiło na pasek Apistanu. Glenn był pionierem w produkcji hodowlanej wydajnych matek pszczelich odpornych na roztocza. Używałem jego pogłowia w mojej praktyce przez wiele lat i byłem pod wielkim wrażeniem. Niestosowanie środków roztoczobójczych szybko ujawnia, co ma potencjalną odporność, a co jej nie ma. Dlatego postanowiłem nie leczyć, gdyż moim jedynym celem jest hodowla produktywnych pszczół odpornych na choroby i szkodniki. To był najtrudniejszy, ale i najbardziej skuteczny test. Ta metoda jest długoterminowym rozwiązaniem na potrzeby hodowli lepszych pszczół, które w porównaniu do wielu innych nie wymagają rozpieszczania. Oczywiście, nie obejdzie się bez kompromisów i ryzyka.

Chociaż uważam, że naturalna selekcja stanowi skuteczne narzędzie hodowli na cechy odporności, nie polecałbym nieleczenia jako generalnego sposobu na pszczelarstwo dla hobbystów unikających manipulowania pszczołami (hands off beekeeping). Chowanie głowy w piasek i ignorowanie potencjalnych problemów, nie jest dobrym rozwiązaniem. Choroby i roztocza są prawdziwym zagrożeniem i mogą zostać rozprzestrzenione na sąsiednie rodziny poprzez rabowanie. Szczególnie podczas braku wziątku z pożytku pszczoły mają tendencję do rabowania słabszych rodzin, co niewątpliwie może powodować roznoszenie chorób i roztoczy. Nie twierdzę, że nie da się tego zrobić z poziomu hobbystów, ale trzeba dysponować gotowym źródłem odpornego pogłowia, aby wymienić matkę w problematycznych ulach, lub narobić nukleusów (małych odkładów), aby zredukować straty. To jest plan minimum. Wszystko poniżej sprawi, że napotkasz problemy w zrównoważonym rozwoju pasieki i potencjalnie wygenerujesz problemy dla sąsiadujących uli.

Jeśli chcesz jednak spróbować pszczelarstwa wolnego od leczenia, poleciłbym Ci kilka rzeczy, aby zachować równowagę. Przede wszystkim, stań się biegłym w hodowli matek. Dotyczy to zresztą zarówno pasiek leczonych i nieleczonych. Jest to cenna umiejętność, która otwiera wiele drzwi w pszczelarstwie. Po drugie, zdobądź pogłowie przeselekcjonowane na zestaw cech związanych z odpornością na choroby i roztocza. Selekcjonowanie na bazie rójek i zwykłego komercyjnego pogłowia to twardy orzech do zgryzienia, w procesie którego stracisz wiele pszczół. Wybierz coś ze sprawdzonymi cechami odporności takimi jak: VSH, higieniczność lub grooming, aby dodać je do Twojej puli genów. Po trzecie, nie cackaj się ze słabymi lub chorymi rodzinami. Wymieniaj w nich matki jak najszybciej. Jeśli będziesz produkował dobre jakościowo matki z odpornego pogłowia, będziesz się mniej wahał nad wymianą matek pozbawionych odpowiedniego poziomu odporności i wymianą słabej genetyki w rodzinach. Skupienie się na tych trzech zagadnieniach ogromnie poprawiło moją gospodarkę i może również poprawić Twoją.

Odporne pszczoły?

Co ludzie rozumieją pod terminem odporne pszczoły? Termin ten może dotyczyć kilku cech behawioralnych lub genetycznych, które pozwalają rodzinie na dalsze funkcjonowanie i przetrwanie, nawet jeśli nie zostaną uwolnione od chorób i szkodników poprzez różne zabiegi lecznicze. Najbardziej skutecznymi cechami, jakie widziałem są: VSH (varroa sensitive hygiene) i odporność na choroby wirusowe sprzężone z roztoczami. VSH to zestaw cech, które pozwalają pszczołom wykrywać roztocza w fazie reprodukcji w czerwiu krytym, oraz otwierać i usuwać takie zakażone poczwarki. Przerywa to cykl reprodukcji roztoczy bez interwencji chemicznej. Zwrócono uwagę, że pszczoły zostawiają roztocza w wieku nieprodukcyjnym w spokoju, a skupiają się na tych, co wychowują swoje młode. Odkrycie to było wcześniej nazywane SMR (supressed mite reproduction) ze względu na osłabienie poziomu populacji roztoczy w ulu przez zwalczanie reprodukcji roztoczy. Termin ten został zmieniony na VSH po tym, jak odkryto, że jest to wariant higienicznego instynktu pszczół. Pszczoły VSH są niezwykle higieniczne, co daje im także silną odporność na grzybicę otorbielakową i zgnilca amerykańskiego. Jestem wielkim fanem cech VSH. Wdrażałem je do swojego inwentarza od wielu lat, z pozytywnymi wynikami.

Często pomijanym mechanizmem ogólnej odporności jest odporność na wirusy. Widziałem wiele rodzin, które miały dość wysoki poziom roztoczy, ale nigdy nie było u nich widać zdeformowanych skrzydeł i innych oczywistych oznak zakażenia wirusowego. Odporność wirusowa dała się wyraźnie zauważyć, skoro przetrwały zimę, wytwarzały nadwyżki miodu i żyły dalej pomimo wysokiego poziomu porażenia. Jeśli skrzyżować pszczoły VSH z wysoce odpornymi na wirusy sprzężone z roztoczami, otrzymasz generalnie dość odporną pszczołę. Inny znany mechanizm odpornościowy to allogrooming lub autogrooming. Ta cecha powoduje, że pszczoły fizycznie usuwają foretyczne osobniki pasożyta, gryząc je i uszkadzając im nogi, czy zewnętrzny pancerz. To całkiem fajna cecha. W ciągu ostatnich kilku lat wdrożyłem znane linie Purdue Mite1 o cechach groomingowych za pomocą sprowadzonych matek nieunasiennionych, które następnie inseminowałem nasieniem trutni VSH. Mam nadzieję, że w gniazdach pojawią się obie cechy. Oczekuję korzystnego ich połączenia. Roztocza będą nie tylko zwalczane podczas próby rozmnażania w czerwiu krytym, ale także w fazie foretycznej, przyczepione do dorosłych pszczół. Czas pokaże, czy to się opłaciło, ale podejrzewam, że tak się stanie.

Czy matki naturalnie unasiennione zachowają cechy odporności na choroby i roztocza?

Jeśli obie linie rodzicielskie wykazały odporność na choroby i roztocza, to nawet po naturalnym unasiennianiu można oczekiwać, że ich potomstwo, także wykaże zestaw podobnych cech. Przez lata nabywaliśmy matki VSH od innych. Wszystkie one, w stanie larwy, były przekładane przez innych hodowców, a większość wykazywała wysoki stopień odporności na roztocza. Przestaliśmy w końcu kupować materiał z zewnątrz i pracujemy nad własnymi celami. Wzmacnia to naszą różnorodność i daje nam znacznie lepiej dostosowane lokalnie pszczoły. Minusem jest większa zmienność cech VSH, co oznacza zmniejszenie częstotliwości występowania tego konkretnego genu (allelu? przyp. tłum.). Do puli genów dodaliśmy także cechy allogroomingu za pomocą kilku linii Purdue Mite.

Zmierzam do tego, że jakaś jedna cecha odporności na dręcza pszczelego jest super, ale co jeśli z powodzeniem połączyłeś wiele cech na jednym plastrze z czerwiem? Pracujemy właśnie nad zintegrowaniem hodowli ze sztuczną inseminacją wykorzystywaną w modelu hodowli zamkniętej populacji, gdzie wyeliminujemy naturalne unasiennianie utrzymując różnorodność, aby zachować nasz wypracowany wzór odporności na plastrze z czerwiem. Spodziewam się, że im więcej pokoleń wyprodukujemy, tym zobaczymy coraz większą spójność w odniesieniu do odporności na roztocza, ponieważ ich liczba będzie podstawowym kryterium selekcji dla kandydatów do tej hodowli.

Cory Stevens 2017-2018
Skompilował i przetłumaczył za zgodą autora: Jakub Jaroński 2019
Artykuł został także opublikowany w listopadowym numerze miesięcznika Pszczelarstwo (11/2019).
Zdjęcia: archiwum Stevens Bee Company.

1. Artykuł na temat programu hodowlanego Uniwersytetu Purdue: https://extension.entm.purdue.edu/beehive/our-breeding-program

The post Selekcja na odporne pszczoły w Stevens Bee Company first appeared on Wolne Pszczoły.

]]>
Kilka moich refleksji na temat Pszczelarstwa „Naturalnego”. http://wolnepszczoly.netlify.app/kilka-moich-refleksji-na-temat-pszczelarstwa-naturalnego/ Mon, 30 Sep 2019 07:06:41 +0000 http://wolnepszczoly.netlify.app/?p=1846 W angielskojęzycznych (przyp. tłum) zasobach internetu znaleźć można mnóstwo informacji na temat pszczelarstwa "naturalnego" lub "zrównoważonego". Chociaż inni mogą mieć odmienne zdanie, to na potrzeby mojej strony przyjąłem, że te dwie nazwy dotyczą tego samego. Entuzjaści wyżej wymienionego pszczelarstwa, chów pszczół w standardowych ulach, nazywają pszczelarstwem "konwencjonalnym". Dla wygody czytelnika będę więc odnosił się do tego podziału, tak jak rozumieją go jego zwolennicy, chociaż zaznaczam, że nie zgadzam się z tym rozróżnieniem.

The post Kilka moich refleksji na temat Pszczelarstwa „Naturalnego”. first appeared on Wolne Pszczoły.

]]>
Streszczenie TL;DR:

Roger Patterson nie zgadza się z podziałem na pszczelarstwo naturalne i konwencjonalne.  Minimalizowanie interwencji często nie jest, według niego, najlepszym rozwiązaniem hodowli pszczół. Selekcja na kilku rodzinach nie jest możliwa. Sugeruje wymianę matek na te z odporniejszej populacji w miejsce doprowadzania do swobodnego rojenia się pszczół i upadku porażonych kilka lat nieleczonych rodzin. Gospodarka bezwęzowa w ulach bezramkowych jest ciekawą alternatywą. Poglądy wewnątrz środowiska PN są zróżnicowane i nierzadko sprzeczne, ale pod pewnymi warunkami różnorodność poglądów sprzyja rozwojowi pszczelarstwa. Według niego, skupianie się na radykalizmie w niesłusznym dyskredytowaniu pszczelarstwa konwencjonalnego nie jest dobrym rozwiązaniem. Lepiej zacząć pszczelarzenie od sprawdzonych metod konwencjonalnych.

 

Roger Patterson

Tekst pochodzi ze strony: http://www.dave-cushman.net/bee/naturalbeekeeping.html. Przetłumaczony i opublikowany za zgodą autora i dysponenta praw autorskich.

Od tłumacza:
Roger Patterson jest pszczelarzem od 1963 roku. Pochodzi z hrabstwa West Sussex położonego w południowo-wschodniej Anglii. Jest przewodniczącym Wisborough Green Division, które jest lokalnym stowarzyszeniem związku pszczelarzy w West Sussex. Napisał książkę „Beekeeping – A Practical Guide” (Pszczelarstwo – praktyczny przewodnik). Jako praktyczny pszczelarz koncentruje się na podstawach pszczelarzenia w których ceni proste rozwiązania. Prowadzi, znaną w światku pszczelarskim, stronę internetową, którą stworzył nieżyjący już dziś pszczelarz Dave Cushman. Poniższy artykuł pochodzi właśnie z tej strony.

W zasobach internetu (angielskojęzycznych: przyp. tłum) znaleźć można mnóstwo informacji na temat pszczelarstwa “naturalnego” lub “zrównoważonego”. Chociaż inni mogą mieć odmienne zdanie, to na potrzeby mojej strony przyjąłem, że te dwie nazwy dotyczą tego samego. Entuzjaści wyżej wymienionego pszczelarstwa, chów pszczół w standardowych ulach, nazywają pszczelarstwem “konwencjonalnym”. Dla wygody czytelnika będę więc odnosił się do tego podziału, tak jak rozumieją go jego zwolennicy, chociaż zaznaczam, że nie zgadzam się z tym rozróżnieniem.

Wśród pszczelarzy “naturalnych” istnieje duża różnorodność poglądów, ale da się znaleźć w nich pewne wspólne stanowiska. Należą do nich:

  • Niechęć do stosowania środków chemicznych
  • Przyzwolenie na śmierć chorych rodzin pszczelich
  • “Troska” o pszczoły
  • Próba zrozumienia pszczół

Jako wieloletni tradycyjny pszczelarz również zgadzam się z tymi poglądami i nie spieram się z żadnym z nich, chociaż mogę je wprowadzać w życie na różne sposoby. Na przykład uważam, że pszczoły nie są tak mocne jak wtedy, gdy zacząłem zajmować się pszczelarstwem. Wynika to głównie z powodu importu nieprzystosowanych ras pszczół, a następnie ich rozpieszczania z życzliwości wobec pszczół. Pomimo, że mogłyby być one poddane selekcji naturalnej, przez zostawienie ich samych sobie, wolałbym wymienić w nich matki na coś z odporniejszego pogłowia. Jest to zasadniczo odmienne postępowanie od prostego przyzwalania na ich umieranie z powodu warrozy i związanych z nią wirusów, a także nieprzydatności do naszych warunków. Istnieją wszak też inne poglądy z którym już zdecydowanie się nie zgadzam. Oto one.

Minimalizowanie interwencji.

Twierdzi się częstokroć, że otwarcie ula szkodzi pszczołom, więc należy tego unikać jak tylko można. Odpowiada to mniej więcej metodzie typu “zostaw w spokoju”, którą dawniej stosowało wielu pszczelarzy. W tamtych czasach jednak duża część pszczelarzy pracowała na roli w zgodzie ze zwierzętami i naturą, którą zwykle czujnie obserwowano. Pszczelarze wraz z ich rodzinami byli na tyle czasowo dyspozycyjni, żeby poradzić sobie nastrojem rojowym, co stanowiło wtedy ich główny problem. Obecnie jednak mamy problem warrozy i moim zdaniem, wymaga to systematycznego monitorowania i leczenia. Pszczelarzowi z 2-3 ulami bardzo trudno jest hodować pszczoły na odporność. Po prostu to zbyt mała ilość pni.

Widziałem wiele dzikich rodzin na granicy upadku. Gdyby znajdowały się w ulu i zostały wyleczone, a tym samym uratowane, to później można by im wymienić matkę, na taką z bardziej odpornej linii. Swoją drogą leczenie może też odbywać się niechemicznymi środkami. Osobiście uważam, że obserwacja pszczół podczas przeglądów, wiele mnie nauczyła, w kwestii prawidłowego odczytywania zachowania się rodziny. Nie mógłbym tego dokonać bez inspekcji ula. Inna sprawa to występowanie chorób podlegających obowiązkowi zgłoszenia. Czy możliwe byłoby ich wykrycie, bez dokonywania przeglądów?

Zgoda na swobodne rojenie.

Moim zdaniem jest to rażąco nieodpowiedzialne postępowanie, zwłaszcza w obszarze miejskim. Wielu zwykłych ludzi po prostu boi się pszczół. Rójka lądująca w ich ogrodzie lub mieszkająca w ich domu, to sytuacja kłopotliwa. W sytuacji kiedy pszczoły się osiedlą na dobre, to nie oznacza wcale, że nie wyroją się po raz kolejny. A nawet jeśli wymrą, co się stanie prawdopodobne po maksymalnie 3-4 latach (w Polsce raczej krócej: przyp. tłum.), to zamieszka tam kolejny rój, co już oznacza kłopot permanentny. Chcę jednak napisać, że rozumiem i szanuję powody, dla których dopuszcza się się do rojenia. Jeśli są ku temu możliwości, aby stosunkowo łatwo te rójki wyłapać, tak jak w czasach kószek, to myślę, że jest to dobry sposób na powęszenie stanu pasieki. Dodatkowo roje są zazwyczaj nieco mniej porażone przez warrozę. Pomimo to, jeżeli nie jest to teren wiejski, a pszczoły nie są pod kontrolą, jestem temu przeciwny. Myślę, że warto zwrócić też uwagę, że niektórzy konwencjonalni pszczelarze, którzy potępiają to podejście, sami nie są wystarczająco ostrożni w zapobieganiu własnym rójkom.

Brak węzy

W pszczelarstwie „naturalnym” istnieją różne metody i różne opinie na temat węzy, ale co do zasady odchodzi się od węzy, a miód pozyskuje się przez wyciskanie (prasowanie: przyp. tłum) plastrów. „Naturalni” stosują wiele różnych uli. Są wśród nich stojaki i leżaki. Do najbardziej popularnych należą ule bezramkowe: trapezowy snozowy TBH oraz Warre. Istnieją sposoby na zagwarantowanie, że matki nie będą czerwiły w pewnych plastrach, bez użycia fizycznych barier takich jak kraty odgrodowe. Niektórzy “nowocześni” pszczelarze są przeciwnikami pobierania miodu z przeczerwionych plastrów, ale osobiście w tym problemu nie widzę.

Różnice

Nie ma zgodności wśród „naturalnych” co do zagadnienia karmienia. Część się na to zgadza, a część nie. Podobnie w przypadku leczenia środkami warrobójczymi: niektórzy używają tymolu, inni wręcz przeciwnie. W pszczelarstwie “naturalnym” da się zaobserwować podobną ilość różnych poglądów, co w pszczelarstwie konwencjonalnym. Występowanie zróżnicowanych opinii jest generalnie dla pszczelarstwa pożyteczne i nie widzę przeszkód, aby trwało dalej. Pod warunkiem jednak, że różnice te wynikają z doświadczenia i nie są obarczone wzajemnymi uprzedzeniami.

Ruch pszczelarstwa „naturalnego” jest całkiem prężny i szeroki. Można zaryzykować tezę, że rośnie. Podobnie zresztą jak pszczelarstwo konwencjonalne. Rozumiem i pochwalam bazowe idee tego ruchu, ale niestety wielu pszczelarzy “naturalnych”, próbując udowodnić swój punkt widzenia, a używając przy tym niedokładnych argumentów, zdaje się, że pragnie pozostałym zohydzić ich odmienne sposoby na chów pszczół. To się dzieje nawet w gronie samych „naturalnych”. To oczywiście nie zwiedzie doświadczonego i kompetentnego fachowca, ale może wpłynąć na początkujących, którzy mogą być zbyt łatwowierni w to, co usłyszą lub przeczytają. W rzeczy samej, taki jest ich cel. Rozmawiałem z wieloma osobami, którzy zaczęli zajmować się pszczelarstwem “naturalnym” na podstawie tego, co jest “złe” w pszczelarstwie konwencjonalnym, choć nawet go nie spróbowali. To fakt, że są tacy, którzy wsłuchują się też w inne argumenty, ale pozostali mają już tak wyprane mózgi, że po prostu słuchać nie chcą.

Aby ustosunkować się do nieprawdziwych komentarzy, podaję kilka przykładów, które wyczytałem ze stron internetowych, traktujących o pszczelarstwie “naturalnym”.

“Większość nowoczesnego pszczelarstwa, podobnie jak intensywnego rolnictwa, jest nastawiona na maksymalną produkcję”.

Moja odpowiedź: Przeciętny pszczelarz w Anglii i Walii w 2014 roku utrzymywał statystycznie 4,5 rodziny pszczelej, z których zdecydowana większość posiadała tylko 2-3. Większość pszczelarzy, których znam, bardziej interesuje się głównie samymi pszczołami i zależy im tylko na kilku słoikach miodu dla rodziny.

“Zwolennicy pszczelarstwa <naturalnego> uważają, że lepsza regulacja poziomu warrozy oraz zdrowsze i szczęśliwsze pszczoły, są rezultatem ich podejścia minimalizującego interwencje w ul (hand-off beekeeping), a stres, jaki wywierają pszczelarze na pszczołach w ulach, może być zrekompensowany jedynie przez pszczelarzy, którzy są gotowi na to, aby na pierwszym miejscu postawić potrzeby pszczół”.

Moja odpowiedź. Dręcz pszczeli jest problemem na całym świecie i to on lub wirusy, których jest wektorem, powoduje stres w rodzinach. Widziałem wiele rodzin z ciężkimi porażeniem tym pasożytem, które były na granicy zapaści, z powodu tego, że to pszczelarz nie poradził sobie z tym problemem. Na kilka miesięcy przed napisaniem tego tekstu zobaczyłem rodzinę, która nie była leczona na warrozę od 3 lat. Była tam ogromna liczba pszczół ze zdeformowanymi skrzydłami czołgająca się po ziemi przed ulem, gdzie zostały wyrzucone z rodziny na śmierć głodową. Czy to jest właśnie troska o pszczoły? Nie jestem zwolennikiem stosowania agresywnych środków chemicznych, ale nie rozumiem, jak podejście polegające na braku interwencji zmniejszy porażenie pasożyta do poziomu, który nie powoduje stresu dla rodziny. Istnieje wiele technik niechemicznych, które pozwalają usunąć odpowiednią ilość warrozy. Jednym ze sposobów redukcji warrozy stosowanej przez pszczelarzy “naturalnych” jest metoda obsypywania cukrem pudrem. Należy ją jednak powtarzać regularnie, a podejrzewam, że także niemało stresuje pszczoły.

Jak powszechnie wiadomo, trutnie, które zostały upośledzone przez warrozę, mają znacznie niższą liczbę plemników. Może to być jedną z przyczyn słabej wydajności matek, co jest aktualnie problemem. Dlatego im niższy utrzymujemy poziom warrozy w rodzinie, tym lepiej.

Jak można twierdzić, że pszczoły są szczęśliwe bez robienia im inspekcji?

“Wszystkie z 30 zimowanych rodzin przeżyły”.

Moja odpowiedź. To identyczny wynik jak mój i terenu mojego lokalnego BKA (lokalne stowarzyszenie pszczelarzy, odpowiednik polskiego koła pszczelarskiego) zimą 2012/2013 i 2013/2014 roku. Zazimowaliśmy wtedy łącznie ponad 60 rodzin. Nie pasuje to do tez “naturalnego” prelegenta, którego kiedyś słyszałem, a który twierdził, że straty zimowe są znacznie wyższe u “naturalnych”.

Część stron internetowych i forów dyskusyjnych obarczona jest podobnymi nieporozumieniami i ciągłym zohydzaniem pszczelarstwa konwencjonalnego. Aby być sprawiedliwym muszę dodać, że jest też wielu konwencjonalnych pszczelarzy, którzy nie tolerują “naturalnego” pszczelarstwa i jestem pewien, że w wielu przypadkach niewiele o nim wiedzą, a prawdopodobnie nigdy nie próbowali zrozumieć sposobu myślenia “naturalnych”. Odbyłem kilka bardzo konstruktywnych i przyjemnych rozmów z pszczelarzami, którzy uważają się za “naturalnych”. Ci bardziej racjonalni są w rzeczywistości bardzo kompetentni i robią rzeczy (lub nie robią) w oparciu o wiedzę, doświadczenie i zdrowy rozsądek. Próbowałem również prowadzić dyskusje z innymi, których radykalne poglądy są po prostu “wycięte i wklejone” z innych miejsc.

Podsumowując jest zbyt wiele nietolerancji w pszczelarstwie po każdej ze stron, a czasami stanowcze poglądy na sprawy wynikają z niewiedzy. Moim zdaniem do opinii innych ludzi powinno się odnosić się z takim samym szacunkiem jak do pszczół. W ciągu ponad 50 lat mojego pszczelarzenia widziałem wiele różnych metod stosowanych przez wiele różnych osób. Nie zgadzałem się z niektórymi z nich i czasami musiałem to przyznać, ale starałem się to rozsądnie uzasadnić. Z mojego doświadczenia wynika, że potrzebny jest system, w którym wszystko, co robisz, pasuje do Ciebie, ale z wystarczającą elastycznością, aby zmieniać go w zależności od okoliczności.

Przyjrzyjmy się słowu “naturalny”. Jeśli chodzi o pszczelarstwo, to myślę, że powinno to oznaczać: bez interwencji człowieka. A to oznacza rodzime pszczoły gniazdujące w naturalnych siedliskach i „pasące się” na naturalnych terenach. W naszym przypadku Wielkiej Brytanii i Irlandii, odpowiada to pszczołom Apis mellifera mellifera, gniazdującym w wydrążonych drzewach i nie żerujących na obszarach upraw rolnych. Dosyć trudne do osiągnięcia! Praktycznie każda brytyjska strona internetowa o pszczelarstwie „naturalnym”, którą ostatnio sprawdziłem, jest ilustrowana zdjęciami pszczół, które mają żółte odwłoki. AMM nie mają żadnych żółtych pasków, a więc automatycznie obecność tych pszczół tutaj nie jest czymś naturalnym. W innych rejonach świata, gdzie pszczoła miodna nie jest autochtoniczna, żaden rodzaj pszczelarstwa nie jest naturalny. Jedna z “naturalnych” stron internetowych przyznaje, że już sama nazwa “Pszczelarstwo Naturalne” jest dosyć problematyczna, ponieważ chów pszczół nigdy nie jest tak naprawdę naturalny. Zdejmowałem setki rojów pszczół miodnych z drzew i budynków. Obawiam się, że wiele z tego co widziałem, nie jest za bardzo zbliżone do tego, co przeczytałem o “naturalnym” chowie pszczół. Zapraszam na moją stronę pod tym linkiem (http://www.dave-cushman.net/bee/natbeenest.html), aby przeczytać o naturalnym gnieździe pszczół.

Aby zgromadzić więcej informacji, niż dotąd miałem okazję poznać, przeszukałem sieć i przeczytałem praktycznie wszystko, co nie jest kopią czegoś innego, gdyż podobnie jak w przypadku wielu rzeczy w pszczelarstwie, jest cała masa powtórzeń. Jest kilka aspektów, które jak podejrzewam, wprawiają w zakłopotanie ruch “naturalny”, ale sądzę, że większość informacji przekazanych z pasją, których czytanie sprawiało mi przyjemność, jest przemyślana i poczuwająca – tak jak powinno być w pszczelarstwie. Takie przesłanie jest znacznie lepsze niż “natarczywy” i ofensywny przekaz tych, którzy zdają się uważać, że zamiast przekonywać do swoich racji, skuteczniejsze jest dyskredytowanie innych metod. Znalazłem nawet aroganckie stwierdzenie, że „to my jesteśmy strażnikami pszczół“, tak jakby inni już nie byli!

