Bioróżnorodność genetyczna | Wolne Pszczoły http://wolnepszczoly.netlify.app Stowarzyszenie Pszczelarstwa Naturalnego Wolne Pszczoły Tue, 05 Mar 2019 12:29:36 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=5.8.3 Wybrane gatunki drzew i krzewów, kwitnące w okresie deficytu popularnych pożytków pszczelich. http://wolnepszczoly.netlify.app/gatunki-drzew-i-krzewow-popularnych-pozytkow-pszczelich/ Tue, 05 Mar 2019 09:19:53 +0000 http://wolnepszczoly.netlify.app/?p=1800 mgr inż. Sławomir Skórka Większość pszczelarzy spotyka się z problem ubogiej bazy pożytkowej w bezpośrednim sąsiedztwie swoich pasiek, podczas wczesnowiosennych oblotów pszczół po zimowli. Ci bardziej zapobiegliwi, sadzą wierzby (Salix sp.) czy leszczyny (Corylus avellana). Z „głodem pożytków”, spotykamy się ponownie po kwitnieniu lipy szerokolistnej (Tilia platyphyllos) czy lipy drobnolistnej (Tilia cordata). Mając na uwadze […]

The post Wybrane gatunki drzew i krzewów, kwitnące w okresie deficytu popularnych pożytków pszczelich. first appeared on Wolne Pszczoły.

]]>
mgr inż. Sławomir Skórka

Większość pszczelarzy spotyka się z problem ubogiej bazy pożytkowej w bezpośrednim sąsiedztwie swoich pasiek, podczas wczesnowiosennych oblotów pszczół po zimowli.

Ci bardziej zapobiegliwi, sadzą wierzby (Salix sp.) czy leszczyny (Corylus avellana).

Z „głodem pożytków”, spotykamy się ponownie po kwitnieniu lipy szerokolistnej (Tilia platyphyllos) czy lipy drobnolistnej (Tilia cordata).

Mając na uwadze ten fakt, chciałbym podzielić się moimi spostrzeżeniami w tym zakresie i zaproponować możliwość uzupełnienia bazy pokarmowej dla naszych podopiecznych, poprzez sadzenie rzadziej spotykanych, a równie przydatnych gatunków/odmian drzew i krzewów.

Podkreślę, że większość opisanych przeze mnie roślin, rośnie w moim ogrodzie, a ponad trzydziestoletnie doświadczenie, obserwacje skłaniają mnie do dzielenia się nimi z czytającymi te słowa.

Naturalnie zdaję sobie sprawę z faktu, że podjęte czynności będą skuteczne tylko w skali „micro”. Wychodzę jednak z założenia, że warto jest robić cokolwiek w tym zakresie, niż bezczynnie czekać na zmienną aurę i „ubóstwo” przedwiośnia czy późnego lata – wczesnej jesieni (przynajmniej w sferze dendroflory z punktu widzenia pszczelarza).

Dodatkową zaletą takich działań jest to, że większość opisanych gatunków posiada – poza walorami wczesnego pożytku pszczelego – również walor estetyczny (ozdobny) w ogrodach. W tekście zawarłem opisy roślin, których termin kwitnienia (przy założeniu optymalnych warunków atmosferycznych) przypada w najbardziej skrajnych miesiącach roku (styczeń-marzec, sierpień-październik). Dla roślin o wybitnych walorach użytkowych (licznie i chętnie oblatywanych – obserwacje własne) wytłuściłem nazwy.

Pożytek wczesnowiosenny.

Zmienność aury w tym okresie (koniec zimy – początek wiosny) sprawia, że niestety musimy liczyć się z niestabilnością źródła – głównie pyłku czy nektaru (temperatura, wiatry, opady). Nawet nasza rodzima leszczyna (Corylus avellana), olsza czarna (Alnus glutinosa) czy wierzba (Salix sp.) mogą nas w tym oczekiwaniu rozczarować.

W optymalnych warunkach wczesnowiosennych można uzupełnić bazę pokarmową sadząc :

1. Wawrzynek wilczełyko (Daphne mezereum) – wolno rosnący krzew, do 1m wysokości. Liście wąskie, eliptyczne. Dość często spotykany w lasach na żyznych, wilgotnych stanowiskach. Kwiaty średnicy 12 mm, różowofioletowe, silnie pachnące, w pęczkach po dwa-trzy. W naturalnym środowisku kwitnie początek marca do kwietnia. W osłoniętych, zacisznych miejscach kwitnienie przypada na koniec lutego – początek marca. Kwitnie dość długo, do dwóch-trzech tygodni. W przypadku powrotu niezbyt silnych, krótkotrwałych mrozów, potrafi zwinąć płatki kielicha, by ponownie rozwinąć je w okresie ocieplenia. Stanowisko słoneczne do półcienistego, gleba żyzna, umiarkowanie wilgotna o odczynie zbliżonym do alkalicznego. Gatunek całkowicie odporny na mrozy. Rozmnażany z nasion wchodzi w okres kwitnienia po dwóch-trzech latach. Gorzej rośnie na glebach suchych i jałowych. Posiada ozdobne, jaskrawoczerwone owoce – trujące (!).

Daphne_mezereum

W handlu spotykana jest odmiana ‘Alba’ o kwiatach białych i żółtych owocach (również trujących). Kwitnie znacznie obficiej, w porównaniu do wcześniej opisanego.

Daphne_mezereum_Alba_2

Daphne_mezereum_Alba_1

2. Dereń jadalny (Cornus mas) – duży, rozłożysty krzew, wielopędowy do ok. 5 m wysokości. Liście do 10 cm, eliptyczne. Kwiaty pojawiają się w sprzyjających warunkach pogodowych (wczesna, ciepła wiosna) już na początku marca. Zazwyczaj kwitnie bardzo obficie w drugiej połowie marca – do początków kwietnia. Całkowicie mrozoodporny w naszych warunkach klimatycznych. Bardzo wytrzymały na suszę. Może rosnąć w cieniu większych drzew, ale w tym przypadku należy się liczyć ze słabszym kwitnieniem. Uprawiany powszechnie ze względu na jadalne, smaczne owoce (dereniówka). Preferuje gleby żyzne, głębokie i przepuszczalne. W handlu znaleźć można kilka odmian barwnych (liście) i bardzo liczne odmiany owocowe (selekcjonowane pod względem wielkości owoców). Termin i obfitość kwitnienia sprawiają, że gatunek ten jest masowo oblatywany przez pszczoły.
Wczesnego kwitnienia należy spodziewać się po egzemplarzach rozmnażanych przez ukorzenianie pędów lub (najczęściej) przez szczepienie. Nasiona wysiane przelegują nawet dwa-trzy lata, a w okres kwitnienia wchodzą dopiero po kolejnych 3-5 latach (w optymalnych warunkach).
Roślina ze wszech miar godna polecenia dla pszczelarzy.

Cornus_mas_1

Cornus_mas_2

3. Wiśnia wczesna (Prunus incisa) – duży krzew, małe drzewko do 4 m wysokości. Liście jajowate do 3-5 cm długości. Kwiaty białoróżowe, po dwa-trzy w pęczku, średnicy do 2 cm. W zacisznym, osłoniętym i słonecznym stanowisku może kwitnąć już w drugiej połowie marca (zazwyczaj w początkach kwietnia). Okres kwitnienia wynosi od tygodnia do dwóch. Kwitnie bardzo obficie i jest chętnie oblatywana przez pszczoły. W handlu najczęściej spotykana jest odmiana ‘Kojou-no-mai’. Jest odporna na mróz, dorasta wolno do 2 m średnicy. Gleba żyzna i umiarkowanie wilgotna. Zaznaczyć należy, że czas wczesnego kwitnienia mogą komplikować nocne spadki temperatury, dlatego też powinno sadzić się ją w miejscach zacisznych i słonecznych.

Prunus_incisa_1

Prunus_incisa_2

Prunus_incisa_3

4. Leszczynowiec (Corylopsis sp.) – są to rozłożyste krzewy do 2 m wysokości. Liście (wg literatury) podobne do liści leszczyny, do 10 cm długości. Roślina spokrewniona z bardziej znanymi oczarami (Hamamelis). Kwiaty w budowie podobne do pierwiosnka (Primula veris), długości do 10 mm, żółte, zebrane w zwisające grona do 3-6 cm długości, pachnące i chętnie oblatywane przez pszczoły (nektar-pyłek). To dość rzadko spotykany gatunek w sprzedaży (bardziej ambitne szkółki mają ją w swojej ofercie). W warunkach zacisznych miejsc, na glebie żyznej, umiarkowanie wilgotnej rośnie całkiem przyzwoicie. Nie znosi obecności wapnia w glebie jak i letniej suszy. Kwiaty pojawiają się już na początku marca i kwitnie do dwóch tygodni. Na stanowiskach narażonych na silne, zimowe wiatry mogą przemarzać pączki kwiatowe. Dlatego też polecany jest dla terenów zachodniej i południowej Polski. Spełniając wymienione wyżej kryteria dotyczące miejsca sadzenia i podłoża, zadowalająco radzi sobie w warunkach klimatu Polski.

Corylopsis_13

Corylopsis_15

Corylopsis_16

5. Kalina wonna (Viburnum farreri) – zwana też kaliną wczesną, jest to krzew do 2-4 m wysokości, o wyprostowanych pędach. Kwiaty rurkowate zebrane w główkowate kwiatostany, barwy białej z różowym odcieniem. Pojawiają się już pod koniec lutego, zazwyczaj na początku marca. Nocne przymrozki pojawiające się nocą, w granicach 2-3 stopni poniżej zera, nie uszkadzają kwiatostanów. Kwiaty przyjemnie i intensywnie pachnące. W przypadku zimowych ociepleń pojawiają się już w grudniu-styczniu. Krzew odporny na mrozy, może rosnąć na przeciętnej glebie, umiarkowanie wilgotnej. Znosi półcień ale wówczas słabiej kwitnie. Gatunek chętnie odwiedzany przez pszczoły. Spotykane w handlu odmiany, kwitną mniej obficie w porównaniu do czystego gatunku.

Viburnum_farreri

Viburnum_farreri_7

6. Kalina bodnanteńska ‘Charles Lamont’ (Viburnum x bodnantense ‘Charles Lamont’) – kolejny, najwcześniej kwitnący gatunek (odmiana) kaliny. Jest to krzew do 2-3 m wysokości. Kształtem liści i kwiatostanów zbliżony do poprzedniego gatunku. Kwiat wyraźnie ciemnoróżowy do jasnoczerwonego, pojawiający się już w początkach marca. Silnie i przyjemnie pachnący. Licznie odwiedzany przez pszczoły. Wymagania siedliskowe podobne jak opisana wyżej kalina wonna. W naszych warunkach mrozoodporny.

Viburnum_×_bodnantense_Charles_Lamont_1

Viburnum_×_bodnantense_Charles_Lamont_3

7. Wrzosiec czerwony (Erica carnea) – mała, zimozielona krzewinka (krzew) od 20-50 cm wysokości z rodziny wrzosowatych (Ericaceae). Liście igiełkowate (podobnie jak u wrzosa Calluna vulgaris) do 5-10 mm długości, po cztery w okółku. Kwiat drobny, wąski, rurkowy do 9 mm długości, na pędzie tworzy kwiatostany do 3-10 cm długości. Zazwyczaj kwitnie od początków marca do kwietnia. Na stanowiskach zacisznych i słonecznych kwiaty pojawiają się już w lutym. Gleba przepuszczalna, próchniczna i wilgotna. W bezśnieżne zimy lubi podmarzać, stąd też można zabezpieczać nasadzenia późną jesienią gałęziami świerków czy agrotkaniną. W handlu spotyka się mnóstwo odmian barwnych odnośnie koloru liści czy kwiatów jak i w odniesieniu do siły wzrostu. Polecany do małych ogrodów, tworzy barwne kobierce. Wymaga ściółkowania korą (płytki, gęsty system korzeniowy). W czasie kwitnienia chętnie odwiedzany przez pszczoły.

Erica_carnea_1

Erica_carnea_2

Erica_carnea_3

8. Różanecznik daurski (Rhododendron dauricum) – mały krzew do 1,5 m wysokości. Liście półzimozielone, eliptyczne do 5 cm długości, po roztarciu wydzielają przyjemny, aromatyczny zapach. Kwiat do 3 cm średnicy, barwy jasnoróżowej do lila, pojawia się już pod koniec lutego, najczęściej jednak w marciu. Kwitnie maksymalnie do 1,5 tygodnia. Krzew wytrzymały na niskie temperatury, jednak pojawiające się na przełomie lutego i marca przymrozki (mrozy), dość często uszkadzają kwiaty wrażliwe na niską temperaturę. Wskazane sadzenie w miejscu zacisznym, półcienistym, osłoniętym przed wiatrami. Gleba żyzna, próchniczna, o odczynie kwaśnym, umiarkowanie wilgotna. Wskazane ściółkowanie podłoża korą. Bardzo oryginalny i wcześnie kwitnący krzew, licznie odwiedzany przez pszczoły.

Czasami spotykany jest również w handlu różanecznik wczesny (Rhododendron praecox), podobny pod względem wymagań i tak samo wcześnie kwitnący.

Rhododendron_dauricum_1

Pożytek późnoletni – wczesnojesienny.

9. Róża (Rosa cv.) – wyjątkowo bogata w odmiany hodowlane grupa roślin. Współczesne kultywary cechuje (poza różnorodną kolorystyką, siłą wzrostu, odpornością na choroby itp.) m.in. długość kwitnienia, rozciągająca się nawet do pierwszych późnojesiennych mrozów. Mamy do wyboru róże okrywowe, krzaczaste, czy czepne (pnące). Paleta możliwości jest praktycznie nieograniczona. Możemy wybierać w kolorystyce, sile wzrostu, mrozoodporności czy odporności na choroby grzybowe. Pszczoły chętnie oblatują kwiaty róż, w poszukiwaniu głównie pyłku. Nie będę opisywał charakterystyki odmian czy wymagań. Jest to wiedza ogólnie dostępna i nie powinna sprawiać trudności.

Rosa_cv_1

10. Budleja Davida (Buddleja davidii) – krzew do 2-3 m wysokości. Liście lancetowate do 25 cm . Kwiaty drobne, rurkowate zebrane w długie (do 30 cm), kłosowate kwiatostany, barwy od białej do purpurowej (liczne odmiany). Kwitnie niezwykle obficie od lipca do września-października. W warunkach Polski przemarza do granicy śniegu, ale po zabezpieczeniu nasady krzewu, dobrze regeneruje. W prawidłowej uprawie wskazane jest, aby pędy ścinać nisko, w celu rozkrzewienia. Kwitnie tylko na końcach tegorocznych pędów, paradoksalnie więc ewentualne przemrożenia pędów nadziemnych sprzyjają temu zabiegowi.

Buddleja_davidii_1

Stanowisko słoneczne, zaciszne, gleba żyzna i bogata w substancje odżywcze. Pamiętać należy, że wymagane jest coroczne zabezpieczenie nasady krzewu przez usypanie 30 cm warstwy izolującej np. kory. W handlu często spotykane są liczne odmiany barwne. Roślina masowo odwiedzana przez pszczoły, motyle czy trzmiele.

Buddleja_davidii_5

Buddleja_davidii_6

11. Perowskia łobodolistna (Perovskia atriplicifolia) – niski krzew do 1 m wysokości, coraz częściej oferowany w sprzedaży (odmiana ‘Blue Spire’). Liście małe do 5 cm długości. Kwiaty małe, fioletowoniebieskie, do 8 mm zebrane w luźne wiechy do 40 cm długości. Zaczyna kwitnienie w połowie czerwca i kwitnie do pierwszych mrozów. Kwiaty przyjemnie i intensywnie pachnące. Warunkiem dobrego zimowania w klimacie Polski jest zapewnienie mu przepuszczalnego podłoża w okresie zimy. Na glebach zimnych i mokrych przemarza i gnije. Ma ubogie wymagania względem żyzności podłoża. Rośnie dobrze na glebach piaszczystych. Godny polecenia na gleby słabszej klasy.

Perovskia_atriplicifolia_2

Perovskia_atriplicifolia_3

12. Barbula klandońska (Caryopteris x clandonensis) – niski, krzew (w Polsce traktowany jak bylina – corocznie przemarza część nadziemna) do 80 cm wysokości. Liście lancetowate do 10 cm długości. Kwiaty lilowoniebieskie, małe, zebrane w główkowate kwiatostany osadzone w kątach liści. Kwitnie bardzo obficie od połowy sierpnia do końca października. Podłoże przepuszczalne o odczynie lekko zasadowym. Toleruje też gleby lekko kwaśne. Wskazane jest kopczykowanie nasady krzewu, wiosną zaś, ścinanie przemrożonych pędów. Po zadomowieniu się na nowym miejscu, dobrze regeneruje straty części nadziemnej i kwitnie obficie. Wymaga w pełni nasłonecznionych stanowisk. Ma małe wymagania dotyczące żyzności gleby. W handlu spotkać można kilka odmian barwnych (liście).

Barbula_x_clandonensis_1

Barbula_x_clandonensis_2

13. Bluszcz pospolity (Hedera helix) – pnącze o zimozielonych liściach, wspinające się przy pomocy korzeni czepnych nawet do 20-25m wysokości. Liście skórzaste, trójklapowe, na pędach kwiatostanowych – jajowate i całobrzegie. Kwiaty małe, zielonkawożółte, zebrane w kuliste baldachogrona. Pojawiają się na przełomie września i października. Kwitną tylko okazy wspinające się. Egzemplarze rosnące horyzontalnie, nie kwitną. Zalicza się do wąskiej grupy roślin znoszących pełne zacienienie. Dobrze rośnie i kwitnie nawet na północnych ścianach budynków. W okresie kwitnienia licznie odwiedzana przez pszczoły (pyłek i nektar). Całkowicie mrozoodporna, jednak na stanowiskach silnie nasłonecznionych i narażonych na zimowe wiatry może podmarzać i być podatna na ataki przędziorków.

Hedera_helix_inflorescence

Hedera_helix_inflorescence_2

Hedera_helix_inflorescence_3

14. Lipa (Tilia sp.) – wg różnych klasyfikacji liczba gatunków na świecie wynosi od 25 do 50. W Polsce – uwzględniając naturalnych mieszańców międzygatunkowych – możemy spotkać nawet 20 taksonów (pomijając odmiany). Z punktu widzenia pszczelarstwa w Polsce główny pożytek (pyłek, nektar, spadź) daje nam lipa drobnolistna (Tilia cordata) oraz lipa szerokolistna (Tilia platyphyllos). Wielkość pożytku uzależniona jest lokalnie od warunków pogodowych, wieku drzewa czy jakości siedliska. Lipy to gatunki wymagające żyznych i umiarkowanie wilgotnych gleb.

Warto przytoczyć tu wyniki badań przeprowadzonych w latach 60-tych, dotyczących wydajności miodowej lip.

Białobok, S. i in. (1991). Lipy Nasze drzewa leśne. Tom15, PAN Intytut Denrologii (s.366) Poznań: Arkadia.

…„Jeżeli przyjąć, że jedno drzewo lipy, które badała Demianowicz i Hłyń (1960) w Arboretum Kórnickim, zajmowało przeciętnie powierzchnię 100 m², to w przeliczeniu na 1 ha wydajność miodowa lipy szerokolistnej w roku dobrego kwitnienia wynosiłaby około 80 kg, lipy drobnolistnej około 100 kg, lipy japońskiej około 290 kg, zaś lipy wonnej – około 560 kg” … i dalej w tej samej pozycji (s.359) … „całkowita ilość cukrów wydzielana przez 1 kwiat wynosi dla lipy szerokolistnej 8-9 mg, a dla lipy drobnolistnej 2-3 mg.”…
I dalej … „całkowita ilość wydzielanych przez 1 kwiat cukrów dla kolejnych gatunków średnio wynosiły: Tilia oliveri – 3,4 mg, T. japonica – 3,6 mg, T. insularis – 4,6 mg, T. amurensis – 5,3 mg, T. heterophylla – 5,8 mg, T. americana – 6,0 mg, T. spectabilis i T. tomentosa -6,4 mg, T. floridana -7,1 mg, T. euchlora – 7,2 mg, T. zamoyskiana – 7,6 mg, T. mongolica – 8,7 mg, T. tuan – 8,9 mg, T. maximowicziana – 10,3 mg, i T. miqueliana – 10,6 mg.” …
Jeszcze jedna ważna uwaga dotycząca gatunku lipy, którą możemy spotkać w Polsce. (s.359)… „Przy sposobności należy wspomnieć (za Lipińskim 1982), że spośród lip obcego pochodzenia lipa srebrzysta (T. tomentosa) i długoogonkowa (T. tomentosa subsp. petiolaris) mają w naszych warunkach nektar szkodliwy dla owadów. W czasie ich kwitnienia spotyka się pod drzewami wiele pszczół miodnych, trzmieli, pszczół samotnic oraz much zatrutych, nie mogących fruwać lub martwych. Z tych względów gatunki te nie powinny być u nas sadzone” … Lipa srebrzysta ma bardzo charakterystyczne liście w zarysie okrągławe, do 10 cm długości. Wierzch ciemnozielony, błyszczący, spód liścia wyraźnie srebrzystobiały, pokryty gęsto białymi, kutnerowatymi włoskami.

Lipa mongolska (Tilia mongolica) – Cechą podstawową, wyróżniającą ten gatunek jest głęboko klapowany liść do 7 cm długości, za młodu czerwonawy (przypomina liść brzozy), przez co wyróżnia się spośród wszystkich gatunków lip. W ojczyźnie dorasta do 10-15 m wysokości, w naszych warunkach znacznie niższa. Kwiaty pojawiają się w połowie lata i przyjemnie choć delikatnie pachną. Mrozoodporność zadowalająca. Kwiatostany małe ale występujące w dużej ilości, nawet na młodych egzemplarzach. Początek kwitnienia przypada na połowę lipca.

Tilia_mongolica

Lipa wonna (Tilia insularis) – Gatunek o liściach do 15 cm długości, asymetrycznych i błyszczących, jesienią złotożółtych. Odznacza się bardzo późnym kwitnieniem na przełomie lipca i sierpnia, a kwitnie nadzwyczaj obficie wydzielając subtelny zapach. Drzewo w ojczyźnie dorasta do 15-20 m, w naszym klimacie niższe.

Tilia_insularis_6

Tilia_insularis_7

Lipa Henry’ego (Tilia henryana) – Gatunek pochodzący z Chin. Posiada szerokie w zarysie sercowate (za młodu różowe), asymetryczne liście nawet do 15 cm długości, brzegiem bardzo silnie ząbkowane. Kwitnie nadzwyczaj obficie, najpóźniej ze wszystkich lip. Termin kwitnienia przypada na przełom sierpnia i września. W niektóre lata, kwitnienie przedłuża się do początków października. Mrozoodporność zadowalająca w najkorzystniejszych warunkach mikrosiedliskowych. Z wiekiem jej odporność na mrozy znacząco wzrasta. Docelowo drzewo do 10-15 m wysokości z szeroką koroną, wątpliwe by naszym klimacie osiągnęła takie rozmiary. Polecany gatunek przede wszystkim dla terenów zachodniej i południowej Polski. Miejsce słoneczne, zaciszne i osłonięte od mroźnych wiatrów. Gleba jak przy wspomnianych wyżej gatunkach musi być żyzna i umiarkowanie wilgotna. Posadzona na suchych glebach rośnie bardzo słabo i wymarza.