Chociaż sam nie próbowałem pszczelarstwa “naturalnego”, to zajmowałem się pszczołami utrzymywanymi tym sposobem. Są techniczne różnice przy ich obsłudze, ale przy odrobinie zdrowego rozsądku można się tego szybko nauczyć. Wydaje mi się jednak, że jeśli ktoś pragnie zostać „naturalnym”, to lepiej zacząć od pszczelarzenia w ulach konwencjonalnych, a dopiero później wprowadzać zmiany. Zwłaszcza, że można gospodarzyć na dwa różne sposoby jednocześnie. Taką metodą sam sprawdzisz najlepiej, które opinie są poprawne, a które nie. Znam kilka osób, które tak zrobiły, choć w większości przypadków porzuciły zmianę po próbach. Być może dlatego, że nie dość obserwowali i nie w pełni zrozumieli fenomen rodziny pszczelej. Wciąż jednak mogą gospodarzyć w ulach konwencjonalnych i być troskliwymi pszczelarzami.

Sam, jako dobrze funkcjonujący “konwencjonalny” pszczelarz widzę pewne korzyści z podejścia „naturalnego”. Bezdyskusyjną korzyścią jest fakt, że wszystkie ule TBH mogą być wykonane z drewna odpadowego bez żadnych dodatkowych kosztów według własnego projektu. Jestem człowiekiem praktycznym, sam produkuje ule więc argument ten trafia do mnie bardzo dobrze. Podoba mi się też pomysł braku węzy, aby pszczoły budowały to co same chcą oraz wyciskania miodu z regularnie odnawianych plastrów. Myślę, że te punkty są dobre.

Podsumowując, nie mam problemu z pszczelarstwem „naturalnym”, ani z większością tych, którzy go wspierają. Nie mam potrzeby, go zohydzać tylko dlatego, że jest to inny sposób osiągnięcia tego samego, co robię sam. Chciałbym tylko, aby ta mniejszość, mocna głównie w gębie, kiedy próbuje przekazywać swoje przesłanie w oparciu o rażące nieścisłości, nie zohydzała sposobu, jaki sam wybrałem na chów pszczół. Moim zdaniem wiele elementów pszczelarstwa “naturalnego” i tak sam stosuję, więc dlaczegóż to mam być postrzegany jako “nienaturalny”? Jeśli to, co robię, nie jest naturalne, to nie jest również to, co robią „naturalni”, stąd używam tego słowa w cudzysłowie w tym tekście.

Jeśli tylko pszczelarz rozumie, szanuje i troszczy się o swoje pszczoły, to nie obchodzi mnie jaką metodę przyjął.

Roger Patterson
tłumaczył: Jakub Jaroński

The post Kilka moich refleksji na temat Pszczelarstwa „Naturalnego”. first appeared on Wolne Pszczoły.

]]>
Aperiodyczny biuletyn naszego Stowarzyszenia „Wolnopszczelarstwo”, numer pierwszy http://wolnepszczoly.netlify.app/aperiodyczny-biuletyn-naszego-stowarzyszenia-wolnopszczelarstwo-numer-pierwszy/ Tue, 19 Mar 2019 20:10:35 +0000 http://wolnepszczoly.netlify.app/?p=1825 Z ogromną satysfakcją oddajemy w Państwa ręce pierwszy numer „Wolnopszczelarstwa”, bezpłatnego biuletynu Stowarzyszenia Pszczelarstwa Naturalnego Wolne Pszczoły. Wydając pismo chcieliśmy uporządkować wybrane artykuły z naszej strony internetowej w trochę innej postaci, a przede wszystkim docenić wartość słowa pisanego w formie tradycyjnej, a zarazem poszerzyć grono odbiorców, którzy nie dotarli do tekstów ukazujących się w formie […]

The post Aperiodyczny biuletyn naszego Stowarzyszenia „Wolnopszczelarstwo”, numer pierwszy first appeared on Wolne Pszczoły.

]]>
Z ogromną satysfakcją oddajemy w Państwa ręce pierwszy numer „Wolnopszczelarstwa”, bezpłatnego biuletynu Stowarzyszenia Pszczelarstwa Naturalnego Wolne Pszczoły.

Wydając pismo chcieliśmy uporządkować wybrane artykuły z naszej strony internetowej w trochę innej postaci, a przede wszystkim docenić wartość słowa pisanego w formie tradycyjnej, a zarazem poszerzyć grono odbiorców, którzy nie dotarli do tekstów ukazujących się w formie elektronicznej, w zasobach internetowych Stowarzyszenia. Dlatego biuletyn ukazał się też w limitowanej wersji papierowej.

Na treść pierwszego numeru składa się krótki opis historii i działalności „Wolnych Pszczół”, a także wybór artykułów, które dotychczas ukazały się na naszej stronie internetowej. Dominują tłumaczenia anglojęzycznych tekstów autorstwa pszczelarzy praktyków, którzy od wielu lat prowadzą swoje pasieki nie stosując żadnych „leków” ani substancji chemicznych służących do zwalczania pszczelich chorób i pasożytów. Nie widzimy powodu, dla którego nie moglibyśmy się posiłkować wiedzą i doświadczeniem starszych stażem kolegów zza granicy, w tym z drugiego brzegu Wielkiej Wody. Na tłumaczenia składają się zatem artykuły wykładowcy i hodowcy matek pszczelich – Michaela Busha; wybitnego pszczelarza zawodowego – Kirka Webstera; oraz artysty, muzyka, pisarza, a wreszcie pszczelarza hobbysty – Charlesa Martina Simona. Nasze polskie podwórko dopiero raczkuje w takich formach uprawiania pszczelarstwa, gromadzimy doświadczenia i wiedzę. Jesteśmy jednak przekonani, że w kolejnych numerach Biuletynu znajdzie się więcej tekstów rodzimego pochodzenia.

Zapraszamy też do lektury wywiadu z jednym z największych polskich autorytetów z dziedziny pszczelnictwa, profesorem Jerzym Woyke, który zdecydował się na rozmowę z nami o pszczołach i pszczelarstwie, w tym również o tych jego aspektach, które interesują nas najbardziej. Za co niniejszym jeszcze raz Profesorowi dziękujemy!

W numerze nie mogło również zabraknąć artykułów autorstwa członków naszego Stowarzyszenia. Znalazł się tu zatem opis „Fortu Knox”, flagowego projektu „Wolnych Pszczół”, o którym pisze bloger i propagator pszczelarstwa naturalnego Bartłomiej Maleta oraz tekst Krzysztofa Smirnowa o łapaniu rojów.

Na koniec chcemy wyjaśnić, że nasz Biuletyn zamierzamy wydawać jako aperiodyk, a więc będzie się on ukazywał w nieregularnych odstępach czasowych. Mamy jednak nadzieję, że kolejny numer ukaże się niebawem.

Serdecznie zapraszamy do lektury

Redakcja

„Wolnopszczelarstwo” w PDF

Post scriptum: Na cele edukacyjne posiadamy dla chętnych ograniczoną ilość nakładu wersji papierowej. Jeżeli ktoś z szanownych czytelników ma ochotę wejść w jego posiadanie, poprosimy aby napisał na adres elektroniczny redakcji wraz opisaniem planu edukacyjnego i celów jakie zamierza w ten sposób realizować.

The post Aperiodyczny biuletyn naszego Stowarzyszenia „Wolnopszczelarstwo”, numer pierwszy first appeared on Wolne Pszczoły.

]]>
Droga środka do pasieki bez leczenia. http://wolnepszczoly.netlify.app/droga-srodka-do-pasieki-bez-leczenia/ Thu, 08 Nov 2018 07:47:31 +0000 http://wolnepszczoly.netlify.app/?p=1731 Wiele dyskusji odbyło się w naszym małym środowisku zrzeszonych w Stowarzyszeniu Pszczelarstwa Naturalnego „Wolne Pszczoły”, do którego miałem zaszczyt przystąpić kilka lat temu. To fascynujące, z jakim zaangażowaniem pozwalaliśmy ścierać się różnym koncepcjom, cały czas mając w pamięci, że przecież każdy z nas jest na swojej pasiece jedynym szefem, który sam wyznacza jej reguły (oczywiście […]

The post Droga środka do pasieki bez leczenia. first appeared on Wolne Pszczoły.

]]>
Wiele dyskusji odbyło się w naszym małym środowisku zrzeszonych w Stowarzyszeniu Pszczelarstwa Naturalnego „Wolne Pszczoły”, do którego miałem zaszczyt przystąpić kilka lat temu. To fascynujące, z jakim zaangażowaniem pozwalaliśmy ścierać się różnym koncepcjom, cały czas mając w pamięci, że przecież każdy z nas jest na swojej pasiece jedynym szefem, który sam wyznacza jej reguły (oczywiście tylko w takim zakresie, na ile pozwala na to sama natura i pszczoły) i tak naprawdę to nikomu nic do tego. Z dyskusji, prowadzonych na zjazdach, poprzez pocztę elektroniczną, wreszcie na samym forum, wyłoniło się w miarę łatwe do przewidzenia spektrum poglądów na to, jaką drogą należy dążyć do pasieki, w której nie zachodzi potrzeba nieustannego leczenia pszczół.

W jednym w zasadzie byliśmy zgodni: podstawą selekcji pszczół pod kątem zdolności przeżycia jest ostateczny egzamin z przetrwania zwany też Testem Bonda.

Test Bonda (żyj i pozwól umrzeć)

W całkowicie nieuprawnionym uproszczeniu, propagowanym przez zdecydowanych przeciwników, polega on na pozostawieniu pszczół samym sobie, aby umarły. W rzeczywistości Test Bonda polega na skalkulowaniu maksymalnej możliwej presji selekcyjnej w jednym zaledwie aspekcie, tj. leczenia rodzin pszczelich. Wszelkie inne zabiegi pszczelarskie wykonuje się wedle potrzeby i zgodnie z najlepszą wiedzą i sztuką oraz wybraną metodą chowu. Zatem nie polega to po prostu na porzuceniu pszczół, tylko w zasadzie na uprawianiu pszczelarstwa jak w czasach przed nadejściem warrozy. A nawet więcej, gdyż od realizujących Test Bonda oczekuje się też przeprowadzenia skutecznej selekcji rodzin, które w kolejnych pokoleniach radzą sobie coraz lepiej. Oczywiście taki dobór dotyczy wyłącznie pszczół, które bez wspomagania farmaceutykami przeżyły trudny okres bezczerwiowy (u nas: zima). Oczekuje się, że pszczelarz wykaże się wiedzą i umiejętnościami, dzięki którym będzie mógł z najwyższą możliwą pewnością stwierdzić, że selekcjonuje rodziny wedle ich zdolności przetrwania, dzięki czemu uzyskuje w tym zakresie coraz lepsze wyniki. W każdym kolejnym etapie Testu Bonda należy ćwiczenie powtórzyć, tzn. pobrać materiał zarodowy od najzdrowszych rodzin i podać do rodzin z problemami, aby pomnożyć obiecujące, a zlikwidować marne geny. Następnie pszczelarz musi wykonać pracę w postaci odtworzenia liczebności pasieki, aby do kolejnego cyklu selekcji przystąpiło możliwie dużo nowych (i starych) rodzin. Bo ich liczebność stanowi jeden z kluczowych elementów procesu selekcji.

Jeżeli śmiertelność w pasiece przekracza trzecią część populacji, co jest praktycznie pewne na początkowym etapie, należy wdrożyć metody pozwalające na szybkie odbudowanie stanu, aby w następnym roku móc kontynuować selekcję.

Model Ekspansji

Etap odtwarzania populacji można rozwinąć do maksymalnego namnożenia rodzin pszczelich, co nazywane jest Modelem Ekspansji. Proponuje się w nim, aby pszczelarz odpuścił walkę o miód (choćby częściowo), a poszukał granic swoich możliwości zarządzania pasieką i postarał się posłać do zimowli więcej rodzin, niż jest w stanie normalnie obsługiwać. Przecież i tak pewna ich odsetka nie przetrwa do wiosny. Ale im więcej zazimujemy, tym większy potencjał uzyskamy na wiosnę. To nie są żadne dla pszczelarza arkana.

W ten sposób przyspiesza się tak zwane wąskie gardło, przez które niejako przepycha się możliwie liczne rodziny pszczele, aby jak najszybciej i najskuteczniej dorobić się genów radzących sobie z chorobami. Rodzinom, które zachorują śmiertelnie, pozwala się odejść do Krainy Wiecznych Pożytków. Prezentują właściwości zbędne dla danego terenu, pasieki i metod pszczelarskich.

* * *

Zatem Test Bonda niesłusznie nazywa się barbarzyńskim. Nie oznacza on bowiem torturowania pszczół, czerpania okrutnej radości z ich cierpień, ani nawet ich porzucania na pewną śmierć. Jest on brutalny, ale nie bardziej niż sama natura. Pszczelarz świadomie zajmuje w nim pozycję selekcjonera pozytywnego, selekcję negatywną pozostawiając chorobom pszczół – i tylko im. A w zasadzie w dzisiejszych czasach przede wszystkim jednej chorobie – warrozie.

Przypomnijmy, że przed pojawieniem się roztocza Varroa destructor, zwanego też przez językowych purystów dość trafnie dręczem pszczelim, większość pszczelarzy w Polsce nieustannie, rok po roku, stosowała Test Bonda na swoich pszczołach. Dotyczyło to przynajmniej tych, którzy polegali na matkach pszczelich własnego wychowu. Pozostali liczyli na to, że stosowny Test Bonda prowadzi się stale w pasiekach hodowlanych. Śmiertelność pszczół utrzymywała się widocznie na akceptowalnym poziomie, skoro nikomu to specjalnie nie przeszkadzało i nie podnosił głosu z pozycji moralnej wyższości (a to że ktoś dręczy pszczoły, a to że barbarzyńca). Warroza jednak zmieniła obraz sytuacji. W końcu nie wystarczy dziś uczciwie zakarmić pszczoły na zimę, aby wiosną cieszyć się przeżywalnością bliską 100%. A ciągle chcemy taką utrzymywać. Dziś nie ma tak łatwo. Czasy się zmieniły, chęci pozostały. Więcej na ten temat w przypisach końcowych *).

Wszystko albo nic

Wracajmy do krótkiego przeglądu opcji prowadzenia pasieki. Dotychczas, także w oficjalnym przekazie naszego Stowarzyszenia, dominował pogląd, że należy niezwłocznie odstawić wszelkie leki i zrealizować Test Bonda na całej pasiece. Jest to podejście, można tak to nazwać, radykalne, ale jednocześnie potencjalnie pozwalające najszybciej dotrzeć do celu w postaci pszczół nie wymagających leczenia. Już w pierwszych kilku zimach nastąpi gwałtowna selekcja poprzez wymieranie znacznej (większej) części pasieki. Umiejętny pszczelarz jednak w ciągu następnych lat zdoła, już na bazie rodzin, które w kolejnych pokoleniach wykazały się zdolnością przetrwania, odbudować populację i dalej ją utrzymywać poprzez kolejne fale Zapaści i Ozdrowienia (http://wolnepszczoly.netlify.app/zapasc-i-ozdrowienie/), które są nieuniknione, bo naturalne.

Obserwacje, jak sobie z tym radzą znacznie ode mnie doświadczeńsi, pokazują, że to naprawdę skuteczna, choć przecież bardzo bolesna metoda. Ale jej efekty dają się spostrzec już w trzecim sezonie pełnego wdrożenia Testu Bonda na całej pasiece.

Gdzieś w dyskusjach umknęły nam chyba te istotne aspekty selekcji, gdy debatowaliśmy na temat potencjalnej szkodliwości syropów i w ogóle podkarmiania pszczół, problemu materiału, z jakiego wykonany jest ul, czy stosować węzę, a jeżeli tak, to jaką… Ostatecznie wobec potencjalnego osypania się całej (lub prawie całej) pasieki, te problemy przecież wydają się miałkie i błache. Test Bonda, jak podał jego autor, zakłada, że dbamy o pszczoły zgodnie z najlepszą praktyką pszczelarską stosowaną na naszym terenie. Tylko nie leczymy.

Przebijają się zatem tutaj dwie obserwacje co do niezbędnych umiejętności, jakie trzeba posiąść, aby w miarę bezpieczenie przebrnąć przez aż tak wąskie gardło i zastosować najszybszą i najbardziej radykalną z metod. Trzecia nie była podawana zbyt często, ale zapamiętałem, że również jest ważna. Czyli poniżej będzie także o niej.

Po pierwsze trzeba umieć szybko i skutecznie, na bazie pozostałych rodzin, odbudować stan liczebny pasieki. To oznacza też odpowiednie przygotowanie w postaci zapasów sprzętu oraz opracowanej logistyki prac. Mało rodzin zdolnych zbudować wystarczającą siłę do podziałów oznacza mały margines błędu, a wysokie wymagania. Oczywiście, gros pracy wykonają same pszczoły, ale będzie im znacznie łatwiej, jeżeli pszczelarz nie będzie im przeszkadzał. A przecież może też wydatnie pomóc.

Po drugie trzeba dysponować możliwie obiecującym materiałem na starcie. Czyli pszczołami, które przez kilka pokoleń unasienniały się z lokalnymi trutniami, jakie by one nie były. Które przetrwały też na miejscu kilka zim i już wiedzą, kiedy ma przyjść nektar i pyłek, a kiedy trzeba się zwinąć w kłąb i czekać na lepsze czasy.

Po trzecie trzeba mieć więcej pni. Nie da się prowadzić selekcji na kilku rodzinach. Toż projekt Fort Knox powstał między innymi dlatego, aby mali, ogródkowi pszczelarze mogli przyłączyć się do poszukiwania pszczół zdolnych do przetrwania – ale ich wysiłki samotnie nic nie znaczą, dopiero w kupie siła, że zacytuję najpopularniejsze hasło pszczół. W innym wypadku trzeba się zdobyć na wysiłek i utrzymywać pasiekę składającą się z co najmniej kilkudziesięciu pni. A i to może nie wystarczyć, bo wiele zależy od terenu, na którym trzymamy pszczoły, dostępnej bazy pożytkowej oraz napszczelenia.

Co właściwie można by wymienić jako obserwację i czwarty warunek sukcesu.

Po piąte, choć być może najważniejsze, uważam, że trzeba zdobyć niezbędną wiedzę, umiejętności i zaplecze techniczne, aby skutecznie selekcjonować rodziny na każdym etapie i w każdej porze roku. Czyli trzeba wiedzieć i mieć jak dobierać. Wymieniam ten argument jako ostatni, bo nie wszyscy uważają go za nieodzowny warunek sukcesu. W końcu selekcją zajmuje się sama natura, my tylko staramy się jej nie przeszkadzać. Otóż uważam, że nie do końca. Przecież stale stosujemy w najlepszej wierze różne zabiegi pasieczne. A one zmieniają środowisko pszczół. Bez wielu lat nauki i doświadczenia nie zdobędziemy cienia pewności, że nasze działania nie wywierają niszczącego wpływu na zdolności przetrwania naszych pszczół. Zatem z taką samą dezynwolturą możemy podjąć się (o ile posiadamy stosowną wiedzę) oceny, czy rodzina ma jakieś szanse dożyć do wiosny – jest to uprawniony, choć owszem, nie konieczny, zabieg możliwy do zastosowania na naszej pasiece.

Nieskuteczne leczenie

Niedawno w sieci wymiany informacji zaistniała propozycja odmiennego rodzaju na ograniczone stosowanie Testu Bonda. Zgłosił ją David Heaf, pszczelarz z Walii (półwysep przyczepiony od zachodniej strony do większej z Wysp Brytyjskich), który swoich pszczół nie leczy już od wielu lat i to podobno z powodzeniem. Metoda ta polegać ma na ograniczeniu presji patogenów przez leki pochodzenia naturalnego (których podstawową cechą ma być brak istotnych pozostałości po ich zastosowaniu w środowisku ula), ale w taki sposób, aby nie działały do końca skutecznie. Czyli aby „nie wykosiły warrozy do zera”.

Zmniejszona presja roztocza na pszczoły dokonywałaby też selekcji negatywnej unicestwiając tylko i wyłącznie rodziny całkowicie pozbawione odporności, pozwalając na dalsze etapy doboru spośród pozostałych. Presję taką teoretycznie można regulować zgodnie z obserwacją zdrowia swoich pszczół. W końcu każdy sezon jest inny, a za tym też z inną presją patogenów mamy do czynienia.

Nie mam jednak więcej informacji na temat tej metody, więc tylko ją powyżej nadmieniłem. Stanowi ona jednak interesujący przedmiot rozważań.

Podział pasieki

Innym podejściem, które pojawiło się w dyskusjach, było ograniczone stosowanie Testu Bonda, metodą podziału pasieki na część leczoną i nieleczoną. Pszczoły leczone stanowią niejako odwód w wypadku zbyt wielkiej śmiertelności w części poddanej presji – w razie dużego upadku można w ciągu jednego sezonu odnowić populację i wrócić do pracy selekcyjnej. Jednocześnie można na nich pracować pod kątem produkcji miodu, który wszyscy tak bardzo kochamy.

Zawsze, kiedy do rozwiązania wprowadza się komplikacje, pojawiają się też różnice w poglądach. Mianowicie: wedle jakiego klucza podzielić pasiekę na część leczoną i nieleczoną? Jaki procent rodzin poddać Testowi Bonda? Myślę, że na to pytanie nie ma dobrej odpowiedzi. Zakładając, że ktoś ma już wystarczające doświadczenie, aby jego procedury leczenia pszczół od warrozy wykazywały się jaką-taką skutecznością, nie będzie miał dużej ochoty na odstawienie lekarstw. Początkujący może się chętniej rzucić na nieznane wody, bo dla niego (na razie) wszystkie wody są nieznane, więc logicznie wydaje się obojętne, od jakiej szkoły, od jakiej metody rozpocznie swoją przygodę z pszczelarstwem.

To oczywiście nieprawda. Uważna lektura dokumentów autora Testu Bonda, dr Johna Kefussa, wskazuje, że poprawne jego przeprowadzenie wymaga jednak jakiej-takiej wiedzy. Znamy jednego mówcę pszczelarskiego, który brzmi (choć nie przypominam sobie, aby kiedykolwiek powiedział to wprost), jakby twierdził, że do selekcji naturalnej na przetrwanie nie potrzeba mieć żadnych zgoła umiejętności – ale on sam zajmuje się pszczelarstwem od co najmniej 40 lat i być może zapomniał już wół, jak cielęciem był. W jego wiedzę i doświadczenie przecież nie wątpię.

Mamy zatem trzy drogi: jedną prostą i dwie skomplikowane. Możemy po prostu przestać leczyć, czyli odjąć z naszej pszczelarskiej praktyki aspekt podawania różnych środków przeciwko warrozie. Czyli Test Bonda na całej pasiece. Możemy też wybrać nieco bardziej skomplikowany wariant, czyli tak skalkulować leczenie, aby nie było do końca skuteczne. Nazwijmy to Test Heafa. Wreszcie możemy stosować Test Bonda na wybranej części pasieki, resztę prowadząc po staremu. Co powinien wybrać początkujący pszczelarz, który ma dobre chęci, ale ograniczone środki?

Nabycie rozumu (czyli trudne początki)

Początki zawsze są trudne, ale w pszczelarstwie, jak sądzę, w dwójnasób. Nie przypominam sobie z żadnego podręcznika (a przeczytałem ich wiele) stwierdzenia wprost np. „nie oczekuj jakichkolwiek zbiorów miodu w pierwszym roku, skoncentruj się na budowie potencjału, miód traktuj jak nagrodę”, albo „nie oczekuj, że ta prosta operacja uda ci się za pierwszym, drugim, a nawet trzecim razem”. Zwykle napisane są one tak, jakby odbiorcą ich treści miał być doświadczony pszczelarz, który nie potrzebuje tych światłych wskazówek… W każdym razie nie wszystkich.

Poza tym większość podręczników skupiona jest na podstawowej aktywności pszczelarskiej, czyli gromadzeniu miodu. To doskonale zrozumiałe, większość pszczelarzy pszczelarzy właśnie dla tego złocistego, zawiesistego, słodkiego, hmm… nektaru. Zważywszy, że już tylko tej sztuce poświęca się tak dużo uwagi, znaczy, nie jest to wcale takie proste. Tak czy owak, choć można napotkać też światłe rady na inne tematy, zwykle trudno tam o metody przydatne na drodze do własnej pasieki. Nic dziwnego. Doświadczeni pszczelarze skoncentrowani są na stałym doskonaleniu swojej sztuki, a początkującym jest się tylko raz. A wiedza o pasiece nie wymagającej leczenia? Coś tam można znaleźć na stronach obcojęzycznych, pochodzących z innych stref klimatycznych, z innych kontynentów. Opisów doświadczeń miejscowych jakoś sobie nie przypominam. A oczywiste wydaje mi się, że wykonując taki skok na ślepo (skoro nie mamy lokalnych doświadczeń), warto mieć wcześniej opanowane choć podstawowe umiejętności niezbędne do szybkiego odnowienia stanu pasieki: robienie odkładów, wychów matek, ocena stanu biologicznego rodziny… Przecież jeżeli mam selekcjonować swoje pszczoły, powinienem wiedzieć, jak to się robi. Ale warto też rozeznać wiele zagadnień w ogóle nie poruszonych w podręcznikach, jak orientacja w rynku zaopatrzenia pszczelarskiego, nawiązanie znajomości w okolicy, zapoznać się z podstawową logistyką prowadzenia pasieki…

Zdziczałe kundle

Podobno gdzieś tam u hodowców istnieją pszczoły miodne, łagodne, nierojliwe, które jednocześnie zjadają roztocza na śniadanie i zagryzają zgnilcem, a na dodatek te cechy są stabilne i przenoszą się na następne pokolenia. Ale na razie nikt ich nie sprzedaje pszczelarzom, bo posypałby się rynek pszczelich farmaceutyków, co mogłoby zachwiać światową gospodarką. Przeszkadza w tym tajne sprzysiężenie śliniących się na forsę Iluminatów pszczelarskich, którzy chcą, aby na naszych pasiekach latały tylko chorowite, marne pszczoły. Naprawdę, tak słyszałem. Mówił mi to szwagier siostry męża mojej żony, a usłyszał to od dalekiego kumpla stryjka dyrektora szkoły, do której chodzą dzieci jego kolegi z przedszkola…

Ten, kto chce spróbować się z przetrwaniem pszczół, skazany jest na siebie, ewentualnie na kolegów po pasji. Musi sobie hodować sam. Zatem znowu trzeba zanurkować do lektur (w tym obcojęzycznych) i nauczyć się podstaw.