Tilia_henryana_1

Tilia_henryana_2

Tilia_henryana_inflorescence_3

Lipy można rozmnażać generatywnie (wysiew nasion).Te jednak podsuszone przelegują przez kolejny sezon i kiełkują w drugim roku po wysiewie. Młode egzemplarze, uzyskane tą metodą wchodzą w fazę kwitnienia minimum po 5-8 lat od wschodów (w zależności od gatunku i jakości siedliska).
Najlepszą formą rozmnażania lip jest metoda wegetatywna – szczepienie na podkładkach popularnych gatunków. Takie egzemplarze wchodzą w fazę kwitnienia już w roku następnym po zaszczepieniu. Lipy to docelowo duże, stosunkowo szybko rosnące, rozłożyste drzewa. Optymalna rozstawa sadzenia to 3 do 5 metrów (optymalnie). Przycinanie zbyt gęsto posadzonych egzemplarzy pozbawia nas pędów na których pojawiają się kwiatostany.

15. Perełkowiec japoński (Sophora japonica) – drzewo dorastające w optymalnych warunkach do 20 m wysokości. Liście złożone (podobne do liści robinii) ciemnozielone. Zaletą tego gatunku jest to, że zaczyna kwitnienie w końcu lipca i w początkach sierpnia. Kwiat mały do 1 cm, zielonkawokremowy. Kwiatostany pojawiają się obficie na końcach tegorocznych przyrostów i mają postać luźnych wiech wysokości od 15 do 30 cm, wydzielając przy tym intensywny i bardzo przyjemny zapach. W dodatku kwiaty charakteryzują się wysoką miododajnością (do 350 kg/ha). Po kwitnieniu wytwarza charakterystyczne 10 cm długości strąki, które zwężają się za każdym nasieniem. Pędy mają barwę oliwkowozieloną. Gatunek bardzo odporny na suszę i warunki zurbanizowanego środowiska. Roczny przyrost (młodych egzemplarzy) w optymalnych warunkach, osiąga nawet 2,5 m. Małą mrozoodporność wykazują tylko osobniki 1-2 letnie. Starsze są już całkowicie odporne na mrozy. Należy do tej samej rodziny co robinia akacjowa (Robinia pseudoacacia), popularnie nazywanej „akacją”. Przesadzanie starszych okazów tylko wiosną, źle znosi jesienne przesadzanie (długi, palowy system korzeniowy). Najlepiej rośnie w miejscach słonecznych, na glebach umiarkowanie i dość żyznych. Okazy wyhodowane z nasion kwitną już po 5-8 latach od wschodów. Młode rośliny do dwóch lat wymagają zimowego zabezpieczania. Roślina ta posiada dobrą zdolność odroślową, więc w przypadku przemrożenia pędów nadziemnych, dobrze regeneruje, wytwarzając młode przyrosty z pąków śpiących.

Sophora_japonica_2

Sophora_japonica_3

Sophora_japonica

Sophora_japonica_1

Uwagi końcowe

Na zakończenie kilka ogólnych uwag dotyczących uprawy.

Wszystkie wymienione wyżej gatunki (odmiany), do obfitego kwitnienia wymagają stanowisk słonecznych do umiarkowanie zacienionych (wyjątek stanowi bluszcz, który zadowala się miejscami cienistymi np. północne ściany budynków).

Wrażliwsze gatunki jak i te kwitnące wczesną wiosną, do prawidłowego rozwoju, wymagają stanowisk zacisznych, osłoniętych przed panującymi na danym terenie w czasie zimy wiatrami.

Konkurencja rosnących już dużych drzew czy krzewów (od strony południowej), wpływa na wzrost i prawidłowy rozwój młodych nasadzeń. W pierwszym roku po posadzeniu zadbać musimy o nawadnianie młodych egzemplarzy (na glebach ubogich, piaszczystych), szczególnie w okresie wegetacji.

Wpływ na prawidłowy rozwój młodych roślin w pierwszych latach uprawy, mają również sąsiadujące bezpośrednio trawy czy chwasty. Wskazane jest ściółkowanie nowych nasadzeń materią organiczną (kora, skoszona trawa itp.), czyli musimy dbać przynajmniej przez pierwsze lata, o wysoką kulturę nowych nasadzeń. Zaniechanie tych czynności, skutkować może słabą udatnością przyjęć, szczególnie jeśli decydujemy się na materiał kopany z gruntu (późna jesień – wczesna wiosna).

Rośliny wyższe niż 1m, powinny być przymocowane do palików (minimalnie do jednego – optymalnie do trzech), za pomocą taśm z juty czy bawełny. Stosowanie taśm z materiałów syntetycznych, może przyczyniać się do kaleczenia (obdarcia) młodej, cienkiej kory, szczególnie na wietrznych stanowiskach.

Pisząc ten tekst pominąłem szczegółowe sposoby rozmnażania, które w większości opisanych gatunków wymagają określonej wiedzy z tej dziedziny.

Skupiłem się wyłącznie na gatunkach z tych dwóch, ubogich w pożytki okresów wegetacji. Wspomnieć należy, że ilość gatunków/odmian drzew czy krzewów wzbogacających naszą bazę pokarmową w okresie wiosennym czy letnim, jest wielokrotnie większa i bardziej (co zrozumiałe) urozmaicona. Przy ewentualnych nasadzeniach i ten aspekt należałoby wziąć pod uwagę.
Zawarte w tym tekście informacje, kieruję przede wszystkim do tych pszczelarzy, którzy mają ambicję aby wzbogacać swoją bazę pożytkową, są właścicielami małych, średnich czy dużych, niezagospodarowanych terenów wokół swoich pasiek, na których mogą sadzić poza popularną wierzbą czy leszczyną, również inne cenne gatunki drzew czy krzewów.
Dlatego też, jeśli mamy takie możliwości zadbajmy o jej wzbogacenie – szczególnie w tych dwóch newralgicznych okresach, kiedy powszechny jest niedobór składników.

Jestem przekonany, że prawidłowy rozwój naszych podopiecznych, związany jest ściśle i nierozerwalnie z bioróżnorodnością dostępnego pożytku, w dobie coraz częściej spotykanych monokultur.

„Gorszy od niemożności jest brak usiłowania” – niech ta mądra sentencja, będzie wskazówką dla tych, którzy mają jeszcze wątpliwości.
Sławomir Skórka

The post Wybrane gatunki drzew i krzewów, kwitnące w okresie deficytu popularnych pożytków pszczelich. first appeared on Wolne Pszczoły.

]]>
Rozmowa z Panem Davidem Lutz’em o hodowli czarnej pszczoły Kampinoskiej http://wolnepszczoly.netlify.app/rozmowa-z-panem-davidem-lutzem-o-hodowli-czarnej-pszczoly-kampinoskiej/ Sat, 13 Jan 2018 16:30:45 +0000 http://wolnepszczoly.netlify.app/?p=1618 We wrześniu 2017 roku miałem przyjemność w pięknych okolicznościach przyrody, czyli na terenie swojej pasieki z widokiem na latające pszczoły, porozmawiać z Panem Davidem Lutz’em. Pan David jest w tej chwili ostatnim hodowcą ciemnej pszczoły Apis mellifera mellifera linii Kampinoskiej. Choć wysyła swój hodowlany materiał genetyczny na pół świata, w tym do znanych światowych hodowców, […]

The post Rozmowa z Panem Davidem Lutz’em o hodowli czarnej pszczoły Kampinoskiej first appeared on Wolne Pszczoły.

]]>
We wrześniu 2017 roku miałem przyjemność w pięknych okolicznościach przyrody, czyli na terenie swojej pasieki z widokiem na latające pszczoły, porozmawiać z Panem Davidem Lutz’em. Pan David jest w tej chwili ostatnim hodowcą ciemnej pszczoły Apis mellifera mellifera linii Kampinoskiej. Choć wysyła swój hodowlany materiał genetyczny na pół świata, w tym do znanych światowych hodowców, to niewiele osób spoza wąskiej branży o nim chyba słyszało. Pomimo, że nie lubi rozgłosu na swój temat, to nasza stowarzyszeniowa idea wyhodowania i wyselekcjonowania pszczół tolerancyjnych na warrozę i odpornych na inne choroby oraz powrotu zdziczałej populacji do przyrody, na tyle wydała się Panu Davidowi interesująca, że zgodził się udzielić mi wywiadu. Być może dlatego, że sam nie używa od wielu lat żadnych środków parazytobójczych i biobójczych na swoich pszczołach.

Co Pan sądzi o ciemnej pszczole europejskiej Apis mellifera mellifera? Dlaczego ją Pan hoduje a konkretnie linię Kampinoską?

U nas w Alzacji takie pszczoły były od zawsze. Można powiedzieć, że urodziłem się przy tej pszczole i dlatego mam ją z przyzwyczajenia. Od szóstego roku życia pomagałem przy pszczołach. U nas w rodzinie było zawsze ok. 400-600 uli i ok. 200 kószek . To była też pszczoła AMM Nigra, która jest bardzo zbliżona szczególnie do Kampinoskiej, bawarskiej i austriackiej.

Być może zna Pan sytuację w dawnej Puszczy Kampinoskiej ok. 300 lat temu? Cała dolina parku była pełna kolonistów. Najwięcej pochodzenia tyrolskiego i szwabskiego. Oni nie byli wyznania rzymskokatolickiego tylko ewangelicko-augsburskiego. Zajmowali się głównie rolnictwem. Nie nosili tylko kurtki i kapelusza, ale produkowali dobra roślinne i zwierzęce, w tym pszczoły. Właśnie taką, jak ja to mówię, szwabską pszczołę. Zresztą wówczas innych niż środkowoeuropejskie niemalże nie było. Prawie do samej Drugiej Wojny Światowej były też inne linie sprowadzane z Niemiec albo Austrii. Instytut na uniwersytecie w Ernlangen w Bawarii był mocno nastawiony na hodowlę pszczoły środkowoeuropejskiej w okresie międzywojennym, a nawet podczas wojny i okupacji Niemcy jeszcze mocno propagowali pszczołę Nigrę dla produkcji miodu m.in. na zwiększone zapotrzebowanie spożywcze, na potrzeby wojenne. Po 1945 roku wszystko szlag trafił. Jak nie mówię, że wojna i Niemcy były dobre, tylko mówię o hodowli pszczół. Szwabi uciekli do Szwabska, a pszczoły zostały. Często jednak nikt ich nie obsługiwał i sporo padło. W latach ’60 pojawił się pomysł aby selekcjonować pszczołę Kampinoską, ale dopiero później w latach ’80 jak wiemy, to zrobiono, z resztek tego co jeszcze tam znaleziono.

Czy Pan już wtedy tzn. w latach ’60 zajmował się pszczelarstwem w Polsce?

Nie. Dopiero od 1992 roku. Mieszkałem wtedy na ulicy Inflanckiej w Warszawie. Pierwsze moje pszczoły egzystowały na balkonie. Osiedle to było blokowisko z ogrodem w środku. Jak co sobota rano wstałem i patrzę sobie na ten ogródek, a tam kręci się policja i straż. Myślę sobie, że może jakaś sensacja. Może jakiś trup tam leży. Z jedenastego piętra nie widziałem dobrze, więc idąc do sklepu podszedłem bliżej i zobaczyłem, że na krzaku wisi rój pszczół. Złapałem rójkę do kosza na śmieci i przykryłem mokrą szmatą. Pojawił się problem co z tym rojem zrobić. Ani nie miałem ula, ani ramek, ani ogródka. No nic to. Wstawiłem rój do łazienki licząc, że przeżyje do następnego dnia. Zadzwoniłem do kolegi, do ministerstwa rolnictwa i powiedziałem mu, że za dwie godziny potrzebuję ul, ramki i węzę, bo mam rój w łazience. Dał mi adres do sklepu i poinformował sklep, że jak przyjdę, żeby wszystko mi wydali co potrzebuję. Do sklepu pojechałem szybko taksówką i kupiłem potrzebny sprzęt oraz ul warszawski. Taksówkarz pomógł mi wnieść ul do windy. Sąsiadkę oszukałem, że to mebel. Wieczorem osadziłem i podkarmiłem pszczoły. Tak zaczęła się moja historia z pszczołami w Polsce, z ulem na balkonie w bloku.

black_bee_1

Dużo później spotkałem Panią Łucję z pasieki hodowlanej z Parzniewa, która była tam kierownikiem. Była dyskusja na temat genetyki. Ja jestem po studiach w tym fachu. W Warszawie miałem zwykłe warszawskie kundle, a pojawił się pomysł hodowli Kampinoskiej. Byłem oglądać ule na sprzedaż koło Leszna i zobaczyłem dom z gospodarstwem, które mi się spodobało. Tam właśnie był teren hodowli pszczoły Kampinoskiej. Sąsiad pszczelarz powiedział mi, że tu tylko można tylko trzymać Kampinosa. Dlatego zamówiłem czym prędzej matki Kampinoskie z Parzniewa.

Na początku miałem ok. 30 uli, bo jeszcze miałem inną stałą pracę. Ten sąsiad mieszkał 500 metrów dalej i nasze pasieki z Kampinosami tworzyły taki obszar, gdzie w obrębie tych 500 metrów wszystko było żądlone, co było żywe i się ruszało. Miałem problem z sąsiadami. Jeden chłopak znalazł się nawet w szpitalu. Podjąłem decyzję o zlikwidowaniu pszczół koło domu i wstawiłem je do puszczy podejmując pracę nad selekcją na łagodność. Tak zaczęła się moja hodowla Kampinosa. Później jak poszedłem na rentę, to powiększyłem pasiekę. W tamtych czasach linia Kampinoska to było w sumie około 100 hodowców i 2500 rodzin pszczelich. A teraz tak wyszło, że jestem ostatni. Nawet Parzniew już nie ma.

Czyli u Pana była ta sama pszczoła co w Parzniewie?

Kiedyś tak. Choć kilka lat temu, pod koniec ich hodowli, to oni mieli raczej mieszańce a nie czyste kampinoskie. Jeśli chodzi o Kampinosa to jak już mówiłem, jestem ostatni. Dalej jednak współpracuję z Parzniewem i Krakowem. Jestem po prostu trzymaczem rezerw genetycznych.

Jak Pan selekcjonuje pszczołę Kampinoską? Jak stara się Pan usunąć mieszańce? Czy pracuje Pan nad miodnością, łagodnością i trzymaniem się plastra?

Ja po prostu hoduję, jak lubię. Po pierwsze, najpierw to one same się selekcjonują, bo do dalszej hodowli biorę tylko to, co na wiosnę jeszcze żyje trzeci rok. Hoduję tylko z matek, które przeżyły minimalnie trzy lata. Zazwyczaj moje matki zarodowe mają 3-4-5 lat, także siłą rzeczy selekcjonuję na długowieczność matek. Do dalszej hodowli selekcjonuje za pomocą morfologii. Łagodnymi nazwać ich nie można. Są po prostu trochę ucywilizowane a nie takie jak były wcześniej. To jest bardzo stary system hodowli. Stosowano go u nas w Alzacji, kiedy byłem młody chłopakiem. Co roku wyznaczano ok. 20% najlepszych pszczół do reprodukcji. Te rodziny od wiosny były trzymane trochę ciasno. Cały czas dostawały cukier i pyłek, w związku z tym bardzo szybko wpadały w nastrój rojowy i produkowały trutnie. Z reszty 80% rodzin były robione półtora kilogramowe pakiety pszczół z matkami z tych uli. Następnie do tych 80% uli szły mateczniki od tych hodowanych pszczół. Taki to był nasz prosty system selekcji. Nigdy nie kupowaliśmy obcych ras. Zawsze to była nasza własna, lokalna rasa. Ona dawała zresztą najlepsze trutnie.

Czy u Pana pszczoły w hodowli Kampinoskiej są matki unasiennione naturalnie czy tylko sztucznie?

Najwięcej sztucznie. Wszystkie zarodowe i reproduktorki sztucznie. Kiedyś, jak było jeszcze sporo osób hodujących Kampinosa, to nie było to tak niezbędne, ale odkąd jestem ostatni i mam tylko swoje, to nie mam innej możliwości. Do dziś mam prawie 25 linii. W takiej sytuacji, żeby unikać chowu wsobnego, muszę unasienniać sztucznie. Po za tym trutnie latają 23 kilometry a matki do 12 kilometrów. To razem daje 35 kilometrów. Nie ma takiego izolowanego miejsca od innych pszczół, a to kwestia obcych trutni, które zepsują moją hodowlę. Żałuję tego, bo naturalne unasiennianie jest, według mnie, dużo lepsze. Moje najlepsze reproduktorki pochodzą z cichej wymiany, ale muszę je dawać do inkubatora i inseminować, aby chronić je przed obcymi rasami. Nie twierdzę, że u mnie nie ma żadnych obcych trutni. Jest trochę, bo czasem przylecą i wejdą do ula. Jak są żółte i pomarańczowe, to odrzucam, ale są różne ciemne, to na pierwszy rzut oka nie rozpoznam. Dlatego do części bardzo czystej hodowli to trzymam moje trutnie zamknięte.

Jak rozumiem później i tak córki tych matek inseminowanych są badane morfometrycznie?

Tak

Czytałem o historii linii Kampinoskiej na obszarze zachowawczym i dowiedziałem się, że w sercu puszczy istniało izolowane trutowisko do unasiennia z wolnego lotu. Czy ono jeszcze funkcjonuje?

Te trutowiska była zainstalowane jeszcze przez Niemców. Uciekający Niemcy zostawili tam sprzęt. Po wojnie obsługiwało to dwóch Polaków o niemieckich nazwiskach, właśnie po tych kolonistach, o których mówiłem wcześniej. Jednego szybko zabito, a drugi zdołał uciec. Syn tego, który uciekł umarł tutaj, w Polsce, dwa lata temu. On mi trochę właśnie opowiadał, jak to kiedyś było. To były zawsze trochę tajemne tematy. Nasza pszczoła Kampinoska, jak już wcześniej mówiłem, do Drugiej Wojny Światowej to była pszczoła szwabska. Pochodzenie tego dzisiejszego Kampinosa jest bardzo ważne.

Czy sądzi Pan, że w środku puszczy są jakieś zdziczałe siedliska Kampinosów?

Prawie już nie ma. Kiedyś obsługiwałem trochę takich dzikusów i w ciągu ostatnich kilku lat prawie wszystko szlag trafił. Z różnych powodów jak pogoda, czy niestety wytrucia. Choć puszcza jest prawie wyludniona, to nie każdy z jej mieszkańców ma najwidoczniej ochotę na towarzystwo pszczół.

Jak długo nie leczy Pan pszczół medykamentami?

16 lat. Sam biorę sporo medykamentów: na serce, na odwodnienie, na cukrzycę, na krążenie, na prostatę, na ból głowy i jeszcze na coś. Jednak pszczołom prawie nigdy nic nie dawałem. Po prostu nie było u nas takiej mody. Nie mogę jednak też powiedzieć, że nic nie robię w tym zakresie, aby dbać o ich zdrowie. Też daję lekarstwa, ale naturalne i one też pomagają. To są różne rzeczy. Generalnie to jest tajemnica, ale m.in. sporo ziół, np. na nosemę bardzo pomaga pryskanie syropem z gałką muszkatołową i czosnkiem. Jestem tak nauczony od małości. To jest taka 400-500-letnia tradycja.

Czy jakieś testy na higieniczność, na grooming, na ilość pasożyta Pan robi?

A co to mnie interesuje!? To nie moja sprawa tylko pszczoły. Jak przeżywa, to znaczy, że jest dobra.

Czyli to trochę tak jak test bonda Johna Keffusa? Tylko selekcja na przeżywalność?

Tak. Dobrze to znam. On też miał Kampinosa, ale nie bezpośrednio ode mnie.

Czy jest sens robić coś takiego jak Keffus z pszczołami w Polsce?

Keffusa nie można porównać do Pana czy do Was i już mówię dlaczego. Keffus ma prawie 10 milionów dolarów. Jest bogaty rodzinnie. Wtedy można robić, co się chce. Nawet jak coś pójdzie źle, to ma się zapas. To jest cały Keffus. Ma dobre pszczoły, ale czasami jak są niekorzystne lata, to też sporo traci. Oni tam trzymają jeszcze pszczołę prowansalską. Też ciemna pszczoła.

Słyszałem, że wysyła Pan sporo matek za granicę a nawet na pół świata. Jaki jest powód takiego zapotrzebowania?

Tak. Ja swoich Kampinosów bardzo dużo sprzedaję do Portugalii, do Hiszpanii, do Francji niedaleko Keffusa. Różne są powody. Kwestia pożądanych przez hodowców cech długowieczności i odporności w krzyżowaniu ze swoimi liniami.

Czy Apis mellifera mellifera jest odporniejsza na Nosema cerenae w porównaniu do innych pszczół?

U mnie jeszcze jej nie miałem, więc nic nie mogę powiedzieć. Nie zawsze jednak ten co obarcza winą Nosema cerenae za dużą śmiertelność pasieki, musi mieć rację. Przykładowo tereny z małymi ogródkami mogą być bardziej szkodliwe niż rolnictwo. Ktoś myśli, że to nosema, a to sąsiad pryskał np. na mszyce.

Słyszał Pan może o probiotykach?

Słyszałem, ale po co mi one?! Jak potrzebuję probiotyki, to kupuje pięć litrów świeżego mleka i robię twaróg, a to co mi zostaje, czyli serwatka, dodaję do syropu na wszystko.

Ja także czasem używam kwaśnej serwatki z surowego mleka. Niektórzy też używają sok z kiszonek. Co Pan o tym sądzi?

Kiszonek nie wolno nawet małych ilości, bo pszczoły są bardzo wrażliwe na sól. Lepiej im jej nie dawać. Czasem nawet pszczoła potrafi paść od cukru zanieczyszczonego domieszką soli.

Muszę się przyznać, ze robiłem testy i dodawałem różne sole do syropu i nic się nie działo. Wyczytałem, że pszczoły naturalnie pobierają sól z otoczenia. Są też takie amerykańskie badania1, gdzie podobno pszczoły pobierały najchętniej wodę z domieszką różnych soli.

Ale jest ryzyko.

Niektórzy uważają, że lepsze są leki takie jak: kwasy organiczne np. kwas szczawiowy, kwas mrówkowy albo olejki eteryczne np. tymol. Czy Pan to też nie stosuje?

Nie! Ja nie stosuję. Według mnie one są trujące i zabójcze. Każdy kto ma chęć na kwas mrówkowy niech się zamknie w beczce z kilkoma kroplami kwasu mrówkowego na pół godziny. Później dopiero można go zapytać, co myśli na temat leczenia kwasem mrówkowym. Zamiast kwasów to już bym wolał normalną chemię jak amitraza, bo wiem, że jest skuteczna i mniej szkodzi pszczołom. Całe te różne wynalazki mają takie wady, że pszczoły przez to padają, a każdy szuka innych przyczyn, tylko nie tej. Według mnie, jakby trzydzieści lat temu od razu selekcjonowano na pszczołę odporną na warrozę, to dziś nie byłoby problemu z warrozą. Wiadomo jednak, że instytuty i weterynarze bardzo kochają i lubią warrozę. Ona daje dużo chleba. Jedna mała warroza daje więcej pieniędzy jak cały ul z miodem. Nowe programy, nowe leki, nowe granty naukowe. Cały ten cyrk żyje teraz głównie z warrozy.

Czy w takim razie stawia Pan taką hipotezę, że gdyby odciąć wszelkie granty to może łatwiej byłoby selekcjonować na odporną pszczołę na warrozę?

Nie. Bez dofinansowania zachowawcza genetycznie hodowla rasowa, taka jak u mnie, już się nie uda. Raz, że wydajność z miodu jest za mała a koszt jest za duży. Rocznie potrzebuję na moje pasieki 8000 zł na paliwo, prawie 12 000 zł na cukier i dodatkowo swoją robociznę liczę jak na 15 zł za godzinę. Mnie nie można porównać z tym co ma pięć albo sześć uli.

Ile ma Pan teraz uli?

Około 180. To są całkiem inne koszty. Dałbym radę bez dofinansowania, jak i kiedyś dawałem, gdyby były słuszne ilości miodu za odpowiednią cenę. Kiedyś było więcej pożytków. Pamiętam, jeszcze jak byłem młody, to we Francji było prawie 100 000 pasiek zawodowych. Dziś są 3000. Całą resztę szlag trafił dlatego, że nie można z tego wyżyć. Moje środkowoeuropejskie to są dobre pszczoły, mało rojliwe, charakterne, długo żyjące, ale mają jedną wadę: dają za mało miodu w porównaniu do krainki czy Buckfasta. Tyle, że Buckfasty i krainki są na inne warunki. One są wydajne jak kury fermowe w klatkach. Jak im się daje cały czas karmę i wodę, to jest duża wydajność, a jak taką kurę wystawić na łąkę, to ona padnie. Dlatego nie można porównywać Apis mellifera mellifera do krainki albo Buckfasta w intensywnej hodowli pszczół.

Rozumiem, że na pasiekę hobbystyczną, gdzie celem nie jest maksymalizacja produkcji miodu a raczej to, że pszczoły mają sobie radzić w miarę możliwości same, to lepsza jest właśnie ciemna środkowoeuropejska?

Tak. Pod jednym warunkiem. Nie można często otwierać ula. Im więcej się grzebie i ryje, tym bardziej to jest szkodliwe dla pszczół. Ja zazwyczaj dokładny przegląd ula robię trzy razy w roku, a w rodni raz do roku, jak na wiosnę daję im węzy i to jest wszystko. Nie ma potrzeby więcej.

Jak się ostatnio widzieliśmy, mówił Pan, że raz do roku na jesieni zrzuca Pan wszystkie pszczoły na węzę, aby nie musieć ich leczyć amitrazą.

Tak. Poza tym wcale nie trzeba zaglądać do ula. Przez wylotek wszystko widać. One wszystko Panu mówią co jest w środku. Dopóki noszą pyłek i nie krążą wokół ula jak szalone, to wszystko jest w porządku. Jak się mają chęć roić, to też widać. Pszczoły robią się leniwe i pojawiają się brody przed wylotkiem. To już jest sygnał, że mają kupiony bilet podróżny. Wtedy trzeba zobaczyć, co tam w środku jest. Jak ja mam na placu pięćdziesiąt uli, to dokładnie zaglądam raptem do trzech z nich. Ogólnie jest taka zasada, że AMM daje mniej miodu ale też mniej z nią roboty. Zużywają też mniej pokarmu na zimę, bo zimą tworzą mniejsze rodziny. Wiadomo, że jak jest mniej roboty, to jest też mniejszy koszt.

W tym samym czasie można obsłużyć więcej rodzin?

Tak, tylko że na to potrzeba więcej pożytku, a to już jest problem.

Czy aktualnie w Puszczy Kampinoskiej jest wystarczająco pożytku dla pszczoły?

Słabo. Było dobrze, dopóki w środku parku było drobne rolnictwo takie jak pola malin, lucerny, gryki oraz były kośne łąki i pastwiska. Teraz albo jest całkiem zakwaszony ugór, na którym nic nie ma, albo tylko sosna.

Czyli gdyby pszczoły tam zostawić bez pomocy człowieka to by nie przetrwały?

Tak. To kwestia środowiska, a nie kwestia pszczoły.

Czyli rozumiem, że taka metoda radykalnej selekcji naturalnej polegająca na tym, aby wstawić do puszczy dzikie siedliska, takie jak kłody, żeby one tam samemu się mnożyły i selekcjonowały, też nie wyjdzie?

Jest kilka miejsc, gdzie jakoś dają radę, ale jest ich niewiele i to nie jest na 50 rodzin, tylko na 10-15 pni, a to też zależy od sezonu, bo np. w tym roku nie dałoby rady nawet tyle. Nasz klimat jest inny. Mamy bardzo zepsute środowisko, a czasem tam, gdzie mógłbym mieć miód, to nie mogę wstawić przez opryski. Te opryski z neonikotynoidów są bardzo szkodliwe. Nawet jak tego nie widać, to one szkodą mi na plenność, jakość spermy trutni oraz długowieczność matki. Kiedyś trzymałem sporo uli tam, gdzie miały też dostęp np. do rzepaku, ale zrezygnowałem, bo pszczoły nie dawały rady. Od czasu, kiedy mam znów je tylko w lesie, to mam święty spokój.

Czy ogranicza się Pan tylko do hodowli, czy produkuje Pan też produkty pszczele?

Pozyskuję miód i pyłek. Sporo produkuje pyłku. Dlatego też nie chcę trzymać pszczół na terenach uprawnych takich jak np. rzepak, bo ten pyłek jest zatruty chemikaliami.

Na jakich ulach Pan gospodaruje?

Ogólnie lubię ul warszawski, ale mam bardzo dużo jeszcze do dziś uli Ostrowskiej. Nie dlatego, że je lubię, ale dlatego, że kiedyś produkowałem dużo odkładów do Niemiec, Austrii i Szwajcarii. Ramka ostrowskiej jest prawie taka sama jak ramka popularnego standardu w tych krajach. Kiedyś miałem też Dadanty, ale robienie odkładów na Dadantach nie jest ekonomiczne. Za dużo pszczół potrzeba do zrobienia odkładu. Ostrowska jest idealna do robienia odkładów i do handlu. Jako ciekawostkę podam, że najstarszy ul mam z ok. 1905 roku. To jest ul szafkowy.

Na ilu ramkach Pan zimuje?

Różnie. Na warszawskim na 6-7. Patrzę tak, aby było ok. 2/3 powierzchni ramek poszytych miodem.

Co Pan sądzi o tzw. małej komórce? Czy to coś może pomagać?

Nie! Wcale nie. Jak pszczoły lubią małe, to sobie same przebudują.

A co Pan sądzi o ramce bezwęzowej?

Bardzo dobra. Na takim plastrze znajdzie Pan różne rozmiary komórek. Widzę jednak jeden kłopot. Pszczoły potrzebują więcej miodu do budowy i czasami może być za dużo trutni.

A w przypadku gdy komuś nie zależy na maksymalizacji produkcji miodu?

To wtedy nie ma problemu. Ale wtedy to czemu nie trzymać pszczół w kószkach? To byłoby jeszcze lepiej.

Ciężko kupić taką grubą plecioną kószkę. Trzeba by zrobić samemu.

Można z Niemiec tylko, że drogo.

Wydaje mi się jednak, że dopóty te pszczoły się mocno selekcjonują na przeżywalność to łatwiej jest to robić za pomocą ramek i odkładów w ulach ramowych niż kószkach, aby dzielić te co przeżywają.

Faktycznie. W takim razie to te Warszawskie są idealne. Dla takiego hobbystycznego pszczelarstwa jak Pan uprawia, to są ule idealne, bo wiele przy nich nie potrzeba robić. Mają jedną wadę, że miodu one wiele też nie dadzą. Jak pszczoły będą miały niewiele miodu, to będą go miały go tylko na górze nad czerwiem.

Zawsze jeszcze na górze można dawać nadstawkę.

Tak.

Jak się selekcjonuje na przeżywalność, to można też brać miód z martwych uli.

Owszem. Z wiosny z żywych też można brać. Nawet trzeba. To je stymuluje do większej pracy.

Która lepsza zabudowa: na ciepło czy na zimno?

Ja wolę na zimno i gniazdo pośrodku. Wtedy rozbudowują się w dwie strony. W ciepłej tylko w jedną stronę i to jest problematyczne. Z tą zabudową na zimno czy na ciepło, to jest jak religią. Przykładowo Szwajcarzy tylko mają ciepłą zabudowę i to jest dla nich najlepsze. Austriacy z kolei tylko mają zimną zabudowę i to jest dla nich najlepsze.

Jeszcze są takie ciekawe ule dwurodzinne.

To dobre ule. Też to praktykuję, jak mam małe rodziny. Zimuję je razem. Jedna drugą wtedy grzeje.

Na koniec proszę powiedzieć co może Pan doradzić początkującemu hobbyście?

Na początek mogę doradzić każdemu aby kupił ul, wszystko jedno jaki, i kupił pszczoły wszystko jedno jakie. Po kilku latach takie pszczoły są przyzwyczajone do pszczelarza, a pszczelarz do pszczół, a ul można zmienić. Jest taka korelacja, że zwierzę przypomina trochę swojego właściciela i u pszczół też to można zauważyć. Taki co ma co trzy lata inne nowe pszczoły, nigdy nie osiągnie stanu współgrania z pszczołami. Wracając do uli, to każdy ul jest dobry, jak pszczelarz potrafi na nim pracować. Teraz jednak są takie różne fantazyjne, co nie zawsze są dobre. Na nasze warunki doradzam drewniane i izolowane. Sam mam nieizolowane, bo tak wyszło, ale idealne jest dla mnie jak są izolowane. Osiatkowane dna też mi się nie podobają. Może i latem to jest czasem wygodne, jednak na pewno zimą to jest złe. Cały czas ciągnie zimne wilgotne powietrze do ula i idzie do góry. Ta teoria, że wszystko jedno ile jest stopni zimą w środku ula, to nie jest prawda. Ciepły ul jest dobry do walki z warrozą. Jak ul jest izolowany i gniazdo ścieśnione proporcjonalnie do siły rodziny, to wytwarza się tam dobry mikroklimat dla pszczół. Pomaga on pszczołom walczyć z warrozą. Jak w środku ula jest zimno, to nie mają energii by walczyć z warrozą. To jest stresujące dla pszczół. Jak mają dobry mikroklimat, to także mniej zjedzą oraz jest mniejsze prawdopodobieństwo, że zachorują na nosemę. Doradzam też aby w naszym klimacie dawać w połowie lutego ciasto miodowo-cukrowe albo pyłkowo-miodowo-cukrowe. Sam daję to drugie.

Osobiście stosuje też zatworo-maty i poduchy.

To dobrze.

Co sądzi Pan o beleczkach odstępnikowych?

Są bardzo dobre. Sam używam bo są dobre do utrzymania mikroklimatu w ulu.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał Jakub Jaroński
wywiad autoryzowany

1Salt preferences of honey bee water foragers Pierre W. Lau*,‡ and James C. Nieh, Journal of Experimental Biology (2016) 219, 790-796
http://jeb.biologists.org/content/jexbio/219/6/790.full.pdf

The post Rozmowa z Panem Davidem Lutz’em o hodowli czarnej pszczoły Kampinoskiej first appeared on Wolne Pszczoły.

]]>
Metoda Małych Kroków do Pszczelarstwa Naturalnego dla Początkujących http://wolnepszczoly.netlify.app/metoda-malych-krokow-do-pszczelarstwa-naturalnego-dla-poczatkujacych/ Tue, 21 Nov 2017 19:55:31 +0000 http://wolnepszczoly.netlify.app/?p=1582 Mija piąty sezon od czasu odstawienia akarycydów na moich pasiekach. Choć okres ten nie jest na tyle długi, aby ze 100% pewnością wyciągać długofalowe wnioski, to jednak daje pewne wskazówki dla wszystkich, którzy będą chcieli rozpocząć współpracę z pszczołami w duchu pszczelarstwa naturalnego. Z wielu doświadczeń moich i moich kolegów rysuje się obraz wcale nie […]

The post Metoda Małych Kroków do Pszczelarstwa Naturalnego dla Początkujących first appeared on Wolne Pszczoły.

]]>
Mija piąty sezon od czasu odstawienia akarycydów na moich pasiekach. Choć okres ten nie jest na tyle długi, aby ze 100% pewnością wyciągać długofalowe wnioski, to jednak daje pewne wskazówki dla wszystkich, którzy będą chcieli rozpocząć współpracę z pszczołami w duchu pszczelarstwa naturalnego. Z wielu doświadczeń moich i moich kolegów rysuje się obraz wcale nie łatwych początków, jednak okazuje się, że przy odrobinie szczęścia każdemu może się udać.
Zacznę od tego, że na świecie w kręgach pszczelarzy naturalnych, organicznych czy pszczelarzy, którzy pszczół całkowicie nie leczą, pojawiają się trzy główne kierunki dojścia do pszczół, które nie wymagają zabiegów chemicznych aby mogły prawidłowo funkcjonować, a pszczelarz mógł pozyskiwać od nich produkty pszczele. Oto one:

  1. Pszczoły pozostawiamy bez leczenia od pierwszych dni;
  2. Dzielimy pasiekę na pół i jedną połowę leczymy, a drugą nie leczymy;
  3. W pasiece stosujemy leczenie pszczół, ale podejmujemy również próby selekcji pszczół spośród tych rodzin, które radzą sobie najlepiej.

Oczywiście tam, gdzie piszę o leczeniu pszczół, mam na myśli tylko i wyłącznie wykorzystywanie środków organicznych typu kwasy czy olejki, jak również prostych zabiegów, jak te cukrem pudrem.

Pszczoły na wrzosie
Pszczoły na wrzosie

Te trzy drogi to tylko kierunek i główne założenie na początek. Wybierając jedną z nich i tak musimy pewne zagadnienia pszczelarskie ułożyć podobnie. Chodzi tu przede wszystkim o podstawy zachowania zdrowia pszczół, czyli ich ulokalnienie, czysty wosk, naturalny ul i przyjazna, bogata w pożytki okolica.

Rok 2013 rozpocząłem z 11 pniami, a w roku 2017 do zimy przygotowałem 55 rodzin pszczelich. Wspomniane liczby świadczą o tym, że przez kilka lat udało mi się skutecznie pomnożyć pasiekę. Wynik ten uważam za dobry, choć przez te 5 sezonów straciłem również około 80 rodzin. Wspominam o tym, aby już na samym wstępie uzmysłowić czytającym, że straty w pszczelarstwie naturalnym będą występować bez względu na nasze zaangażowanie, super opiekę nad pszczołami i dobre chęci. Postaram się opisać, co przez te 5 sezonów współpracy z pszczołami robiłem i co można by poprawić, aby móc liczyć na jak najmniejsze straty.

W sierpniu 2016 roku na forum Wolnych Pszczół, w temacie „Metody dojścia do TF” napisałem:
„Koncepcja 4 kroków to chyba podstawa na tą chwilę + model ekspansji…Ogólnie zawsze uważałem, że w pierwszych latach warto budować bazę rodzin, bazę sprzętu, bazę potrzebnych umiejętności, choćby w oparciu o leczenie. Nie będę wchodził w szczegóły leczenia, bo to indywidualna sprawa, ale opierałbym pierwsze lata na możliwości poratowania się w dojściu do odpowiedniej ilości rodzin. Jakoś bardziej do mnie przemawia 50 rodzin o różnej genetyce niż 10 rodzin. A bez leczenia w pierwszych latach jest to bardzo ciężkie do osiągnięcia… Te pierwsze lata dają też pewne możliwości nauki obsługi pszczół, rozpoznania okolicy, nabycia doświadczenia itd.
Oczywiście dorzuciłbym do tego węzę z własnego wosku lub swobodną zabudowę. Bardziej skupiłbym się na namnażaniu materiału z każdej rodziny oraz wprowadził obowiązkową przerwę w czerwieniu.
Obecnie trzymam się własnej zabudowy pszczół, braku leczenia, namnażania tego materiału, który przeżył, obcy materiał tylko po przekrzyżowaniu lokalnym, wystrzegam się podkarmiania, choć
w sumie baza pożytkowa załatwia to za mnie, namnażanie rodzin w sposób rozsądny, z zaopatrzeniem ich w niezbędny na start pokarm. Oczywiście konsekwentny brak leczenia i cały czas do przodu bez względu na stan rodzin. Za dużo włożyłem w to własnej pracy aby teraz móc coś zmieniać. Orientacyjny szacunek porażenia V. dla własnej wiadomości…”
Na dobrą sprawę taka informacja wystarczy, aby rozpocząć współpracę z pszczołami na zasadach pszczelarstwa naturalnego, ale jak wiadomo, diabeł tkwi w szczegółach.

Zacznijmy od pierwszych lat z pszczołami

Niezależnie od tego jakie są nasze pszczelarskie wizje i koncepcje, pierwsze sezony i tak zawsze musimy poświęcić na naukę. Często zaglądamy do ula, obserwujemy wylotki, praktycznie o każdej porze dnia czy pory roku idziemy do naszych uli i z ciekawości zaglądamy pod daszek. Według mnie nie ma w tym nic złego i najzwyczajniej w świecie się uczymy. Pierwszy sezon warto poświęcić właśnie na to. Na ogólne poznanie zasad funkcjonowania rodziny pszczelej, zobaczenie jak wygląda czerw we wszystkich stadiach, trutnie czy matka pszczela. To czas aby poznać reakcję pszczół i całej rodziny gdy trochę pomieszamy im ramkami w ulu, czy spróbujemy zrobić swój pierwszy odkład. Przy odrobinie szczęścia być może zdejmiemy pierwszy rój z drzewa i osadzimy go w ulu. Pierwszy sezon trzeba więc potraktować jako „rozgrzewkowy”, a już w zimie będziemy wiedzieć, czy będziemy rozwijać pasiekę, czy może zostaniemy przy 2-3 ulach. Zazwyczaj podejmiemy decyzję o rozwinięciu pasieki. Rozpoczynając drugi sezon wiemy już, czy dany ul i ramka nam odpowiadają. Zaczynamy się poważnie zastanawiać nad wyborem docelowego ula i obmyślamy plany rozwoju pasieki i dalszego działania.
STOP.
W tym miejscu trzeba się zatrzymać i podjąć decyzję, jak będę dalej prowadził pasiekę. Czy zostanę przy tradycyjnej szkole pszczelarskiej, z częstymi zabiegami, terminowością i innymi ograniczeniami, czy może spróbuję innego pszczelarstwa, luźniejszego, znacząco mniej wydajnego, ale jednak pozwalającego na naturalny cykl rozwojowy rodziny pszczelej.

Stawiamy pierwsze kroki w Pszczelarstwie Naturalnym

Swoje pierwsze kroki w pszczelarstwie naturalnym stawiałem ścieżkami utartymi przez Dee i Eda Lusby. To jedne z pierwszych osób w USA, które skierowały się w stronę pszczelarstwa bez leczenia (tzw. treatment free beekeeping, czasem wykorzystuje się skrót TF). W zasadzie – jak się podaje – są to jedyni pszczelarze zawodowi, którzy nigdy nie zastosowali żadnych chemicznych środków roztoczobójczych. Według nich, kluczowymi sprawami są: mała komórka pszczela o rozmiarze 4,9 mm, zbliżonym do komórki naturalnie budowanej przez dzikie rodziny pszczele, naturalny pokarm (miód i pierzga), odpowiednia genetyka, czyli wytwór naturalnej selekcji i czyste środowisko ulowe. Mnie te założenia całkowicie przekonały, toteż zacząłem przekształcać swoją pasiekę zgodnie z proponowanym przez nich schematem pszczelarstwa naturalnego. Muszę też wspomnieć, że nie tylko oni mnie zainspirowali, ale także Erik Österlund, od którego przejąłem tymol jako naturalny roztoczobójczy środek chemiczny, a co za tym idzie jako sposób na pierwsze przejściowe sezony. Pszczelarstwa naturalnego uczyłem się także ze strony internetowej http://www.resistantbees.com, na której znajduje się ogrom wiedzy na temat takiej właśnie praktyki .

Okolica pasieki

Zakładając pasiekę, a z czasem pasieki, musimy wstępnie rozeznać okolicę. Idealnie, jeżeli znamy okolicę od dziecka i wiemy jaka roślinność rośnie dookoła. Wybór miejsca na pasiekę jest uniwersalny zarówno dla pszczelarzy komercyjnych jak i naturalnych. Otóż chodzi o to, aby baza pożytkowa była różnorodna i w miarę możliwości ciągła przez cały sezon. Według mnie baza pożytkowa i jej obfitość oraz równomierny dopływ nektaru, pyłku i spadzi przez cały sezon to największa część sukcesu w pszczelarstwie. W pszczelarstwie naturalnym ma to zdecydowanie jeszcze większe znaczenie. Różnorodny pyłek może być wręcz lekarstwem dla pszczół, o ile pochodzi z terenów czystych, najlepiej takich gdzie nie występuje przemysłowe rolnictwo, a duży obszar zajmują nieużytki, zarośla, lasy, czy łąki. Musimy wiedzieć, że tam gdzie nie ma odpowiedniej bazy pożytkowej przez cały sezon, współpraca z pszczołami na zasadach pszczelarstwa naturalnego będzie utrudniona lub wręcz niemożliwa. Dlatego wybór miejsca pod przyszłą pasiekę najlepiej rozpocząć od rozpoznania okolicy pod kątem roślinności i prowadzonej gospodarki rolnej. Mam tu na myśli przede wszystkim zagrożenia związane ze stosowanymi zabiegami chemicznymi w wysoko intensywnej gospodarce rolnej.