Z lektur owych wynika też taka obserwacja, że gdzieś tam w przyrodzie żyją sobie pszczoły, które mniej więcej radzą sobie z chorobami. Ponieważ nie były selekcjonowane na wybitną łagodność, miodność i nierojliwość, nie zapłaciły za to stosownej ceny i miały szansę rozwinąć inne cechy, które drogą selekcji okazały się przydatne do przetrwania. Czyli największe szanse na przetrwanie mają tak zwane dziczki, miejscowe kundelki. Jedyne pszczoły, których, przynajmniej oficjalnie, nie da się kupić od hodowcy. W sprzedaży znajdziemy (a przynajmniej tak wynika z deklaracji samych hodowców i tych, co się za hodowców podają) ściśle dobrane pod kątem cech gospodarczych, odnotowane w księgach, zmierzone, zważone i opisane linie produkcyjne. A te, jak wspomniałem, są bezużyteczne w grze o przetrwanie, podobnie jak świnia rasy Duroc nie przetrwa w warunkach, które dziki kaban uważa za komfortowe. Z tym, że pszczoły hodowlane, w przeciwieństwie do świń, szybko zatracają cechy gospodarcze i wracają do stanu półdzikiego już po kilku pokoleniach poza pasieką zarodową. To też fakt potwierdzany przez licznych obserwatorów.

Czyli da się zrobić, ale potrzeba czasu.

Gromadzenie zasobów

Sam początek pszczelarstwa to mozolne gromadzenie sprzętu (który ostatecznie można sobie kupić, to kwestia pieniędzy), umiejętności i doświadczenia (których nie da się kupić za żadne pieniądze) oraz specyficznych zasobów pochodzenia pszczelego, jak np. susz (co może dałoby się kupić, ale doświadczeni odradzają).

Niektórzy dostają dobrą radę, aby sobie kupili węzy i dali pszczołom do odbudowy. Może to i dobra rada, ale jeżeli prawdę mówią chemiczne badania próbek, to znaleźć na niej można całą tablicę Mendelejewa. Nie wiadomo co prawda, czy to tak bardzo szkodzi pszczołom, ale jeżeli mam wybór, to wolę wykorzystać wosk z własnej pasieki, gdzie mogę przynajmniej mieć nadzieję na częściową kontrolę jego zawartości. Dostępne wskazówki tych, którzy pszczół nie leczą (jak wyżej wspomniałem, zwykle z innych stref klimatycznych, z innych kontynentów), stanowczo odradzają stosowanie węzy niewiadomego pochodzenia w procesie dochodzenia do pasieki zdolnej przetrwać bez leczenia.

Gromadzenie zasobów to długotrwały proces. Nie wystarczy jednak posiąść zapasy sprzętu. Trzeba jeszcze nauczyć się je utrzymywać. Ule, ramki, maszyny, to wszystko kosztuje pieniądze. Warto opracować sposób, aby nie ulegały zbyt szybkiej degradacji.

Czym dojeżdżać na pasiekę? Czym transportować ule, puste i pełne pszczół? Jeżeli karmić, to jak karmić i czym? A jeżeli trafi się miodobranie, to do czego zlewać miód z miodarki? A skąd wziąć miodarkę? A gdzie ją przechować, jak już odpracuje te swoje kilka godzin rocznie? Jak zabezpieczyć rosnące zapasy suszu, aby w jedną zimę nie zżarła ich motylica ani myszy?

Na czym stawiać ule? Gdzie je stawiać? Przecież mam wykonać pracę hodowlaną, to nie jest po prostu stawianie rodzin w pobliżu pożytku, to różnorakie czynności związane z pomnażaniem i doborem rodzin. Do listy zasobów dopisałbym dysponowanie stosowną liczbą dobrze położonych i dostępnych toczków, dzięki którym będziemy mogli sprawnie wykonywać czynności hodowlane, jak przewożenie odkładów, wychów matek itp. Tego też nie pozyskuje się od razu, tylko stopniowo. Wiele miejscówek, które na początku wydawały się niezłe, odpadnie w selekcji. A to bobry zatopią tę polankę w lesie, a to ktoś wytnie las, a to przyjdzie właściciel gruntu i przepędzi nas, drwali i bobry… Liczę jednak na to, że po paru latach praktyki zgromadzę wygodne w dostępie, bezpieczne od wandali i złodziei, dobrze ulokowane pożytkowo toczki, dzięki którym moja praca pasieczna stanie się po prostu przyjemnością.

Pomnażanie pni

Dobór „naturalny” nie może odbywać się na pięciu rodzinach. Teoretycznie jest to możliwe, ale tylko teoretycznie. Przeczy temu już sam rachunek (dlatego Wolne Pszczoły oferują program hodowlany o nazwie Fort Knox).

Do pracy selekcyjnej (bez względu na przyjęty model) zatem potrzebne są dwie rzeczy:

  • minimalna liczba pni powyżej średniej krajowej (dobre kilkadziesiąt, półsetka),
  • zdolność odbudowy liczebności po większym upadku.

Nie przekonują mnie żadne argumenty, że na małej pasiece można robić selekcję. Załóżmy, że udało mi się zgromadzić kilka obiecujących linii genetycznych pszczół, czy to od hodowców z zagranicy, czy od kolegów pracujących w Polsce, którzy mają już za sobą parę sezonów podobnej pracy. Mam po jednym pniu tego i owego. Jak to ocenić? Wśród 10 matek-sióstr 4 będą świetne, 4 średnie, 2 kiepskie, wedle dowolnych kryteriów. A co, jeżeli ta jedna matka, którą posiadamy, okaże się właśnie kiepska?

A spodziewać się można, że po dwóch latach zaangażowania poważnych środków i wszystkich pszczół w proces selekcji możemy, zależnie od naszych umiejętności oraz niezależnych od naszych starań uwarunkowań przyrody, pozostać z niczym, albo z ułamkiem stanu pasieki.

Po takim ciosie jedni w ogóle wycofają się z pszczelarstwa, inni zrezygnują z pracy selekcyjnej. A przecież nie o to chodzi. Zatem – czemu się nie zabezpieczyć?

Rozpoznanie problemów

Umiejętność dostrzeżenia w porę chorób i trudności, z jakimi zmaga się rodzina, a szczególnie odkład w niewielkiej sile, to cecha doświadczonego pszczelarza i hodowcy. Bez tego skazany jestem na błądzenie w ciemnościach i rzut kośćmi: uda się, albo nie uda. Nie można tego doświadczenia zdobyć w pierwszym roku uprawiania pszczelarstwa. Ani w drugim. Proces ten można przyspieszyć, jeżeli pozwolimy na powstanie możliwie zróżnicowanej pasieki, gdzie znajdą się rodziny w różnej sile i stanie zdrowia. I stan taki utrzymamy przez lat kilkoro, aby umysł nauczył się, na co ma patrzeć, a potem skojarzył obserwacje ze śmiercią bądź przeżyciem danej rodziny.

Rozpoznanie problemów oczywiście stanowi tylko pierwszy krok pszczelarza-hodowcy. Drugim jest decyzja, czy podjąć działania zaradcze. Na tym polega skalkulowanie presji na rodzinach hodowlanych – nie tylko wiemy, jak je ratować, ale musimy mieć pojęcie, czy je ratować. Czy to już ten moment, kiedy rodzina odpada z wyścigu po nagrodę przeżycia? Czy może dać jej szansę, a może jej geny rozmnożymy w przyszłym roku?

Pszczelarze nie zainteresowani tematem selekcji na odporność niechaj zwrócą uwagę na pewne odwrócenie pojęć: „dać szansę” oznacza pozostawić rodzinę poddaną presji problemów, z którymi się zmaga, odstąpić od sztukowania jej zdolności przetrwania przy pomocy działania pszczelarza. To zupełnie na odwrót, niż myśli typowy pszczelarz – dla niego danie szansy może oznaczać np. podjęcie przyspieszonego leczenia tej rodziny, aby nie zginęła marnie w środku sezonu. Z punktu widzenia hodowli na odporność moment podjęcia leczenia oznacza usunięcie pnia z listy potencjalnych dawców larw do wychowu przyszłych matek. Czyli ta rodzina nie dostanie najwyższej nagrody, jaką przewiduje przyroda: możliwości pomnożenia genów. Przeciwnie, przy najbliższej okazji (o ile dożyje) zostanie zlikwidowana na sposób pszczelarski: dostanie nową matkę pochodzącą z obiecującego pnia.

Wybór: podział pasieki

W powyższych rozważaniach prawie nie zwracałem uwagi na koszty prowadzenia pasieki, które są przecież niemałe. Większość pszczelarzy uważa za program minimum odzyskanie poniesionych wydatków ze sprzedaży produktów pszczelich. Wielu oczekuje rokrocznych zysków. Tylko niektórzy zgodziliby się ponosić straty przez kolejne lata w imię jakiegoś abstrakcyjnego celu. Moje nastawienie również plasuje się gdzieś na tej skali. Gotów jestem w ograniczony sposób i przez pewien czas dokładać do prowadzenia pasieki, bo za naukę się płaci (warto). Ale nie chcę tego robić w nieskończoność.

W świetle powyższego podjąłem decyzję, że będę prowadził pasiekę, w której postaram się te, wydawałoby się, wykluczające się tendencje pogodzić. Tylko część moich pni zostanie skierowana na Test Bonda. Zostaną one wybrane przy pomocy dostępnych i znanych wszystkim pszczelarzom metod diagnostycznych jako potencjalnie najzdrowsze pod koniec sezonu, kiedy musimy zaprzestać produkcji, zająć się zakarmianiem i leczeniem. Tylko rodziny, które spełnią normę niskiego obserwowalnego porażenia warrozą, zostaną skierowane do zimowli bez leczenia jako potencjalne rodziny zarodowe na rok przyszły. Pnie, które nie wykazują stosownych cech odporności, dostaną leczenie, oczywiście środkami z palety pszczelarstwa naturalnego, takimi jak kwasy i tymol. Jeżeli pomimo moich starań jednak dożyją do wiosny, posłużą w przyszłym roku jako dawcy czerwiu i pszczoły do tworzonych nowych rodzinek na bazie wyselekcjonowanych genów. Oczekuję, że w ten sposób utrzymam stałe minimum rodzin, dzięki którym będę mógł kontynuować pracę hodowlaną, zbierać doświadczenie, ustalić system zarządzania oraz wesprzeć się w utrzymaniu pasieki. Przypuszczam, że przynajmniej przez kilka lat będę kontynuował w tym duchu.

Oczywiście rok to bardzo dużo czasu i każdy kolejny sezon niesie nowe nauczki, nowe wyzwania i nowe decyzje. Zatem jak się ten program zmieni w przyszłości – nie potrafię dziś odgadnąć. Zakładam jednak, że w miarę nabywania umiejętności i gromadzenia lub hodowli coraz bardziej obiecujących pszczół, pozwolę im na coraz radykalniejszy dobór. Dążenie do pasieki zdolnej przetrwać bez konieczności stałego leczenia wydaje mi się jedynym racjonalnym kierunkiem. Nieustanne leczenie, poszukiwanie nowych metod leczenia, kierowanie swojej uwagi na wybijanie patogenów zamiast na radość z pracy pasiecznej to cechy pszczelarstwa, które raczej mnie od niego odstręczają.

Z warrozą jakoś już sobie radzimy dzięki lekom. W ostatnich latach więcej siwych włosów na skroniach pszczelarzy przysporzyła chyba Nosema ceranae. A przecież to nie koniec – gdzieś na południu czai się mały żuczek ulowy, tylko czeka na ocieplenie klimatu, aby nas nawiedzić razem z importowanym materiałem zarodowym. A ile w przyrodzie czeka bakterii i wirusów, które w każdej chwili mogą się przekształcić w chorobę? Wiarę w to, że zawsze utrzymamy pasiekę dzięki traktowaniu pszczół różnymi preparatami, moim zdaniem zaliczyć trzeba do mrzonek. Przyroda jest od nas sprytniejsza, nie na wszystko zareagujemy na czas. Zabezpieczenie pszczół w postaci rozwiniętej zdolności do przetrwania to uniwersalna metoda na długie lata w pasiece – tak uważam. Inne rozwiązania wydają mi się ślepą uliczką, choć przecież większość pszczelarzy wydaje się właśnie do niej podążać. Bez paniki – cywilizacja się od tego nie zawali. Wpadła już w wiele takich ślepych uliczek, wybijała po prostu kolejną dziurę w murze i szła dalej. Każda pasieka to taka cywilizacja w miniaturze. Ciężko rozstrzygnąć, czy podąża ku upadkowi, czy przez wiele lat będzie trwać, rozwijać się, przynosić dochód. Dlatego pszczelarstwo jest tak fascynujące.

Ale zawsze pozostaje pytanie, czym ja osobiście chcę się zajmować? W czym uczestniczyć? Otóż właśnie w tym. We współpracy z żywymi stworzeniami. Ja zmieniam je, a one mnie.

Przypisy końcowe

*) W trakcie pisania tego artykułu (co trwało dość długo) dzięki zainteresowaniom jednego z kolegów miałem możność poczytać wyimki z prasy pszczelarskiej z okresu poprzedzającego inwazję roztocza Varroa destructor na polskie pasieki. Wynika z nich, że jeszcze w latach 60-tych XXw. propagowano syntetyczne akarycydy dla zwalczania świdraczka pszczelego oraz wszolinki. Do profilaktyki zgnilca zalecano dodawanie do karmy zimowej dawki fumagiliny. Do walki z roztoczami doradzano spalać paski Folbexu zawierającego bromopropylat, później zaczęto testować podobny zabieg z Tactikiem zawierającym amitraz, a później ogłoszono wynalazek powszechnie dziś stosowanego Apiwarolu. Jednak moje wspomnienia z dzieciństwa obrazują rzeczywistość, w której brakowało chleba i papieru toaletowego (oraz wszystkich pozostałych artykułów handlowych), a telewizja, jak wszyscy wiedzieli, kłamała. Podchodzę zatem do tych historycznych zapisów z dużą rezerwą. To znaczy, nie wątpię, że są to autentyczne cytaty z prawdziwej prasy pszczelarskiej. Nie mam natomiast pewności, czy stanowiły one typowy dla tamtych czasów objaw dwójmyślenia, czy też akurat w materii antybiotyków i akarycydów dla pszczelarzy panowały inne warunki niż w sklepach spożywczych w materii masła. Czyli nie wątpię, że znano już wówczas syntetyczne akarycydy, ale nie mam pewności, czy je powszechnie stosowano. Pobieżny przegląd historycznych numerów „Pszczelarstwa” pozwala jednak zauważyć, że choroby pszczele i ich leczenie nie zajmowały uwagi pszczelarzy w takim stopniu jak dziś. Jeżeli dotrę do świadectw potwierdzających, że w PRLu większość pszczelarzy bez problemu kupowała i stosowała te środki, pewne poglądy będę musiał zrewidować. W końcu tylko prawda jest ciekawa.

Krzysztof Smirnow

The post Droga środka do pasieki bez leczenia. first appeared on Wolne Pszczoły.

]]>
Wywiad z Panią Elżbietą Kowalczyk http://wolnepszczoly.netlify.app/wywiad-z-pania-elzbieta-kowalczyk/ Sun, 25 Feb 2018 18:36:26 +0000 http://wolnepszczoly.netlify.app/?p=1649 „Przykro o tym mówić ale we współczesnych czasach miód powinno się spożywać tylko od zaufanego pszczelarza.” W grudniu minionego roku mieliśmy przyjemność rozmawiać z Panią Elżbietą Kowalczyk, dla wielu pszczelarzy znaną jako „Pytla”. Pani Elżbieta od lat działa w stowarzyszeniu SPP „Polanka”, którego była jednym z założycieli i wieloletnim prezesem, na rzecz poprawy losu pszczół […]

The post Wywiad z Panią Elżbietą Kowalczyk first appeared on Wolne Pszczoły.

]]>
Przykro o tym mówić ale we współczesnych czasach miód powinno się spożywać tylko od zaufanego pszczelarza.”

W grudniu minionego roku mieliśmy przyjemność rozmawiać z Panią Elżbietą Kowalczyk, dla wielu pszczelarzy znaną jako „Pytla”. Pani Elżbieta od lat działa w stowarzyszeniu SPP „Polanka”, którego była jednym z założycieli i wieloletnim prezesem, na rzecz poprawy losu pszczół i pszczelarzy. Udaliśmy się do „Pytli” w celu podpytania jej, co myśli o szeroko rozumianym pszczelarstwie naturalnym. Wiedzieliśmy, że od około 10 lat prowadzi z sukcesem swoją pasiekę w sposób jak najbardziej zgodny z celami naszego stowarzyszenia. Dzięki jej wiedzy możemy poprawić nasze wiadomości teoretyczne oraz wzbogacić się o rady praktyczne dotyczące prowadzenia pasieki i pszczół bez „chemii”. Efektem naszego spotkania jest poniższy wywiad oraz seria krótkich filmików, w których Pani Elżbieta szczerze opowiada o sprawach pszczelarskich dotyczących każdego pszczelarza.

Jaki jest Pani staż pszczelarski?

Samodzielnie pszczelarzyć zaczęłam po śmierci Taty, od 1996 roku. Zaczęłam od 9 rodzin. Nie poszłam do szkoły w Pszczelej Woli, bo moim zdaniem schodzi ona na psy. Tata na łożu śmierci powiedział mi: „Przy ulu trzeba myśleć”. Do dziś się tego trzymam. Każda rodzina pszczela jest indywidualna. Nie ma schematów przy pracy z tymi owadami.

Od kiedy gospodaruje Pani bez użycia akarycydów?

Od 10 lat. Ja zawsze byłam fanką BeeVitalu. 8 lat miałam pasiekę tylko na tym preparacie. Niestety, nie jest to tanie rozwiązanie. Ostatnio zastosowałam Apiguard i Thymovar, bo już nie dawałam rady finansowo. Apiguard to jest legalny preparat oparty na tymolu. Refundowany. Thymovar wydaje mi się łatwiejszy w stosowaniu i łagodniejszy dla pszczół. Zawiera mniejszą dawkę tymolu. Rosjanie mają takie fajne paski oparte na tymolu i olejkach. My tego niestety nie mamy. Nie do końca jestem fanką tymolu, bo jest niedozwolony w miodzie oraz rakotwórczy.

Pasieka Pani Elżbiety
Pasieka Pani Elżbiety

Jak często stosuje Pani Beevital HiveClean i czy wspomaga się Pani innymi zabiegami poprawiającymi kondycje pszczół?

Istotnym zagadnieniem jest kwestia jakości preparatu. Nie jestem pewna czy oryginalny Beevital jest tak dobry, jak był kiedyś. Zawsze go mam przy sobie, choć często do pszczół nie chodzę. Stosuję go zamiast dymu, którego nie nadużywam. Preparatem nie wolno pryskać. Można nim tylko polewać. Myślę, że wychodzi to mniej więcej ok. 9 razy w sezonie na rodzinę. Nie wierzę w doniesienia, że szkodzi pszczołom. Nic się im nie dzieje. Pszczoły dobrze to znoszą. Drapią i czyszczą się, zrzucają roztocze, dbają o higienę. Nie ukrywam, że to wychodzi drogo. Na ok. 100-pniową pasiekę wydaję ok. 2500 zł rocznie na leczenie.

Thymovar, Apiguard zastosowałam na razie eksperymentalnie. Stosowałam też Viteapis w okresie, kiedy były nad nim przeprowadzane badania. Obserwowałem wzrost witalności rodziny. Może nawet większy niż po Beevitalu. Miałam w jednym odkładzie grzybicę. Wystarczyła jednorazowa dawka Vitaeapisu.

Czy można by prowadzić gospodarkę „ekologiczną” tylko przy użyciu Vitaeapis, opartym na ksantohumolu?

Tego nie wiem. Trzeba by spróbować. Nie sprawdzono reakcji pszczół na warrozę po zastosowaniu tego środka. Wydaje mi się, że by się dało. Pewną barierą jednak byłyby wyższe koszty.

Jak to jest z tą ulotką BeeVitalu? Jest w niej napisane: “HiveClean nie wywiera niepożądanego wpływu na czerw, dorosłe pszczoły oraz matkę, nie powoduje odporności pasożytów na ten produkt. Przypadkowe przedawkowanie nie zagraża rodzinie pszczelej.” Jednocześnie napisała Pani w artykule w Pszczelarstwie (7/2011): „Wszystko jest lekiem i nic nie jest lekiem”1 o szkodliwości kwasu szczawiowego, który jest jest jednym ze składników BeeVitalu. Czy zatem informacje na tej ulotce nie są fałszywe i czy nie wprowadzają nabywcy w błąd?

Uważam, że ulotka jest prawdziwa. Różnica polega na stężeniu kwasu, które jest niskie. Znajdują się tam też dodatkowe substancje, które tworzą bufor i dodatkowe działanie. Dzięki tym substancjom ten preparat nie szkodzi. Jest jednak wiele podróbek, które są ściemą. Cała uroda tego preparatu polega na tym, że nie wiemy, czy działa homeopatycznie, czy może jakoś inaczej. Nigdy nie byłam fanką stosowania kwasów w pasiece. Staram się patrzeć na świat oczami ula. Pszczoły się bronią przed kwasem. Ja nigdy poza BeeVitalem nie stosowałem żadnych kwasów. Cały BeeVital nie szkodzi. Za to same kwasy szkodzą.

Po BeeVitalu pszczoły zachowują się trochę jak baba przed Wielkanocą. W jakiś sposób odblokowują w sobie instynkt do samoczyszczenia z warrozy. BeeVital nie zabija warrozy w odróżnieniu od kwasów. Tę informację mam z własnej praktyki.

Czy przejście na środki “ekologiczne” wiązało się z mniejszym pozyskiwaniem produktów pszczelich i spadkiem wydajności pasieki? Czy doświadczyła Pani w tym czasie większej śmiertelności w pasiekach?

Nie mogę mówić, że nie mam strat. Ja mam straty. To leczenie nie jest tak skuteczne, jak innymi środkami. Najistotniejsze przy BeeVitalu jest to, aby zastosować go także w okresie bezczerwiowym. Należy zastosować go późno, na jesieni i wczesną wiosną. Potrafię go zastosować jeszcze w lutym.

Jeśli chodzi o wydajność, to ciężko powiedzieć, bo w między czasie zmieniłam system pasieczny. Nie ma w tej chwili efektywnej gospodarki towarowej bez gospodarki wędrownej. Na przestrzeni lat zmieniły się pożytki w mojej okolicy. Ja jednak nie wędruję za miodem. Nastawiam się na odkłady. Sporo ich robię z rodzin produkcyjnych. Te moje rodziny produkcyjne są na jesieni bardzo zubożone. Bywa, że rodzina się załamie. Także pewne straty wynikały z cech gospodarki, a nie samych chorób. Na pewno był spadek wydajności produkcji miodu, ale tutaj też zmiana gospodarki ma znaczenie. Kiedyś mając 20 rodzin potrafiłam mieć 1800-2000 kg miodu, a w tej chwili mając 100 rodzin, też nie mam więcej. Lubię pszczelarzy, którzy nie wahają się eksperymentować i przyznawać do spadków. Cenię, jak ktoś mówi prawdę.

Na jakim ulu Pani pracuje?

Tylko na Dadancie.

Pasieka Pani Elżbiety
Pasieka Pani Elżbiety

Czy Pani sama przenosi taką ilość korpusów?

Mam stacjonarne pasieki i raczej przenoszę same pszczoły. Najbardziej nie lubię miodobrania. Za to najbardziej lubię takie pasieki, gdzie mogę pod same ule podjechać samochodem.

Czym Pani karmi?

Zrezygnowałam definitywnie z inwertu. Miałam problemy z jego krystalizacją w plastrze. Wróciłam znów do cukru.

Czy odbiera Pani miód do końca? Jaki jest stosunek miodu do cukru w zimowym pokarmie?

Proszę posłuchać pszczół na wiosnę. Te pszczoły, które mają chociaż trochę miodu w górnej części ramek, zupełnie inaczej fruwają i inny wydają dźwięk jako rodzina. Miód jest niezbędny pszczołom szczególnie do wiosennego rozwoju. Ja w ogóle nie nastawiam się na produkcję miodu, więc dla mnie to nie jest problem. Ale ten rok był rokiem tak słabym, że niewiele tego miodu one miały.

Czy próbowała Pani pomniejszoną komórkę? Mamy tu na myśli komórkę 4,9 mm.

Od początku istnienia Stowarzyszenia Polanka próbowaliśmy wprowadzać małą komórkę. Nasze doświadczenia wskazują, że sama mała komórka nie wystarczy, aby zachować kondycję zdrowotną rodziny na takim poziomie, żeby ona przeżyła dłużej niż dwa sezony. Na pewno jestem zwolenniczką komórki 5,1 mm, dlatego, że nadają się dla każdej pszczoły. Natomiast 4,9 mm nie uda się z każdą pszczołą. Do niej proponowałabym np. Elgona od Erika Osterlunda2, którego znam i u którego byłam na pasiece.

Na jakich pszczołach Pani gospodaruje?

Jestem miłośniczką dobrej pszczoły Buckfast, a nie jakiś podróbek. Bazuję na oryginalnym materiale. Staram się ściągać zawsze jakąś reproduktorkę, od której wprawdzie matek nie hoduję, ale chodzi mi o trutnie, które mają zapładniać. Matki biorę od Pana Grzegorza Kłosa z Pasieki „Pożóg”. To jest materiał szwedzki albo duński.

Pasieka Pani Elżbiety
Pasieka Pani Elżbiety

Jak często wymienia Pani matki?

U siebie często, dlatego że są mocno eksploatowane. „Wyleczyłam” się jednak z wymiany corocznej. Takie postępowanie nie do końca jest zasadne. Miałam kiedyś matkę 5 lat i zrozumiałam, jak ważna jest cecha długowieczności. My pszczelarze często to gubimy gdzieś po drodze. Matki, które produkujemy, często są matkami jednego, góra dwóch sezonów. To błąd.

Co sądzi Pani o pomyśle restauracji ciemnej pszczoły Apis mellifera mellifera? Rodzimej dla większości terenów dorzecza Odry i Wisły.

Bardzo byłabym ciekawa wyników, gdyby się udało.

Co sądzi Pani o zwykłych „dziczkach”, tudzież tzw. „F14”, trzymanych tylko na własne potrzeby?

Jeśli pszczelarz ma do tego cierpliwość, to nie mam nic przeciwko. Chociaż przy Buckfaście mówi się, że nie powinno się ich powielać, bo nie wiadomo co z tego będzie. Natomiast jeśli chodzi o Krainkę, gdzie w mniejszym stopniu następuje rozszczepienie cech, to jak najbardziej. Jeżeli ktoś wypatrzy jakiś materiał i sprawdzi mu się na własnym terenie, to często może być to lepsza pszczoła niż niejedna hodowlana.

Co do tzw. „F14”. Mamy teraz trochę inne warunki. Większość ludzi zajmuje się pszczołami w Polsce dla przyjemności. W naszych warunkach niezwykle ważną rzeczą jest jednak łagodność. Nie ma możliwości, aby w ogródku mieć jakieś wścieklice. Bardzo często przetrwanie pszczół, które są odporne, długowieczne, wiąże się niestety z ich agresywnością. Miałam kiedyś Borówkę. Jakoś sobie dawałam z nią radę, ale inni zlikwidują, ponieważ w całej pasiece będzie narastała złośliwość. Wady braku łagodności przewyższają te zalety, które one mogą mieć. Niestety.

Mówi Pani o jak najłagodniejszych pszczołach. Czy nie sądzi Pani, że dla poprawy pogłowia pszczół w Polsce, pod kątem odporności i samowystarczalności pszczół, jest to jednak pewna przesada, aby podążać w stronę skrajnej łagodności? Czy chodzi o ochronę ludzi przed użądleniami?

Czy pszczoły są łagodne czy złośliwe, to ilość użądleń osób uczulonych, gdzie zabić może jedno użądlenie, wiele się nie zmieni. Natomiast im pszczoły będą łagodniejsze, tym normalniejsza będzie reakcja społeczeństwa. Żałuję, ale niestety reakcja społeczeństwa, a nawet reakcja pszczelarzy, jest kretyńska. Nasze nastawienie jako społeczeństwa jest złe. Chodzi o to, aby pszczoły były wszechobecne. Pszczoły są strażniczkami życia i musimy o nie dbać. Pszczoły są doskonałym markerem środowiska. Pszczół powinno być jak najwięcej. Nawet te obronne pszczoły nie użądlą człowieka postronnego, który nie będzie im przeszkadzał blisko ula. Mi łagodność pszczół jest potrzebna, aby oswajać ludzi z tymi owadami. Jestem za łagodnością w kontekście przyjemności pszczelarzenia i walczenia z apoteozą strachu, która ma miejsce.

Pasieka Pani Elżbiety
Pasieka Pani Elżbiety

Czy zna Pani takich pszczelarzy osobiście lub ze słyszenia, którzy gospodarują na pszczołach bez leczenia oraz bez wymiany matek, a tylko na własnym materiale, lub materiale pochodzącym ze złapanych rójek? Czy słyszała Pani o ciekawych przypadkach pszczół, które gdzieś żyły długo bez pszczelarza i jego opieki?

Słyszałam o tym, ale nie znam takich pszczelarzy, którzy konsekwentnie by się tego trzymali.

Kiedyś Pani powiedziała: “Świętej już pamięci, pan Kolasiński3 zaraził mnie filozofią wobec warrozy. Powiedział: <<A co cię to obchodzi? To jest problem pszczół. Ty masz tylko robić tak, żeby im trochę pomóc, żeby one sobie z tym radziły>>”. Co Pani sądzi o ruchu treatment free beekeeping czyli pszczelarstwie bez leczenia?

W naszych warunkach środowiskowych to będzie ciężkie. Pewna epoka pszczelarstwa się kończy. Nie widzę przychylnej postawy dla tego typu pomysłów. Pszczelarze są zamknięci na nowatorskie pomysły. Nie pozwolą na to. W razie czego będą lobbowali za konkretnym przepisem zakazującym. Jesteście dla nich zagrożeniem. Mnie nie przeszkadzacie i jestem za Wami. Ja to rozumiem, ale przewiduję brak zrozumienia u innych.

Czy ma Pani wiedzę o jakimś ośrodku naukowym w Polsce, który prowadził lub prowadzi badania nad naturalną selekcją pszczół pod kątem odporności na warrozę, nosemę i inne zagrożenia? Czy jest Pani w stanie powiedzieć, co zostało zrobione pod tym kątem przez 35 lat obecności warrozy w Polsce? 30 lat temu pszczoły potrafiły z warrozą przetrwać bez leczenia 3-4 sezony a obecnie rójka z danego roku nie potrafi dotrwać do zimy. Co zostało źle zrobione?

Mogę powiedzie, że nic nie zostało zrobione dobrze. Dosłownie nic. Zawinili pszczelarze oraz naukowcy. Pszczelarze o tyle, że szli w zaparte i nasilali leczenie za wszelką cenę. Naukowcy o tyle, że nikt się nie zastanawiał np. nad taką amitrazą. Bardzo długo nam się wmawiało, że ona jest nieszkodliwa. Dopiero jak została wycofana z rolnictwa, to ludzie zaczęli się trochę orientować. W rolnictwie okres karencji był bardzo długi, a pszczelarzom mówiło się raptem o 30 dniach. Pojawiło się pytanie, na co ona się rozpada i jak szkodliwe są produkty jej rozpadu.

Teraz już wiadomo, że produkty rozpadu nadal są szkodliwe. W sytuacjach ekstremalnych doszło już do tego, że niektórzy dymią nawet po 9 razy w sezonie. Pani doktor Krystyna Pohorecka wykazała, że trzy lub czterokrotne odymienie jest już na pograniczu załamania się egzystencji rodziny. Mamy jednak szkołę „polbartowską” (z całym szacunkiem dla Pana Leszka Stępnia), która mówi o tym, że nie ma znaczenia, czy norma jest przekroczona nawet tysiąckrotnie. Bo w niej chodzi o to, że pszczelarz nie będzie miał warrozy, która cała musi zostać wybita. Dla mnie to jest przerażające. Przykro o tym mówić, ale we współczesnych czasach miód powinno się spożywać tylko od zaufanego pszczelarza.

Gdy byliśmy w Szwecji u Erika Osterlunda, to on „posłał” nas do swojego znajomego, żebyśmy obejrzeli jego gospodarkę. To była 200-pniowa pasieka w centrum miasta. Bardzo nowoczesna. Zero akarycydów. Miód do sprzedaży „szedł” tylko z nadstawek. Wszystkie nadstawki były na snozach. Plastry były mielone i wyciskane maszynowo oraz od razu rozlewane do słoików. Bardzo „zdrowa” gospodarka. Tylko na naturalnym wosku. Najwartościowszy miód powstaje wtedy, kiedy jest wyciskany starą metodą. Nie traci się wtedy np. różnych olejków eterycznych, które są wartościowe zarówno dla pszczół jak i ludzi.

Wracając jednak do pytania, to jakieś badania niewątpliwie były. Na przykład słyszałam, że pszczoła Kampinoska jest bardziej odporna. Że są te dzikie roje. Niemniej zainteresowanie naukowców tym tematem jest bardzo umiarkowane. Skupiają się na czym innym. Głównie na wykorzystaniu grantów. Potrzeba świeżego spojrzenia. Dopóki nie przyjdzie jakiś fantastyczny biolog lub genetyk, jakaś świeża krew, to się nie zmieni. Brakuje jakichś konkretnych rozwiązań, które miałyby przełożenie w praktyce, a nie tylko zarabianie na warrozie. Naukowcem powinno się być po to, aby dążyć do prawdy i rozwiązać problem. Mamy bardzo ubogie środowisko naukowe, jeśli chodzi o tą specjalizację. Znam raptem dwoje ludzi.

Pasieka Pani Elżbiety
Pasieka Pani Elżbiety

Co sądzi Pani o medycynie ludowej?

Pomału dostaję bzika na tym punkcie. Mówię o naturalnym podejściu do chorób i uporaniu się z nimi. Medycyna akademicka nie liczy sobie więcej jak 200 lat. Uważam, że dyskredytowanie ziół i innych starych sposobów jest ogromnym nieporozumieniem, ponieważ tkwi w nich wielka moc. Nie neguję oczywiście medycyny akademickiej. Jednak ludzie stracili instynkt kultywowania wiedzy przodków. Nie można się tak odcinać od starożytnej wiedzy. Wielokrotnie przekonałam się, że efekty takiego leczenia mogą być lepsze niż medycyny akademickiej. Dobrze wrócić do korzeni. Teraz postanowiłam nie chorować dzięki medycynie ludowej.

Co sądzi Pani o apiterapii? Co uważa Pani o mniej popularnych w Polsce produktach i usługach apiterapeutycznych? Czy Pani pozyskuje je może w swojej pasiece?

Specjalnie nie pozyskuje tych alternatywnych produktów pszczelich, bowiem moja gospodarka jest nastawiona na produkcję pszczół. Nie mogę już bardziej zubażać pszczół. Co nie oznacza, że w przyszłości nic nie zmienię, jeśli chodzi o pozyskiwanie pyłku i pierzgi. Myślę, że nie wszystko odkryto jeszcze w pyłku i w jadzie. Niestety wielu ludzi nie rozumie, żeby efekt był widoczny, to trzeba to stosować długo i systematycznie. Jeśli chodzi o leczenie jadem, to u nas w kraju profesjonalnie zajmował się tym tylko dr. Jan Giza. Jeśli chodzi o przepisy, to w Polsce bardzo ciężko jest leczyć jadem.

Czy w polskim środowisku pszczelarskim zostało sporo elementów socjalizmu postsowieckiego?

Krótko i do rzeczy: potwierdzam. Prawda jest niestety gorzka. Pszczelarze powinni się otwierać na nowe różne drogi, a nie tkwić w takim zamknięciu, że nadal obowiązuje to, co było kiedyś. Rzeczywistość i świat się zmienia. Bez otwarcia na nowe, dojdziemy donikąd.

Co może Pani od siebie doradzić przyszłym początkującym pszczelarzom?

To jest wspaniały sposób na życie. Niekoniecznie tylko na drugą połowę życia, kiedy ma się więcej czasu. Obcowanie z przyrodą i z pszczołami dużo wnosi do naszej egzystencji i pozwala inaczej spojrzeć na świat. Pomaga odpowiedzieć na wiele pytań, które wcześniej czy później człowiek sobie zada. Naprawdę szczerze zachęcam spróbować. To jest taka przygoda, że frajer ten, co się z tym nie zetknie.

Dziękujemy za rozmowę.
Łukasz Łapka
Jakub Jaroński
wywiad autoryzowany

1Lek. wet. Artur Arszułowicz, Mgr inż. Elżbieta Kowalczyk „Wszystko jest lekiem i nic nie jest lekiem”, Pszczelarstwo 7/2011

2Erik Osterlund – Szwedzki pszczelarz-hodowca, twórca pszczoły Elgon. Od lat zajmuje się selekcjonowaniem swoich pszczół w kierunku przeżywalności przy udziale środków organicznych (tymol). http://www.elgon.es/

3Robert Kolasiński – zmarły w 2009 roku, zootechnik, podróżnik, pszczelarz i aktywny propagator pszczelarstwa i produktów pszczelich. Handlował miodem w Polsce i w wielu różnych zakątkach świata, w tym w dalekiej Afryce i Azji.

The post Wywiad z Panią Elżbietą Kowalczyk first appeared on Wolne Pszczoły.

]]>
Rozmowa z Panem Davidem Lutz’em o hodowli czarnej pszczoły Kampinoskiej http://wolnepszczoly.netlify.app/rozmowa-z-panem-davidem-lutzem-o-hodowli-czarnej-pszczoly-kampinoskiej/ Sat, 13 Jan 2018 16:30:45 +0000 http://wolnepszczoly.netlify.app/?p=1618 We wrześniu 2017 roku miałem przyjemność w pięknych okolicznościach przyrody, czyli na terenie swojej pasieki z widokiem na latające pszczoły, porozmawiać z Panem Davidem Lutz’em. Pan David jest w tej chwili ostatnim hodowcą ciemnej pszczoły Apis mellifera mellifera linii Kampinoskiej. Choć wysyła swój hodowlany materiał genetyczny na pół świata, w tym do znanych światowych hodowców, […]

The post Rozmowa z Panem Davidem Lutz’em o hodowli czarnej pszczoły Kampinoskiej first appeared on Wolne Pszczoły.

]]>
We wrześniu 2017 roku miałem przyjemność w pięknych okolicznościach przyrody, czyli na terenie swojej pasieki z widokiem na latające pszczoły, porozmawiać z Panem Davidem Lutz’em. Pan David jest w tej chwili ostatnim hodowcą ciemnej pszczoły Apis mellifera mellifera linii Kampinoskiej. Choć wysyła swój hodowlany materiał genetyczny na pół świata, w tym do znanych światowych hodowców, to niewiele osób spoza wąskiej branży o nim chyba słyszało. Pomimo, że nie lubi rozgłosu na swój temat, to nasza stowarzyszeniowa idea wyhodowania i wyselekcjonowania pszczół tolerancyjnych na warrozę i odpornych na inne choroby oraz powrotu zdziczałej populacji do przyrody, na tyle wydała się Panu Davidowi interesująca, że zgodził się udzielić mi wywiadu. Być może dlatego, że sam nie używa od wielu lat żadnych środków parazytobójczych i biobójczych na swoich pszczołach.

Co Pan sądzi o ciemnej pszczole europejskiej Apis mellifera mellifera? Dlaczego ją Pan hoduje a konkretnie linię Kampinoską?

U nas w Alzacji takie pszczoły były od zawsze. Można powiedzieć, że urodziłem się przy tej pszczole i dlatego mam ją z przyzwyczajenia. Od szóstego roku życia pomagałem przy pszczołach. U nas w rodzinie było zawsze ok. 400-600 uli i ok. 200 kószek . To była też pszczoła AMM Nigra, która jest bardzo zbliżona szczególnie do Kampinoskiej, bawarskiej i austriackiej.

Być może zna Pan sytuację w dawnej Puszczy Kampinoskiej ok. 300 lat temu? Cała dolina parku była pełna kolonistów. Najwięcej pochodzenia tyrolskiego i szwabskiego. Oni nie byli wyznania rzymskokatolickiego tylko ewangelicko-augsburskiego. Zajmowali się głównie rolnictwem. Nie nosili tylko kurtki i kapelusza, ale produkowali dobra roślinne i zwierzęce, w tym pszczoły. Właśnie taką, jak ja to mówię, szwabską pszczołę. Zresztą wówczas innych niż środkowoeuropejskie niemalże nie było. Prawie do samej Drugiej Wojny Światowej były też inne linie sprowadzane z Niemiec albo Austrii. Instytut na uniwersytecie w Ernlangen w Bawarii był mocno nastawiony na hodowlę pszczoły środkowoeuropejskiej w okresie międzywojennym, a nawet podczas wojny i okupacji Niemcy jeszcze mocno propagowali pszczołę Nigrę dla produkcji miodu m.in. na zwiększone zapotrzebowanie spożywcze, na potrzeby wojenne. Po 1945 roku wszystko szlag trafił. Jak nie mówię, że wojna i Niemcy były dobre, tylko mówię o hodowli pszczół. Szwabi uciekli do Szwabska, a pszczoły zostały. Często jednak nikt ich nie obsługiwał i sporo padło. W latach ’60 pojawił się pomysł aby selekcjonować pszczołę Kampinoską, ale dopiero później w latach ’80 jak wiemy, to zrobiono, z resztek tego co jeszcze tam znaleziono.

Czy Pan już wtedy tzn. w latach ’60 zajmował się pszczelarstwem w Polsce?

Nie. Dopiero od 1992 roku. Mieszkałem wtedy na ulicy Inflanckiej w Warszawie. Pierwsze moje pszczoły egzystowały na balkonie. Osiedle to było blokowisko z ogrodem w środku. Jak co sobota rano wstałem i patrzę sobie na ten ogródek, a tam kręci się policja i straż. Myślę sobie, że może jakaś sensacja. Może jakiś trup tam leży. Z jedenastego piętra nie widziałem dobrze, więc idąc do sklepu podszedłem bliżej i zobaczyłem, że na krzaku wisi rój pszczół. Złapałem rójkę do kosza na śmieci i przykryłem mokrą szmatą. Pojawił się problem co z tym rojem zrobić. Ani nie miałem ula, ani ramek, ani ogródka. No nic to. Wstawiłem rój do łazienki licząc, że przeżyje do następnego dnia. Zadzwoniłem do kolegi, do ministerstwa rolnictwa i powiedziałem mu, że za dwie godziny potrzebuję ul, ramki i węzę, bo mam rój w łazience. Dał mi adres do sklepu i poinformował sklep, że jak przyjdę, żeby wszystko mi wydali co potrzebuję. Do sklepu pojechałem szybko taksówką i kupiłem potrzebny sprzęt oraz ul warszawski. Taksówkarz pomógł mi wnieść ul do windy. Sąsiadkę oszukałem, że to mebel. Wieczorem osadziłem i podkarmiłem pszczoły. Tak zaczęła się moja historia z pszczołami w Polsce, z ulem na balkonie w bloku.

black_bee_1

Dużo później spotkałem Panią Łucję z pasieki hodowlanej z Parzniewa, która była tam kierownikiem. Była dyskusja na temat genetyki. Ja jestem po studiach w tym fachu. W Warszawie miałem zwykłe warszawskie kundle, a pojawił się pomysł hodowli Kampinoskiej. Byłem oglądać ule na sprzedaż koło Leszna i zobaczyłem dom z gospodarstwem, które mi się spodobało. Tam właśnie był teren hodowli pszczoły Kampinoskiej. Sąsiad pszczelarz powiedział mi, że tu tylko można tylko trzymać Kampinosa. Dlatego zamówiłem czym prędzej matki Kampinoskie z Parzniewa.

Na początku miałem ok. 30 uli, bo jeszcze miałem inną stałą pracę. Ten sąsiad mieszkał 500 metrów dalej i nasze pasieki z Kampinosami tworzyły taki obszar, gdzie w obrębie tych 500 metrów wszystko było żądlone, co było żywe i się ruszało. Miałem problem z sąsiadami. Jeden chłopak znalazł się nawet w szpitalu. Podjąłem decyzję o zlikwidowaniu pszczół koło domu i wstawiłem je do puszczy podejmując pracę nad selekcją na łagodność. Tak zaczęła się moja hodowla Kampinosa. Później jak poszedłem na rentę, to powiększyłem pasiekę. W tamtych czasach linia Kampinoska to było w sumie około 100 hodowców i 2500 rodzin pszczelich. A teraz tak wyszło, że jestem ostatni. Nawet Parzniew już nie ma.

Czyli u Pana była ta sama pszczoła co w Parzniewie?

Kiedyś tak. Choć kilka lat temu, pod koniec ich hodowli, to oni mieli raczej mieszańce a nie czyste kampinoskie. Jeśli chodzi o Kampinosa to jak już mówiłem, jestem ostatni. Dalej jednak współpracuję z Parzniewem i Krakowem. Jestem po prostu trzymaczem rezerw genetycznych.

Jak Pan selekcjonuje pszczołę Kampinoską? Jak stara się Pan usunąć mieszańce? Czy pracuje Pan nad miodnością, łagodnością i trzymaniem się plastra?

Ja po prostu hoduję, jak lubię. Po pierwsze, najpierw to one same się selekcjonują, bo do dalszej hodowli biorę tylko to, co na wiosnę jeszcze żyje trzeci rok. Hoduję tylko z matek, które przeżyły minimalnie trzy lata. Zazwyczaj moje matki zarodowe mają 3-4-5 lat, także siłą rzeczy selekcjonuję na długowieczność matek. Do dalszej hodowli selekcjonuje za pomocą morfologii. Łagodnymi nazwać ich nie można. Są po prostu trochę ucywilizowane a nie takie jak były wcześniej. To jest bardzo stary system hodowli. Stosowano go u nas w Alzacji, kiedy byłem młody chłopakiem. Co roku wyznaczano ok. 20% najlepszych pszczół do reprodukcji. Te rodziny od wiosny były trzymane trochę ciasno. Cały czas dostawały cukier i pyłek, w związku z tym bardzo szybko wpadały w nastrój rojowy i produkowały trutnie. Z reszty 80% rodzin były robione półtora kilogramowe pakiety pszczół z matkami z tych uli. Następnie do tych 80% uli szły mateczniki od tych hodowanych pszczół. Taki to był nasz prosty system selekcji. Nigdy nie kupowaliśmy obcych ras. Zawsze to była nasza własna, lokalna rasa. Ona dawała zresztą najlepsze trutnie.

Czy u Pana pszczoły w hodowli Kampinoskiej są matki unasiennione naturalnie czy tylko sztucznie?

Najwięcej sztucznie. Wszystkie zarodowe i reproduktorki sztucznie. Kiedyś, jak było jeszcze sporo osób hodujących Kampinosa, to nie było to tak niezbędne, ale odkąd jestem ostatni i mam tylko swoje, to nie mam innej możliwości. Do dziś mam prawie 25 linii. W takiej sytuacji, żeby unikać chowu wsobnego, muszę unasienniać sztucznie. Po za tym trutnie latają 23 kilometry a matki do 12 kilometrów. To razem daje 35 kilometrów. Nie ma takiego izolowanego miejsca od innych pszczół, a to kwestia obcych trutni, które zepsują moją hodowlę. Żałuję tego, bo naturalne unasiennianie jest, według mnie, dużo lepsze. Moje najlepsze reproduktorki pochodzą z cichej wymiany, ale muszę je dawać do inkubatora i inseminować, aby chronić je przed obcymi rasami. Nie twierdzę, że u mnie nie ma żadnych obcych trutni. Jest trochę, bo czasem przylecą i wejdą do ula. Jak są żółte i pomarańczowe, to odrzucam, ale są różne ciemne, to na pierwszy rzut oka nie rozpoznam. Dlatego do części bardzo czystej hodowli to trzymam moje trutnie zamknięte.

Jak rozumiem później i tak córki tych matek inseminowanych są badane morfometrycznie?

Tak

Czytałem o historii linii Kampinoskiej na obszarze zachowawczym i dowiedziałem się, że w sercu puszczy istniało izolowane trutowisko do unasiennia z wolnego lotu. Czy ono jeszcze funkcjonuje?

Te trutowiska była zainstalowane jeszcze przez Niemców. Uciekający Niemcy zostawili tam sprzęt. Po wojnie obsługiwało to dwóch Polaków o niemieckich nazwiskach, właśnie po tych kolonistach, o których mówiłem wcześniej. Jednego szybko zabito, a drugi zdołał uciec. Syn tego, który uciekł umarł tutaj, w Polsce, dwa lata temu. On mi trochę właśnie opowiadał, jak to kiedyś było. To były zawsze trochę tajemne tematy. Nasza pszczoła Kampinoska, jak już wcześniej mówiłem, do Drugiej Wojny Światowej to była pszczoła szwabska. Pochodzenie tego dzisiejszego Kampinosa jest bardzo ważne.

Czy sądzi Pan, że w środku puszczy są jakieś zdziczałe siedliska Kampinosów?

Prawie już nie ma. Kiedyś obsługiwałem trochę takich dzikusów i w ciągu ostatnich kilku lat prawie wszystko szlag trafił. Z różnych powodów jak pogoda, czy niestety wytrucia. Choć puszcza jest prawie wyludniona, to nie każdy z jej mieszkańców ma najwidoczniej ochotę na towarzystwo pszczół.

Jak długo nie leczy Pan pszczół medykamentami?

16 lat. Sam biorę sporo medykamentów: na serce, na odwodnienie, na cukrzycę, na krążenie, na prostatę, na ból głowy i jeszcze na coś. Jednak pszczołom prawie nigdy nic nie dawałem. Po prostu nie było u nas takiej mody. Nie mogę jednak też powiedzieć, że nic nie robię w tym zakresie, aby dbać o ich zdrowie. Też daję lekarstwa, ale naturalne i one też pomagają. To są różne rzeczy. Generalnie to jest tajemnica, ale m.in. sporo ziół, np. na nosemę bardzo pomaga pryskanie syropem z gałką muszkatołową i czosnkiem. Jestem tak nauczony od małości. To jest taka 400-500-letnia tradycja.

Czy jakieś testy na higieniczność, na grooming, na ilość pasożyta Pan robi?

A co to mnie interesuje!? To nie moja sprawa tylko pszczoły. Jak przeżywa, to znaczy, że jest dobra.

Czyli to trochę tak jak test bonda Johna Keffusa? Tylko selekcja na przeżywalność?

Tak. Dobrze to znam. On też miał Kampinosa, ale nie bezpośrednio ode mnie.

Czy jest sens robić coś takiego jak Keffus z pszczołami w Polsce?

Keffusa nie można porównać do Pana czy do Was i już mówię dlaczego. Keffus ma prawie 10 milionów dolarów. Jest bogaty rodzinnie. Wtedy można robić, co się chce. Nawet jak coś pójdzie źle, to ma się zapas. To jest cały Keffus. Ma dobre pszczoły, ale czasami jak są niekorzystne lata, to też sporo traci. Oni tam trzymają jeszcze pszczołę prowansalską. Też ciemna pszczoła.

Słyszałem, że wysyła Pan sporo matek za granicę a nawet na pół świata. Jaki jest powód takiego zapotrzebowania?

Tak. Ja swoich Kampinosów bardzo dużo sprzedaję do Portugalii, do Hiszpanii, do Francji niedaleko Keffusa. Różne są powody. Kwestia pożądanych przez hodowców cech długowieczności i odporności w krzyżowaniu ze swoimi liniami.

Czy Apis mellifera mellifera jest odporniejsza na Nosema cerenae w porównaniu do innych pszczół?