Pasieka przy lesie
Pasieka przy lesie

Pamiętajmy, że pierwotnym domem pszczół był las i doskonale sobie tam radziły bez monokulturowych upraw rzepaku czy gryki. Większość moich pasiek znajduje się w lesie lub na jego skraju, w terenach o słabo rozwiniętym rolnictwie z dużym procentem nieużytków. Daje mi to spokój i niewielkie ryzyko potencjalnych zatruć chemicznych pochodzących z intensywnych upraw. Las oferuje również umiarkowany, ale stały pożytek od kwietnia do września. Kolejną ważną sprawą jest „napszczelenie” okolicy. Nie zawsze jesteśmy w stanie ocenić, w jakiej odległości od naszej pasieki znajdują się inne ule i często przez wiele lat nawet możemy nie wiedzieć, że pod samym nosem mieliśmy inną pasiekę liczącą wiele rodzin. Tu znowu z pomocą przychodzi las, z którego wbrew pozorom korzysta mało pszczelarzy, a dla nas może okazać się dobrym miejscem. Odległość około dwóch – trzech kilometrów wgłąb lasu według mnie już zapewnia nam pewien „bufor bezpieczeństwa” z racji odległości od innych pasiek. Ma to również inne zalety, takie jak większe prawdopodobieństwo unasienniania młodych matek trutniami z naszej pasieki lub od „dzikich pszczół” – o ile las jest dość duży, różnorodny, zawiera drzewa dziuplaste i stąd może takie pszczoły gościć. Mając już te wszystkie potrzebne informacje, możemy pokusić się o wybór w miarę dobrego miejsca pod przyszłą pasiekę, a pojawiające się z czasem kolejne toczki najlepiej lokalizować w promieniu około 20 km. Powinniśmy wybierać takie miejsca, aby pasowały nam pod względem wygody dojazdu, czyli trasa praca-dom, po drodze do wujka, cioci, babci itp. Na pasieczysku starajmy się nie przekraczać 20 rodzin pszczelich. Według mnie w dobrym miejscu to wystarczy a najlepiej ustawiać na pasiekach po 6-12 rodzin. Wiele toczków w różnych lokalizacjach, z niewielkimi grupkami różnorodnych genetycznie rodzin dywersyfikuje nam zagrożenia, a zatem i może przyczynić się do zmniejszenia przyszłych strat. Pamiętajmy, że każdy rok pszczelarski jest inny, a z moich doświadczeń wynika, że praktycznie co rok inne pasieczysko wypada lepiej zarówno pod kątem przeżywalności rodzin jak i potencjalnych zbiorów miodu. Mając do dyspozycji kilka pasieczysk możemy wykorzystywać je do tworzenia i przewożenia młodych rodzin, pni produkcyjnych na pożytki, zwozić pszczoły na okres zimy w miejsca spokojne, sprawdzone, czy mniej zagrożone od zwierząt lub wandali.

Ul i środowisko ula

Wybór ula to indywidualna sprawa, gdyż każdemu odpowiada inny rodzaj pracy czy kontaktu z pszczołami. Starajmy się wybierać ule z naturalnych produktów. Przede wszystkim będzie to drewno, ale mogą to być też inne naturalne materiały takie jak słoma czy wiklina. Moje ule to jednościenne skrzynki na ramkę szeroko-niską, wykonane z mitycznej sosny wejmutki. Dla mnie bardzo fajne i wygodne. Mam też i stare dadanowskie leżaki, które są dla mnie pamiątką po starych czasach i pszczoły trzymam w nich z sentymentu i jakby dla samego trzymania. Daleko ważniejszą sprawą od ula są natomiast woskowe plastry czyli podstawowe środowisko bytowania pszczół. Składają w nich pokarm, inkubują czerw, chronią się dzięki nim przed utratą ciepła w zimie. Można założyć, że jest to jeden z wielu organów rodziny pszczelej, który spełnia kluczowe funkcje życiowe superorganizmu.

Moje pierwsze dwa sezony pracy z pszczołami używałem kupnej węzy ze standardową komórką pszczelą. Od pierwszego sezonu nastawionego na gospodarkę naturalną starałem się natomiast wprowadzać do uli węzę z czystego wosku. Gdy zdecydowałem się na wprowadzenie do pasieki komórki pszczelej w rozmiarze 4,9 mm od początku nastawiłem się na samodzielny wyrób węzy z własnego wosku. Do tego celu używałem silikonowej praski. Początkujący, również i ja w tamtym okresie, miałem problemy z niezbędną ilością wosku pszczelego do wyrobu węzy. Niestety, jakość wosku na rynku jest wątpliwa, dlatego jego niedobory uzupełniałem kupnem od znajomych pszczelarzy. Praktycznie już po pierwszym sezonie produkcji własnej węzy byłem w stanie na kolejny sezon wygospodarować wystarczającą ilość własnego wosku pszczelego. Nie będę przytaczał badań dotyczących zanieczyszczeń fizycznych i chemicznych w wosku pszczelim, ale sprawa wydaje się jasna, że wosk który kupujemy może być zanieczyszczony. Wprowadzenie do pasieki własnej węzy, z własnego wosku uważam za kluczowe w pierwszych sezonach, aby przeprowadzić „detoksykację” środowiska życia pszczół. Podejrzewam, że czysty wosk, z którego robiona jest węza, odgrywa ważniejszą rolę niż rozmiar komórki pszczelej. Wprowadzanie węzy 4.9 mm rozpocząłem przede wszystkim od nowo utworzonych rodzin, ale również i rodziny produkcyjne dostawały taką samą węzę. Proces zmiany komórki pszczelej w pasiece na mniejszą nie jest wcale taki prosty. Problemy stwarzały zazwyczaj rodziny produkcyjne, które posiadały dużą siłę i były biologicznie dojrzałe. Młode rodziny, które startowały i budowały siłę do zimowli, praktycznie bezbłędnie odbudowywały podaną im węzę z komórką 4,9 mm. W każdym bądź razie udało mi się całkowicie wyeliminować z gniazda pszczelego susz z komórką 5,4 mm w ciągu 2 sezonów. Wprowadzenie komórki 4,9 mm nie było przypadkowe. Znowu można by podeprzeć się badaniami, choćby K. Olszewskiego z Lublina, o zaletach w/w rozmiaru komórki, ale nie jest to czas i miejsce na dokładną analizę tego zagadnienia w tej chwili. Chętni odszukają różne relacje z badań naukowych czy opisy praktyków, które zarówno pozytywnie jak i negatywnie przedstawiają właściwości tzw. „małej komórki”. Według mnie mała komórka 4,9 mm uruchamia w sposób zauważalny instynkty higieniczne u pszczół, które z takiej komórki się wygryzły.

"Małe" pszczoły
“Małe” pszczoły

Zestaw cech sprzyjający czyszczeniu czerwiu i usuwaniu warrozy w pszczelarstwie naturalnym jest mile widziany, więc czemu nie skorzystać z możliwości jakie daje węza o takiej komórce? Trzeba jeszcze pamiętać o tym, że w przypadku podawania pszczołom węzy ze zmniejszoną komórką warto wygospodarować sobie również kilka pustych ramek na dziką zabudowę, lub ucinać róg węzy, aby pszczoły miały co najmniej 10-15 % wolnego miejsca, na którym będą mogły się zabawić we własne naturalne budowanie. W tym roku mija trzeci sezon od wprowadzenia przeze mnie pustych ramek do naturalnej zabudowy przez pszczoły. Oczywiście cały czas mam spore ilości suszu na węzie 4,9 mm, który stanowi jeszcze większość wybudowanych ramek. Ten susz bardzo sobie cenię i wykorzystuję jak tylko umiem. Odszedłem od węzy z kilku powodów. Przede wszystkim były to niechęć do drutowania ramek, oraz uznanie potrzeby decydowania pszczół o tym, jakich komórek w danym okresie potrzebują. Wprowadzenie bezwęzowej obsługi pszczół przyniosło także i inne korzyści, takie jak: zwiększone pozyskanie wosku, którego nie muszę już przerabiać na węzę, jeszcze większą czystość chemiczną budowanych plastrów oraz korzyści biologiczne dla rodziny pszczelej. Mam tu na myśli m.in. odpowiednią proporcję trutni do pszczół robotnic o każdej porze roku. Muszę również zaznaczyć, że decyzja o przejściu na ramki bezwęzowe była podjęta również dzięki samym pszczołom. Otóż okazało się, że po 2-3 sezonach styczności z komórką 4,9 mm potrafiły już samodzielnie bez węzy budować komórki w plastrach o rozmiarach od 4,6 mm do 5,2 mm, co według mojej wiedzy wystarczy, aby uaktywnić drzemiące w nich instynkty higieniczne, z którymi wiązałem duże nadzieje odnośnie selekcji na przeżywalność. Podsumowując moje działania w tym zakresie:

  • zdrowy, naturalny ul z drewna
  • plastry pszczele wybudowane na węzie z własnego wosku o komórce 4,9 mm
  • plastry pszczele budowane na dziko po uprzednim przystosowaniu się pszczół do rozmiaru 4,9 mm

Genetyka, matki pszczele o przydatnych cechach, kundle lokalne i przeżywające

Wiem dobrze, że adepci pszczelarstwa często rozpoczynają od pytania: czy matka tej czy innej rasy będzie dobra na moje tereny? Często zadają je, tak naprawdę tego terenu nie znając, a mając tylko mgliste i nierzadko nieprawdziwe wyobrażenie o danym miejscu. Skłamałbym pisząc, że sam nie zadawałem takich pytań. Czasami zdarzało się, że ktoś odpowiedział dość trafnie i skierował do najbliższego hodowcy lub „pszczelarza staruszka”, od którego można było nabyć matki pszczele. Nie jestem teraz w stanie podać dokładnie, jakie rasy i linie pszczół posiadałem, ale było tego dużo. Z perspektywy czasu nie potrafię ocenić, czy była to dobra decyzja, czy tylko zmarnowane pieniądze. Lubię myśleć jednak, że obiecująca genetyka różnych pszczół w kierunku radzenia sobie z warrozą, przydała moim obecnym pszczołom jakieś cenne i potrzebne cechy. Niemniej jednak, aby nie odradzać kupowania matek początkującym pszczelarzom, postaram się napisać, na co ja zwracałem uwagę w takiej sytuacji. Kupno różnorodnych genetycznie matek do pasiek to głównie sezony 2012-2014. W tym czasie sprowadziłem sporo różnych pszczół z terenu prawie całej Europy. Moją główną uwagę kierowałem na pszczoły posiadające cechy higieniczne takie jak grooming czy VSH. Sprowadzone matki rozmnażałem i poddawałem różnym testom higienicznym. W ten sposób typowałem pszczoły, które – w moim ówczesnym mniemaniu – miały większe szanse w walce z warrozą. Jak się później okazało, nie zawsze przekładało się to na przeżywalność. Otóż nie zawsze przeżywały zimę pszczoły, które wykazywały super przydatne cechy w zakresie utrzymywania niskiego porażenia roztoczami, lub doskonale odsklepiały zamarły czerw, wykazując się wysokimi wskaźnikami higieniczności. Potwierdziło to moje i nie tylko moje przypuszczenia, że pszczoły, które uzyskały odporność czy względną równowagę w relacji z warrozą i innymi zagrożeniami, po przeniesieniu w inną lokalizację nie radzą sobie już tak dobrze, jak w miejscu z którego przybyły. Według mnie należy okazać więcej uwagi i opieki takim obcym genetycznie, a dopiero co wprowadzonym na nasz teren szczepom, jeżeli zależy nam na tym, aby przeżyły i ich cenne dla nas cechy wprowadzić do populacji pasieki. Proponuję, choć sam nie wiem, czy to w perspektywie czasu okaże się korzystne, utworzenie grupy takich potencjalnie wartościowych pszczół i utrzymywanie ich za pomocą naturalnych zabiegów ograniczających pasożyta. Mam tu na myśli tymol, kwasy czy olejki. Tak utworzona rezerwa służyłaby za materiał wyjściowy do tworzenia nowych młodych rodzinek z matkami-córkami. Jeżeli oczywiście uznajesz ten krok za zasadny i właściwy, gdyż jak pisałem wyżej sam nie wiem czy te założenia na pewno przyczynią się do zwiększenia przyszłej przeżywalności w Twojej pasiece. Nie próbowałbym celowo wybierać rodzin poszukując konkretnej cechy, bo jak się okazało, nie tylko one, a zatem genetyka, decydują o przeżyciu pszczół. Uznałbym taką grupę za dawców genów do sprawdzenia w Teście Bonda, bez celowej selekcji na cechy przydatne w walce z warrozą. W ten sposób jesteśmy w stanie w dość krótkim czasie sprawdzić potencjał nowej genetyki w krzyżówkach z pszczołami lokalnymi. W przeciągu 2-3 sezonów jesteśmy bowiem w stanie wyprowadzić nowe pokolenia F3-F4, które jak pokazują moje doświadczenia, mogą już sprawdzić się na naszym terenie pod względem radzenia sobie z zagrożeniami.Przez ostatnie trzy sezony praktycznie namnażałem tylko własny materiał. Z moich obserwacji wynika, że własna hodowla matek, czy tworzenie nowych rodzin na bazie pszczół przeżywających, to kolejny kluczowy punkt pszczelarstwa naturalnego. Zdolne przetrwać z sezonu na sezon pszczoły mogą reagować na miejscowe środowisko. Budowanie pasiek w oparciu o nie uważam za bardzo ważne, ponieważ lokalne przystosowanie, które pszczoły nabywają z pokolenia na pokolenie, ułatwia kolejnym nowo tworzonym rodzinom start i późniejsze funkcjonowanie w trakcie sezonu. Wiąże się to oczywiście z wprowadzeniem tzw. Modelu Ekspansji, a więc tworzeniem dużej ilości odkładów i młodych rodzin i mniejszymi ilościami pozyskanego miodu, ale w zamian przyśpiesza proces selekcji. Dlatego już od pierwszych sezonów warto uczyć się prostych metod wykonywania podziałów, czy wychowu matek pszczelich. Można spróbować wydłużyć okres przejściowy tylko po to, aby namnożyć i powielić nasze lokalne kundle i dać im możliwość jeszcze większego przystosowania przed odstawieniem środków ograniczających populację roztoczy. Warto też pamiętać o stronie ojcowskiej. Musimy stworzyć rodzinie takie warunki, aby mogła wychować bardzo dużą ilość trutni. To jest tym istotniejsze, jeżeli praktykujemy używając węzy. Mając matki, które są dla nas cenne genetycznie warto im umożliwić hodowlę tylu trutni, ile będą chciały. Nie dość, że poprawi nam to unasiennianie nowych matek, to prawdopodobnie jeszcze dodatkowo nasyci okolicę genetyką pochodzącą od naszych pszczół, które przekażą swoje cenne cechy dalej… Podsumowując moje działania w tym zakresie:

  • sprowadzenie obcych genetycznie matek o przydatnych cechach
  • wybór czyli selekcja pszczół w kierunku radzenia sobie z warrozą (testy higieniczne)
  • namnażanie własnego materiału
  • namnażanie pszczół które przeżyły i dobrze sobie radzą

Zabiegi ograniczające namnażanie warrozy

W naszych pierwszych sezonach prowadzenia pasieki możemy spróbować stosować środki roztoczobójcze pochodzenia naturalnego. Trudno jest bowiem od razu odstawić środki lecznicze i zacząć utrzymywać pszczoły bez leczenia. Niektórzy jednak tak robią i jak każdy nasz wybór ma on swoje wady i zalety. Ja zdecydowanie jestem zwolennikiem łagodniejszego wchodzenia w pszczelarstwo bez leczenia. Uważam, że prowadzenie pasieki przez 2-3 sezony wspomagając się naturalnymi środkami leczniczymi jest okresem optymalnym przed wykonaniem pierwszego większego kroku w stronę pszczół nie leczonych. Na rynku można znaleźć wiele naturalnych środków takich jak: kwasy, olejki eteryczne, tymol, zioła, kiszonki i różne naturalne substancje, które w swoich działaniach uśmiercają pasożyty lub wspomagają pszczoły, nie skażając przy tym środowiska ula.

Motylek :)
Motylek 🙂

W mojej współpracy z pszczołami w okresie przejściowym bazowałem głównie na tymolu, do stosowania którego przekonałem się po lekturze tekstów Erika Österlunda. Okresowo używałem też kwasu mlekowego, który według obserwacji i badań podobno ze wszystkich kwasów najmniej oddziałuje na pszczoły. Tymol podawałem w postaci płynnej, którą uzyskuje się z dostępnej na rynku formy krystalicznej, rozpuszczając ją w ciepłym oleju roślinnym. Odmierzoną ilością nasączałem wkładki celulozowe czy inne łatwo nasiąkliwe ściereczki. Przyjąłem podobne dawkowanie jakie stosował Erik. Rodziny młode, utworzone w danym sezonie, dostawały, zazwyczaj w październiku, 4-5 g tymolu. Rodziny produkcyjne wymagały większych dawek w 2-3 turach. Pierwszy i decydujący okres podania tymolu w rodzinach produkcyjnych to przełom lipca i sierpnia. W tym czasie rodzina dostawała około 10g czystego tymolu. Jeżeli byłem zadowolony z efektów pierwszego zabiegu, to kolejny wykonywałem dopiero w październiku, podobnie jak w przypadku rodzin młodych, podając 5 g na rodzinę. Stosowanie takiego schematu według mnie gwarantowało uśmiercenie dużej ilości warrozy, w odpowiednim dla rodziny czasie, czyli tuż przed sierpniowo-wrześniowym wygryzaniem się młodej pszczoły, która w głównej mierze wchodziła w skład kłębu zimowego.

Można do tego typu zabiegów wprowadzić jeszcze okres tzw. leczenia interwencyjnego. Miałem nawet pomysł aby sezon 2015 stał się u mnie takim okresem, ale ostatecznie zrezygnowałem z tego pomysłu z prozaicznego powodu. Nie potrafiłem wskazać rodzin, które powinny skorzystać z interwencyjnej kuracji leczniczej. Jeżeli ktoś jednak zdecyduje się na ten krok, to celowym byłoby ustalić jakieś kryteria do jego zastosowania. I w tym właśnie leży problem. Przykładowo Erik obserwował wyrzucane martwe pszczoły przed wylotkami i gdy stwierdził dużą ilość pszczół porażonych wirusem zdeformowanych skrzydeł (DWV) stosował odpowiednią dawkę. Rodziny w których zastosował kurację były przeznaczone w kolejnym roku do wymiany matek pszczelich. Metoda ta może być o tyle niedoskonała, że w rodzinie pszczelej mogą rozwijać się inne choroby, które doprowadzą do jej śmierci, a samo obserwowanie resztek wyrzucanych przed ul jest tyleż kłopotliwe, co pozbawione pełnej wiarygodności, choćby przez możliwość usuwania martwych pszczół przez ptaki czy inne owady. Przyjęcie określonej ilości roztoczy (stopnia porażenia) jako kryterium stosowania kuracji interwencyjnej również nie jest w pełni wiarygodne. Moje doświadczenia bowiem pokazały, że szacunkowa ilość roztocza na 100 pszczół nie zawsze w pełni oddaje stan zdrowotny całej rodziny. Zdarzały się przypadki, że gdy na jesieni szacowałem porażenie rodziny warrozą, trafiały się rodziny z minimalną jej ilością oraz rodziny rekordzistki z dużą jej ilością. Wynik zimowli i przeżycia tych rodzin nie zawsze odzwierciedlał szacowane porażenie. Nie zawsze rodziny o minimalnym porażeniu przeżywały, tak jak i nie zawsze rodziny o dużym porażeniu umierały. Skłoniło mnie to więc do zaprzestania wyciągania wniosków na temat zdrowia rodziny tylko i wyłącznie na podstawie ilości warrozy. Lepszym według mnie kryterium wyboru rodziny przeznaczonej do leczenia byłoby ocenianie jej po prostu po wyglądzie. Sama ocena musi opierać się o wygląd pszczół robotnic, czerwiu, odpowiedni zapach i zachowanie pszczół, a także, po prostu o ogólne wrażenie wyniesione z obserwacji rodziny. Taka ocena wymaga już jednak sporego doświadczenia i umiejętności rozpoznania kryzysu, wyniesionego z co najmniej kilku lat obserwacji pszczół – a najlepiej pszczół nieleczonych, gdyż one potrafią wyglądać i zachowywać się inaczej niż standardowa rodzina wywodząca się z „komercyjnej matki”. Niejeden już pszczelarz był pewny sukcesu i swojej umiejętności oceny, a następnie okazywało się, że rodzina pszczela wbrew oczekiwaniom osypała się w okresie zimowli. Nie muszę więc dodawać, że pomimo doświadczenia pszczelarskiego taka ocena również może nas zwieść. Temat kryteriów pozostawiam więc dla chętnych.

Okres przejściowy kiedyś musi się skończyć. U mnie nastąpiło to w sezonie 2015 – wówczas pozostawiłem pszczoły na zimę bez jakiegokolwiek leczenia. Niestety przeskok był dość bolesny. Straty pszczół były duże, ale były to straty do zaakceptowania, a pasiekę udało mi się odbudować. W tym ostatnim przydały się też wcześniejsze doświadczenia z namnażaniem rodzin czy hodowlą matek. Trzeba też wiedzieć, że nie lecząc pszczół, również mamy pewne, choć skromne, możliwości ograniczenia namnażania warrozy. Podstawowym sposobem nagłego załamania cyklu rozrodczego pasożyta jest przerwanie czerwienia w rodzinie poprzez wykonanie pakietu lub odkładu z tzw. „starą” matką, co spowoduje, że po kilku dniach w rodzinie nie będzie najmłodszego czerwiu. W przypadku prowadzenia pasieki bez leczenia nie dysponujemy wieloma sposobami w pełni skutecznego radzenia sobie z pasożytem, ale możemy polegać na zasilaniu słabszych rodzin pszczołami, czerwiem, miodem czy pierzgą od rodzin zdrowych, które ewidentnie sobie lepiej radzą. Możemy tym słabszym, mniej zaradnym rodzinom zmieniać matki na te, wywodzące się z rodzin które przetrwały już bez leczenia jeden czy dwa sezony – na przykład poprzez podanie ramki z larwami. Warto próbować różnych sposobów z przerwami w czerwieniu w trakcie sezonu jak i dłuższymi przerwami zimowymi, ale jeżeli nie opiera się to na „technikach pszczelarskich” (np. wykorzystaniu izolatorów), to już wiąże się z mądrością pszczół i ich przystosowaniem do lokalnych warunków. Podsumowując moje działania w tym zakresie:

  • pierwsze sezony przy pomocy środków naturalnych – w moim przypadku tymol
  • próba wprowadzenia leczenia interwencyjnego
  • przerwy w czerwieniu w rodzinach nieleczonych
  • naturalna selekcja i przystosowanie sprzyjające radzeniu sobie z pasożytami
  • zasilanie rodzin w kryzysie czerwiem i pszczołami od zdrowych rodzin
  • wymiana matek w rodzinach które wyglądają na słabe poprzez podani ramki z larwami

Słowo na zakończenie

Metoda małych kroczków w pszczelarstwie naturalnym skierowana jest do wszystkich chętnych, którzy wierzą w pszczoły bez leczenia, pszczoły które z czasem nabierają lokalnego przystosowania i reagują na zmiany środowiskowe. Można rozciągnąć ją w czasie i dostosować do własnych doświadczeń pszczelarskich. Można posiłkować się innymi środkami naturalnymi w ograniczeniu namnażania warrozy. Metoda ta, a raczej przedstawione tutaj moje doświadczenia, mogą pomóc lub zainspirować przyszłych pszczelarzy naturalnych do poszukiwań swoich własnych rozwiązań we współpracy z pszczołami. Przy tym wszystkim należy jeszcze pamiętać, że pszczoły są częścią przyrody, a ich głównym zadaniem w ekosystemie jest zapylanie roślin. Produkty pszczele muszą w pierwszej kolejności służyć ich wytwórcom, a dopiero później ewentualne nadwyżki może pobrać pszczelarz. Pszczoły lubią budować po swojemu, jeżeli więc stosujemy węzę, to dajmy im trochę swobody, choćby w pojedynczych ramkach. Pozwólmy też pszczołom wyhodować własne matki, gdyż one wiedzą najlepiej, które larwy wybrać. Nie usuwajmy trutni i czerwiu trutowego, bo nie wiemy, jakie zadania, oprócz prokreacyjnych, mogą one spełniać w życiu rodziny pszczelej. Starajmy się zaglądać jak najrzadziej do uli, a jeżeli musimy, to planujmy przy okazji swoje działania. Cieszmy się z możliwości obcowania z pszczołami i nie bierzmy wszystkiego zbyt poważnie. Czasami warto czegoś nie zrobić, niż na siłę wykonywać daną czynność.