U mnie jeszcze jej nie miałem, więc nic nie mogę powiedzieć. Nie zawsze jednak ten co obarcza winą Nosema cerenae za dużą śmiertelność pasieki, musi mieć rację. Przykładowo tereny z małymi ogródkami mogą być bardziej szkodliwe niż rolnictwo. Ktoś myśli, że to nosema, a to sąsiad pryskał np. na mszyce.

Słyszał Pan może o probiotykach?

Słyszałem, ale po co mi one?! Jak potrzebuję probiotyki, to kupuje pięć litrów świeżego mleka i robię twaróg, a to co mi zostaje, czyli serwatka, dodaję do syropu na wszystko.

Ja także czasem używam kwaśnej serwatki z surowego mleka. Niektórzy też używają sok z kiszonek. Co Pan o tym sądzi?

Kiszonek nie wolno nawet małych ilości, bo pszczoły są bardzo wrażliwe na sól. Lepiej im jej nie dawać. Czasem nawet pszczoła potrafi paść od cukru zanieczyszczonego domieszką soli.

Muszę się przyznać, ze robiłem testy i dodawałem różne sole do syropu i nic się nie działo. Wyczytałem, że pszczoły naturalnie pobierają sól z otoczenia. Są też takie amerykańskie badania1, gdzie podobno pszczoły pobierały najchętniej wodę z domieszką różnych soli.

Ale jest ryzyko.

Niektórzy uważają, że lepsze są leki takie jak: kwasy organiczne np. kwas szczawiowy, kwas mrówkowy albo olejki eteryczne np. tymol. Czy Pan to też nie stosuje?

Nie! Ja nie stosuję. Według mnie one są trujące i zabójcze. Każdy kto ma chęć na kwas mrówkowy niech się zamknie w beczce z kilkoma kroplami kwasu mrówkowego na pół godziny. Później dopiero można go zapytać, co myśli na temat leczenia kwasem mrówkowym. Zamiast kwasów to już bym wolał normalną chemię jak amitraza, bo wiem, że jest skuteczna i mniej szkodzi pszczołom. Całe te różne wynalazki mają takie wady, że pszczoły przez to padają, a każdy szuka innych przyczyn, tylko nie tej. Według mnie, jakby trzydzieści lat temu od razu selekcjonowano na pszczołę odporną na warrozę, to dziś nie byłoby problemu z warrozą. Wiadomo jednak, że instytuty i weterynarze bardzo kochają i lubią warrozę. Ona daje dużo chleba. Jedna mała warroza daje więcej pieniędzy jak cały ul z miodem. Nowe programy, nowe leki, nowe granty naukowe. Cały ten cyrk żyje teraz głównie z warrozy.

Czy w takim razie stawia Pan taką hipotezę, że gdyby odciąć wszelkie granty to może łatwiej byłoby selekcjonować na odporną pszczołę na warrozę?

Nie. Bez dofinansowania zachowawcza genetycznie hodowla rasowa, taka jak u mnie, już się nie uda. Raz, że wydajność z miodu jest za mała a koszt jest za duży. Rocznie potrzebuję na moje pasieki 8000 zł na paliwo, prawie 12 000 zł na cukier i dodatkowo swoją robociznę liczę jak na 15 zł za godzinę. Mnie nie można porównać z tym co ma pięć albo sześć uli.

Ile ma Pan teraz uli?

Około 180. To są całkiem inne koszty. Dałbym radę bez dofinansowania, jak i kiedyś dawałem, gdyby były słuszne ilości miodu za odpowiednią cenę. Kiedyś było więcej pożytków. Pamiętam, jeszcze jak byłem młody, to we Francji było prawie 100 000 pasiek zawodowych. Dziś są 3000. Całą resztę szlag trafił dlatego, że nie można z tego wyżyć. Moje środkowoeuropejskie to są dobre pszczoły, mało rojliwe, charakterne, długo żyjące, ale mają jedną wadę: dają za mało miodu w porównaniu do krainki czy Buckfasta. Tyle, że Buckfasty i krainki są na inne warunki. One są wydajne jak kury fermowe w klatkach. Jak im się daje cały czas karmę i wodę, to jest duża wydajność, a jak taką kurę wystawić na łąkę, to ona padnie. Dlatego nie można porównywać Apis mellifera mellifera do krainki albo Buckfasta w intensywnej hodowli pszczół.

Rozumiem, że na pasiekę hobbystyczną, gdzie celem nie jest maksymalizacja produkcji miodu a raczej to, że pszczoły mają sobie radzić w miarę możliwości same, to lepsza jest właśnie ciemna środkowoeuropejska?

Tak. Pod jednym warunkiem. Nie można często otwierać ula. Im więcej się grzebie i ryje, tym bardziej to jest szkodliwe dla pszczół. Ja zazwyczaj dokładny przegląd ula robię trzy razy w roku, a w rodni raz do roku, jak na wiosnę daję im węzy i to jest wszystko. Nie ma potrzeby więcej.

Jak się ostatnio widzieliśmy, mówił Pan, że raz do roku na jesieni zrzuca Pan wszystkie pszczoły na węzę, aby nie musieć ich leczyć amitrazą.

Tak. Poza tym wcale nie trzeba zaglądać do ula. Przez wylotek wszystko widać. One wszystko Panu mówią co jest w środku. Dopóki noszą pyłek i nie krążą wokół ula jak szalone, to wszystko jest w porządku. Jak się mają chęć roić, to też widać. Pszczoły robią się leniwe i pojawiają się brody przed wylotkiem. To już jest sygnał, że mają kupiony bilet podróżny. Wtedy trzeba zobaczyć, co tam w środku jest. Jak ja mam na placu pięćdziesiąt uli, to dokładnie zaglądam raptem do trzech z nich. Ogólnie jest taka zasada, że AMM daje mniej miodu ale też mniej z nią roboty. Zużywają też mniej pokarmu na zimę, bo zimą tworzą mniejsze rodziny. Wiadomo, że jak jest mniej roboty, to jest też mniejszy koszt.

W tym samym czasie można obsłużyć więcej rodzin?

Tak, tylko że na to potrzeba więcej pożytku, a to już jest problem.

Czy aktualnie w Puszczy Kampinoskiej jest wystarczająco pożytku dla pszczoły?

Słabo. Było dobrze, dopóki w środku parku było drobne rolnictwo takie jak pola malin, lucerny, gryki oraz były kośne łąki i pastwiska. Teraz albo jest całkiem zakwaszony ugór, na którym nic nie ma, albo tylko sosna.

Czyli gdyby pszczoły tam zostawić bez pomocy człowieka to by nie przetrwały?

Tak. To kwestia środowiska, a nie kwestia pszczoły.

Czyli rozumiem, że taka metoda radykalnej selekcji naturalnej polegająca na tym, aby wstawić do puszczy dzikie siedliska, takie jak kłody, żeby one tam samemu się mnożyły i selekcjonowały, też nie wyjdzie?

Jest kilka miejsc, gdzie jakoś dają radę, ale jest ich niewiele i to nie jest na 50 rodzin, tylko na 10-15 pni, a to też zależy od sezonu, bo np. w tym roku nie dałoby rady nawet tyle. Nasz klimat jest inny. Mamy bardzo zepsute środowisko, a czasem tam, gdzie mógłbym mieć miód, to nie mogę wstawić przez opryski. Te opryski z neonikotynoidów są bardzo szkodliwe. Nawet jak tego nie widać, to one szkodą mi na plenność, jakość spermy trutni oraz długowieczność matki. Kiedyś trzymałem sporo uli tam, gdzie miały też dostęp np. do rzepaku, ale zrezygnowałem, bo pszczoły nie dawały rady. Od czasu, kiedy mam znów je tylko w lesie, to mam święty spokój.

Czy ogranicza się Pan tylko do hodowli, czy produkuje Pan też produkty pszczele?

Pozyskuję miód i pyłek. Sporo produkuje pyłku. Dlatego też nie chcę trzymać pszczół na terenach uprawnych takich jak np. rzepak, bo ten pyłek jest zatruty chemikaliami.

Na jakich ulach Pan gospodaruje?

Ogólnie lubię ul warszawski, ale mam bardzo dużo jeszcze do dziś uli Ostrowskiej. Nie dlatego, że je lubię, ale dlatego, że kiedyś produkowałem dużo odkładów do Niemiec, Austrii i Szwajcarii. Ramka ostrowskiej jest prawie taka sama jak ramka popularnego standardu w tych krajach. Kiedyś miałem też Dadanty, ale robienie odkładów na Dadantach nie jest ekonomiczne. Za dużo pszczół potrzeba do zrobienia odkładu. Ostrowska jest idealna do robienia odkładów i do handlu. Jako ciekawostkę podam, że najstarszy ul mam z ok. 1905 roku. To jest ul szafkowy.

Na ilu ramkach Pan zimuje?

Różnie. Na warszawskim na 6-7. Patrzę tak, aby było ok. 2/3 powierzchni ramek poszytych miodem.

Co Pan sądzi o tzw. małej komórce? Czy to coś może pomagać?

Nie! Wcale nie. Jak pszczoły lubią małe, to sobie same przebudują.

A co Pan sądzi o ramce bezwęzowej?

Bardzo dobra. Na takim plastrze znajdzie Pan różne rozmiary komórek. Widzę jednak jeden kłopot. Pszczoły potrzebują więcej miodu do budowy i czasami może być za dużo trutni.

A w przypadku gdy komuś nie zależy na maksymalizacji produkcji miodu?

To wtedy nie ma problemu. Ale wtedy to czemu nie trzymać pszczół w kószkach? To byłoby jeszcze lepiej.

Ciężko kupić taką grubą plecioną kószkę. Trzeba by zrobić samemu.

Można z Niemiec tylko, że drogo.

Wydaje mi się jednak, że dopóty te pszczoły się mocno selekcjonują na przeżywalność to łatwiej jest to robić za pomocą ramek i odkładów w ulach ramowych niż kószkach, aby dzielić te co przeżywają.

Faktycznie. W takim razie to te Warszawskie są idealne. Dla takiego hobbystycznego pszczelarstwa jak Pan uprawia, to są ule idealne, bo wiele przy nich nie potrzeba robić. Mają jedną wadę, że miodu one wiele też nie dadzą. Jak pszczoły będą miały niewiele miodu, to będą go miały go tylko na górze nad czerwiem.

Zawsze jeszcze na górze można dawać nadstawkę.

Tak.

Jak się selekcjonuje na przeżywalność, to można też brać miód z martwych uli.

Owszem. Z wiosny z żywych też można brać. Nawet trzeba. To je stymuluje do większej pracy.

Która lepsza zabudowa: na ciepło czy na zimno?

Ja wolę na zimno i gniazdo pośrodku. Wtedy rozbudowują się w dwie strony. W ciepłej tylko w jedną stronę i to jest problematyczne. Z tą zabudową na zimno czy na ciepło, to jest jak religią. Przykładowo Szwajcarzy tylko mają ciepłą zabudowę i to jest dla nich najlepsze. Austriacy z kolei tylko mają zimną zabudowę i to jest dla nich najlepsze.

Jeszcze są takie ciekawe ule dwurodzinne.

To dobre ule. Też to praktykuję, jak mam małe rodziny. Zimuję je razem. Jedna drugą wtedy grzeje.

Na koniec proszę powiedzieć co może Pan doradzić początkującemu hobbyście?

Na początek mogę doradzić każdemu aby kupił ul, wszystko jedno jaki, i kupił pszczoły wszystko jedno jakie. Po kilku latach takie pszczoły są przyzwyczajone do pszczelarza, a pszczelarz do pszczół, a ul można zmienić. Jest taka korelacja, że zwierzę przypomina trochę swojego właściciela i u pszczół też to można zauważyć. Taki co ma co trzy lata inne nowe pszczoły, nigdy nie osiągnie stanu współgrania z pszczołami. Wracając do uli, to każdy ul jest dobry, jak pszczelarz potrafi na nim pracować. Teraz jednak są takie różne fantazyjne, co nie zawsze są dobre. Na nasze warunki doradzam drewniane i izolowane. Sam mam nieizolowane, bo tak wyszło, ale idealne jest dla mnie jak są izolowane. Osiatkowane dna też mi się nie podobają. Może i latem to jest czasem wygodne, jednak na pewno zimą to jest złe. Cały czas ciągnie zimne wilgotne powietrze do ula i idzie do góry. Ta teoria, że wszystko jedno ile jest stopni zimą w środku ula, to nie jest prawda. Ciepły ul jest dobry do walki z warrozą. Jak ul jest izolowany i gniazdo ścieśnione proporcjonalnie do siły rodziny, to wytwarza się tam dobry mikroklimat dla pszczół. Pomaga on pszczołom walczyć z warrozą. Jak w środku ula jest zimno, to nie mają energii by walczyć z warrozą. To jest stresujące dla pszczół. Jak mają dobry mikroklimat, to także mniej zjedzą oraz jest mniejsze prawdopodobieństwo, że zachorują na nosemę. Doradzam też aby w naszym klimacie dawać w połowie lutego ciasto miodowo-cukrowe albo pyłkowo-miodowo-cukrowe. Sam daję to drugie.

Osobiście stosuje też zatworo-maty i poduchy.

To dobrze.

Co sądzi Pan o beleczkach odstępnikowych?

Są bardzo dobre. Sam używam bo są dobre do utrzymania mikroklimatu w ulu.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał Jakub Jaroński
wywiad autoryzowany

1Salt preferences of honey bee water foragers Pierre W. Lau*,‡ and James C. Nieh, Journal of Experimental Biology (2016) 219, 790-796
http://jeb.biologists.org/content/jexbio/219/6/790.full.pdf

The post Rozmowa z Panem Davidem Lutz’em o hodowli czarnej pszczoły Kampinoskiej first appeared on Wolne Pszczoły.

]]>
Nowy wzór dla amerykańskiego pszczelarstwa http://wolnepszczoly.netlify.app/nowy-wzor-dla-amerykanskiego-pszczelarstwa/ Fri, 15 Dec 2017 09:18:23 +0000 http://wolnepszczoly.netlify.app/?p=1601 Kirk Webster Tekst pochodzi ze strony: http://kirkwebster.com/index.php/a-new-paradigm-for-american-beekeepers (śródtytuły i podkreślenia na podstawie skanu artykułu z American Bee Journal marzec 2008) Przetłumaczony i opublikowany za zgodą autora. Data publikacji oryginału: 2008 Napisałem ten tekst przygotowując się do wygłoszenia odczytu na Narodowej Konferencji Pszczelarskiej w Sacramento, w Kalifornii. Rzeczywiste przemówienie wypadło trochę inaczej… W moim małym słowniku […]

The post Nowy wzór dla amerykańskiego pszczelarstwa first appeared on Wolne Pszczoły.

]]>
Kirk Webster

Tekst pochodzi ze strony: http://kirkwebster.com/index.php/a-new-paradigm-for-american-beekeepers (śródtytuły i podkreślenia na podstawie skanu artykułu z American Bee Journal marzec 2008) Przetłumaczony i opublikowany za zgodą autora. Data publikacji oryginału: 2008

Napisałem ten tekst przygotowując się do wygłoszenia odczytu na Narodowej Konferencji Pszczelarskiej w Sacramento, w Kalifornii. Rzeczywiste przemówienie wypadło trochę inaczej…

W moim małym słowniku angielskiego słowo „wzór” ((paradigm)) tłumaczy się na „przykład służący jako model”. Alan Nation w swojej książce „Grass Farming” tłumaczy to tak: „zestaw pisanych i niepisanych reguł oraz regulacji, które mówią, co robić, by osiągnąć sukces”.

Jako że dano mi okazję wygłoszenia prezentacji, wiele myślałem, jak takiej grupie odbiorców przekazać, co naprawdę się dzieje w pasiece, która nie stosowała jakichkolwiek zabiegów leczniczych od ponad pięciu lat. W pasiece, w której roztocza uważane są za niezbędnych sojuszników i przyjaciół, gdzie wydajność, odporność, rentowność dają taką samą radość z pszczelarstwa, jak to miało miejsce w dawnych czasach. Nie śmiałbym dziś zabijać roztoczy, nawet gdybym posiadł łatwy i bezpieczny sposób na to. Moje bieżące problemy są kompletnie innej natury, ale o tym później.

Chciałem dziś poruszyć trzy główne wątki, zanim przejdziemy do dyskusji o sprawach ogólnych:
Po pierwsze, jak stopniowo usunąłem z pasieki wszelkie formy leczenia i jakie to przyniosło rezultaty począwszy od 2002 roku.
Po drugie, przedstawię kilka spostrzeżeń na temat interakcji pomiędzy pszczołami i roztoczami w pasiece nie leczonej. (W serii artykułów pt. “Notatnik pasieczny”, Kirk Webster szeroko opisuje całoroczną gospodarkę w swojej nieleczonej pasiece – przyp. tłum.)
Po trzecie, przekażę moje podejście do zachowania stabilności i odporności pasieki wobec wzrostu cen energii coraz bardziej nieprzewidywalnej i niestabilnej pogody.

Zanim jednak do tego przejdziemy, chciałbym podkreślić, że żaden z kroków, które zamierzam tu opisać, nie doprowadzi do naprawdę zdrowej pasieki, jeżeli nie będziemy mieć dobrego nastawienia i właściwej orientacji pomiędzy nami a innymi żywymi istotami wokół nas. Nie uczyni tego także postępowanie według jakiejkolwiek innej listy. Oto jedna z tych ironicznych prawd, że z pracy na roli nie da się zgromadzić prawdziwego bogactwa bez postawienia dobra innych żywych stworzeń ponad własnym. Rolnictwo nastawione na zysk i gromadzenie dóbr materialnych skończy się, prędzej czy później, klęską w rodzaju tej, jaką obserwujemy dziś w amerykańskim pszczelarstwie. Wszelkie współczesne korzyści lub sukcesy osiągane są zawsze kosztem innych lub degradacji środowiska. Kiedy jednak zaczniemy pracę na rzecz innych żywych istot, natychmiast pojawią się rozliczne możliwości, w tym nowe bogactwo z energii Słońca i szansa na znacznie lepsze, mniej stresujące życie.

Obserwowałem i doświadczałem tych procesów na własnych pszczołach, kiedy mierzyły się najpierw ze świdraczkiem pszczelim, a wreszcie z Varroa destructor. Mimo, że moi mentorzy nauczyli mnie postrzegać choroby i szkodniki jako przyjaciół i nauczycieli, po pierwszym pojawieniu się roztoczy ogarnęło mnie przerażenie. Zareagowałem podobnie do większości pszczelarzy – wybijając je w sposób, który wydał mi się bezpieczny i łatwy. Dopóki podążałem tą drogą, moja pasieka, powoli acz nieustępliwie, stawała się coraz trudniejsza w prowadzeniu, wrażliwa i delikatna. Kiedy porzuciłem strach przed roztoczami, przestałem je zabijać i postanowiłem się od nich uczyć, pasieka przeszła przez ten sam proces, który wszystkie owady przechodzą w naturze, kiedy napotkają poważne zagrożenie lub wyzwanie – okres zapaści populacji do pewnego ułamka dotychczasowej niszy. Po tym nastąpiło odbicie i rozwój na niezasiedlone obszary, z większą żywotnością i odpornością niż przed wstrząsem.

Obserwowałem, jak pszczoły dwukrotnie przechodzą ten proces – najpierw z powodu świdraczka pszczelego, potem z powodu Varroa. Miałem to szczęście, że pomiędzy tymi dwiema inwazjami nastąpiła kilkuletnia przerwa. Bez doświadczenia i treningu ze strony świdraczka, mógłbym nie mieć dość odwagi, by w ten sam sposób stawić czoła roztoczom Varroa. Jak wiecie, stanowią one o wiele trudniejszy problem. Wymagały skoordynowanego wykorzystania wielu narzędzi hodowlanych i gospodarki pasiecznej, aby osiągnąć równowagę pomiędzy pszczołami, roztoczami i pszczelarzem. Opisałem to szczegółowo w American Bee Journal w ostatnich trzech latach.

Na ile potrafię to ocenić, potrzeba pięciu lat systematycznej pracy i uwagi poświęconej pszczołom, roztoczom i pszczelarzom, aby osiągnąć harmonijną równowagę. Ci, którzy szukają drogi na skróty lub frajerów do brudnej roboty, poniosą porażkę.

Wyjście z chemizacyjnego kieratu

Rozważmy teraz kolejne kroki, które podjąłem w celu usunięcia z pasieki wszelkich form leczenia. Był to stopniowy, długotrwały proces, który zaczął się w roku 1996 i zakończył ostatnim leczeniem podanym w kwietniu roku 2002. I donikąd bym nie zaszedł, gdybym wcześniej już nie posiadał pasieki ze skoordynowaną produkcją miodu, matek i nukleusów.

Pierwszym krokiem było Przygotowanie oraz Inwestycja w przekształcenie się w pasiekę wolną od leczenia. Wiedziałem, że pszczoły muszą napotkać poważny wstrząs i kłopoty, aby przejść przez ten proces. Postarałem się przygotować poprzez spłatę długów, zrobienie pewnych oszczędności i zgromadzenie różnorodnych, niezbędnych w pracy pasiecznej materiałów. W ten sposób moje wydatki w okresie przejściowym miały się znaleźć na najniższym możliwym poziomie. Zainwestowałem w ten projekt czas, energię, pieniądze i pszczoły, aby selekcja naturalna mogła zacząć działać i aby odnaleźć najlepszą metodę szybkiego namnażania ocalałych z upadku rodzin.

Ograniczyłem liczbę rodzin pszczelich, aby móc poświęcić więcej czasu każdej z nich. Nie ważne, jak to zrobisz, jakikolwiek rodzaj zdrowego pszczelarstwa w przyszłości będzie wymagał więcej czasu dla każdej rodziny niż w przeszłości. To bardzo ważne i wrócę do tego na końcu.

Hodowla i Gospodarka pasieczna zawsze szły w parze. Ze strony selekcji i hodowli kluczem do sukcesu okazał się dostęp do pszczół Primorskich, które od początku wykazywały pewną tolerancję na oba rodzaje roztoczy i miały inne pożyteczne cechy.

(Muszę się tu zatrzymać i podziękować Tomowi Rindererowi oraz wszystkim, którzy pomogli mu w projekcie pszczół Primorskich. Byłem wstrząśnięty niektórymi obraźliwymi uwagami ze strony „liderów” i „władz” naszej społeczności. Nie zawsze obiektem badań są wyniki na pasiece. Ale dziś stanowi to dość poważny cel, więc chciałbym jednoznacznie i bez przesady oświadczyć, że dostęp do tych pszczół stanowił dla mnie większą pomoc niż wszystkie inne razem wzięte amerykańskie projekty badawcze przeprowadzone w ostatnich 15 latach. Roztocza Varroa są największym problemem, z jakim większość z nas się kiedykolwiek zmierzyła, a pszczoły Primorskie dostarczyły eleganckie i kompleksowe rozwiązanie dla gotowych odrzucić uprzedzenia i na serio z nimi pracować.)

Pula genowa pszczół Primorskich w Stanach Zjednoczonych jest wciąż dość bogata i różnorodna, co czyni ją zdatną do dalszego rozwoju przez selekcję i namnażanie. Szczególnie w modelu bez leczenia, gdzie za selekcję odpowiadają roztocza, przez co rozwijają się znane i nieznane mechanizmy odporności. Niezbędny jest w tej pracy jakiś rodzaj kontrolowanego unasienniania, aby jedne ocalałe rodziny krzyżowały się z innymi ocalałymi rodzinami.

Po stronie Gospodarki pasiecznej kluczem było stopniowe porzucenie wszelkich form leczenia w kolejnych sekcjach pasieki: najpierw w wychowie matek, potem w produkcji nukleusów i wreszcie w produkcji miodu.

Chciałbym tu przedstawić kilka nowych spostrzeżeń na temat pszczół i roztoczy żyjących w pokoju od prawie sześciu lat. Nie potrafię tego dowieść, ale czuję pewność, że jedne i drugie podlegają zmianie w efekcie tego długiego okresu współżycia. Z zainteresowaniem przeczytałem artykuł Toma Seeley’a o pszczołach żyjących dziko w Lesie Arnot (niedaleko Uniwersytetu Cornella). Konkluzją tekstu było, że sukces przeżycia wynikł raczej ze zmniejszenia się zjadliwości roztoczy, niż z jakiejkolwiek odporności pszczół (Apidologie 2007, vol 38, str 19-29, lub http://www.apidologie.org/articles/apido/pdf/2007/01/m6063.pdf, lub https://hal.archives-ouvertes.fr/hal-00892236/document). Zaproponowałem przesłanie swoich pszczół i roztoczy do badań, gdyby Tom zechciał się tym zająć, ale niestety przeniósł zainteresowanie na inne tematy. Jeżeli w naukowej społeczności znajdzie się ktoś zainteresowany, z chęcią rozszerzę ofertę i na niego. Może to być znakomity temat na pracę magisterską.

Pasieka ze skoordynowaną produkcją miodu, odkładów i matek umożliwiła rozwiązanie naszych największych trudności ze szkodnikami i chorobami. Mam też ufność, że poradzimy sobie z problemami, które dopiero nadejdą.

Budowanie stabilnej pasieki

Moim ostatnim tematem na dziś jest spojrzenie, jak można zabezpieczyć zdrowie, stabilność i wydajność pasieki nie leczonej, wobec nadchodzących nowych wyzwań. Podobnie jak rok 1996 stanowił najlepszy moment na rozpoczęcie tworzenia długofalowych rozwiązań problemu roztoczy, dziś mamy najlepszy czas, by przygotować się do znacznie wyższych kosztów energii i o wiele bardziej niestabilnych, i nieprzewidywalnych warunków pogodowych. Rozwiązanie tych problemów wymaga tego samego pozytywnego nastawienia i otwartego umysłu na nauki, które roztocza starają się nam przekazać od 20 lat.

Jeżeli skorzystamy z przewodnictwa Przyrody, zachowamy cierpliwość, postawimy pszczoły na pierwszym miejscu, one pokażą nam drogę postępowania. Naprawdę dobre rozwiązanie jednego problemu, często pomaga rozwiązać też inne. Koncentracja na utrzymaniu w zdrowiu rodziny pszczelej przez wiele pokoleń, zaprowadzi nas dalej niż cokolwiek w poszukiwaniu kompleksowych rozwiązań obecnych problemów. Powtarzam to bez przerwy: „Hodowla i Gospodarka pasieczna muszą iść w parze”. Częścią sposobu jest rezygnacja ze zwiększania dochodów brutto na rzecz redukcji kosztów (zwłaszcza paliwa), zmniejszenie liczby rodzin, poświęcenie więcej czasu każdej z nich i zwiększenie intensywności produkcji. Wszystkie te zmiany nabiorą znaczenia w przyszłości, gdy ceny energii poszybują w górę – a naprawdę nie ma innego sposobu zabezpieczenia się przed nieprzewidywalną pogodą.

Produkcja Intensywna stanowi jedną z najczęściej lekceważonych i najmniej zrozumiałych, a najważniejszych zasad wpływających na sukces lub porażkę w przedsięwzięciach rolniczych. To po prostu kombinowana, względna miara wydajności w przeliczeniu na jednostkę (w tym wypadku rodzinę pszczelą), godzinę pracy i zainwestowane pieniądze. Wysoka wydajność we wszystkich tych trzech obszarach niemalże gwarantuje duży sukces w działalności gospodarstwa rolnego – bez znaczenia, jak duża jest farma, lub pasieka. Jednak to właśnie małe gospodarstwa, prowadzone przez swoich właścicieli osobiście, mają większą szansę skorzystania z tej zasady i zdobycia nagrody – ponieważ umiejętności, wiedza i uważność niezbędne do osiągnięcia wysokiej intensywności produkcji wykracza poza możliwości większości zwykle nieobecnych pracowników najemnych.

Produkcja w północnych stanach miodu, pszczół i matek pszczelich połączona w jeden system stanowi dobry sposób na zwiększenie intensywności produkcji oraz dostarczenie alternatywy dla pszczół zafrykanizowanych i tego szaleństwa przewożenia rodzin pszczelich na tysiące kilometrów, aby zarobić dzięki nim na życie. Oto przykład z życia dla zilustrowania tego, co mam na myśli. Pokazuje też, jak roztocza i pozytywne nastawienie pomogły pasiece stać się odporniejszą, wydajną i rentowną.

Zanim przeprowadziłem się z własnymi pszczołami do Doliny Champlain, przepracowałem kiedyś sezon pasieczny w hrabstwie Addison. Już po przeprowadzce zauważyłem nie zajęte pasieczysko, jedno z tych, na których kiedyś pracowałem. Zapytałem o nie dawnego szefa. Okazało się, że działka zmieniła właściciela, a nowy żądał pięćdziesięciu dolarów czynszu zamiast daniny 30 funtów (15 kg) miodu. Uznając, że nigdy nie wyprodukował tam miodu za pięćdziesiąt dolarów (to prawdopodobnie przesada, ale rozumiecie istotę rzeczy), mój były szef postanowił przenieść pszczoły. Na pytanie, czy nie miałby nic naprzeciw, bym ja użył tego miejsca, odpowiedział: „W żadnym wypadku, rób, co chcesz”.

Faktycznie nie rosło tam dużo koniczyny ani mniszka (naszych podstawowych pożytków towarowych). Ale potrzebowałem miejsca niedaleko od domu, by wychować więcej mateczników na sprzedaż i skompensować straty, których jak wszyscy doświadczyłem po nadejściu świdraczka pszczelego. W pobliżu rozciągało się wielkie bagno, trochę sumaków i wiciokrzewów, więc uznałem, że powinienem w tym miejscu mieć niewielki, ale stały pożytek – co niesamowicie pomaga przy produkcji dobrych mateczników. Okazało się to prawdą, ale pojawił się kłopot: rodziny wychowujące, którym poświęcałem wiele uwagi i utrzymywałem w sile przez całe lato, zaczęły dawać niezawodne, ogromne plony miodu. Pod koniec sezonu wychowu matek odkładanie na bok korpusów z miodem i potem zakładanie z powrotem, aby dostać się do mateczników, wymagało sporo wysiłku. Przez równoczesną produkcję matek i miodu z tych samych rodzin pszczelich wydajność pasieczyska wzrosła wprost niewiarygodnie – we wszystkich trzech miarach intensywności, w przeliczeniu na rodzinę, na godzinę pracy i na zainwestowane pieniądze. Z nadmiarowego czerwiu wyprodukowałem też parę odkładów.

W tamtych czasach moje matki kosztowały dwa dolary za sztukę i wiodło mi się nieźle na tym pasieczysku. Składało się z 32 rodzin i wypracowywało około 7000 dolarów z różnych produktów pszczelich. Wkrótce jednak nadeszły roztocza Varroa i znowu trzeba się było dostosować. Aby utrzymać bez leczenia rodziny wychowujące, ostatecznie przyjąłem jako metodę, że każda z nich odciąga tylko jedną serię mateczników. Jako część procesu, jej matkę, większość czerwiu i około połowę lotnej pszczoły wywożę na inne stanowisko. Kiedy taka rodzina się odbuduje i stanie znowu liczna, dostarcza dość pszczół i czerwiu na przynajmniej trzy odkłady. Zatem jako rezultat utarczek z roztoczem Varroa, to pasieczysko stało się wydajniejsze niż kiedykolwiek przedtem i teraz produkowało miód, mateczniki oraz nukleusy.

Ostatniego lata odwiedził mnie pszczelarz z Connecticut, który również hoduje mateczniki i matki pszczele (może znacie Rollie’go Hannona). Gawędziliśmy, podczas gdy ja wyciągałem mateczniki z rodzin wychowujących na tym samym toczku, o którym opowiedziałem wyżej. Wspomniał, że jego cena za odchowany matecznik wynosi 5 dolarów. Skłoniło mnie to do zastanowienia, czy to aby nie pora na nowo ocenić dochodowość tego pasieczyska. Przezimowany nukleus z matką własnego wychowu, osiągający w maju 8 ramek na czarno, kosztuje dziś w mojej okolicy przynajmniej 150 dolarów. Jeżeli z tego toczka na 32 rodziny zrobię 100 odkładów, a zaledwie 65 nada się na sprzedaż następnej wiosny (bardzo ostrożna kalkulacja), wartość wyprodukowanych pszczół sięgnie 10 tysięcy dolarów. Dodając do tego 2 tysiące za mateczniki oraz sto płytkich nadstawek z miodem odbieranych z tego pasieczyska prawie każdego roku, suma produkcji przekroczy 20 tysięcy dolarów. Nawet jeżeli dodam 12 małych uli z matkami reprodukcyjnymi do liczby rodzin pracujących na tę kwotę, wciąż daje to ponad 450 dolarów na pień. I ten dochód wypracowałem inwestując zaledwie w parę dodatkowych uli oraz innego sprzętu, bez których średnia wyniosłaby owe 50 dolarów (?) z miodu. Oto intensywna produkcja. Dlatego radzę każdemu, kto chce zostać zawodowym pszczelarzem, aby zaczął od mniej niż 100 rodzin pszczelich na dwóch lub trzech toczkach, zanim zdecyduje się rozwinąć działalność. Jeżeli od początku opracujemy metody intensywne, a zdołamy je utrzymać w miarę stabilnego wzrostu, sukces jest niemal pewny. Jeżeli zaczynasz szybko i rośniesz gwałtownie, z małą intensywnością produkcji, pojawi się wiele dodatkowych trudności i stałe ryzyko porażki.

W prawdziwym życiu nie zarabiam aż tyle z mojego wieloletniego pasieczyska wychowującego. Aktualnie nie sprzedaję mateczników – przekazuję je do innych sekcji pasieki. Ta inwestycja przynosi dochód w inny sposób, na innych toczkach. Roy Weaver (założyciel znanej w USA, dużej, komercyjnej pasieki sprzedającej nieleczone pszczoły – przyp. tłum.) powiedział kiedyś „Widzisz tą siwiznę? Nie dostałem jej z powodu roztoczy, czy zgnilca amerykańskiego. Nabawiłem się jej starając się wyprodukować dość, aby sprostać zapotrzebowaniu!”. Widzę już kogoś z tyłu sali, jak macha rękami, by zauważyć, że cała ta produkcja mateczników i rodzin pszczelich wymaga o wiele więcej pracy niż po prostu pozyskiwanie miodu. To prawda. Ale praca ta jest o niebo wydajniejsza w przeliczeniu na roboczogodzinę niż zwykła produkcja miodu. I to właśnie stanowi sedno: aby sprostać rosnącym gwałtownie cenom energii, musimy uzyskać większy dochód w przeliczeniu na godzinę pracy, pasieczysko oraz rodzinę pszczelą. Zwiększając staranność w pracy z mniejszą liczbą pni łatwiej też poradzimy sobie z ekstremalnie zmienną pogodą. Nawet z tak dużą częścią areału oddanego pod monokulturową pustynię, wciąż jesteśmy w stanie znaleźć wiele możliwości dla współczesnych i przyszłych pszczelarzy, by troszczyć się lepiej o mniejszą liczbę rodzin pszczelich, mniej koczując z ulami i uzyskując przy tym lepszy dochód netto.

Ramka weselna – połówka gniazdowej

Zmiany nie są łatwe

Podsumowując pragnę wyrazić nadzieję, że moja historia nie wywarła wrażenia, jakobym nie miał żadnych poważnych problemów. Przyjmując jednak nowy wzór postępowania – model do naśladowania, jak utrzymać się z pracy przy pszczołach – najważniejsze trudności ze szkodnikami i chorobami ostatecznie udało mi się pokonać. Zawsze, gdy nowy sposób myślenia wypiera stary, pojawia się opór, niechęć i zazdrość ze strony tych, którzy mają – lub tylko sądzą, że mają – interes w zachowaniu starego nastawienia, swojej „władzy”, czy „autorytetu”. Jak powiedział Gandhi: „Najpierw cię ignorują. Potem wyśmiewają. Wreszcie cię zwalczają. I wtedy wygrywasz.”

Chciałbym powiedzieć, że opór wobec mnie składał się tylko z internetowego hejtu… Ale nie mogę. Niektórzy wiedzieli dokładnie, co robią, celowali tam, gdzie mogli zaszkodzić mi najboleśniej: w moje pszczoły, moją zdolność utrzymania się, harmonię domu i pracy. Jeżeli nie zależało im na efektach mojej ciężkiej pracy, to chyba tylko chcieli wypędzić mnie z domu, w którym zamieszkuję od 20 lat, w którym pomogłem wychować dwóch chłopców jak własnych synów. Z domu odwiedzanego przez licznych przyjaciół i oddanych klientów, gdzie nikt nigdy nie podniósł konfliktu do poziomu, którego nie dałoby się rozwiązać w kilka minut szczerej rozmowy.

Mówię o tym, aby nie tylko zilustrować, jak trudno jest zmienić sposób myślenia, lecz by pokazać, jak desperacko społeczność pszczelarska trzyma się starego nastawienia, które już nie działa. Jest to część procesu prowadzącego do odnalezienia nowego sposobu na produkcję żywności oraz odbudowę harmonii i piękna naturalnego środowiska.

Wróćmy do definicji „wzoru” Alana Nationa: „zestaw reguł i regulacji (pisanych i niepisanych), które mówią, co robić, by osiągnąć sukces”. Nowy model rolnictwa opartego na rozpoznaniu potrzeb Natury ponad własnym dobrem, nie zadziała w oparciu o manipulacje i kłótnie, kradzieże, czy nastawianie jednych przeciwko drugim. Prawdziwie ważne osiągnięcia pochodzą z uczciwości, zaufania, współpracy i stałego zaangażowania wszystkich zainteresowanych stron. Dla współczesnych pszczelarzy można pokazać mnóstwo obszarów i możliwości zarobkowania. Tak naprawdę jednym z naszych największych zagrożeń, obok cen energii i niestabilnej pogody, jest malejąca liczba młodych ludzi zainteresowanych utrzymaniem się z pasieki.

Jeżeli jeszcze kiedyś będę miał okazję przemawiać na podobnym spotkaniu, mam nadzieję, że zdołam szerzej opisać ten problem i przedstawić jakieś rozwiązania.

Kirk Webster

Tekst pochodzi ze strony: http://kirkwebster.com/index.php/a-new-paradigm-for-american-beekeepers  Przetłumaczony i opublikowany za zgodą autora. Data publikacji oryginału: 2008

The post Nowy wzór dla amerykańskiego pszczelarstwa first appeared on Wolne Pszczoły.

]]>
Metoda Małych Kroków do Pszczelarstwa Naturalnego dla Początkujących http://wolnepszczoly.netlify.app/metoda-malych-krokow-do-pszczelarstwa-naturalnego-dla-poczatkujacych/ Tue, 21 Nov 2017 19:55:31 +0000 http://wolnepszczoly.netlify.app/?p=1582 Mija piąty sezon od czasu odstawienia akarycydów na moich pasiekach. Choć okres ten nie jest na tyle długi, aby ze 100% pewnością wyciągać długofalowe wnioski, to jednak daje pewne wskazówki dla wszystkich, którzy będą chcieli rozpocząć współpracę z pszczołami w duchu pszczelarstwa naturalnego. Z wielu doświadczeń moich i moich kolegów rysuje się obraz wcale nie […]

The post Metoda Małych Kroków do Pszczelarstwa Naturalnego dla Początkujących first appeared on Wolne Pszczoły.

]]>
Mija piąty sezon od czasu odstawienia akarycydów na moich pasiekach. Choć okres ten nie jest na tyle długi, aby ze 100% pewnością wyciągać długofalowe wnioski, to jednak daje pewne wskazówki dla wszystkich, którzy będą chcieli rozpocząć współpracę z pszczołami w duchu pszczelarstwa naturalnego. Z wielu doświadczeń moich i moich kolegów rysuje się obraz wcale nie łatwych początków, jednak okazuje się, że przy odrobinie szczęścia każdemu może się udać.
Zacznę od tego, że na świecie w kręgach pszczelarzy naturalnych, organicznych czy pszczelarzy, którzy pszczół całkowicie nie leczą, pojawiają się trzy główne kierunki dojścia do pszczół, które nie wymagają zabiegów chemicznych aby mogły prawidłowo funkcjonować, a pszczelarz mógł pozyskiwać od nich produkty pszczele. Oto one:

  1. Pszczoły pozostawiamy bez leczenia od pierwszych dni;
  2. Dzielimy pasiekę na pół i jedną połowę leczymy, a drugą nie leczymy;
  3. W pasiece stosujemy leczenie pszczół, ale podejmujemy również próby selekcji pszczół spośród tych rodzin, które radzą sobie najlepiej.

Oczywiście tam, gdzie piszę o leczeniu pszczół, mam na myśli tylko i wyłącznie wykorzystywanie środków organicznych typu kwasy czy olejki, jak również prostych zabiegów, jak te cukrem pudrem.

Pszczoły na wrzosie
Pszczoły na wrzosie

Te trzy drogi to tylko kierunek i główne założenie na początek. Wybierając jedną z nich i tak musimy pewne zagadnienia pszczelarskie ułożyć podobnie. Chodzi tu przede wszystkim o podstawy zachowania zdrowia pszczół, czyli ich ulokalnienie, czysty wosk, naturalny ul i przyjazna, bogata w pożytki okolica.

Rok 2013 rozpocząłem z 11 pniami, a w roku 2017 do zimy przygotowałem 55 rodzin pszczelich. Wspomniane liczby świadczą o tym, że przez kilka lat udało mi się skutecznie pomnożyć pasiekę. Wynik ten uważam za dobry, choć przez te 5 sezonów straciłem również około 80 rodzin. Wspominam o tym, aby już na samym wstępie uzmysłowić czytającym, że straty w pszczelarstwie naturalnym będą występować bez względu na nasze zaangażowanie, super opiekę nad pszczołami i dobre chęci. Postaram się opisać, co przez te 5 sezonów współpracy z pszczołami robiłem i co można by poprawić, aby móc liczyć na jak najmniejsze straty.

W sierpniu 2016 roku na forum Wolnych Pszczół, w temacie „Metody dojścia do TF” napisałem:
„Koncepcja 4 kroków to chyba podstawa na tą chwilę + model ekspansji…Ogólnie zawsze uważałem, że w pierwszych latach warto budować bazę rodzin, bazę sprzętu, bazę potrzebnych umiejętności, choćby w oparciu o leczenie. Nie będę wchodził w szczegóły leczenia, bo to indywidualna sprawa, ale opierałbym pierwsze lata na możliwości poratowania się w dojściu do odpowiedniej ilości rodzin. Jakoś bardziej do mnie przemawia 50 rodzin o różnej genetyce niż 10 rodzin. A bez leczenia w pierwszych latach jest to bardzo ciężkie do osiągnięcia… Te pierwsze lata dają też pewne możliwości nauki obsługi pszczół, rozpoznania okolicy, nabycia doświadczenia itd.
Oczywiście dorzuciłbym do tego węzę z własnego wosku lub swobodną zabudowę. Bardziej skupiłbym się na namnażaniu materiału z każdej rodziny oraz wprowadził obowiązkową przerwę w czerwieniu.
Obecnie trzymam się własnej zabudowy pszczół, braku leczenia, namnażania tego materiału, który przeżył, obcy materiał tylko po przekrzyżowaniu lokalnym, wystrzegam się podkarmiania, choć
w sumie baza pożytkowa załatwia to za mnie, namnażanie rodzin w sposób rozsądny, z zaopatrzeniem ich w niezbędny na start pokarm. Oczywiście konsekwentny brak leczenia i cały czas do przodu bez względu na stan rodzin. Za dużo włożyłem w to własnej pracy aby teraz móc coś zmieniać. Orientacyjny szacunek porażenia V. dla własnej wiadomości…”
Na dobrą sprawę taka informacja wystarczy, aby rozpocząć współpracę z pszczołami na zasadach pszczelarstwa naturalnego, ale jak wiadomo, diabeł tkwi w szczegółach.

Zacznijmy od pierwszych lat z pszczołami

Niezależnie od tego jakie są nasze pszczelarskie wizje i koncepcje, pierwsze sezony i tak zawsze musimy poświęcić na naukę. Często zaglądamy do ula, obserwujemy wylotki, praktycznie o każdej porze dnia czy pory roku idziemy do naszych uli i z ciekawości zaglądamy pod daszek. Według mnie nie ma w tym nic złego i najzwyczajniej w świecie się uczymy. Pierwszy sezon warto poświęcić właśnie na to. Na ogólne poznanie zasad funkcjonowania rodziny pszczelej, zobaczenie jak wygląda czerw we wszystkich stadiach, trutnie czy matka pszczela. To czas aby poznać reakcję pszczół i całej rodziny gdy trochę pomieszamy im ramkami w ulu, czy spróbujemy zrobić swój pierwszy odkład. Przy odrobinie szczęścia być może zdejmiemy pierwszy rój z drzewa i osadzimy go w ulu. Pierwszy sezon trzeba więc potraktować jako „rozgrzewkowy”, a już w zimie będziemy wiedzieć, czy będziemy rozwijać pasiekę, czy może zostaniemy przy 2-3 ulach. Zazwyczaj podejmiemy decyzję o rozwinięciu pasieki. Rozpoczynając drugi sezon wiemy już, czy dany ul i ramka nam odpowiadają. Zaczynamy się poważnie zastanawiać nad wyborem docelowego ula i obmyślamy plany rozwoju pasieki i dalszego działania.
STOP.
W tym miejscu trzeba się zatrzymać i podjąć decyzję, jak będę dalej prowadził pasiekę. Czy zostanę przy tradycyjnej szkole pszczelarskiej, z częstymi zabiegami, terminowością i innymi ograniczeniami, czy może spróbuję innego pszczelarstwa, luźniejszego, znacząco mniej wydajnego, ale jednak pozwalającego na naturalny cykl rozwojowy rodziny pszczelej.

Stawiamy pierwsze kroki w Pszczelarstwie Naturalnym

Swoje pierwsze kroki w pszczelarstwie naturalnym stawiałem ścieżkami utartymi przez Dee i Eda Lusby. To jedne z pierwszych osób w USA, które skierowały się w stronę pszczelarstwa bez leczenia (tzw. treatment free beekeeping, czasem wykorzystuje się skrót TF). W zasadzie – jak się podaje – są to jedyni pszczelarze zawodowi, którzy nigdy nie zastosowali żadnych chemicznych środków roztoczobójczych. Według nich, kluczowymi sprawami są: mała komórka pszczela o rozmiarze 4,9 mm, zbliżonym do komórki naturalnie budowanej przez dzikie rodziny pszczele, naturalny pokarm (miód i pierzga), odpowiednia genetyka, czyli wytwór naturalnej selekcji i czyste środowisko ulowe. Mnie te założenia całkowicie przekonały, toteż zacząłem przekształcać swoją pasiekę zgodnie z proponowanym przez nich schematem pszczelarstwa naturalnego. Muszę też wspomnieć, że nie tylko oni mnie zainspirowali, ale także Erik Österlund, od którego przejąłem tymol jako naturalny roztoczobójczy środek chemiczny, a co za tym idzie jako sposób na pierwsze przejściowe sezony. Pszczelarstwa naturalnego uczyłem się także ze strony internetowej http://www.resistantbees.com, na której znajduje się ogrom wiedzy na temat takiej właśnie praktyki .

Okolica pasieki

Zakładając pasiekę, a z czasem pasieki, musimy wstępnie rozeznać okolicę. Idealnie, jeżeli znamy okolicę od dziecka i wiemy jaka roślinność rośnie dookoła. Wybór miejsca na pasiekę jest uniwersalny zarówno dla pszczelarzy komercyjnych jak i naturalnych. Otóż chodzi o to, aby baza pożytkowa była różnorodna i w miarę możliwości ciągła przez cały sezon. Według mnie baza pożytkowa i jej obfitość oraz równomierny dopływ nektaru, pyłku i spadzi przez cały sezon to największa część sukcesu w pszczelarstwie. W pszczelarstwie naturalnym ma to zdecydowanie jeszcze większe znaczenie. Różnorodny pyłek może być wręcz lekarstwem dla pszczół, o ile pochodzi z terenów czystych, najlepiej takich gdzie nie występuje przemysłowe rolnictwo, a duży obszar zajmują nieużytki, zarośla, lasy, czy łąki. Musimy wiedzieć, że tam gdzie nie ma odpowiedniej bazy pożytkowej przez cały sezon, współpraca z pszczołami na zasadach pszczelarstwa naturalnego będzie utrudniona lub wręcz niemożliwa. Dlatego wybór miejsca pod przyszłą pasiekę najlepiej rozpocząć od rozpoznania okolicy pod kątem roślinności i prowadzonej gospodarki rolnej. Mam tu na myśli przede wszystkim zagrożenia związane ze stosowanymi zabiegami chemicznymi w wysoko intensywnej gospodarce rolnej.

Pasieka przy lesie
Pasieka przy lesie

Pamiętajmy, że pierwotnym domem pszczół był las i doskonale sobie tam radziły bez monokulturowych upraw rzepaku czy gryki. Większość moich pasiek znajduje się w lesie lub na jego skraju, w terenach o słabo rozwiniętym rolnictwie z dużym procentem nieużytków. Daje mi to spokój i niewielkie ryzyko potencjalnych zatruć chemicznych pochodzących z intensywnych upraw. Las oferuje również umiarkowany, ale stały pożytek od kwietnia do września. Kolejną ważną sprawą jest „napszczelenie” okolicy. Nie zawsze jesteśmy w stanie ocenić, w jakiej odległości od naszej pasieki znajdują się inne ule i często przez wiele lat nawet możemy nie wiedzieć, że pod samym nosem mieliśmy inną pasiekę liczącą wiele rodzin. Tu znowu z pomocą przychodzi las, z którego wbrew pozorom korzysta mało pszczelarzy, a dla nas może okazać się dobrym miejscem. Odległość około dwóch – trzech kilometrów wgłąb lasu według mnie już zapewnia nam pewien „bufor bezpieczeństwa” z racji odległości od innych pasiek. Ma to również inne zalety, takie jak większe prawdopodobieństwo unasienniania młodych matek trutniami z naszej pasieki lub od „dzikich pszczół” – o ile las jest dość duży, różnorodny, zawiera drzewa dziuplaste i stąd może takie pszczoły gościć. Mając już te wszystkie potrzebne informacje, możemy pokusić się o wybór w miarę dobrego miejsca pod przyszłą pasiekę, a pojawiające się z czasem kolejne toczki najlepiej lokalizować w promieniu około 20 km. Powinniśmy wybierać takie miejsca, aby pasowały nam pod względem wygody dojazdu, czyli trasa praca-dom, po drodze do wujka, cioci, babci itp. Na pasieczysku starajmy się nie przekraczać 20 rodzin pszczelich. Według mnie w dobrym miejscu to wystarczy a najlepiej ustawiać na pasiekach po 6-12 rodzin. Wiele toczków w różnych lokalizacjach, z niewielkimi grupkami różnorodnych genetycznie rodzin dywersyfikuje nam zagrożenia, a zatem i może przyczynić się do zmniejszenia przyszłych strat. Pamiętajmy, że każdy rok pszczelarski jest inny, a z moich doświadczeń wynika, że praktycznie co rok inne pasieczysko wypada lepiej zarówno pod kątem przeżywalności rodzin jak i potencjalnych zbiorów miodu. Mając do dyspozycji kilka pasieczysk możemy wykorzystywać je do tworzenia i przewożenia młodych rodzin, pni produkcyjnych na pożytki, zwozić pszczoły na okres zimy w miejsca spokojne, sprawdzone, czy mniej zagrożone od zwierząt lub wandali.

Ul i środowisko ula

Wybór ula to indywidualna sprawa, gdyż każdemu odpowiada inny rodzaj pracy czy kontaktu z pszczołami. Starajmy się wybierać ule z naturalnych produktów. Przede wszystkim będzie to drewno, ale mogą to być też inne naturalne materiały takie jak słoma czy wiklina. Moje ule to jednościenne skrzynki na ramkę szeroko-niską, wykonane z mitycznej sosny wejmutki. Dla mnie bardzo fajne i wygodne. Mam też i stare dadanowskie leżaki, które są dla mnie pamiątką po starych czasach i pszczoły trzymam w nich z sentymentu i jakby dla samego trzymania. Daleko ważniejszą sprawą od ula są natomiast woskowe plastry czyli podstawowe środowisko bytowania pszczół. Składają w nich pokarm, inkubują czerw, chronią się dzięki nim przed utratą ciepła w zimie. Można założyć, że jest to jeden z wielu organów rodziny pszczelej, który spełnia kluczowe funkcje życiowe superorganizmu.