Łukasz Łapka

The post Metoda Małych Kroków do Pszczelarstwa Naturalnego dla Początkujących first appeared on Wolne Pszczoły.

]]>
Rozmowa z profesorem Jerzym Woyke z dręczem pszczelim w tle. http://wolnepszczoly.netlify.app/rozmowa-z-profesorem-jerzym-woyke/ Tue, 27 Jun 2017 10:26:58 +0000 http://wolnepszczoly.netlify.app/?p=1494 W styczniu 2017 roku miałem przyjemność rozmawiać w imieniu Stowarzyszenia Pszczelarstwa Naturalnego „Wolne Pszczoły” z wybitnym biologiem i znawcą różnorodnych gatunków pszczół z całego świata, profesorem Jerzym Woyke, który niedawno obchodził swoje dziewięćdziesiąte urodziny. Przy okazji serdecznie gratulujemy i życzymy jeszcze wielu lat w zdrowiu i pogodzie ducha. Rozmawialiśmy o problemach odporności Pszczół miodnych na […]

The post Rozmowa z profesorem Jerzym Woyke z dręczem pszczelim w tle. first appeared on Wolne Pszczoły.

]]>
W styczniu 2017 roku miałem przyjemność rozmawiać w imieniu Stowarzyszenia Pszczelarstwa Naturalnego „Wolne Pszczoły” z wybitnym biologiem i znawcą różnorodnych gatunków pszczół z całego świata, profesorem Jerzym Woyke, który niedawno obchodził swoje dziewięćdziesiąte urodziny. Przy okazji serdecznie gratulujemy i życzymy jeszcze wielu lat w zdrowiu i pogodzie ducha. Rozmawialiśmy o problemach odporności Pszczół miodnych na choroby, ze szczególnym uwzględnieniem Varroa destructor, a także o możliwościach selekcji hodowlanej oraz naturalnej, w celu osiągnięcia równowagi w stosunku pomiędzy pszczołami, a chorobami oraz pasożytami. Profesor zwracał szczególną uwagę na użycie poprawnej polszczyzny w nazewnictwie biologicznym. Dowiedziałem się między innymi, że pierwotnie powstała polska nazwa dla roztocza Varroa destructor: Dręcz pszczeli. Z jakiegoś powodu jednak się nie przyjęła. Profesor jednak uważa, że brzmi ona dobrze i trochę żałuje, że się nie przyjęła.

fot: Dr Kamran Fakhimzadeh, Finlandia
fot: Dr Kamran Fakhimzadeh, Finlandia


Dzień dobry Panie profesorze. Jestem przedstawicielem Stowarzyszenia Pszczelarstwa Naturalnego „Wolne Pszczoły”, które zostało założone dwa lata temu. Zakładając zrzeszenie przyjęliśmy sobie takie długofalowe cele:

  • zmniejszenie chemizacji pszczelarstwa,
  • zapewnienie czystości ula i produktów pszczelich, bez pozostałości toksycznych związków chemicznych stosowanych w gospodarce pasiecznej,
  • wypracowanie pszczoły odpornej na choroby, w tym m.in. na warrozę.
  • przywrócenie naturalnych mechanizmów adaptacyjnych populacji pszczół aby miała szanse przeżyć bez pomocy człowieka w aktualnym środowisku.

Tym samym chcemy propagować odradzanie się w pewnym zakresie dzikiej lub zdziczałej populacji pszczół w Polsce.

Profesor Jerzy Woyke: Czy to jest stowarzyszenie pszczelarzy, miłośników czy może coś w rodzaju Greenpeace?

Jesteśmy luźnym stowarzyszeniem pszczelarzy i miłośników. Każdy kto się zgadza z celami statutowymi i wypełnia zobowiązania statutowe związane z hodowlą pszczół, jeśli zapłaci składkę, może do niego należeć.

Wracając do celów stowarzyszenia. Nie ma dzikich pszczół, bo te same mogą żyć w lesie, w dziupli, jak i w ulu. Może być to broń obosieczna, bowiem jak zginie taka rodzina w naturze, to pozostawi po sobie różne zarodniki i bakterie np. zgnilca. Zwykły pszczelarz stosuje na to różne środki a taka choroba może się rozszerzać. Dlatego takie działania należy robić z wyważeniem i znajomością. Każdy kij ma dwa końce.

W świecie przyrody wszystkie organizmy mają jakieś swoje pasożyty i patogeny. Widziałem wyniki badań przeprowadzanych w Małopolsce na zgnilcu. Okazało się, że w ok 70% uli znaleziono zarodniki zgnilca, pomimo że wiele rodzin nie chorowało1). Czytałem też Pana artykuł o rodzinach odpornych na zgnilca. Wydaje mi się, że podobnie może być z warrozą. Pośród populacji pszczół odpornych na warrozę, owszem, będą straty, ale na akceptowalnym poziomie. Stąd pytanie czy da się w ogóle całkowicie wyeliminować wszelkie choroby?

Nie, nie da się. Najczęściej jest tak, że rodziny nie są odporne na jedną, ale równocześnie na różne choroby, które mają podobne objawy. Przykładowo można  selekcjonować pszczoły na zgnilca europejskiego, a one przy okazji zdobędą odporność na zgnilca amerykańskiego.

Czy więc może być tak, że jeśli wypracujemy odporność na warrozę, to pszczoły będą odporne także na inne choroby?

Raczej nie. Varroa destructor to roztocz, który żeruje na pszczole i nie ma to wiele wspólnego z odpornością na bakterie i wirusy. Jednak jeżeli pszczoła zdobędzie odporność na warrozę, to może być też odporna na Tropilaelapsa.

Proszę podzielić się historią, jak poradził Pan sobie z Tropilaelapsem w Azji nie stosując środków chemicznych, a tylko metody biologiczne.

W Europie i w Afryce żyje pszczoła miodna Apis mellifera, natomiast w Azji żyje nieco mniejsza pszczoła wschodnia Apis cerana. Jej rodziny w maksimum rozwoju osiągają około dziesięć tysięcy robotnic. Natomiast Apis mellifera w okresie maksymalnego rozwoju dochodzi do wielkości pięćdziesiąt, sześćdziesiąt tysięcy robotnic. Gdy sprowadzono ją do Indii, Nepalu, Wietnamu i Afganistanu, produkowała ona nawet dziesięć razy więcej miodu od pszczoły miejscowej. Problem jednak polegał na tym, że nie przeżywała dłużej niż trzy lata. W Afganistanie panował wówczas rząd lewicowy, który wieloma takimi sprawami się zajmował i nawet na swoim stanie miał trzy tysiące rodzin pszczelich. Jednak po trzech latach zostało ich sto. Poprosili mnie, poprzez FAO, o pomoc. W marcu przyjechałem i poinformowano mnie, że chodzi o Tropilaelapsa. Po pierwszych przeglądach w żadnym ulu nie znalazłem roztoczy. Wytłumaczono mi, że w zimie roztocz opuszcza ule i żeruje na myszach. Sądzili tak dlatego, że znaleźli na myszach roztocza, które żerowały na pszczołach.
Podczas kolejnej kontroli w maju znaleźliśmy Tropilaelaps we wszystkich ulach. Varroa potrafi przeżyć zimę bo żeruje na dorosłej pszczole przebijając błonę pomiędzy segmentami, pomimo że rozmnaża się tylko pasożytując na czerwiu w okresie lata. Pomyślałem, że prawdopodobnie ten Tropilaelaps nie może zimą przeżyć na pszczołach? Kładłem wobec tego roztocz na pszczołę dorosłą umieszczoną w probówce i obserwowałem. Chodziłem z próbówką pod pachą gdyż nie miałem cieplarki by zapewnić odpowiednią temperaturę. Czasami śniło mi się, że roztocza w nocy wyszły i mnie objadały. Tropilaelaps nie przeżył na pszczole dłużej niż trzy dni. Oznaczało to, że nie potrafi pić hemolimfy z dorosłej pszczoły, a tylko z larw. Metoda, którą wymyśliłem, była prosta: należało dopilnować, aby przez jakiś czas w ulu nie było czerwiu otwartego. Okazało się, że wystarczy matkę zamknąć w klateczce na dziesięć dni i wszystkie roztocza zginą. Dodatkowo zamknięcie matki wpływa na powiększenie ilości zbieranego miodu. Za tę pracę dostałem nawet kilka międzynarodowych nagród.

Kilku pszczelarzy, którzy podejmują próby niestosowania żadnych medykamentów przeciw warrozie, wywołuje przerwę w czerwieniu różnymi technikami: sztucznymi, jak izolatory, czy odkłady bez matki, lub naturalnymi, jak rójka, czy długi okres bezczerwiowy od jesieni do przedwiośnia. Co Pan myśli o takich metodach?

Problem w tym, że to nie jest radykalna metoda. Podobnie jak w przypadku odymiania amitrazą, która nie zabija roztoczy w komórkach. Chodzi o to, aby odymiać wtedy, kiedy nie ma czerwiu i wtedy przerwa w czerwieniu ma sens.
Mam takiego przyjaciela, Amerykanina mieszkającego we Francji, który nazywa się John Kefuss. On nic nie stosował na warrozę. Kiedy odwiedziłem go na pewnej konferencji, ogłosił taki konkurs: kto znajdzie osobnika Varroa na jego pszczole, otrzyma dolara od sztuki. Chętni znajdowali do dwudziestu sztuk.

Ale pszczoły dalej żyły?

Tak, najpierw było ich dużo, później zostało mało, ale się uodporniły.

John Kefuss stosował radykalną selekcję naturalną. Nazywał ją testem Bonda, która polega mniej więcej na zastosowaniu zasady: daj żyć i pozwól umrzeć. Co Pan myśli o tej metodzie?

To bardzo kosztowna i pracochłonna metoda. Mnóstwo rodzin zginie, ale owszem, wyselekcjonują się. Tak jak chociażby wszystkie rośliny.

Czy można ją wdrożyć nawiązując do Pana artykułu 1988 roku pt. „Hodowla pszczół odpornych na warrozę”2)? Czy w Polsce ktoś zastosował Pana porady z tego artykułu?

W Polsce nie, ale na świecie stosowali np. w Danii i w Szwecji. Uzyskiwali nawet dobre rezultaty. Takie, jakich mniej więcej się spodziewałem. Otrzymałem nawet sprawozdania. Tylko jest jedno „ale”: brak sztucznego unasienniania. Jeżeli nawet wyselekcjonowano odporną matkę, to unasienniała się ona w locie z nieodpornymi trutniami z okolicy i wszystko co mieli przepadało. Dałoby się to osiągnąć w zakładzie naukowym, albo przy kontrolowanym unasiennianiu. U innych zwierząt, jak u konia, kury, krowy, można doprowadzić do kopulacji z dowolnym wybranym osobnikiem tego samego gatunku, z pszczołami nie jest tak łatwo. Jeśli chodzi o takie eksperymenty za granicą, w tym Johna Kefussa, to nie wiem jak one się skończyły.

Jeżeli chodzi o Kefussa, to jego syn teraz gospodaruje we Francji, a on także w Ameryce Południowej, w Chile, z tego co czytałem. Czy Kefuss używał sztucznego unasiennania?

Tak. On był specjalistą w tym temacie. Opracował swoje metody. Nie tylko stosował, ale także badał sztuczne unasiennianie3).

Jeden z naszych kolegów kontaktował się z nim w sprawie zakupu odpornych matek, a on odpisał: „rób to co robisz”, czyli w jego wypadku chodziło o to, aby rozmnażał te, które przeżyją bez leczenia. Pomimo, że kolega nie stosuje sztucznej inseminacji.

Tak, to jest rozsądne, ale dużo zależy od warunków zewnętrznych. Nie ma najlepszej pszczoły na świecie. Każda będzie miała swoje lokalne warunki, w których będzie się najlepiej czuła. Czasem wystarczy przenieść pszczoły do innej miejscowości, która okaże się dla tych pszczół zła, choć wcześniej w innej miejscowości dobrze się czuły. Zmieniły się na przykład pożytki i mikroklimat. Co działa w jednej miejscowości, w innej może, przeciwnie, działać źle.

Czy w jednej miejscowości może być inna mikroflora niż w drugiej, do której pszczoła nie będzie dostosowana?

Tak właśnie może być.

Czy da się w takim razie w jednym instytucie w Polsce wyhodować odporną na choroby pszczołę i rozesłać do wszystkich pszczelarzy matki tej linii, aby to u nich zadziałało?

Prawdopodobnie nie. W lokalnych warunkach należy selekcjonować lokalne pszczoły, albo takie która mają podobne warunki. U nas kiedyś była głównie pszczoła Apis mellifera mellifera, a później okazało się, że w wielu okolicach lepsza jest krainka, kiedy są pożytki wczesne takie jak na przykład rzepak.

Zgromadziliśmy taką listę pszczelarzy z Europy którzy nie leczą już wiele lat. Oto ona4).

Czy są pośród nich tacy co stosują sztuczne unasiennianie?

Niektórzy stosują, ale jeżeli stosowali w izolacji, tak jak Juhani Lunden z Finlandii, to po kilku latach pojawił się problem z bliskim spokrewnieniem.

To trzeba wprowadzać wtedy inne linie. Jeśli pszczoły krzyżowane są w bliskim pokrewieństwie, to może się źle skończyć. W skrajnych przypadkach nawet 50% czerwiu może się nie rozwijać.

Zastanawiam się, czy gdyby stosować naturalne unasienianie, biorąc pod uwagę, że nasza pszczoła unasieni się z obcym trutniem, czy to na pewno zniszczy całą wcześniejszą pracę?

Można też naturalnie na trutowiskach izolowanych, tak jak na wyspach, czy w różnych dolinach pomiędzy górami. Wtedy też ma to sens. W Polsce praktycznie dookoła 20 km nie powinno być żadnych pszczół. W Polsce nie ma takiej miejscowości.

Są już badania, które pokazują, że mikroflora na pancerzyku chitynowym, w jelicie, w pierzdze, w środowisku ula, ma znaczenie dla zdrowotności pszczoły, a także wiele czynników środowiskowych jak choćby naturalny plaster czy odpowiedni naturalny pokarm. Chyba nie same genetyczne czynniki mają znaczenie?

Owszem. Mnie to też interesuje. Okazało się, że zaleszczotek książkowy, który żyje naturalnie w ulu, też niszczy w jakimś stopniu warrozę. Gdy jest za bardzo czysty ul bez szpar, to też niedobrze, bo okazuje się, że w takim brudnym zaleszczotek potrafi rozmnażać się lepiej niż w czystym.

Dlatego naszym celem nie jest to, aby wybić całą warrozę, albo żeby pszczoła to zrobiła, ale aby nauczyła się z nią, w pewnym małych ilościach, żyć.

Taki balans przeżyciowy. To jest mądre gdyż radykalne metody bez brania innych środków pod uwagę, zwykle nie dają dobrych rezultatów.

Czy można zaryzykować twierdzenie, że będzie w przyszłości w Polsce coraz więcej ludzi, którzy będą się pasjonowali trzymaniem pszczół bardziej dla przyjemności i satysfakcji, a korzyść z produktów pszczelich nie będzie dominującym warunkiem posiadania przez nich pszczół? Tacy hobbyści mogliby angażować się bardziej w selekcję naturalną gdyż mogliby poświęcić więcej swoich pszczół do tego celu.

To już się dzieje. Prawdę powiedziawszy ja też nie dla zysku utrzymywałem pszczoły.
Często tacy hobbyści (o których mówi się czasem „oszołomy”) dochodzą do różnych korzystnych wyników. Jest obecnie wielu takich, a będzie jeszcze więcej, i to są bardzo cenni ludzie.

Naukowiec i pszczelarz Ron Hoskins z Wielkiej Brytanii nie leczy pszczół od 1990 roku, kiedy zaczął prowadzić selekcję używając też metody sztucznego unasienniania. W 2010 roku zaproponował hodowlę bez leczenia pszczół przyszłemu hobbyście Garethowi Johnowi, który w magazynie British Beekeepers Association w 2015 roku w swoim artykule na temat balansu pomiędzy pszczołami a warrozą napisał tak:

“Jako hobbysta mam wolność eksperymentowania. Z pewnością Ci z nas, którzy mają taką wolność, powinni jej użyć, aby dać możliwość wykazać się pszczołom w rozwijaniu ich naturalnej obrony przed Varroa. Dowody wskazują, że równowaga, o której pisałem na początku artykułu, nie jest wcale tak daleko”5)

w wolnym tłumaczeniu: jest na wyciągnięcie ręki. Czy Pan by się pod tym podpisał?

Tak. Tacy ludzie są bardzo cenni. Wracając do mojego artykułu z 1988 roku. Gdyby się nic nie robiło, to prawdopodobnie już pszczół by nie było. Pszczoły pojawiły się w okresie geologicznym kiedy powstały kwiaty okrytonasienne. To był okres zwany kredą. W tym okresie żyły też dinozaury, które później na skutek prawdopodobnie jakiś przesileń czy kataklizmów przyrody wyginęły, lecz pszczoły przeżyły. Dlatego zwykłem mówić, że jak pszczoły przeżyły dinozaury to i nas przeżyją. Nie spodziewam się aby pszczoły miały wyginąć.

W internecie krąży taka opinia, że powiedział Pan, że o biologii pszczół wiemy zaledwie 5%. Czy to Pana cytat?

Nie, to nie mój. Uważam, że 5% to za mało. Wiemy więcej.

Reasumując, czy jest szansa, że w końcu pszczoły się uodpornią na warrozę, kiedy umożliwi im się taką sytuację?

Tak. Dojdzie do równowagi pomiędzy pasożytem a gospodarzem. Nawet z biologicznego punktu widzenia nie jest w interesie pasożyta, aby całkowicie zniszczyć populację gospodarza.

Stosując chemiczne preparaty uszkadzamy i osłabiamy trochę pszczoły (w końcu wiele z tych środków to insektycydy chociaż o tym najczęściej się nie mówi) a jednocześnie selekcjonujemy warrozę na bardziej zjadliwą.

Owszem. Pojawiają się mutacje które normalnie by nie przeżyły.

Czy zwiększanie używania takich środków nie jest w takim razie drogą donikąd?

Owszem. Jak jedne środki przestają działać to wymyśla się nowe i to jest taka praca bez końca.

Czyli to, co staramy się robić jako stowarzyszenie wydaje się rozsądne?

Tak. W końcu taka równowaga się utrzyma, ale stuprocentowa odporność nie jest możliwa, tak przypuszczam.

Właśnie do takiej równowagi dążymy. Daje nam Pan profesor nadzieję. Może poruszę temat trutni i ramki pracy. Czy nie zachodzi tu proces selekcji warrozy na tą, która lepiej się rozmnaża w komórkach robotnic? Jeżeli będziemy za każdym razem niszczyli komórki trutowe, to będą przeżywały lepiej te osobniki Varroa, które przeżyją w komórce robotnicy.

Ma pan rację. Dlatego ważne jest, aby nie stosować jednej metody zwalczania lecz naprzemiennie różne. Tymi różnymi działaniami w końcu wywołujemy inne, następne problemy.

Jest taki szwedzki pszczelarz naturalny, Erik Osterlund, który od wielu już lat bada problem odporności pszczoły na warrozę obserwacjami na swoich pasiekach. Sformułował hipotezę, że pszczoły w tej samej pasiece, czy blisko siebie, mogą się uczyć wzajemnie od siebie. Co Pan na ten temat sądzi?

Nie wydaje mi się, aby to była prawda na szerszą skalę. Może uczą się jednostki, ale aby działało to na pokolenia, to raczej kwestia późniejszej selekcji.

Podgatunki Apis mellifera capensis i Apis mellifera scutellata są odporne na warrozę. Czy mógłby Pan przybliżyć na czym polega odporność?

Polega to na krótszym okresie rozwoju pszczoły w komórce plastra.

Co dla Pana oznacza termin odporności rodziny pszczelej?

To nie jest moja dziedzina. Jest specjalny zakład chorób pszczół na SGGW i ich trzeba się pytać.

Przed jakimi trudnościami chciałby Pan ostrzec ludzi, którzy chcą się zabierać za pszczelarstwo naturalne?

Myślę, że tacy mali hobbyści eksperymentatorzy raczej nie będą mieć wpływu na ogólny stan pszczelarstwa. To są pożyteczni ludzie, ale raczej nie mają możliwości, żeby wpłynąć na hodowlę.

Mamy w takim razie dwa utopijne założenia. Jedno, że da się zwalczyć kiedyś warrozę w Polsce w 100%. Drugie, że wszyscy pszczelarze przestaną używać medykamentów i poniosą selekcyjne straty. Czy jest możliwa taka realna sytuacja, że będą obok siebie istnieli pszczelarze naturalni, zarówno hobbyści i naukowcy, oraz pszczelarze zawodowi?

To jest przykład najzdrowszego społeczeństwa. Poleganie tylko na skrajnościach mogło by się źle skończyć. A taki naturalny rozkład od najlepszego do najgorszego, z największą ilością średnich pośrodku, jest najbardziej zdrowy, jak generalnie w całym świecie przyrody.

Czy w takim razie, jeśli będą istniały te dwa środowiska pszczelarzy obok siebie, a trutnie z jednych do drugich będą wzajemnie zalatywały, to czy da się wypracować na powrót jakąś chociaż zdziczałą populację pszczół, która będzie w stanie przeżywać w dziuplach, zakamarkach, lub sztucznych skrzynkach?

W Polsce przywracają bartnictwo. To jest dobre pokazowo dla innych i dla badań, ale większego znaczenia mieć nie będzie. To raczej takie amatorskie działania.

Zdarzają się jednak pszczelarze którzy sprzeciwiają się dzikiej zabudowie, barciom, dzikim siedliskom dla pszczół w lesie. Czy popierałby Pan takie sprzeciwy?

Nie popierałbym. Jestem za wzajemną tolerancją. Trzeba jednak zaznaczyć, że barcie z pszczołami mogą być w lesie, jeżeli ktoś będzie systematycznie badać ich zdrowotność, aby nie stały się źródłem rozprzestrzeniania chorób pszczelich.
Na zakończenie dodam, że w Brazylii nie stosuje się żadnych środków przeciwko warrozie od ponad 30 lat. Prawdopodobnie jest to spowodowanie krzyżowaniem z pszczołami afrykańskimi. Pszczoły w Brazylii zostały zafrykanizowane6).