Moje pierwsze dwa sezony pracy z pszczołami używałem kupnej węzy ze standardową komórką pszczelą. Od pierwszego sezonu nastawionego na gospodarkę naturalną starałem się natomiast wprowadzać do uli węzę z czystego wosku. Gdy zdecydowałem się na wprowadzenie do pasieki komórki pszczelej w rozmiarze 4,9 mm od początku nastawiłem się na samodzielny wyrób węzy z własnego wosku. Do tego celu używałem silikonowej praski. Początkujący, również i ja w tamtym okresie, miałem problemy z niezbędną ilością wosku pszczelego do wyrobu węzy. Niestety, jakość wosku na rynku jest wątpliwa, dlatego jego niedobory uzupełniałem kupnem od znajomych pszczelarzy. Praktycznie już po pierwszym sezonie produkcji własnej węzy byłem w stanie na kolejny sezon wygospodarować wystarczającą ilość własnego wosku pszczelego. Nie będę przytaczał badań dotyczących zanieczyszczeń fizycznych i chemicznych w wosku pszczelim, ale sprawa wydaje się jasna, że wosk który kupujemy może być zanieczyszczony. Wprowadzenie do pasieki własnej węzy, z własnego wosku uważam za kluczowe w pierwszych sezonach, aby przeprowadzić „detoksykację” środowiska życia pszczół. Podejrzewam, że czysty wosk, z którego robiona jest węza, odgrywa ważniejszą rolę niż rozmiar komórki pszczelej. Wprowadzanie węzy 4.9 mm rozpocząłem przede wszystkim od nowo utworzonych rodzin, ale również i rodziny produkcyjne dostawały taką samą węzę. Proces zmiany komórki pszczelej w pasiece na mniejszą nie jest wcale taki prosty. Problemy stwarzały zazwyczaj rodziny produkcyjne, które posiadały dużą siłę i były biologicznie dojrzałe. Młode rodziny, które startowały i budowały siłę do zimowli, praktycznie bezbłędnie odbudowywały podaną im węzę z komórką 4,9 mm. W każdym bądź razie udało mi się całkowicie wyeliminować z gniazda pszczelego susz z komórką 5,4 mm w ciągu 2 sezonów. Wprowadzenie komórki 4,9 mm nie było przypadkowe. Znowu można by podeprzeć się badaniami, choćby K. Olszewskiego z Lublina, o zaletach w/w rozmiaru komórki, ale nie jest to czas i miejsce na dokładną analizę tego zagadnienia w tej chwili. Chętni odszukają różne relacje z badań naukowych czy opisy praktyków, które zarówno pozytywnie jak i negatywnie przedstawiają właściwości tzw. „małej komórki”. Według mnie mała komórka 4,9 mm uruchamia w sposób zauważalny instynkty higieniczne u pszczół, które z takiej komórki się wygryzły.

"Małe" pszczoły
“Małe” pszczoły

Zestaw cech sprzyjający czyszczeniu czerwiu i usuwaniu warrozy w pszczelarstwie naturalnym jest mile widziany, więc czemu nie skorzystać z możliwości jakie daje węza o takiej komórce? Trzeba jeszcze pamiętać o tym, że w przypadku podawania pszczołom węzy ze zmniejszoną komórką warto wygospodarować sobie również kilka pustych ramek na dziką zabudowę, lub ucinać róg węzy, aby pszczoły miały co najmniej 10-15 % wolnego miejsca, na którym będą mogły się zabawić we własne naturalne budowanie. W tym roku mija trzeci sezon od wprowadzenia przeze mnie pustych ramek do naturalnej zabudowy przez pszczoły. Oczywiście cały czas mam spore ilości suszu na węzie 4,9 mm, który stanowi jeszcze większość wybudowanych ramek. Ten susz bardzo sobie cenię i wykorzystuję jak tylko umiem. Odszedłem od węzy z kilku powodów. Przede wszystkim były to niechęć do drutowania ramek, oraz uznanie potrzeby decydowania pszczół o tym, jakich komórek w danym okresie potrzebują. Wprowadzenie bezwęzowej obsługi pszczół przyniosło także i inne korzyści, takie jak: zwiększone pozyskanie wosku, którego nie muszę już przerabiać na węzę, jeszcze większą czystość chemiczną budowanych plastrów oraz korzyści biologiczne dla rodziny pszczelej. Mam tu na myśli m.in. odpowiednią proporcję trutni do pszczół robotnic o każdej porze roku. Muszę również zaznaczyć, że decyzja o przejściu na ramki bezwęzowe była podjęta również dzięki samym pszczołom. Otóż okazało się, że po 2-3 sezonach styczności z komórką 4,9 mm potrafiły już samodzielnie bez węzy budować komórki w plastrach o rozmiarach od 4,6 mm do 5,2 mm, co według mojej wiedzy wystarczy, aby uaktywnić drzemiące w nich instynkty higieniczne, z którymi wiązałem duże nadzieje odnośnie selekcji na przeżywalność. Podsumowując moje działania w tym zakresie:

  • zdrowy, naturalny ul z drewna
  • plastry pszczele wybudowane na węzie z własnego wosku o komórce 4,9 mm
  • plastry pszczele budowane na dziko po uprzednim przystosowaniu się pszczół do rozmiaru 4,9 mm

Genetyka, matki pszczele o przydatnych cechach, kundle lokalne i przeżywające

Wiem dobrze, że adepci pszczelarstwa często rozpoczynają od pytania: czy matka tej czy innej rasy będzie dobra na moje tereny? Często zadają je, tak naprawdę tego terenu nie znając, a mając tylko mgliste i nierzadko nieprawdziwe wyobrażenie o danym miejscu. Skłamałbym pisząc, że sam nie zadawałem takich pytań. Czasami zdarzało się, że ktoś odpowiedział dość trafnie i skierował do najbliższego hodowcy lub „pszczelarza staruszka”, od którego można było nabyć matki pszczele. Nie jestem teraz w stanie podać dokładnie, jakie rasy i linie pszczół posiadałem, ale było tego dużo. Z perspektywy czasu nie potrafię ocenić, czy była to dobra decyzja, czy tylko zmarnowane pieniądze. Lubię myśleć jednak, że obiecująca genetyka różnych pszczół w kierunku radzenia sobie z warrozą, przydała moim obecnym pszczołom jakieś cenne i potrzebne cechy. Niemniej jednak, aby nie odradzać kupowania matek początkującym pszczelarzom, postaram się napisać, na co ja zwracałem uwagę w takiej sytuacji. Kupno różnorodnych genetycznie matek do pasiek to głównie sezony 2012-2014. W tym czasie sprowadziłem sporo różnych pszczół z terenu prawie całej Europy. Moją główną uwagę kierowałem na pszczoły posiadające cechy higieniczne takie jak grooming czy VSH. Sprowadzone matki rozmnażałem i poddawałem różnym testom higienicznym. W ten sposób typowałem pszczoły, które – w moim ówczesnym mniemaniu – miały większe szanse w walce z warrozą. Jak się później okazało, nie zawsze przekładało się to na przeżywalność. Otóż nie zawsze przeżywały zimę pszczoły, które wykazywały super przydatne cechy w zakresie utrzymywania niskiego porażenia roztoczami, lub doskonale odsklepiały zamarły czerw, wykazując się wysokimi wskaźnikami higieniczności. Potwierdziło to moje i nie tylko moje przypuszczenia, że pszczoły, które uzyskały odporność czy względną równowagę w relacji z warrozą i innymi zagrożeniami, po przeniesieniu w inną lokalizację nie radzą sobie już tak dobrze, jak w miejscu z którego przybyły. Według mnie należy okazać więcej uwagi i opieki takim obcym genetycznie, a dopiero co wprowadzonym na nasz teren szczepom, jeżeli zależy nam na tym, aby przeżyły i ich cenne dla nas cechy wprowadzić do populacji pasieki. Proponuję, choć sam nie wiem, czy to w perspektywie czasu okaże się korzystne, utworzenie grupy takich potencjalnie wartościowych pszczół i utrzymywanie ich za pomocą naturalnych zabiegów ograniczających pasożyta. Mam tu na myśli tymol, kwasy czy olejki. Tak utworzona rezerwa służyłaby za materiał wyjściowy do tworzenia nowych młodych rodzinek z matkami-córkami. Jeżeli oczywiście uznajesz ten krok za zasadny i właściwy, gdyż jak pisałem wyżej sam nie wiem czy te założenia na pewno przyczynią się do zwiększenia przyszłej przeżywalności w Twojej pasiece. Nie próbowałbym celowo wybierać rodzin poszukując konkretnej cechy, bo jak się okazało, nie tylko one, a zatem genetyka, decydują o przeżyciu pszczół. Uznałbym taką grupę za dawców genów do sprawdzenia w Teście Bonda, bez celowej selekcji na cechy przydatne w walce z warrozą. W ten sposób jesteśmy w stanie w dość krótkim czasie sprawdzić potencjał nowej genetyki w krzyżówkach z pszczołami lokalnymi. W przeciągu 2-3 sezonów jesteśmy bowiem w stanie wyprowadzić nowe pokolenia F3-F4, które jak pokazują moje doświadczenia, mogą już sprawdzić się na naszym terenie pod względem radzenia sobie z zagrożeniami.Przez ostatnie trzy sezony praktycznie namnażałem tylko własny materiał. Z moich obserwacji wynika, że własna hodowla matek, czy tworzenie nowych rodzin na bazie pszczół przeżywających, to kolejny kluczowy punkt pszczelarstwa naturalnego. Zdolne przetrwać z sezonu na sezon pszczoły mogą reagować na miejscowe środowisko. Budowanie pasiek w oparciu o nie uważam za bardzo ważne, ponieważ lokalne przystosowanie, które pszczoły nabywają z pokolenia na pokolenie, ułatwia kolejnym nowo tworzonym rodzinom start i późniejsze funkcjonowanie w trakcie sezonu. Wiąże się to oczywiście z wprowadzeniem tzw. Modelu Ekspansji, a więc tworzeniem dużej ilości odkładów i młodych rodzin i mniejszymi ilościami pozyskanego miodu, ale w zamian przyśpiesza proces selekcji. Dlatego już od pierwszych sezonów warto uczyć się prostych metod wykonywania podziałów, czy wychowu matek pszczelich. Można spróbować wydłużyć okres przejściowy tylko po to, aby namnożyć i powielić nasze lokalne kundle i dać im możliwość jeszcze większego przystosowania przed odstawieniem środków ograniczających populację roztoczy. Warto też pamiętać o stronie ojcowskiej. Musimy stworzyć rodzinie takie warunki, aby mogła wychować bardzo dużą ilość trutni. To jest tym istotniejsze, jeżeli praktykujemy używając węzy. Mając matki, które są dla nas cenne genetycznie warto im umożliwić hodowlę tylu trutni, ile będą chciały. Nie dość, że poprawi nam to unasiennianie nowych matek, to prawdopodobnie jeszcze dodatkowo nasyci okolicę genetyką pochodzącą od naszych pszczół, które przekażą swoje cenne cechy dalej… Podsumowując moje działania w tym zakresie:

  • sprowadzenie obcych genetycznie matek o przydatnych cechach
  • wybór czyli selekcja pszczół w kierunku radzenia sobie z warrozą (testy higieniczne)
  • namnażanie własnego materiału
  • namnażanie pszczół które przeżyły i dobrze sobie radzą

Zabiegi ograniczające namnażanie warrozy

W naszych pierwszych sezonach prowadzenia pasieki możemy spróbować stosować środki roztoczobójcze pochodzenia naturalnego. Trudno jest bowiem od razu odstawić środki lecznicze i zacząć utrzymywać pszczoły bez leczenia. Niektórzy jednak tak robią i jak każdy nasz wybór ma on swoje wady i zalety. Ja zdecydowanie jestem zwolennikiem łagodniejszego wchodzenia w pszczelarstwo bez leczenia. Uważam, że prowadzenie pasieki przez 2-3 sezony wspomagając się naturalnymi środkami leczniczymi jest okresem optymalnym przed wykonaniem pierwszego większego kroku w stronę pszczół nie leczonych. Na rynku można znaleźć wiele naturalnych środków takich jak: kwasy, olejki eteryczne, tymol, zioła, kiszonki i różne naturalne substancje, które w swoich działaniach uśmiercają pasożyty lub wspomagają pszczoły, nie skażając przy tym środowiska ula.

Motylek :)
Motylek 🙂

W mojej współpracy z pszczołami w okresie przejściowym bazowałem głównie na tymolu, do stosowania którego przekonałem się po lekturze tekstów Erika Österlunda. Okresowo używałem też kwasu mlekowego, który według obserwacji i badań podobno ze wszystkich kwasów najmniej oddziałuje na pszczoły. Tymol podawałem w postaci płynnej, którą uzyskuje się z dostępnej na rynku formy krystalicznej, rozpuszczając ją w ciepłym oleju roślinnym. Odmierzoną ilością nasączałem wkładki celulozowe czy inne łatwo nasiąkliwe ściereczki. Przyjąłem podobne dawkowanie jakie stosował Erik. Rodziny młode, utworzone w danym sezonie, dostawały, zazwyczaj w październiku, 4-5 g tymolu. Rodziny produkcyjne wymagały większych dawek w 2-3 turach. Pierwszy i decydujący okres podania tymolu w rodzinach produkcyjnych to przełom lipca i sierpnia. W tym czasie rodzina dostawała około 10g czystego tymolu. Jeżeli byłem zadowolony z efektów pierwszego zabiegu, to kolejny wykonywałem dopiero w październiku, podobnie jak w przypadku rodzin młodych, podając 5 g na rodzinę. Stosowanie takiego schematu według mnie gwarantowało uśmiercenie dużej ilości warrozy, w odpowiednim dla rodziny czasie, czyli tuż przed sierpniowo-wrześniowym wygryzaniem się młodej pszczoły, która w głównej mierze wchodziła w skład kłębu zimowego.

Można do tego typu zabiegów wprowadzić jeszcze okres tzw. leczenia interwencyjnego. Miałem nawet pomysł aby sezon 2015 stał się u mnie takim okresem, ale ostatecznie zrezygnowałem z tego pomysłu z prozaicznego powodu. Nie potrafiłem wskazać rodzin, które powinny skorzystać z interwencyjnej kuracji leczniczej. Jeżeli ktoś jednak zdecyduje się na ten krok, to celowym byłoby ustalić jakieś kryteria do jego zastosowania. I w tym właśnie leży problem. Przykładowo Erik obserwował wyrzucane martwe pszczoły przed wylotkami i gdy stwierdził dużą ilość pszczół porażonych wirusem zdeformowanych skrzydeł (DWV) stosował odpowiednią dawkę. Rodziny w których zastosował kurację były przeznaczone w kolejnym roku do wymiany matek pszczelich. Metoda ta może być o tyle niedoskonała, że w rodzinie pszczelej mogą rozwijać się inne choroby, które doprowadzą do jej śmierci, a samo obserwowanie resztek wyrzucanych przed ul jest tyleż kłopotliwe, co pozbawione pełnej wiarygodności, choćby przez możliwość usuwania martwych pszczół przez ptaki czy inne owady. Przyjęcie określonej ilości roztoczy (stopnia porażenia) jako kryterium stosowania kuracji interwencyjnej również nie jest w pełni wiarygodne. Moje doświadczenia bowiem pokazały, że szacunkowa ilość roztocza na 100 pszczół nie zawsze w pełni oddaje stan zdrowotny całej rodziny. Zdarzały się przypadki, że gdy na jesieni szacowałem porażenie rodziny warrozą, trafiały się rodziny z minimalną jej ilością oraz rodziny rekordzistki z dużą jej ilością. Wynik zimowli i przeżycia tych rodzin nie zawsze odzwierciedlał szacowane porażenie. Nie zawsze rodziny o minimalnym porażeniu przeżywały, tak jak i nie zawsze rodziny o dużym porażeniu umierały. Skłoniło mnie to więc do zaprzestania wyciągania wniosków na temat zdrowia rodziny tylko i wyłącznie na podstawie ilości warrozy. Lepszym według mnie kryterium wyboru rodziny przeznaczonej do leczenia byłoby ocenianie jej po prostu po wyglądzie. Sama ocena musi opierać się o wygląd pszczół robotnic, czerwiu, odpowiedni zapach i zachowanie pszczół, a także, po prostu o ogólne wrażenie wyniesione z obserwacji rodziny. Taka ocena wymaga już jednak sporego doświadczenia i umiejętności rozpoznania kryzysu, wyniesionego z co najmniej kilku lat obserwacji pszczół – a najlepiej pszczół nieleczonych, gdyż one potrafią wyglądać i zachowywać się inaczej niż standardowa rodzina wywodząca się z „komercyjnej matki”. Niejeden już pszczelarz był pewny sukcesu i swojej umiejętności oceny, a następnie okazywało się, że rodzina pszczela wbrew oczekiwaniom osypała się w okresie zimowli. Nie muszę więc dodawać, że pomimo doświadczenia pszczelarskiego taka ocena również może nas zwieść. Temat kryteriów pozostawiam więc dla chętnych.

Okres przejściowy kiedyś musi się skończyć. U mnie nastąpiło to w sezonie 2015 – wówczas pozostawiłem pszczoły na zimę bez jakiegokolwiek leczenia. Niestety przeskok był dość bolesny. Straty pszczół były duże, ale były to straty do zaakceptowania, a pasiekę udało mi się odbudować. W tym ostatnim przydały się też wcześniejsze doświadczenia z namnażaniem rodzin czy hodowlą matek. Trzeba też wiedzieć, że nie lecząc pszczół, również mamy pewne, choć skromne, możliwości ograniczenia namnażania warrozy. Podstawowym sposobem nagłego załamania cyklu rozrodczego pasożyta jest przerwanie czerwienia w rodzinie poprzez wykonanie pakietu lub odkładu z tzw. „starą” matką, co spowoduje, że po kilku dniach w rodzinie nie będzie najmłodszego czerwiu. W przypadku prowadzenia pasieki bez leczenia nie dysponujemy wieloma sposobami w pełni skutecznego radzenia sobie z pasożytem, ale możemy polegać na zasilaniu słabszych rodzin pszczołami, czerwiem, miodem czy pierzgą od rodzin zdrowych, które ewidentnie sobie lepiej radzą. Możemy tym słabszym, mniej zaradnym rodzinom zmieniać matki na te, wywodzące się z rodzin które przetrwały już bez leczenia jeden czy dwa sezony – na przykład poprzez podanie ramki z larwami. Warto próbować różnych sposobów z przerwami w czerwieniu w trakcie sezonu jak i dłuższymi przerwami zimowymi, ale jeżeli nie opiera się to na „technikach pszczelarskich” (np. wykorzystaniu izolatorów), to już wiąże się z mądrością pszczół i ich przystosowaniem do lokalnych warunków. Podsumowując moje działania w tym zakresie:

  • pierwsze sezony przy pomocy środków naturalnych – w moim przypadku tymol
  • próba wprowadzenia leczenia interwencyjnego
  • przerwy w czerwieniu w rodzinach nieleczonych
  • naturalna selekcja i przystosowanie sprzyjające radzeniu sobie z pasożytami
  • zasilanie rodzin w kryzysie czerwiem i pszczołami od zdrowych rodzin
  • wymiana matek w rodzinach które wyglądają na słabe poprzez podani ramki z larwami

Słowo na zakończenie

Metoda małych kroczków w pszczelarstwie naturalnym skierowana jest do wszystkich chętnych, którzy wierzą w pszczoły bez leczenia, pszczoły które z czasem nabierają lokalnego przystosowania i reagują na zmiany środowiskowe. Można rozciągnąć ją w czasie i dostosować do własnych doświadczeń pszczelarskich. Można posiłkować się innymi środkami naturalnymi w ograniczeniu namnażania warrozy. Metoda ta, a raczej przedstawione tutaj moje doświadczenia, mogą pomóc lub zainspirować przyszłych pszczelarzy naturalnych do poszukiwań swoich własnych rozwiązań we współpracy z pszczołami. Przy tym wszystkim należy jeszcze pamiętać, że pszczoły są częścią przyrody, a ich głównym zadaniem w ekosystemie jest zapylanie roślin. Produkty pszczele muszą w pierwszej kolejności służyć ich wytwórcom, a dopiero później ewentualne nadwyżki może pobrać pszczelarz. Pszczoły lubią budować po swojemu, jeżeli więc stosujemy węzę, to dajmy im trochę swobody, choćby w pojedynczych ramkach. Pozwólmy też pszczołom wyhodować własne matki, gdyż one wiedzą najlepiej, które larwy wybrać. Nie usuwajmy trutni i czerwiu trutowego, bo nie wiemy, jakie zadania, oprócz prokreacyjnych, mogą one spełniać w życiu rodziny pszczelej. Starajmy się zaglądać jak najrzadziej do uli, a jeżeli musimy, to planujmy przy okazji swoje działania. Cieszmy się z możliwości obcowania z pszczołami i nie bierzmy wszystkiego zbyt poważnie. Czasami warto czegoś nie zrobić, niż na siłę wykonywać daną czynność.

Łukasz Łapka

The post Metoda Małych Kroków do Pszczelarstwa Naturalnego dla Początkujących first appeared on Wolne Pszczoły.

]]>
Notatnik pasieczny cz. 11: Grudzień – Podsumowanie. http://wolnepszczoly.netlify.app/notatnik-pasieczny-cz-11-grudzien-podsumowanie/ Mon, 21 Aug 2017 14:44:48 +0000 http://wolnepszczoly.netlify.app/?p=1539 Kirk Webster Tekst pochodzi ze strony: http://kirkwebster.com/index.php/11-decemberconclusion Przetłumaczony i opublikowany za zgodą autora. Data publikacji oryginału: 2007 Zatem po prawie roku wróciliśmy do miejsca, z którego zaczęliśmy ten cykl artykułów, wykonując ostatnią pracę na powietrzu w danym sezonie – topienia wosku z odsklepin któregoś grudniowego dnia. To dobra praca, aby zwieńczyć sezon. Nie ma już […]

The post Notatnik pasieczny cz. 11: Grudzień – Podsumowanie. first appeared on Wolne Pszczoły.

]]>
Kirk Webster

Tekst pochodzi ze strony: http://kirkwebster.com/index.php/11-decemberconclusion Przetłumaczony i opublikowany za zgodą autora. Data publikacji oryginału: 2007

Zatem po prawie roku wróciliśmy do miejsca, z którego zaczęliśmy ten cykl artykułów, wykonując ostatnią pracę na powietrzu w danym sezonie – topienia wosku z odsklepin któregoś grudniowego dnia. To dobra praca, aby zwieńczyć sezon. Nie ma już nic do roboty, jak tylko doglądać pasieczysk od czasu do czasu. Wkrótce nadejdzie pora wycofania się do domu, odpoczynku i radości z czasu, gdy jeden sezon się zakończył, a drugi wciąż wydaje się odległy. Jak zawsze pozostaje wiele do przemyślenia… Zakończę w tym miejscu kilkoma ważnymi refleksjami, które, mam nadzieję, pomogą każdemu, kto zechce skorzystać z tego cyklu artykułów.

Z konieczności te strony pisałem z wielomiesięcznym wyprzedzeniem w stosunku do ich publikacji – czasami nawet rok wcześniej. Nie mogę zatem powiedzieć, co się dzieje pod koniec roku 2007. Musicie do mnie napisać, lub zadzwonić, aby się dowiedzieć, jak stoją sprawy. Wszystko opisane na niniejszych stronach pochodzi z mojego prawdziwego doświadczenia w prowadzeniu pasieki, ale starałem się dopasować je do pewnego „idealnie uśrednionego” sezonu, jak również wspomnieć o paru możliwych skrajnościach, które należy wziąć pod uwagę. Opisanie jednego, konkretnego sezonu mogłoby wprowadzać w błąd, jako że w dzisiejszych czasach mogą one się bardzo różnić. Dla przykładu zatem opiszę, co działo się w roku 2005 oraz 2006, które różniły się od siebie tak bardzo, jak tylko dwa sezony pszczelarskie mogą się różnić.

Moje trutowisko w Dolinie Champlain
Moje trutowisko w Dolinie Champlain

Zimną wiosną 2005 roku pszczoły nie spieszyły się ze startem. Po takiej sobie zimie zanotowałem dość poważne straty (40-50%). Jak zwykle najwięcej osypało się rodzin produkcyjnych. Na początku poczułem się nieco zdemotywowany tą sytuacją, ale sprzedałem trochę pszczół i poczyniłem plany optymalizacji rezultatów z pozostałych rodzin. Kiedy zmniejszy nam się liczba pni, każdemu możemy poświęcić więcej czasu i uwagi. Po wyborze odpowiednich reproduktorek większość rodzin produkcyjnych otrzymało nowe matki z zimowanych mini-nukleusów. Przed przeniesieniem nukleusów na standardowej ramce z zimowych toczków, wyrównałem ich siłę i użyłem jako źródła zasklepionego czerwiu, bowiem stały się już zbyt silne dla objętości jednego półkorpusu. Wyprodukowałem niedużą partię wczesnych mateczników i trzy pasieczyska produkcyjne wypełniłem odkładami zbudowanymi z zasklepionego czerwiu i obsiadającej pszczoły pochodzących z przezimowanych nukleusów.

(Przenoszenie zasklepionego czerwiu do odkładów z matecznikami stanowi metodę usuwania warrozy z rodziny oddającej czerw, a następnie pozbawia roztocza dobrych warunków do reprodukcji w ich nowym domu.)

Te wczesne odkłady założyłem w korpusach dzielonych – po dwie rodzinki w jednym, by mieć pewność, że bez względu na warunki pogodowe każdy wychowa nową matkę z moich mateczników. Później nowe matki na czas pożytku zostały ograniczone do jednego korpusu przy pomocy kraty odgrodowej. Po zakończeniu tej pracy resztę przezimowanych nukleusów przewiozłem na pasieczyska produkcyjne i dałem im standardowe ustawienie w postaci dwóch korpusów gniazdowych, kraty odgrodowej oraz miodni.