Rozmawiał Jakub Jaroński
Wywiad autoryzowany

Przypisy:

1) Dokładnie 71,3% (przyp. aut.)
Dr Krystyna Pohorecka, lek. wet. Marta Skubida, lek. wet. Andrzej Bober, mgr inż. Dagmara Zdańska (2012), Zakład Chorób Pszczół, PIWet-PIB w Puławach, „Zakażenie rodzin pszczelich sporami Paenibacillus larvae to nie zawsze choroba, ale już realne zagrożenie”, Pszczelarstwo 9/2012

2) Profesor Jerzy Woyke (1988), „Hodowla pszczół odpornych na warrozę”, Pszczelarstwo 39(11)

3) John Keffus jednak twierdzi, że w Teście Bonda młode matki pszczele, po matkach przeżywających selekcję naturalną, unasieniają się po prostu z wolnego lotu tj. naturalnie (przyp. aut.).
John Kefuss, Jacques Vanpoucke, Maria Bolt & Cyril Kefuss (2015), „Selection for resistance to Varroa destructor under commercial beekeeping conditions”, Journal of Apicultural Research, 54:5, 563-576

4) Lista na forum Wolnych Pszczół

5) Gareth John (2015), „Archeiving balance beetween bees and varroa” The British Bee Journal (June)

6) Francisco E. Carneiro; Rogelio R. Torres; Roger Strapazzon; Sabrina A. Ramírez; José C.V. Guerra Jr; Diego F. Koling; Geraldo Moretto (2007), „Changes in the reproductive ability of the mite Varroa destructor (Anderson e Trueman) in africanized honey bees (Apis mellifera L.) (Hymenoptera: Apidae) colonies in southern Brazil,”, Neotropical Entomology vol.36 no.6 Londrina Nov./Dec. 2007

The post Rozmowa z profesorem Jerzym Woyke z dręczem pszczelim w tle. first appeared on Wolne Pszczoły.

]]>
Więcej niż pszczoły http://wolnepszczoly.netlify.app/wiecej-niz-pszczoly/ Fri, 28 Apr 2017 07:09:32 +0000 http://wolnepszczoly.netlify.app/?p=1470 Michael Bush Tekst pochodzi ze strony: http://bushfarms.com/beesmorethan.htm Przetłumaczony i opublikowany za zgodą autora. Rodzina pszczela to więcej niż tylko pszczoły. W ulu istnieje cały ekosystem organizmów żywych od mikroskopijnych do całkiem sporych. Ekologia rodziny pszczelej to wiele relacji symbiotycznych oraz wiele neutralnych, które często wypierają te patogenne. Makro i mikrofauna Przykładowo w ulach stwierdzono ponad […]

The post Więcej niż pszczoły first appeared on Wolne Pszczoły.

]]>
Michael Bush

Tekst pochodzi ze strony: http://bushfarms.com/beesmorethan.htm
Przetłumaczony i opublikowany za zgodą autora.

Rodzina pszczela to więcej niż tylko pszczoły. W ulu istnieje cały ekosystem organizmów żywych od mikroskopijnych do całkiem sporych. Ekologia rodziny pszczelej to wiele relacji symbiotycznych oraz wiele neutralnych, które często wypierają te patogenne.

Makro i mikrofauna

Przykładowo w ulach stwierdzono ponad 170 rodzajów roztoczy, które żyją w harmonii z rodziną pszczelą. Jeżeli pozwolimy im przeżyć, zamiast zabijać je przy pomocy akarycydów, staną się pożywieniem dla różnych owadów ulowych takich jak zaleszczotki, które żerują również na szkodliwych roztoczach.

(Autor popełnił w tym miejscu błąd zaliczając zaleszczotki – „pseudoscorpions” – do gromady systematycznej „owadów” tj. Insecta, podczas gdy należą one do gromady „pajęczaków” tj. Arachnida, podobnie zresztą jak roztocza Varroa – przypis. tłum.)

Badanie dzikich populacji pszczół pokazują, że wraz z rodziną pszczelą w ujęciu makro współistnieje wiele różnorodnych form życia takich jak roztocza, żuki, barciaki, czy karaczany.

Mikroflora

W pszczołach i na całej pszczelej rodzinie żyje bogata mikroflora od grzybów i drożdży po bakterie. Wiele z tych organizmów jest niezbędnych do trawienia pyłku oraz utrzymania zdrowego układu pokarmowego pszczół, również przez wypieranie patogenów, które w innym wypadku miałyby wolną drogę do namnażania. Często nawet te, które zdają się być neutralne, albo nawet lekko patogenne, mogą okazać się pozytywne przez wyparcie organizmów wywołujących choroby śmiertelne.

Obecność wielu spośród szczepów bakterii z rodzaju Lactobacillus jest potrzebnych do trawienia pyłku, a tych z rodzajów Bifidobacterium i Gluconacetobacter mają oddziaływanie pozytywne w tym sensie, że zapobiegają rozwojowi nosemozy i innych chorób, a prawdopodobnie również wpływają na trawienie.

Patogeny?

Nawet niektóre z patogennych organizmów takich jak Aspergillus fumigatus powodujący grzybicę kamienną czerwiu, wypierają jeszcze zjadliwsze patogeny, w tym przypadku nosemę. Przykładowo również Ascosphaera apis, wywołująca grzybicę wapienną zapobiega rozwojowi zgnilca europejskiego.

Zaburzenie równowagi

Jak bardzo zaburzamy równowagę tego bogatego ekosystemu stosując preparaty antybakteryjne, takie jak Tylan (tylozyna), terramycynę, czy grzybobójcze jak Fumidil (fumagilina)? Nawet olejki eteryczne czy kwasy organiczne mają również działanie przeciwbakteryjne i przeciwgrzybicze. Ponadto zabijamy roztocza i owady akarycydami.

Po tym, gdy zupełnie nie zważając na dobroczynną rolę organizmów oraz kontaminację wosku używanego ponownie w postaci węzy, całkowicie wybijemy z równowagi tą skomplikowaną społeczność różnorodnych organizmów, zaczynamy dziwić się, że pszczoły umierają. W takiej sytuacji ja raczej dziwiłbym się widząc je w dobrym zdrowiu i rozkwicie!

Aby dowiedzieć się więcej…

Spróbuj poszukać w internecie i zobaczyć co znajdziesz:

mikroflora pszczoły (bees microflora (10,900 trafień))
symbiotyczne roztocza pszczół (bees “symbiotic mites” (30 trafień))
symbiotyczne bakterie pszczół (bees symbiotic bacteria (25,100 trafień))

(Dane dotyczące wyszukiwania pozostawiono zgodnie z treścią oryginalnego tekstu Michaela Busha – aktualnie liczba trafień zarówno w języku polskim jak i angielskim jest znacząco większa – przypis tłum.)

Tu znajdziesz kilka specyficznych szczepów i grup organizmów, o których być może chciałbyś poczytać coś więcej

Bifidobacterium animalis
Bifidobacterium asteroides
Bifidobacterium coryneforme
Bifidobacterium cuniculi
Bifidobacterium globosum
Lactobacillus plantarum
Bartonella sp.
Gluconacetobacter sp.
Simonsiella sp

Przeczytaj także o badaniach Marty Gilliam na stronie: https://beeuntoothers.com/index.php

Michael Bush

Tekst pochodzi ze strony: http://bushfarms.com/beesmorethan.htm
Przetłumaczony i opublikowany za zgodą autora.

 

The post Więcej niż pszczoły first appeared on Wolne Pszczoły.

]]>
O łapaniu wędrujących rojów słów kilka http://wolnepszczoly.netlify.app/o-lapaniu-wedrujacych-rojow-slow-kilka/ Fri, 24 Mar 2017 11:00:56 +0000 http://wolnepszczoly.netlify.app/?p=1425 Kiedy marcowe pluchy bębnią o dach, drepczę w kółko po pokoju i zastanawiam się, czy istnieją jeszcze dzikie pszczoły w mojej okolicy? Nie widzę innej metody, aby to sprawdzić, jak tylko spróbować je schwytać. Aby je złapać, trzeba wymyślić, jak to zrobić. Tekst ten stanowi kompilację wiadomości znalezionych w Internecie na temat łapania wędrujących rojów […]

The post O łapaniu wędrujących rojów słów kilka first appeared on Wolne Pszczoły.

]]>
Kiedy marcowe pluchy bębnią o dach, drepczę w kółko po pokoju i zastanawiam się, czy istnieją jeszcze dzikie pszczoły w mojej okolicy? Nie widzę innej metody, aby to sprawdzić, jak tylko spróbować je schwytać. Aby je złapać, trzeba wymyślić, jak to zrobić. Tekst ten stanowi kompilację wiadomości znalezionych w Internecie na temat łapania wędrujących rojów pszczelich, artykułów w pismach branżowych, dyskusji na forach oraz świadectw praktyków.

Sztukę tę zaliczyć można do grupy niszowych sportów ekstremalnych o starożytnej tradycji – nie inaczej człowiek wszedł w „posiadanie” pierwszych rodzin pszczelich, jak je po prostu przywabił do osiedlenia się w wydłubanej przezeń barci – jeżeli mowa o krainach Północy, gdzie zima trwa kilka miesięcy i owady musiały opracować strategię jej przetrwania. Odmiennie od klasycznych rozrywek znudzonych mieszczuchów, którzy ryzykują życie skacząc na spadochronie, nurkują w głębinach bez akwalungów, czy ścigają się z dzikimi bykami, zajęcie to wymaga nie tylko pewnej sprawności fizycznej, ale również – odrobiny pomysłowości i zdolności manualnych. A to dlatego, że po pierwsze, aby łapać roje, potrzebujemy zbudować rojołapki.

Oczywiście, samo pojęcie „łapania”, w kontekście tego, o czym zamierzam tu napisać, brzmi oszukańczo. W tym tekście chodzi mi o przedstawienie takiej zabawy, która polega na przywabianiu do naszego pudła pszczół wędrujących w poszukiwaniu nowego domu.. Innymi słowy, tylko one same się mogą złapać. Pszczelarz-łowca może tylko ustawić „pułapki” i czekać. Czasami na Godota.

 Rojołapka

Rojołapka to uproszczony ul, albo inna namiastka siedliska pszczelego. O ile dziupla powstaje w sposób naturalny i pszczoły muszą ją sobie same dostosować, a ul zaprojektowany jest głównie pod wygodę pszczelarza, rojołapka znajduje się gdzieś pośrodku. Jej podstawowym zadaniem jest przywabić rodzinę pszczelą i zachęcić do osiedlenia.

Jakie cechy winna spełniać dobrze zaprojektowana rojołapka?

Rojołapki można zrobić z czegokolwiek np. ze starej skrzyni
Rojołapki można zrobić z czegokolwiek np. ze starej skrzyni

Powinna być przede wszystkim tania. Niestety, w naszym obszarze kulturowym trudno mieć pewność, że jakikolwiek przedmiot pozostawiony w miejscu publicznym (choćby to był środek lasu), będzie tam sobie bez sensu leżał niewykorzystany tylko dlatego, że ktoś go tam położył. Zapobiegliwość i skrzętność nasza i naszych rodaków nie pozwala na podobne marnotrawstwo,w myśl słów “przewróciło się – niech leży”. Zatem rojołapkę należy wykonać możliwie tanio, z jak najmniejszym nakładem pracy, w jak najprostszej technologii – jeżeli ktoś dokona jej „recyclingu”, nie będzie nam aż tak bardzo żal. Najtańszym rozwiązaniem wydaje się tekturowe pudło owinięte folią. Nie ja to wymyśliłem, tylko pewien Ukrainiec, który opublikował później filmik na youtube, jak do jego rojołapki z tektury i worka na śmieci wprowadziły się pszczoły. Postanowiłem skopiować jego pomysł, gdyż wydawał mi się najmniej ryzykowny pod względem wysiłku i kosztów – dopóki nie wiem, czy w ogóle warto się w to bawić w mojej okolicy, wolę oszczędne rozwiązania. Mam dobry dostęp do dużych pudeł tekturowych, ale w razie czego poszedłbym po nie na zaplecze jakiegoś supermarketu. Worki foliowe zastąpiłem starą folią malarską i taśmą typu strecz, bo akurat to miałem pod ręką. Wszystko skleiłem przy pomocy taśmy pakowej.

Rojołapka tekturowa
Rojołapka tekturowa

Zacznijmy od konstatacji, że pszczoły w razie potrzeby potrafią zasiedlić najdziwniejsze miejsca: stare lodówki, dziury w murze, szczeliny w skałach, zbiorniki po paliwie, dziurawe opony… Ukraińska pszczoła stepowa w naturze gnieździła się w ziemnych norach pozostawionych przez inne stworzenia. Zatem powinniśmy raczej rozważyć wygodę pszczelarza oraz wybór materiału, który da naszej rojołapce przewagę nad mnóstwem innych potencjalnych siedlisk.

Rójka w kominie wentylacyjnym
Rójka w kominie wentylacyjnym
Pszczoły w oponie Zdjęcie ze strony: http://www.komando.com/wp-content/uploads/2016/06/maxresdefault-1-17-970x546.jpg
Pszczoły w oponie
Zdjęcie ze strony: http://www.komando.com/wp-content/uploads/2016/06/maxresdefault-1-17-970×546.jpg
Pszczoły w ościeżnicy okna Zdjęcie ze strony: http://2.bp.blogspot.com/-0BrDAbqSeVw/U1N0UFmH3CI/AAAAAAAAB4o/d8J_Hru37wU/s1600/Bees-between-window-and-shu.jpg
Pszczoły w ościeżnicy okna
Zdjęcie ze strony: http://2.bp.blogspot.com/-0BrDAbqSeVw/U1N0UFmH3CI/AAAAAAAAB4o/d8J_Hru37wU/s1600/Bees-between-window-and-shu.jpg

Doświadczenia łowców rojów pokazują tutaj, że zdecydowanie najlepszym miejscem dla pszczół jest… Ul. Dokładniej rzecz biorąc – pojemnik, w którym wcześniej mieszkały pszczoły. Potwierdzają to wszystkie obserwacje. Pszczoły najchętniej osiedlają się w miejscu, w którym żyła wcześniej jakaś inna rodzina. Co to znaczy dla rojołapki? Najlepiej, aby była wykonana z drewna i dobrze pachniała propolisem i woskiem. Resztki starych plastrów, jakieś śmieci po padłych rodzinach, wszystko to może złożyć się na sukces w postaci przywabienia wędrującego roju.

Wnętrze rojołapki
Wnętrze rojołapki

Pamiętajmy jednak, że nasz sukces (czyli osiedlenie się pszczół w rojołapce) zależy w dużej mierze od szczęścia, ponieważ tak naprawdę nie wiemy, co ostatecznie decyduje, że pszczoły wybiorą właśnie nasze pudełko, a nie cokolwiek innego (a potrafią osiedlać się naprawdę w zadziwiających miejscach, zapytajcie strażaków). Fakt, że pszczoły w ogóle „biorą pod uwagę” naszą rojołapkę wynika z braku dużych obszarów leśnych, na których rodziny pszczele mogłyby bytować w stanie dzikim i bez ingerencji człowieka.

Na świecie znaleźli się naukowcy, którzy spróbowali rozszyfrować pszczele preferencje. I tak:

  • pojemność pudła winna być większa niż 30 i raczej mniejsza niż 50 litrów;
  • jego kształt raczej nie ma znaczenia, choć z praktycznych przyczyn lepiej, aby pojemnik był wyższy niż szerszy;
  • wielkość otworu wlotowego (patrząc z wewnątrz rojołapki – wylotowego): około 5-15cm2;
  • ponoć najlepszy jest okrągły otwór wlotowy.
Rojołapka drewniana
Rojołapka drewniana

Z punktu widzenia wygody łowcy pszczelich rojów pamiętać warto jeszcze, aby pudło było możliwie lekkie, bo ciężkie trudniej wciągać po drabinie, czy wspinać się z nim po drzewie.

szymon_1
Rojołapka z płyty Durelis

Doświadczenia jednego z kolegów ze Stowarzyszenia Wolnych Pszczoł z sezonu 2016 wskazują, że ważną cechą potencjalnego siedliska może być dobra wentylacja. Otóż większość rójek, które zebrał w tym roku „ratując” okolicę od dziko osiedlających się pszczół, wybierała pionowe przewody wentylacyjne. Czyli być może warto zaprojektować z dołu osiatkowany otwór tworzący efekt komina w połączeniu z dedykowanym wylotkiem umieszczonym na ścianie rojołapki, bliżej jej górnej części. Jeżeli ktoś ma bardziej tradycyjne upodobania, może wylotek umieścić bliżej dna, a otwór wentylacyjny pod daszkiem pudła. Nie wydaje się to jednak kluczowym warunkiem powodzenia.

Barć
Barć

Warunkiem absolutnym i chyba jednym z ważniejszych jest wodoodporność rojołapki. Pudło winno być wodoszczelne i suche w śodku. Nic tak nie szkodzi pszczołom jak nadmierna wilgoć z nieszczelnego daszku. A już szczególnie byśmy się zawiedli, gdyby rójka zdecydowała się osiedlić w naszej rojołapce i zginęła później, bo nie dopilnowaliśmy takiego prostego acz ważnego szczegółu technicznego. Dlatego tekturowe pudło owinięte folią, choć stanowi najtańsze chyba możliwe rozwiązanie, nie wszędzie i nie zawsze spełni swoje zadanie. Z doświadczenia powiem, że kilka warstw streczu i dodatkowo worek na śmieci nie uchronią tektury przed wilgocią. A kiedy pudło już raz zamoknie, to folia skutecznie zapobiegnie jego wysychaniu – i z naszej rojołapki nici. Bo pszczoły nie lubią mieszkać w basenie. Za to ciężka (niestety!), drewniana skrzynia doskonale spełni swoje zadanie, gdyż drewno potrafi wchłonąć ewentualną wilgoć, a nieduże szpary pszczoły same ochoczo zalepią kitem. Warto tutaj trochę pomyśleć.

Oczywiście, rolę rojołapki znakomicie spełni jakikolwiek stary, nawet zaniedbany, dobrze pociągnięty propolisem, ul, którego nie zamierzamy już używać w naszej pasiece. Nam się może nie podobać, ale przecież liczą się gusta pszczół.

Skrzynki de lux ;)
Skrzynki de lux 😉

W projektowaniu rojołapki powinniśmy też uwzględnić, co właściwie ma się wydarzyć, kiedy pszczoły już się w niej osiedlą. Zakładam, że łowimy rójki, aby przenieść je do naszej pasieki. Można postępować inaczej: niektórzy członkowie Stowarzyszenia Wolne Pszczoły rozpoczęli projekt wieszania na drzewach sztucznych barci – na dobrą sprawę są to rojołapki, których nikt nie ma zamiaru sprawdzać, ani przesiedlać z nich pszczół. Niech sobie tam żyją, na zdrowie! Jeżeli w planach mamy jednak osadzenie złapanej rodziny pszczelej w jednym z naszych uli, warto przemyśleć konstrukcję rojołapki pod tym kątem. A zatem być może powinna ona zawierać w środku zapas ramek w rozmiarze, jakim posługujemy się w naszej pasiece. Jeżeli będą to nasze stare ramki, z resztkami, lub pełną, czarną, dobrze przeczerwioną woszczyną, stanowić będą dodatkowy…

Wabik

Jeżeli pszczoły w swoich poszukiwaniach, czy to domu, czy pożytku, kierują się w dużej mierze zmysłem powonienia, warto, aby nasza rojołapka odpowiednio im pachniała. Wyżej wspomniane stare ramki to świetny pomysł. Pszczoły lubią się osiedlać w miejscach, gdzie przedtem już bytowały inne pszczoły. Być może dla pszczół to sygnał, że miejsce jak najbardziej nadaje się do osiedlenia, skoro już jakieś pszczoły żyły w nim wcześniej? W każdym razie jeżeli na plastrach znajdzie się dodatkowo odrobina starego miodu, z pewnością to nie zaszkodzi, a może pomóc przywabić więcej zwiadowczyń.

Ale jest jedna sztuczka, o której zawsze warto pamiętać, nawet jeżeli jesteśmy zupełnie początkującym pszczelarzem i po prostu nie mamy starych ramek ani innych utensyliów, które dla doświadczonych kolegów są oczywistością: olejek trawy cytrynowej. Naukowo dowiedziono, że jego skład jest uderzająco podobny do feromonu, który pszczoły wydzielają z tzw. gruczołu Nasonowa, aby przyciągnąć swoje siostry do danego miejsca. Można go porównać do wielkiego transparentu „Promocja tędy!” – pszczoły po prostu nie potrafią mu się oprzeć.

Zdjęcie ze strony: https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/2/25/Nasonov-gland.jpg
Zdjęcie ze strony: https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/2/25/Nasonov-gland.jpg

Paroma kroplami olejku nasączyć watkę, którą należy zawinąć w kawałek folii lub wsadzić do częściowo otwartej (czyli częściowo zamkniętej) torebki strunowej. Chodzi o to, aby zapach uwalniał się powoli i wystarczył na długo. Bez obaw, pszczoły potrafią go wyczuć z odległości kilku kilometrów.

Jeżeli jesteś doświadczonym pszczelarzem i strzeliło Ci do głowy łapać wędrujące roje, możesz przygotować miksturę zawierającą feromon matki pszczelej. Do tego celu używamy niewielkiej buteleczki ze spirytusem (rektyfikowanym, nie salicylowym!), do której wrzucamy truchła naszych matek pszczelich, które znajdziemy np. w rodzinach osypanych w czasie zimy (jeżeli od lat nie osypała Ci się żadna rodzina, a nie stosujesz żadnych środków chemicznych w celu walki z warrozą lub innymi chorobami, Stowarzyszenie Wolne Pszczoły prosi o pilny kontakt!). Po jakimś czasie, gdy w buteleczce znajdzie się już co najmniej kilka matek, wieść niesie, że mieszanka zacznie wydzielać niewyczuwalny dla nas, ale bardzo wyraźny dla pszczół zapach wabiący pszczelich zwiadowców. Stosować podobnie jak olejek trawy cytrynowej.

Jeżeli jesteśmy tak zupełnie początkującym pszczelarzem, który jeszcze nie ma swoich pszczół ani uli, nie mamy pojęcia, skąd wziąć olejek trawy cytrynowej, czy watkę – powieszenie pustego pudełka też może zadziałać. Kto wie? Przecież w kominach wentylacyjnych nikt wcześniej nie pozostawiał wabika, a pszczoły jednak się do nich wprowadzały. Jak mówił Kubuś Puchatek: z pszczołami nigdy nic nie wiadomo.

Gdzie ustawić rojołapkę

Położenie rojołapki winno jak najbardziej przypominać naturalne pszczele siedliska. Uważa się, że pomimo lat hodowli i selekcji, owady wciąż „pamiętają”, jak wyglądał ich naturalny dom – wciąż pozostały im te same instynkty, a więc troska o bezpieczeństwo, wentylację, odpowiednią kubaturę gniazda czy dostępność pożytków w okolicy. A gdzie mieszkała europejska pszczoła miodna w krainach Północy? Najczęściej w drzewnych dziuplach. W starych, wypróchniałych, czasem uschniętych drzewach, pustych w środku. Oczko takiej dziupli zwykle znajdowało się ładne kilka metrów nad poziomem gruntu, co przy okazji utrudniało wielu leśnym stworzeniom dobranie się do pszczelich zapasów. Lata badań nad pszczołami pokazały jednak, że owady te są wprost niewiarygodnie elastyczne i potrafią bytować w warunkach, które wywołałyby szlachetną siwiznę na skroniach uczonych. Zatem poniższe warunki należy traktować jako referencyjne i zastosować w miarę możliwości. Przyjmijmy, że im więcej ich spełnimy tym większe mamy szanse na złapanie rójki!

Skrzynki w lesie
Skrzynki w lesie

Jeżeli chcemy i możemy spełnić ustalone eksperymentalnie pszczele potrzeby, rojołapkę należy umieścić:

  • możliwie wysoko (3-5 metrów nad ziemią wystarczy), choć dla wygody można zawiesić tak, aby móc ją sięgnąć wyciągniętą ręką. Pamiętajmy, że im wyżej się znajdzie, tym chętniej pszczoły ją będą „rozważać”, a tym trudniej będzie się do niej dobrać naszym życzliwym współplemieńcom. W tym kontekście też między bajki należy włożyć opowieści, że pszczoły potrzebują drewnianych pomostów do uli, gdyż nie są w stanie dolecieć do wylotka objuczone nektarem lub pyłkiem. Doskonale funkcjonowały w koronach drzew i świetnie też radzą sobie w ulach wystawionych na dachach budynków;
  • na skraju łąki lub leśnej polany – pszczoły potrafią bytować zarówno w otwartym słońcu, jak i w głębokim cieniu, ale najbardziej lubią sytuację pośrednią, gdy w najgorętszej porze dnia ich dom jest choć częściowo zasłonięty przed palącym słońcem;
  • dobrze, aby wylotek skierowany był na południe lub wschód (lub pomiędzy);
  • w pobliżu jakiegoś źródła wody, może to być rzeczka, staw, sadzawka, czy ostatecznie kałuża. Bagno oczywiście pszczołom bardzo się spodoba;
  • w miejscu dobrze ukrytym i rzadko nawiedzanym przez ludzi – aby ustrzec się przed ich pokojową interwencją. Zarówno pszczoły jak i ich łowcy lubią odosobnienie;
  • uwaga, tutaj punkt poniekąd przeczący poprzedniemu: w pobliżu ciągów komunikacyjnych, strumieni, kanałów, linii wysokiego napięcia – otóż pszczoły bardzo chętnie wykorzystują wytwory ludzkie do nawigacji. Przecinką leśną znacznie łatwiej się leci, niż klucząc między drzewami;
  • w miejscu gwarantującym stabilność – po pierwsze pszczoły muszą czuć, że ich dom jest stabilny i zaraz się nie zawali, a po drugie ustawiając skrzynki na pewnej wysokości powinniśmy mieć pewność, że nie spadną na głowę przypadkowemu przechodniowi. A więc to na nas, którzy wieszamy wysoko ciężkie przedmioty, ciąży odpowiedzialność za należyte zapewnienie bezpieczeństwa innych.
Rojołapka na drzewie
Rojołapka na drzewie

Jak widać, warunków tych nie ma aż tak wiele, a ich spełnienie nie wymaga kosmicznych nakładów ani finansowych, ani pracy. Wystarczy przyjąć nawyk spacerów, czy przejażdżek rowerowych, podczas których wyszukamy odpowiednie miejsca.

Rojołapki tekturowe
Rojołapki tekturowe

Jeżeli w okolicy znajdujemy zatrzęsienie miejsc, które spełniają wyżej wymienione warunki, możemy nasz wybór bardziej ograniczyć. Otóż dobrze jest powiesić rojołapkę na drzewie, które z góry (nie z dołu!) stanowi dobry punkt orientacyjny – w nawigacji powietrznej pszczoły wykorzystują zmysł wzroku i nawigują podobnie do pierwszych pilotów samolotów. Oczywiście zamiast drzewa znakomicie sprawdzi się budynek – o ile pozwolą nam na to jego właściciele.

Jeżeli wiemy, gdzie w pobliżu znajdują się inne pasieki, pamiętajmy, że zdaniem doświadczonych łowców rój pierwak (ze starą matką i największą liczbą pszczół) ma tendencję kierować się raczej na północ niż południe.

Rojołapka tekturowa na drzewie
Rojołapka tekturowa na drzewie

Wylatująca rójka ma podobny zasięg jak pszczoła-robotnica. Ogranicza ją przyciężka i czasem starawa matka, ale przebycie dwóch, trzech kilometrów nie stanowi dla niej problemu. Zatem określenie użyte wyżej „w pobliżu”, czasami oznacza po prostu dowolne miejsce w naszej okolicy. Na terytorium Polski trudno także znaleźć obszary, gdzie stałoby niewiele pasiek, lub byłyby bardzo rzadko rozmieszczone. Cieszymy się wysokim poziomem napszczelenia i nikt nie ma prawa poważnie narzekać na brak zapylaczy, o ile sam ich aktywnie nie zwalcza.

Kiedy ustawiać rojołapkę

Roje wylatują w sezonie rojenia się rodzin pszczelich. W warunkach polskich oznacza to okres od początku maja do końca czerwca, z dokładnością do miesiąca. Pierwsi zwiadowcy wylatują z uli już w marcu, w poszukiwaniu źródeł pyłku. Przy okazji odbywa się aktywne mapowanie okolicy. Zatem dobrze jest powiesić rojołapki możliwie wcześnie, ale nie zbyt wcześnie: jeżeli zrobimy to, zanim pojawią się liście, przyroda może nas zaskoczyć i ukryć nasze dzieło przed pszczołami pod gęstym listowiem. Cóż, dla pszczół może to nie stanowić aż takiego problemu, choć niektórzy doświadczeni łowcy zalecają, aby rojołapka była dobrze widoczna. Jednak w naszej okolicy brak osłony może skłaniać różnych ciekawskich i wandali, aby odpowiednio „zajęli się” naszym pudłem.

Co dalej ?

Powiesiliśmy naszą świetną rojołapkę, jedną lub więcej, w możliwie doskonałych miejscach. Dalej pozostaje czekać. Od początku maja warto je regularnie, co około dwa tygodnie, odwiedzać, aby sprawdzić, czy coś w nie nie wpadło. Nie koniecznie muszą to być pszczoły. Decyzję, co robić, jeżeli w naszej rojołapce zagnieździ się jakieś życie, które miodu nie przynosi, a (być może) też żądli – pozostawiam przyszłym łowcom rojów, czyli Wam, Drodzy Czytelnicy.

Jeżeli jednak, pomimo naszych starań, pewnego popołudnia stwierdzimy, że w jednym z naszych pudeł żyje i prosperuje rodzina pszczela, to… Technika przesiedlania pszczół do pasieki nie stanowi tematu tego artykułu. Jeżeli chcemy, możemy to jednak zrobić. A jeżeli akurat nie mamy wolnego ula, możemy pszczoły pozostawić w ich wybranej rojołapce. Kto wie, może na wiosnę znowu je zobaczymy?

Rój w skrzynce
Rój w skrzynce

Jeżeli jednak przesiedliliśmy rodzinę z rojołapki na pasiekę, warto pudełko odwiesić z powrotem na miejsce, które przywabiło pszczoły. Możliwe, że kolejne dadzą się przywabić jeszcze w tym roku.

Owocnych łowów!

 Krzysztof “Flamenco” Smirnow

The post O łapaniu wędrujących rojów słów kilka first appeared on Wolne Pszczoły.

]]>
Podejście całościowe do pszczół http://wolnepszczoly.netlify.app/podejscie-calosciowe-do-pszczol/ Thu, 01 Dec 2016 10:26:50 +0000 http://wolnepszczoly.netlify.app/?p=1327 Michael Bush Tekst pochodzi ze strony: http://www.bushfarms.com/beeswholebee.htm Przetłumaczony i opublikowany za zgodą autora. Utrzymywanie różnorodności genetycznej i przystosowania lokalnego pszczół Zagrożenia hodowli prowadzonej w kierunku uzyskania specyficznych cech Historia hodowli selektywnej pszczół pełna jest zarówno sukcesów jak i porażek. Wiele wspaniałych linii pszczół takimi się stało, kiedy zdrowie i dobra użytkowość przeszły do kryteriów selekcji. […]

The post Podejście całościowe do pszczół first appeared on Wolne Pszczoły.

]]>
Michael Bush

Tekst pochodzi ze strony: http://www.bushfarms.com/beeswholebee.htm
Przetłumaczony i opublikowany za zgodą autora.

Utrzymywanie różnorodności genetycznej i przystosowania lokalnego pszczół

Zagrożenia hodowli prowadzonej w kierunku uzyskania specyficznych cech

Historia hodowli selektywnej pszczół pełna jest zarówno sukcesów jak i porażek. Wiele wspaniałych linii pszczół takimi się stało, kiedy zdrowie i dobra użytkowość przeszły do kryteriów selekcji. Ale też wiele z nich zostało zniszczonych, kiedy hodowlę ukierunkowano na uzyskanie specyficznej cechy. Nie widzę potrzeby wyszukiwania wielu przykładów, skoro można to zauważyć u praktycznie każdego udomowionego gatunku zwierząt. Psy, bydło, konie i inne zwierzęta cierpiały wielokrotnie z powodu wymysłów hodowców. Ale spójrzmy na jeden przykład, który wydawał się być pragmatyczny w swoim czasie. Krowy rasy Hereford hodowano przez lata, aby były „zwartej budowy”. Myślenie podążało w tą stronę, że długie nogi to strata energii, skoro nie sprzedaje się kości, a tylko mięso. Jeżeli więc bydło miało krótkie nogi, z dużą ilością mięsa, a mniejszym kośćcem, to proporcjonalnie miało więcej mięsa w stosunku do kości, a więc chów stawał się bardziej zyskowny. Zatem hodowla na „zwartość” trwała praktycznie cały wiek i okazała się wielkim sukcesem, jeżeli mierzyć ją tylko przez pryzmat tej cechy. Problem pojawił się równocześnie z sukcesem, gdy w niegdyś odpornej i samodzielnej rasie bydła pojawił się problem z cielnością. Wkrótce zaobserwowano korelację krótkich nóg i problemów z cieleniem się, z których wynikało, że krowy krótkonogie mają znacząco większe problemy niż krowy o dłuższych nogach. Po wyrugowaniu z genomu praktycznie wszystkich genów odpowiedzialnych za dłuższe nogi, zorientowano się, że hodowcy sami zapędzili się w genetyczną ślepą uliczkę. Hodowla powinna być prowadzona w kierunku uzyskiwania zwierząt nie mających problemów ze zdrowiem (w tym z łatwością cielenia się).

Praca hodowlana ;)
Praca hodowlana 😉

Cały urok hodowli w kierunku uzyskiwania specyficznych cech polega na tym, że wygląda to bardzo naukowo. Problem w tym, że to wcale nie jest naukowe podejście. W rzeczywistości za zdrowie, długowieczność i produktywność organizmów nie odpowiada jeden gen czy jedna cecha, ale ich mnogość i rozmaitość. Feler selekcji w kierunku specyficznych cech nie tyle nawet polega na tym, że „gubi się las pomiędzy drzewami”, co „gubi się las” pomiędzy komórkami liści na tych drzewach. Innymi słowy: musisz trochę się wycofać, aby nabrać odpowiedniej perspektywy.

Zagrożenie bycia „zbyt selektywnym”

„Staramy się zapewnić upadek nowoczesnego pszczelarstwa skupiając się zbytnio na poszczególnych cechach – przez ignorowanie elementu dzikości i nieustanne leczenie pszczół. Największym błędem jest stałe spoglądanie na roztocza i inne pszczele szkodniki jako na wrogów, którzy muszą być niszczeni, zamiast na sprzymierzeńców i nauczycieli, którzy starają się pokazać nam drogę do lepszej przyszłości. Im bardziej zjadliwy jest pasożyt, tym lepszym jest narzędziem selekcji w kierunku poprawy populacji i przyszłych metod postępowania. Cała ta nieustanna, męcząca duszę praca hodowlana polegająca na zliczaniu roztoczy na wkładkach dennicowych, zabijanie czerwiu ciekłym azotem, obserwowaniu czyszczących się nawzajem pszczół i mierzeniu hormonów czerwiu – wszystko to powtarzane tysiące razy – będzie kiedyś postrzegane jako nieprawdopodobna strata czasu, kiedy tylko zorientujemy się, że to wszystko może za nas robić roztocze. Moje własne metody hodowli, polegające na selekcjonowaniu i rozmnażaniu pszczół, dopracowane przez lata prób i błędów, są tak naprawdę jedynie próbą wypracowania i ustabilizowania hodowli poziomej – aby stworzyć produktywny system, który utrwala i rozwija cechy dzikości. Moje wyniki nie są doskonałe, ale pozwoliły mi na utrzymywanie się z pracy pszczół bez wielkiego stresu, umożliwiając pozytywne spojrzenie na wyniki w przyszłości. Nie mam żadnych wątpliwości, że wielu innych pszczelarzy mogłoby z łatwością uzyskać podobne wyniki, a następnie jeszcze je poprawić.” – Kirk Webster, Czego brakuje nam w obecnych rozważaniach i pracy związanej z pszczołami, co powstrzymuje nas przed osiągnięciem postępu.

Kolejną bolączką zbytniej selektywności może stać się stworzenie w hodowli genetycznego wąskiego gardła, które stanie się przyczyną niejasnych dolegliwości prowadzących do powszechnie występujących problemów zdrowotnych. Chów wsobny (inbred) utrwala cechy. Problem w tym, że utrwala zarówno cechy pozytywne jak i negatywne. Utrwalenie złej cechy skutkuje tym, że staje się ona cechą właściwą dla całej populacji. Genetyczne wąskie gardła to także zagrożenie eliminacji linii genetycznych, które mogą stać się niezbędne do pokonania następnego kryzysu pszczół.

Przykładem katastrofy obrazującym tą sytuację jest klęska Wielkiego Głodu w Irlandii. Występuje tysiące odmian ziemniaka i tylko kilka z nich wykazuje podatność na zarazę powodowaną przez pierwotniaka, który ostatecznie stał się przyczyną głodu. Drugi powód stanowi fakt, że ziemniaka rozsadzano przez wycinanie kiełków, więc wszystkie były swoimi klonami, bez jakiegokolwiek zróżnicowania genetycznego pomiędzy roślinami rosnącymi obok siebie. Takie właśnie wąskie gardło spowodowało śmierć ponad miliona ludzi i migrację dalszych milionów. To właśnie jest zagrożenie wąskich gardeł.

Złożoność sukcesu

Złożoność genetyczna, która prowadzi do sukcesu, praktycznie nie ma ograniczeń. Kombinacja tego, co składa się na łagodną, produktywną i zdrową pszczołę, jest poza naszymi zdolnościami pojmowania. Ale obserwacja sukcesu już poza nią nie wykracza.

Sukces tak naprawdę nie musi leżeć w genetyce

Sukces ula jest tak złożony, że nie można wykluczyć, że nasze wybory selekcyjne opierają się tak naprawdę na genetyce zamieszkujących go mikrobów. A może w ogóle całkowicie mylimy się w naszym spojrzeniu na to zagadnienie?

Słowa Jay’a Smith’a w książce p.t. „Lepszych Królowych”

„W Indianie mieliśmy pasieczysko w kształcie trójkąta, gdyż był to kształt działki, na której postawiliśmy ule. W czasie pożytku z nostrzyka jedna z rodzin przyniosła trzy nadstawki miodu, gdy inne miały średnie zbiory na poziomie dwóch. W jesieni ta właśnie rodzina zebrała dwie nadstawki miodu z rdestu i astrów, podczas gdy inne mniej niż po jednej. Zdecydowanie można było uznać, że ta rodzina miała matkę, która idealnie nadawała się na reproduktorkę.
Pomyślałem, że zajrzę do niej, ale niestety kiedy zdjąłem daszek, okazało się, że nie tylko nie było królowej, ale była dość słaba i czerwiły w niej trutówki. Skąd więc taki wynik? Ta rodzina usytuowana była na czubku pasieczyska na zachodzie, a pożytki były właśnie po tej stronie. Dla mnie ewidentnym było, że pszczoły wracające z pól, może te, które leciały po swój pierwszy pożytek, nalatywały się na pierwszy ul jaki był na ich drodze i dzięki temu pozwalały na to, żeby cały czas wypełniony był pszczołami.”

Jaki był dotychczasowy kierunek selekcji

  • mniej propolisu
  • zwarty czerw na plastrach
  • matki, które czerwią cały czas
  • kolor
  • większe pszczoły
  • mniej trutni
  • mniejsza rojliwość
  • więcej miodu

Przeciwne skutki

Hodowla pogarszała zdrowie pszczół, gdyż propolis jest częścią układu odpornościowego pszczół.

Hodowla ukierunkowana była na zmniejszenie higieniczności poprzez wybór zwartych wzorów czerwiu na plastrze.

Hodowla doprowadziła do dłuższej fazy rozwojowej (dając Varroa przewagę) poprzez ukierunkowanie na większe pszczoły.

Hodowaliśmy w kierunku osłabienia zdolności reprodukcyjnych z powodu mniejszej ilości, za to większych trutni, zmniejszenia rojliwości itp. co wpłynęło na większą podatność na zgnilca amerykańskiego i pojawieniu się innych problemów.

W zasadzie wszystkie dotychczasowe kierunki hodowli pszczół były błędne.

Co powinniśmy promować w hodowli

  • zdrowie i witalność
  • zdolność do wykrycia słabnącej matki i jej cichą wymianę
  • przystosowanie do miejscowego klimatu i pożytków
  • produktywność
  • zdolność do dobrej zimowli
  • łagodność i podatność na manipulacje

Jak to oszacować?

Pszczoły powinny przezimować przynajmniej jedną zimę z robotnicami pochodzącymi od ocenianej matki.

Pszczoły powinny zebrać przynajmniej jeden pożytek z robotnicami pochodzącymi od ocenianej matki.

Trzeba spojrzeć z perspektywy na zdrowie i dobre instynkty pszczół, a nie na poszczególne ich cechy.

Utrzymywanie różnorodności genetycznej

  • Nie wyprowadzaj wszystkich nowych matek od tej samej reproduktorki
  • Myśl bardziej w kategoriach usuwania cech, których chciałbyś się pozbyć
  • Usuwaj to co złe
  • Pozostawiaj wszystkie dobre rodziny i staraj się utrzymać każdą z tych linii, która jest tego warta
  • Celem jest pula genowa, która jest zarówno dobra jak i szeroka

Reproduktorka co najmniej w swoim drugim roku

Niektórzy wielcy hodowcy matek pszczelich, tacy jak Jay Smith, mieli reproduktorki, które żyły po 6 lub 7 lat. Jak możesz określić wartość reproduktorki, skoro nie oceniłeś produktywności i zdolności do dobrej zimowli jej potomstwa?

Pszczoły hazardzistki

Pszczoły uprawiają hazard. Muszą wychowywać czerw przed pożytkiem, aby mieć zbieraczki w czasie gdy ów wystąpi. Te, które dużo rzucają na szalę, dużo wygrywają, ale często też dużo tracą. Jedna z teorii mówi, że powinno się hodować ze „średniaków”, zamiast z tych „odstających od reszty”, aby unikać największych hazardzistów.

A może zbytnio to komplikujemy

„Zapiski są szczegółowo oceniane i wybieram matkę najlepszą we wszystkich kategoriach branych pod uwagę. Najważniejszym kryterium jest ilość zebranego i odłożonego miodu. Przy wynikach równych w innych kategoriach, wybierana jest ta matka, której rodzina zebrała najwięcej.
Kwestia zimowli w zasadzie rozstrzygnie się sama, gdyż rodzina, która słabo przezimuje, z rzadka będzie dobrze pracować na bogatym pożytku. Im rodzina poczyni więcej przygotowań do rójki, tym słabszy będzie jej wynik. W zasadzie można przyjąć, że rodzina, która zbierze najwięcej, to ta, która nawet nie pomyślała o rójce.
Mam świadomość, że wielu oceni, że wybieram dziwaczne matki do rozmnażania, a zdecydowanie lepszym rozwiązaniem byłby wybór tych matek, których królewskie córki osiągnęły porównywalne i dobre wyniki, tylko lekko powyżej średniej. Nie mam wystarczająco dużej wiedzy, żeby określić, czy faktycznie tak jest, ale wiem, że niektórzy hodowcy zwierząt osiągnęli zdumiewająco dobre wyniki przez rozmnażanie panów i pań tak wyjątkowego charakteru, że można by je nazwać dziwakami.
Wiem także, że łatwiej jest podjąć decyzję, która rodzina pracuje na najwyższym poziomie, niż osądzać, która matka produkuje królewskie potomstwo o prawie jednolitych cechach. W pierwszym przykładzie matka może być wykorzystana już o rok wcześniej, niż w drugim przypadku, a rok w życiu matki to bardzo dużo. Powinienem też wspomnieć, że preferuję matki, które dostają dobre oceny w dwóch kolejnych latach, nad tymi, które mają podobne wyniki w jednym tylko sezonie.” – C.C. Miller w książce p.t. „Pięćdziesiąt lat wśród pszczół”.

Michael Bush

Tekst pochodzi ze strony: http://www.bushfarms.com/beeswholebee.htm
Przetłumaczony i opublikowany za zgodą autora.

Komentarz tłumacza:

Po ukazaniu się tekstu pojawiły się pewne wątpliwości, co do znaczenia myśli przekazanych przez Autora. Przyznam, że nie wiem dlaczego większość pszczelarzy praktykujących gospodarkę w sposób „tradycyjny” (a więc na kształt „zawodowego pszczelarstwa”) rozumie tekst, jakoby był on o doborze reproduktorek i hodowli pszczół (w szczególności np. dlaczego nie należy dobierać na reproduktorkę matki wybitnej, a „stabilnego średniaka” utrzymującego cechy). Tekst jest przecież zgoła o czym innym – właśnie o tym dlaczego myślenie w kategoriach „reproduktorek” jest niebezpieczne dla puli genowej – i to niezależnie od tego czy na reproduktorkę wybierzemy pszczołę wybitną, średnią czy słabą.
I choć nie rozumiem tych wątpliwości czytelników, widząc to niezrozumienie postanowiłem wyjaśnić te parę myśli jakie przekazał Autor, na ile ja je rozumiem (a wydaje mi się, że właściwie).

ugerowany przez Autora sposób hodowli ma polegać właśnie nie na powielaniu cech pszczół, które uznajemy za „wybitne”, „najlepsze”, „najcenniejsze” (albo też „stabilnych średniaków” które dają szansę na wykształcenie takiego potomstwa), a na eliminacji z puli genowej tych pszczół, które w naszym rozumieniu nie spełniają pokładanych w nich oczekiwań.
Michael Bush podaje kilka rad dotyczących sposobu myślenia w toku hodowli. Są to:

  • Nie wyprowadzaj wszystkich nowych matek od tej samej reproduktorki (to jest właśnie jeden z kluczy do zrozumienia tekstu);
  • Myśl bardziej w kategoriach usuwania cech, których chciałbyś się pozbyć;
  • Usuwaj to co złe;
  • Pozostawiaj wszystkie dobre rodziny i staraj się utrzymać każdą z tych linii, która jest tego warta (a to uzupełnienie tej myśli)
  • Celem jest pula genowa, która jest zarówno dobra jak i szeroka.