Kiepska wiosna przerodziła się w bardzo pomyślne lato, z pogodą doskonałą dla wziątku aż do jesieni. Odebrałem znakomite zbiory miodu, średnio 115 funtów (ok. 57kg) na ul. W normalnym czasie uzyskałem też duży plon nowych odkładów. Pszczoły odciągnęły też mnóstwo węzy. Nie było potrzeby karmić na jesieni, nawet rodziny na 10 ramkach w gnieździe zebrały dość zapasu zimowego już po odebraniu im nadstawek miodowych. A co najlepsze, po trzech i pół roku od ostatniego leczenia, rodziny produkcyjne szły do zimy w doskonałej kondycji, prawie bez oznak stresu.

ilne, szczęśliwie przezimowane mini-nukleusy (4 rodzinki w jednym korpusie) na wiosnę roku 2006
Silne, szczęśliwie przezimowane mini-nukleusy (4 rodzinki w jednym korpusie) na wiosnę roku 2006

Teraz rok 2006. Doskonałe warunki dla pszczół ciągnęły się przez zimę 2005-2006, jedną z łagodniejszych, jakie odnotowano. Wiosna przyszła wcześnie, ze słoneczną pogodą i doskonałym wziątkiem pyłkowym w kwietniu. Byłem wniebowzięty widząc, jak 90% moich pszczół przeszło przez zimę w bardzo dobrej kondycji, cztery lata po ich ostatnim leczeniu. Byłem – przez jakieś dwa dni. Wkrótce stało się jasne, że pszczoły rozwijają się znacznie szybciej, niż jestem to w stanie opanować. Wtedy, około 8 maja, w środku moich rozpaczliwych prób nadążenia za tym wielkim, przedwczesnym wzrostem 800 rodni, pogoda się odmieniła. Zaczął padać deszcz i weszliśmy w prawdopodobnie jeden z najgorszych sezonów pszczelarskich, jakich kiedykolwiek doświadczyliśmy w tej okolicy. Nie pamiętam, czy zdarzył się choć jeden dzień pomiędzy 10 maja i 4 lipca, żeby nie padało. Szykowałem pierwsze odkłady dla klientów nosząc pelerynę, kapelusz pszczelarski i mokre rękawice. Przydałaby się jakaś amfibia. Wkrótce nie mogłem już dotrzeć do wielu pasieczysk. Nawet podczas deszczu zaczęły wychodzić roje, które wisiały na drzewach nieraz nawet po kilka dni, aż wreszcie odlatywały… Któż to wie dokąd? Nie sądzę, aby którykolwiek z nich zdołał przetrwać. Najpierw sądziłem, że to tylko moje pszczoły oszalały, ale wszyscy wokół mieli te same kłopoty, bez względu na odmianę pszczół, jakie posiadali. W rodzinach, które się nie wyroiły, matki przestały czerwić. W końcu czerwca, gdy pszczoły osiągają szczyt populacji, większość nie miała w ogóle, lub bardzo mało czerwiu i nie dało się ocenić, czy w ogóle mają matkę. Brakowało czerwiu do tworzenia letnich odkładów o zwykłej porze.

W połowie lipca pogoda nieco się poprawiła, ale szkoda już się stała. Rodziny potrzebowały resztę sezonu, aby choć częściowo odbudować siłę. Parę gorących dni podczas kwitnienia lipy dało jedyny wart odnotowania letni wziątek nektarowy. Kiedyś się dowiedziałem, że niedostatek światła słonecznego w maju i czerwcu ogranicza zdolność roślin strączkowych do produkcji cukrów. Wygląda na to, że tak właśnie się stało w 2006 roku. Mimo przyzwoitej pogody w sierpniu połączonej z niezłym kwitnieniem, w ulach niewiele przybywało. Przez maksymalne opóźnienie procedury wychowu matek zdołałem zaspokoić wcześniej obiecane potrzeby klientów. Zmniejszony plon odkładów ostatecznie zdołałem uzyskać dosłownie ciułając ramki z czerwiem. Jak już wspomniałem wcześniej w tym cyklu artykułów, żaden z odkładów nie zdołał rozwinąć się ponad początkowe 4 ramki. Pogoda była tak zła, że nie mogłem skorzystać ze swojego odizolowanego pasieczyska. Warunki tam zawsze były trudniejsze niż niżej w dolinie.

Muszę przyznać, że mogą się przydarzyć gorsze lata dla pszczół niż 2006 rok, ale trudno o bardziej frustrujący sezon dla pszczelarzy. Pomimo dodatkowej pomocy, ciągłej pracy i podejmowania słusznych decyzji, panował wciąż wielki bałagan. Odporna i stabilna pasieka musi jednak umieć przechodzić najgorsze wstrząsy, stale przynosić dochód i zabezpieczyć potencjał rozwojowy na lepsze czasy. Nawet po takim sezonie wyniki z nieleczonej pasieki, włączając produkcję miodu, nukleusów i matek, podnosiły na duchu. Oto parę rzeczy, które zapisałem na plusie w tym, wydawałoby się, katastrofalnym roku:

  • Wszyscy klienci otrzymali zamówione nukleusy, a sprzedałem ich łącznie więcej niż kiedykolwiek przedtem.
  • Zbiory miodu z roku 2005 zbilansowały te z 2006.
  • Opóźniając proces wychowu matek o tydzień w stosunku do normalnego terminu, uzyskałem unasiennione królowe dla wszystkich klientów oraz dla nowej serii odkładów.
  • Odwirowałem ponad połowę średniego zbioru miodu, średnio 59 funtów (29 kg) na ul, i nie pytajcie mnie, w jaki sposób.

Zatem dzięki powstrzymaniu się od zdyskontowania korzyści odniesionych w 2005 roku (w miodzie i odkładach), zwrot za rok 2006 był całkiem niezły. Negatywne ekonomiczne skutki roku 2006 dadzą się odczuć w 2007. Do tego czasu, miejmy nadzieję, pogoda ulegnie poprawie pozwalając na lepsze zbiory miodu i pszczół. Pomimo poważnych zakłóceń programu hodowlanego, w każdej sekcji pasieki mam zdrowe i pełne wigoru pszczoły, zdolne ją utrzymać i wykorzystać nadarzającą się poprawę warunków. Wymieniłem tak różne uwarunkowania lat 2005 i 2006 by ukazać, że plan przedstawiony na tych stronach można traktować wyłącznie jako zarys, punkt wyjścia, który należy dostosować do waszej lokalizacji, osobowości oraz anomalii pogody. A wszystko na to wskazuje, że w nadchodzących latach osobliwości pogodowych może nam tylko przybyć. Klucz to elastyczność, ale fundamentalne według mnie jest podzielenie energii pasieki na produkcję miodu, nukleusów oraz wychów matek. To pozwala na łączenie rezultatów hodowli ze stabilnością i odpornością niezbędną do przezwyciężenia naszych obecnych problemów ze zdrowiem pszczół, pogodą i gospodarką. Należy też wciąż mieć na uwadze, że nie istnieje żadna specjalna pszczoła, którą można podłączyć do aktualnego niezdrowego systemu pszczelarstwa i w ten sposób rozwiązać wszystkie jego problemy. Tylko przez nieustanną ewolucję systemu łączącego pracę hodowlaną i metody chowu pszczół, możemy liczyć na przezwyciężenie tych trudności.

Zdjęcie z roku 2011 - od 20 lat korzystam tylko z własnych nukleusów i matek, aby wyrównać zimowe straty. Tylko w dwóch sezonach nie miałem odkładów na sprzedaż
Zdjęcie z roku 2011 – od 20 lat korzystam tylko z własnych nukleusów i matek, aby wyrównać zimowe straty. Tylko w dwóch sezonach nie miałem odkładów na sprzedaż

Na koniec mam dobrą wiadomość, która być może z początku na taką nie wygląda. Wyjaśnienie zajmie trochę miejsca…

Pszczelarstwo, ma wątpliwy zaszczyt stanowić pierwszą część przemysłowego rolnictwa, która w zasadzie uległa rozkładowi. Przestańmy udawać, że jest inaczej. Nie mamy już pszczół, które mogłyby zapylać nasze plony. Za każdym razem, kiedy załamuje się populacja tych owadów, odpowiadamy na to działaniami, które poddają ją jeszcze większemu stresowi, zamiast go zmniejszać: częściej je przewozimy, poddajemy działaniom jeszcze bardziej toksycznych substancji, albo wypełniamy ule jeszcze słabiej przystosowanymi pszczołami. Zrzucamy winę na pogodę, roztocza, potrzeby rynkowe, nowe choroby, klientów, Chińczyków, Niemców, (uzupełnij swoim ulubionym kozłem ofiarnym), innych pszczelarzy, środowisko naukowe, ceny benzyny, globalne ocieplenie – robimy to wszystko, zamiast stawić czoła prawdziwej przyczynie. A prawda jest taka, że tracimy umiejętność zajmowania się żyjącymi stworzeniami. Dlaczego?

Nie korzystam z telewizji ani komputerów, gdyż wierzę, że zwłaszcza na dłuższą metę, niszczą cierpliwość, pokorę i poczucie czasu niezbędne do opieki nad żywymi istotami. Ale to tylko jeszcze jeden przykład o wiele głębszych przyczyn, dla których tracimy zdolność do budowy związku z Naturą. Żyjemy w kulturze, która przetrwania, rozwoju i poczucia bezpieczeństwa upatruje w zużywaniu zasobów i przywłaszczaniu pracy innych. Posunęło się to już tak daleko, że utraciliśmy wizję i poczucie, jak żyć tworząc lepszy świat, zamiast zużywać ten, który mamy. Takie nastawienie spełniało nasze materialne potrzeby, kiedy wydawało się, że do naszej dyspozycji mamy nieograniczone zasoby Ziemi. Ale dziś, gdy niemal każdy może dostrzec ich skończony charakter, rośnie konkurencja i stajemy się swoimi własnymi drapieżnikami, walcząc o to, co jak sądzimy, potrzebujemy i czego pragniemy. W toku degradacji Natury, kolejne pokolenia roślin, zwierząt, ludzi i pszczół stają się wciąż słabsze od poprzednich.

Tymczasem w głębi serc i umysłów od dawna wiemy, jak niszczycielska to postawa oraz że istnieje inna droga…

Jedna z moich asystentek, Jean Hamilton, podczas pracy w warzywniku
Jedna z moich asystentek, Jean Hamilton, podczas pracy w warzywniku

W opowiadaniu Lwa Tołstoja „Ziarno jak kurze jajo”, chłopi znajdują przy drodze ziarno pszenicy wielkości kurzego jaja. Składają je w darze carowi, który nakazuje, by stawił się u niego ktokolwiek, kto coś wie o tym ziarnie oraz jak je uprawiać. Na wezwanie przybywa tylko jeden chłop. Niosą go jego dwaj niewiele młodsi synowie. Mężczyzna jest ślepy i prawie głuchy, ale czując wielkie ziarno w dłoniach powiada: „Nie, nigdy nie widziałem, by u nas rosła taka pszenica, ale kiedyś mój ojciec o tym wspominał, jego zapytajcie.” Wreszcie prowadzą przed cara ojca tego starego człowieka. Porusza się on o kulach, ale bez niczyjej pomocy. Po obejrzeniu ziarna, mówi: „Cóż, kiedyś, za moich czasów, pszenica była większa, ale nigdy nie uprawiałem takiej wielkiej. Słyszałem za to od ojca, że uprawiał takie ziarno, lepiej jego zapytajcie.” Gdy przyprowadzają przed oblicze cara ojca tego drugiego człowieka, ten wchodzi swobodnie, ma ostry słuch i wzrok, a oczy błyszczą spod bujnej czupryny i znad wielkiej brody. „O, tak” powiada, „takie ziarno sialiśmy za mojej młodości. Żyliśmy wtedy po bożemu. Nie było własności ziemi, ani pożądania rzeczy bliźniego. Wszyscy uprawialiśmy Bożą Ziemię dla radości pozostawania częścią stworzenia. Byliśmy szczęśliwi z tym, co mieliśmy i zawsze nam wystarczało…”

Siła do samoodnowy Natury może zostać wykorzystana tylko przez stawianie pracy dla dobra innych żyjących stworzeń ponad sobą samym. Jeżeli zdołacie to zrobić w umiejętny sposób, wyzwoli się wielka energia. Jeżeli przekarzecie ją z powrotem do świata Natury, uwolni to jeszcze więcej energii, pozwalając żyć z produktów ubocznych tego procesu i zarazem wspomóc odnowę Przyrody.

W miejscu, do którego dotarliśmy, naprawdę zdrowe pasieki nie mogą zostać kupione, sprzedane, pożyczone, ukradzione lub przejęte w jakikolwiek inny sposób. Nie mogą być nawet przez kogokolwiek posiadane – muszą się stale odnawiać, jedna po drugiej, przez ciągłą, staranną i twórczą pracę. Dziś wiem, że kolejne pokolenia pszczół nie muszą być słabsze od poprzednich. Widziałem ten proces działający w odwrotnym kierunku i rozumiem, na czym on polega. Nawet po całej pracy, jaką wykonałem w celu poprawy stabilności i odporności pszczół, doskonale zdaję sobie sprawę, że wiele rzeczy może zniszczyć pasiekę, poziom życia, czy życie samo w sobie. Ale cokolwiek się nie wydarzy, nikt już nie może mi opowiadać o nieuchronnym upadku pszczoły miodnej i pszczelarstwa. Wystarczy zmienić nastawienie, by zbliżyć się do właściwych odpowiedzi, a zewsząd pojawi się mnóstwo inspiracji i wskazówek. Praca może wydawać się ciężką, ale tylko dlatego, że do niej nie przywykliśmy. Jeżeli troszczymy się o przyszłe pokolenia oraz istoty, które żyją razem z nami na Ziemi, musimy przestać oczekiwać od innych rozwiązania naszych problemów. Powinniśmy się od nich uczyć i przyjąć na siebie swoją część pracy, a nie ciągle tylko brać. Taka praca daje o wiele więcej satysfakcji i poczucia znaczenia, niż cokolwiek, co można dziś robić. Stare pszczelarstwo umiera, a nowe w bólach się rodzi. Wybierasz się na pogrzeb, czy asystujesz przy porodzie? Musisz wybrać, gdyż oba wydarzą się równocześnie.

Autor Kirk Webster
Autor Kirk Webster

Kirk Webster

Tekst pochodzi ze strony: http://kirkwebster.com/index.php/11-decemberconclusion Przetłumaczony i opublikowany za zgodą autora. Data publikacji oryginału: 2007

The post Notatnik pasieczny cz. 11: Grudzień – Podsumowanie. first appeared on Wolne Pszczoły.

]]>
Notatnik pasieczny cz. 10: Listopad, Grudzień – Owijanie uli, likwidacja rodzin upadających. http://wolnepszczoly.netlify.app/notatnik-pasieczny-cz-10-listopad-grudzien-owijanie-uli-likwidacja-rodzin-upadajacych/ Mon, 31 Jul 2017 12:36:21 +0000 http://wolnepszczoly.netlify.app/?p=1530 Kirk Webster Tekst pochodzi ze strony: http://kirkwebster.com/index.php/10-november-and-december-packing-bees-blowing-out-failing-colonies Przetłumaczony i opublikowany za zgodą autora. Data publikacji oryginału: 2007 Z nadejściem listopada zaczynam pakować ule w zimowe owijki, poczynając od dwukorpusowych rodzin produkcyjnych. Jeżeli okaże się po kontrolnym uchyleniu korpusu, że wiele rodzin wykazuje objawy porażenia pasożytem, lub ma zbyt słaby kłąb zimowy, początek miesiąca spędzę na […]

The post Notatnik pasieczny cz. 10: Listopad, Grudzień – Owijanie uli, likwidacja rodzin upadających. first appeared on Wolne Pszczoły.

]]>
Kirk Webster

Tekst pochodzi ze strony: http://kirkwebster.com/index.php/10-november-and-december-packing-bees-blowing-out-failing-colonies Przetłumaczony i opublikowany za zgodą autora. Data publikacji oryginału: 2007

Z nadejściem listopada zaczynam pakować ule w zimowe owijki, poczynając od dwukorpusowych rodzin produkcyjnych. Jeżeli okaże się po kontrolnym uchyleniu korpusu, że wiele rodzin wykazuje objawy porażenia pasożytem, lub ma zbyt słaby kłąb zimowy, początek miesiąca spędzę na zaznaczaniu niezdolnych do zimowli. Ule te zostawiam bez zimowej owijki. Na początku grudnia, gdy już jest za zimno na latanie do sąsiadów, pszczoły z osłabionych rodzin wydmuchuję na ziemię i odzyskuję sprzęt.

Nie mam przekonania, że zdrowe, dobrze dostosowane rodziny na dwóch korpusach muszą być owijane na zimę, nawet tak daleko na Północy. Mnóstwo pszczół w naszej dolinie zimuje szczęśliwie rok po roku bez dodatkowej osłony za wyjątkiem izolacji pod daszkiem. Ale posiadam zestaw kanadyjskich woskowanych owijek tekturowych, których dorobiłem się w latach, gdy moje nukleusy zimowały na rodzinach produkcyjnych. Mini-rodzinki zdecydowanie korzystały na tym opakowaniu oraz górnej izolacji. Używam ich nadal u rodzin produkcyjnych, z 1,5 calowej (prawie 4 cm) grubości kawałkiem twardej pianki pod daszkiem przyciśniętym kamieniem dla zabezpieczenia przed deszczem i utrzymania wszystkiego w kupie. Łatwo i szybko się je zakłada, a przechowywane w suchym miejscu wystarczą na lata. Choć z pewnością pszczoły potrzebują ich tylko podczas najzimniejszej i wietrznej pogody, użycie owijek poprawia mi nastrój. Cała robota zajmuje zaledwie kilka chłodnych i słonecznych dni.

Pakowanie rodzin na zimę, po cztery ule na palecie
Pakowanie rodzin na zimę, po cztery ule na palecie

Istotniejszym zagadnieniem jest owijanie nukleusów, bowiem dla osiągnięcia optymalnych rezultatów potrzebują porządnej ochrony przeciwwiatrowej oraz pewnej izolacji. Dla ochrony tych rodzinek nie należy szczędzić wysiłków, gdyż stanowią one twarde jądro, prawdziwą siłę nieleczonej pasieki: nowe matki (oby lepsze niż poprzednie pokolenie) w otoczeniu ich własnych robotnic, kiedy stale obecne roztocza nie osiągnęły jeszcze zdolności geometrycznego wzrostu populacji. To dzięki tym pszczołom mogę utrzymać pasiekę bez zabiegów leczniczych i móc ją odbudować oraz rozwijać nawet po poważnych stratach w innych jej sekcjach.

Pomysł zimowania odkładów w grupach po cztery korpusy na palecie wziąłem od rodziny Pedersenów z Cut Knife w Saskatchewan. W dwóch artykułach opublikowanych w American Bee Journal ((ABJMay 1995: Outside Wintering of Single Brood Chamber Hives http://www.pedersenapiaries.ca/wintering_singles.html, ORAZ ABJ March 1996: Outside Wintering of Single Brood Chamber Hives Revisited. http://www.pedersenapiaries.ca/revisited.html, przyp. tłum.)) opisali, jak decyzja o podjęciu wychowu własnych matek i zimowli poza stebnikiem, od zestawów po dwa, do zestawów po cztery korpusy w jednej owijce na palecie, zwiększyła przeżywalność w zimie oraz zyskowność produkcji. Jeżeli mogą to robić w Saskatchewan, bez wątpienia ja też potrafię w subtropikalnym Vermont. (Miałem przyjemność spotkać kilkoro z Pedersenów w lutym i potwierdzić, że metoda zimowania dobrze się sprawdziła przez lata od publikacji artykułów. Powiedzieli mi także, że do ich miejscowości daleko na Północy warroza jeszcze nie dotarła!)

Dalsze pakowanie w papierową papę, na wierzchu płyty ze styroduru
Dalsze pakowanie w papierową papę, na wierzchu płyty ze styroduru

Na ile potrafię ocenić po pięciu latach doświadczeń, w tym dwóch z bardzo długą i mroźną zimą, ta metoda opakowywania i zimowania rodzin nukleusowych jest tak samo skuteczna jak każda inna, o której słyszałem. Zimowla nukleusów na dwukorpusowych rodzinach sprawdza się doskonale, dopóki te rodziny nie są zbyt porażone warrozą. Kiedy zacząłem na serio podążać w kierunku zaprzestania wszelkich form leczenia w pasiece, zrozumiałem, że muszę znaleźć inne miejsce i metodę zimowli odkładów. Jak do tej pory zimowanie ich na dedykowanych pasieczyskach, z o wiele mniejszą izolacją niż stosują Pedersenowie, było całkiem udane. Jedyną wadą, jaką dostrzegam, jest zagrożenie, że pod koniec długiej zimy, gdy przyjdzie pora na pierwsze loty oczyszczające, będą kompletnie zagrzebane w śniegu.

Nukleusy zapakowane na zimę, 4 korpusy w jednej owijce
Nukleusy zapakowane na zimę, 4 korpusy w jednej owijce

Najlepiej jest pakować nukleusy w owijki „dokładnie we właściwym czasie”, podczas słonecznych dni listopada, lub nawet na początku grudnia. Temperatura jest wystarczająco niska, by utrzymać pszczoły przez cały dzień w kłębach, ale jeszcze nie ma śniegu i lodu gromadzących się na paletach. Problem polega na tym, żeby czekanie na „właściwy czas” nie zmieniło się w „już za późno”. Staram się zakładać owijki podczas mrozów, aby utrzymać pszczoły w ulach przynajmniej przez kilka dni po zapakowaniu. Latają przecież z tak wielu wylotków na każdej palecie (czasami z 6 lub 8). Zanim przepchnę ule bliżej siebie, zakładam siatki na wylotki otwarte do środka zestawu. Inaczej niektóre kłęby mogą przesunąć się do ciepłej, ciasnej przestrzeni pomiędzy ulami, albo wręcz przenieść z jednego do drugiego. Moi znajomi ze Skandynawii przekonali mnie, by spróbować umieścić izolację pod ulami, podobnie do tej z daszków. Po kilku latach prób zacząłem kłaść izolację z twardej pianki stroną ofoliowaną w dół pod każdym ulem odkładowym. Płyty przycinam na wymiar w taki sposób, aby weszły w środek olistwowania dennicy, a gdy zdarzy się, że są odrobinę grubsze niż listwy i wystają poniżej, ułatwia to przesuwanie ula po palecie.

Po zdjęciu daszków z danej grupy, zsuwam ule razem. Na górę kładę ocieplające arkusze ze styroduru, na powałki z worków po ziarnie. Te worki w pewnym stopniu zapewniają wentylację i odprowadzanie wilgoci z górnej części kłębu, który ma dosyć miejsca, by zgromadzić się tuż poniżej dla zachowania ciepła. Od wielu lat nie używam żadnej innej górnej wentylacji, a zdrowym pszczołom znakomicie taki układ pasuje. Zachowane zostaje ciepło kłębu, który pozostaje cichy i suchy, a nadmiar wilgoci osadza się na przedniej lub tylnej ściance korpusu. Czasami woda wycieka przez wylotek tworząc okropnie wyglądający sopel, ale pszczołom w środku jest ciepło i sucho. Podwyższoną aktywność w zimie wykazują tylko rodziny chore – porażone zwykle przez warrozę. Wytwarzają one przez to za dużo wilgoci, która wchodzi w kontakt z pszczołami oraz plastrami. Ponieważ od kilku lat pozwalam roztoczom szaleć na pszczołach, z czego wynikają trudne do przewidzenia straty wśród nukleusów każdej zimy, zwiększam odrobinę górną wentylację. Zdrowe rodziny nie wydają się jej potrzebować, ale te, które zginą w trakcie zimy, mogą wyschnąć do czasu, aż kiedyś w kwietniu przystąpię do zdejmowania zimowych opakowań. Pozwala to zachować plastry w znacznie lepszym stanie. Wystarczy tylko przed położeniem płatu izolacji odgiąć worek po ziarnie na pół cala i odsłonić górne beleczki ramek, aby w razie potrzeby plastry wysychały, nie powodując przy tym jakiejkolwiek szkody dla zdrowych kłębów pszczelich. Następnie mocuję zszywkami wokół czterech korpusów ulowych przecięty wzdłuż kawałek papy podkładowej na bazie papieru. Wycinam w nim wcześniej otwory na wylotki. Dla przytrzymania zaginam górną krawędź papy i przypinam zszywkami do styroduru na powałkach. Aby umożliwić ucieczkę wilgoci, a nie narazić pszczół na przeciągi, robię kilka szczelin po każdej stronie w górnych rogach, w zagięciach papy. Owijanie kończę przykryciem całości jednym, lub dwoma kawałkami ciężkiej papy dachowej, położeniem na niej dwóch daszków i przymocowaniem wszystkiego przy pomocy sznurka.

Zimowla podwójnych nukleusów w owijkach
Zimowla podwójnych nukleusów w owijkach

Zwykle związanie sznurkiem ostatniego czteropaku nukleusów kończy prace na pasieczyskach w danym sezonie – może za wyjątkiem przycinania krzaków, jeżeli trafią się słoneczne i bezśnieżne dni. Ale jeżeli wytypowałem wiele rodzin do „wydmuchania” na ziemię, praca ta może się przedłużyć do grudnia, aż do śniegów. Ważne, aby temperatura była wystarczająco niska, aby pszczoły „wydmuchane” z upadających rodzin nie poleciały do tych silnych, zdolnych do przetrwania. To ponura robota, ale pozwala zachować ule w doskonałym stanie, bez nadmiarowej wilgoci i pleśni, a także oszczędza mnóstwo czasu na wiosnę. Najlepiej wyprzedzać nieuchronne, jeżeli to możliwe. Od kilku lat nie musiałem wykonywać tej pracy, ale bez wątpienia w przyszłości jeszcze będę miał okazję.

Kirk Webster

Tekst pochodzi ze strony: http://kirkwebster.com/index.php/10-november-and-december-packing-bees-blowing-out-failing-colonies Przetłumaczony i opublikowany za zgodą autora. Data publikacji oryginału: 2007

The post Notatnik pasieczny cz. 10: Listopad, Grudzień – Owijanie uli, likwidacja rodzin upadających. first appeared on Wolne Pszczoły.

]]>