Aby to wyjaśnić postaram się posłużyć się przykładem, bo będzie to (jak mi się wydaje) łatwiejsze do zrozumienia.
Załóżmy, że pszczoły na pasiece (używając naszych własnych kryteriów oceny), dzielimy na 5 grup – oznaczę je literami w taki sposób, że :
A – oznacza pszczoły wybitne;
B – pszczoły dobre i bardzo dobre;
C – pszczoły średnie, mające cechy zarówno dobre i jak i negatywne;
D – pszczoły, u których dominują cechy dla nas niekorzystne, ale w pewnych kryteriach; selekcyjnych przejawiające dobry potencjał i ujawniające cechy dobre;
E – pszczoły słabe, które nie spełniają naszych oczekiwań.
(mając pełną świadomość, że nie tak rozkładają się proporcje, dla prostoty rozumowania przyjmijmy też, że każda z tych grup stanowi po 20% naszych pszczół na pasiece, które podlegają ocenie i dalszemu namnażaniu).
Autor sugeruje aby rozmnażać wszystkie linie, które są dla nas warte utrzymania, przy założeniu potrzeby utrzymania możliwie szerokiej puli genowej. Wydaje mi się przy tym, że oznacza to, że powinniśmy rozmnażać tym większą grupę (%) pszczół, im mniej mamy pni na pasiece, a także tą decyzję powinniśmy podejmować w zależności od tego na jakim etapie selekcji się znajdujemy (jest to mój osobisty pogląd, który przedstawiam aby pokazać pewną prawidłowość, bo Autor podaje tylko ogólne zasady). A więc w mojej ocenie, przy pasiece ponad czy około 50 pni powinniśmy rozmnażać co najmniej grupę A i B (a więc około 40% populacji), przy pasiece 20 – 50 pni grupy A – C (60% populacji), a w przypadku pasieki mniejszej nawet A – D (80%). W ten sposób eliminując z rozmnażania najsłabsze linie genetyczne („usuwamy to co złe”), rozwijamy pulę genową, która zgodnie z przekazem Autora jest zarówno szeroka jak i dobra. Ponieważ im pasieka mniejsza tym pula genetyczna jest węższa, to powinniśmy tym szerzej ją utrzymywać, aby nie utracić lokalnego przystosowania. Oczywiście te podane liczby można różnie interpretować w zależności od etapu selekcji, na którym się znajdujemy czy naszych osobistych poglądów. Jak już pisałem, Autor podaje tylko pewne zasady tej praktyki. Dodatkowo zauważa, że nie wiemy kiedy ta różnorodność genetyczna może nam być jeszcze potrzebna, gdyż nie wiemy z jakimi zagrożeniami zetkną się jeszcze nasze pszczoły w przyszłości. Stąd usuwanie „tego co złe” musi być interpretowane raczej w kategoriach usuwania niewielkiego procenta puli genetycznej, a nie 90% – nawet gdy wydaje nam się, że już osiągnęliśmy oczekiwane dla nas rezultaty i pszczoły jakie nas satysfakcjonują z uwagi na ich cechy.

Nowoczesna hodowla natomiast opiera się na całkowicie przeciwnym rozumowaniu i reproduktorkach. W takiej hodowli spośród pni poddanych obserwacjom wyszukiwanych jest raptem kilka, a maksymalnie kilkanaście rodzin, które dopuszczane są do rozmnażania (wliczam w to zarówno rodziny ojcowskie jak i mateczne). Nieważne przy tym czy szukamy linii wybitnych czy „stabilnych średniaków”, bo procedura jest zawsze ta sama. Dobieramy to co nam odpowiada w wąskiej puli i staramy się to utrzymać za wszelką cenę – nawet za cenę inbredu, który długofalowo osłabia zdrowie pszczół. A więc często z kilkuset pni jakie są dostępne dla hodowców wybierane jest zaledwie kilka pszczół, które stanowią reproduktorki (podobnie na rodziny ojcowskie), których córkami bardzo często zastępuje się królowe w całej pasiece, aby upowszechniać pożądane cechy pojedynczych pszczół. Proces ten byłby praktycznie nieszkodliwy dla całości puli genowej gdyby prowadzono go okresowo i na ograniczonym obszarze (z uwagi na mieszanie pszczół w toku naturalnego unasiennienia). Niestety w skali nowoczesnej hodowli pszczół drastycznie ogranicza pulę genetyczną nierzadko przy użyciu sztucznego unasiennienia i wieloletnim cyklu wymiany pszczół na pasiece (ilość alleli występujących zawęża się z każdym takim zabiegiem, jeżeli pszczoły wywodzą się od coraz węższej populacji). Systematyczne ograniczanie puli genowej grozi powstaniem wąskiego gardła z wszelkimi skutkami, o których pisze Autor w tekście. Dodatkowo proces ten wzmacniany jest innymi praktykami. Hodowcy-powielacze kupują nierzadko jedną reproduktorkę z zagranicy (często pszczoły sprowadzane są z obcych środowisk – w Polsce „cennym” kierunkiem importu pszczół są Niemcy) i powielają ją setkami czy nawet tysiącami, a pszczoły te namnażane są bez jakiejkolwiek lokalnej oceny ich przydatności (tylko dlatego, że pszczoła pochodzi ze znanego instytutu czy od znanego hodowcy). Oczywiście ich wyśrubowane cechy pozwalają na dobre zbiory, ale często już kolejne pokolenia z racji nieprzystosowania lokalnego i mocno ograniczonej puli genowej te cenne cechy tracą.

Michael Bush proponuje więc rozwijanie lokalnej genetyki z eliminowaniem pszczół, które po prostu radzą sobie najsłabiej. W zamian nowoczesna hodowla oferuje sprowadzanie obcej i mocno ograniczonej genetyki, którą musimy dopiero testować lokalnie. Różnica jest więc taka, że przypadku podejścia proponowanego przez Autora rokrocznie powielamy kilkadziesiąt procent lokalnych pszczół zachowując „dobrą i szeroką pulę genową”, zamiast pomnażania 1 czy maksymalnie 2 nieprzystosowanych lokalnie reproduktorek dla całej pasieki. Według Michaela Busha i innych pszczelarzy organicznych problemy zdrowotne pszczół biorą się w dużej części właśnie z tej praktyki nowoczesnej hodowli.

Dodatkowo Michael Bush sugeruje, aby przyjąć proste kryteria selekcyjne pszczół (bo rozmnażanie populacji i tak jest na tyle szerokie, że „punktowanie” nie ma większego sensu). Należy zdawać sobie sprawę, że utrzymanie stabilnych cech pszczół (pomijając fakt, że cel ten jest mocno niekorzystny dla puli genowej), jest bardzo utrudnione bez prowadzenia szerokich programów hodowlanych (stąd wielu pszczelarzy rokrocznie sprowadza do pasieki matki pszczele i jest to z zupełnie niezrozumiałych mi względów traktowane nierzadko jako „dobra praktyka pszczelarska”). W związku z tym już w pokoleniach F2 – F3 pszczelarze tracą to, czego poszukiwali kupując reproduktorkę. Prostym zabiegiem corocznej eliminacji najniekorzystniejszych cech możemy uzyskać według Autora pszczoły, które spełnią nasze oczekiwania przy utrzymaniu zdrowej i lokalnie przystosowanej populacji pszczół.

The post Podejście całościowe do pszczół first appeared on Wolne Pszczoły.

]]>
„Walka z warrozą ma sens, bo nigdy nie pokonamy warrozy” http://wolnepszczoly.netlify.app/walka-z-warroza-ma-sens-bo-nigdy-nie-pokonamy-warrozy/ Sun, 09 Oct 2016 16:30:22 +0000 http://wolnepszczoly.netlify.app/?p=1282 Artykuł został opublikowany w październikowym numerze miesięcznika “Pszczelarstwo” 10/2016 Pozwoliłem sobie zatytułować ten artykuł cytatem znalezionym na jednym z internetowych forów pszczelarskich. Czasem mam wrażenie, że wielu pszczelarzy dokładnie w ten sposób myśli. Mając pełnię świadomości braku możliwości wygrania walki z roztoczem, brnie w tą walkę coraz głębiej, co niestety w naszej ocenie przyczynia się […]

The post „Walka z warrozą ma sens, bo nigdy nie pokonamy warrozy” first appeared on Wolne Pszczoły.

]]>
Artykuł został opublikowany w październikowym numerze miesięcznika “Pszczelarstwo” 10/2016

Pozwoliłem sobie zatytułować ten artykuł cytatem znalezionym na jednym z internetowych forów pszczelarskich. Czasem mam wrażenie, że wielu pszczelarzy dokładnie w ten sposób myśli. Mając pełnię świadomości braku możliwości wygrania walki z roztoczem, brnie w tą walkę coraz głębiej, co niestety w naszej ocenie przyczynia się do pogłębienia szkód w genomie lokalnej populacji gatunku pszczoły miodnej. Mam też wrażenie, że w takim też duchu pisany był artykuł pana Marka Lasockiego pt. „Nie ma znaczenia jakiego koloru masz samochód, kiedy jedziesz w złym kierunku”, który ukazał się w lipcowym numerze „Pszczelarstwa”. I choć autor stwierdził, że nie chce już kontynuować polemiki, to w tekście tym jest tak wiele uproszczeń, błędnych analogii i negowania rzeczywistości, że uznałem za konieczne odnieść się do nich, aby nie pozostawiać błędnych przekonań w świadomości czytelników. Przeanalizuję pobieżnie kolejno wszystkie punkty tegoż tekstu, gdyż każdy z nich jest w mojej ocenie, albo błędną interpretacją rzeczywistości lub faktów, albo też świadczy o niezrozumieniu przekazywanych przeze mnie myśli (być może nie wyrażonych zbyt precyzyjnie z uwagi na konieczność ograniczenia objętości tekstu – to już czytelnik musi sam ocenić). Nie będę przytaczał dokładnych słów pana Lasockiego, a w odpowiedzi zawrę jedynie wyjaśnienia do podnoszonych przez niego zarzutów. W razie potrzeby przybliżenia kontekstu wypowiedzi, czytelnik może sięgnąć po cały tekst w przytoczonym numerze Miesięcznika.

  1. W tekstach pszczelarzy praktyków i naukowców opisywane są najróżniejsze mechanizmy odporności pszczoły miodnej na roztocze Varroa. Żeby daleko nie szukać w materiałach VI Lubelskiej Konferencji Pszczelarskiej (str. 69) w tekście p. Cezarego Kruka „Próby selekcji pszczół odpornych na warrozę”, czytamy: „Aby wyhodować pszczołę oporną na warrozę warto byłoby prowadzić selekcję wzmacniającą jakiś z poznanych mechanizmów odpornościowych. Istnieje kilka mechanizmów ograniczających przyrost populacji warrozy. Jednym z nich jest zdolność do samooczyszczania (grooming behaviour), wzajemne oczyszczanie się robotnic z pasożytów, oczyszczanie czerwiu z pasożytów, różnice w atrakcyjności czerwiu dla pasożytów (czerw pszczeli i czerw trutowy), zaburzenia w płodności samic pasożytów. Jednym z najważniejszych mechanizmów ograniczających przyrost populacji pasożytów jest długość trwania okresu czerwiu zasklepionego (Chmielewski i inni 2007). Istotne znaczenie może mieć też długość trwania okresu przerwy w czerwieniu matek i wychowu czerwiu pszczelego w okresie zimowli” (polecam zapoznać się z całym tekstem, a zwłaszcza opisem ras pszczoły miodnej, które radzą sobie z Varroa). Kilka zachowań sprzyjających odporności na pasożyta omawia również pani dr hab. Małgorzata Bieńkowska w tych samych materiałach konferencyjnych w tekście: „Czy możliwa jest hodowla pszczół odpornych na pasożyta Varroa destructor?”. Polecam również zapoznanie się z artykułem prof. dr hab. Jerzego Woyke „Hodowla pszczół odpornych na warrozę” z Pszczelarstwa z listopada 1988 roku, w którym autor przeprowadza pobieżną analizę porównawczą mechanizmów odpornościowych pszczoły miodnej i pszczoły wschodniej. Przede wszystkim, jednak, zamiast do polskich podręczników na które powołuje się pan Lasocki (znam ich co najmniej kilka i mam świadomość ich jakości i treści… i dlatego właśnie zacząłem szukać wiedzy w języku angielskim) polecam jednak sięgnąć do anglojęzycznej literatury zarówno naukowej jak i opisów praktyków pszczelarstwa. Wówczas być może pewne mechanizmy odpornościowe objawią się w zupełnie innym świetle. Pan Lasocki zarzucił mi również brak konsekwencji gdy przyznałem, że mechanizmy odpornościowe dostępnej „na rynku” pszczoły miodnej wykształcone są na niskim poziomie. Ciężko byłoby stwierdzić inaczej i nie ma w tym absolutnie braku konsekwencji. Stosując pewną analogię można by przyrównać to do przyrządzania jakiegoś roztworu – żeby pozostać w tematyce pszczelarskiej np. syropu cukrowego. Jeżeli sporządzimy syrop rzadki to będzie on zawierał cukier, ale jego ilość w stosunku do wody będzie względnie niewielka. Gdy jednak odparujemy część wody, syrop się zagęści, a stosunek ilości cukru do całej objętości roztworu się zwiększy. Podobnie jest właśnie z genami umożliwiającymi wykształcenie u pszczół mechanizmów odpornościowych. Aby uzyskać pozytywne i długotrwałe rezultaty musimy je „zagęścić” w populacji przez „odparowanie” w toku selekcji genów, które tych mechanizmów nie przenoszą na kolejne pokolenia. Pan Lasocki we wcześniejszym teście tj. w „Polemice” przyznał, że z badanej populacji pszczół 16,6% pszczół próbowało usunąć z siebie pasożyta. Odpowiednia selekcja może ten procent (jak i każde inne zachowanie) znacząco zwiększyć. Musimy mieć świadomość, że jesteśmy na początku tej drogi i czeka nas długa selekcja, jeżeli chcemy kiedyś cieszyć się pszczelarstwem bez chemii (a mam nadzieję – czasem chyba naiwną – że wszyscy tego chcemy i oczekujemy).
  2. Po raz kolejny czytam, że w Polsce było już wiele prób „pszczelarzenia bez leczenia warrozy”. Chętnie dowiedziałbym się czegoś więcej o tych próbach, bo ja przyznam, że słyszałem tylko o kilku podejściach, w których ich autor poddawał się przy pierwszym czy drugim „niepowodzeniu” (czyli tak naprawdę pierwszym sicie selekcyjnym) uniemożliwiającym zebranie odpowiedniej ilości miodu czy zapewnienie pożądanej ilości silnych rodzin pszczelich na najbliższy sezon. W próbach o jakich słyszałem za każdym nie było spełnionych co najmniej kilku z podstawowych warunków zachowania zdrowia pszczół (http://wolnepszczoly.netlify.app/cztery-proste-kroki-do-poprawienia-zdrowia-pszczol/) i nie było również konsekwencji. Niestety, z doświadczeń ze świata wysnuć należy wniosek, że typowa pszczoła hodowlana nie jest w stanie przetrwać starcia z roztoczem. Dee Lusby (Arizona, USA) straciła około 600 z 700 pni zanim odbudowała pasiekę do stanu sprzed przybycia Varroa. Michael Bush (Nebraska, USA) kilkakrotnie zaczynał „od zera” (próbując leczyć), zanim nie skupił się na dzikiej populacji pszczół i łapaniu „wałęsających się” rójek, które już wstępnie selekcjonowała przyroda. Kirk Webster (Vermont, USA) pisze o dwóch do trzech załamaniach populacji występujących u praktycznie każdego, kto nie chciał truć swoich pszczół chemią, zanim udało się ustabilizować ilość rodzin w pasiekach i podstawową odporność na pasożyta („Zapaść i Ozdrowienie: Droga do Pszczelarstwa Bez Leczenia”, http://wolnepszczoly.netlify.app/zapasc-i-ozdrowienie/). Jeszcze raz podkreślam: mam świadomość efektów ekonomicznych i potencjalnego ogromu tych strat, dlatego zachęcam hodowców do wzięcia ciężaru selekcji na swoje barki w imieniu całej społeczności pszczelarskiej. Ponadto udało się nam wyszukać już paręnaście osób w Europie spośród znanych pszczelarzy praktyków, którzy z sukcesami prowadzą pasieki bez zwalczania roztoczy od kilku do kilkunastu lat (http://forum.wolnepszczoly.netlify.app/showthread.php?tid=461). Takie próby po wieloletniej selekcji pszczół rozpoczęli również znani hodowcy pszczół „komercyjnych” Erik Osterlund i (zgodnie z moją wiedzą) Josef Koller. A więc można w Afryce, w Ameryce Południowej, na pustyni w Arizonie, w centralnych Stanach Zjednoczonych, w stanie Vermont na granicy Kanady, można we Francji, w Niemczech, Finlandii czy w Wielkiej Brytanii – ale „w polskich realiach i naszych warunkach klimatycznych” według pana Lasockiego musi zawsze zakończyć się to hekatombą…
    Zachęcam też pana Lasockiego do przekazania informacji o wspomnianych próbach do Stowarzyszenia (wolnepszczoly@wolnepszczoly.netlify.app) – bardzo chętnie przeanalizujemy dane z tych „eksperymentów”.
  3. To prawda, że nie mamy żadnej pewności, że we wszystkich zasłyszanych przez nas przypadkach obserwowane rodziny nie były nowymi rojami – nie sposób nie przyznać tu racji panu Lasockiemu. Ta niepewność jednak powinna być powodem do wzmożenia obserwacji i podejmowania prób odtworzenia podobnych warunków, a nie przyjęcia, że jakiekolwiek próby nie mają sensu.
  4. Chciałbym przypomnieć panu Lasockiemu, że przywoływane przeze mnie autorytety naukowe, które jakoby „bez cienia wątpliwości dowodzą, że pszczoła miodna bez leczenia warrozy nie da rady przetrwać niż kilka lat”, zgodnie z moją wiedzą badają dostępną „na rynku polskim” pszczołę miodną. Tą, której niestety przez ostatnie 36 lat nikt nie pozwolił się przeselekcjonować na odporność na pasożyta, tak jak miała na to szansę pszczoła afrykańska, południowo amerykańska (w tym – ale nie tylko! – tzw. pszczołę zafrykanizowaną) czy rosyjska tzw. primorska (zastrzeżenie: piszę tu o oryginalnej pszczole kraju primorskiego, a nie dostępnej na rynku polskim u hodowców!). Te właśnie przywołane autorytety w swoich pracach wymieniają co najmniej kilka ras Apis mellifera – pszczoły miodnej, które w sposób dobry lub bardzo dobry funkcjonują w koegzystencji z pasożytem, a podkreślają, że taka selekcja na dzień dzisiejszy nie jest możliwa przy utrzymaniu wysokiej wydajności ekonomicznej pszczół. Jednoznaczne stwierdzenie, że ta pszczoła miodna „nie da rady przetrwać” bez leczenia warrozy na podstawie badania dostępnej pszczoły hodowlanej potraktowałbym jako typowy błąd metodologiczny w badaniach naukowych, który powstał poprzez przyjęcia błędnych założeń eksperymentu. Ponadto pan Lasocki jako człowiek wykształcony i inteligenty powinien zdawać sobie sprawę z tego, że wynik badań będzie zawsze zależny od badanego obiektu, a zadaniem naukowca jest wprowadzić odpowiednią metodę badawczą, zastrzeżenia i wyeliminować możliwie dużo zmiennych mogących zaburzyć wynik pracy.
  5. No cóż, z rozbrajającą szczerością przyznałem: „wcale nie jesteśmy pewni czy ten krok na pewno przyniesie pożądany skutek, ale teoretycznie może zapobiec „rozszerzonemu samobójstwu””. Gdyby jednak pan Lasocki uważnie czytał mój tekst, to zrozumiałby, że odnosiłem się jedynie do wstępnego etapu selekcji konkretnych cech pszczoły miodnej przed oddaniem jej „w ręce” selekcji naturalnej. Nie możemy być bowiem pewni, że występowanie konkretnych selekcjonowanych cech (jak VSH, czy grooming) faktycznie przyniesie zwiększoną przeżywalność pszczół, pomimo niewątpliwego zwiększenia umiejętności radzenia sobie pszczół z Varroa. Pisał o tym choćby (na podstawie własnych obserwacji i pracy hodowlanej) Erik Osterlund, w pasiece którego, pomimo względnie wysokiej wartości cechy VSH i niskiego porażenia roztoczem, wciąż ujawniały się choroby towarzyszące. Wnioski są takie, że selekcja powinna być w miarę możliwości kompletna (powiedzmy: „systemowa”), a taką może zapewnić tylko selekcja naturalna, a nie wybieranie pszczół wykazujących jedną czy dwie cechy.
    Osobiście z kolei przyznam, że za skrajnie nieodpowiedzialne i długofalowo szkodliwe uważam wygłaszane przez różnych pszczelarzy i hodowców propozycje i namowy nieustannej walki z roztoczem – każdą możliwą metodą i przez okrągły rok.
  6. W moim poprzednim tekście przyznałem, że roztocze Varroa jest gatunkiem inwazyjnym. Nie zmienia to faktu, że musimy go uznać, za stałą i przyszłą część naszej pszczelarskiej rzeczywistości. I pewnie tak powinienem to napisać, w miejsce „musimy go uznać za naturalnego pasożyta pszczoły miodnej”. Pan Lasocki złapał mnie tu na pewnym uproszczeniu. Żeby jednak nie być dłużnym to wydaje mi się (choć mylić się mogę), że podział na kenofity i neofity dotyczy roślin, a nie zwierząt. Ciężko więc w tych kategoriach umieścić roztocze Varroa jak zrobił to autor tekstu.
  7. W tym punkcie nastąpiło pewne nieporozumienie i choć wydaje mi się, że opisałem moje myśli jasno, to jednak ewidentnie pan Lasocki nie zrozumiał co chciałem przekazać. Mam pełnię świadomości podstaw cyklu biologicznego Varroa (choć zapewne daleko mi tu do biegłości badaczy tego zagadnienia). Obserwacje pszczelarzy (choćby przytoczonego Erika Osterlunda, ale nie tylko – piszą o tym również polscy pszczelarze praktycy) wskazują na to, że cykl życiowy roztocza się zmienił, w ten sposób, że roztocz znacząco skrócił okres bytowania poza komórką pszczelą i po wyjściu z niej wraz z wygryzającą się pszczołą wraca do niej już nawet po 2 – 3 dniach. Moja wątpliwość dotyczy natomiast tego czy oznacza to, że roztocze szybciej dojrzewa (czyli przyspieszyło cykl życiowy i wcześniej niż do tej pory jest zdolne do rozmnażania), czy też okres dojrzewania przechodzi w komórce pszczelej zamiast na owadzie dorosłym (czyli przebywając w komórce nie rozmnaża się, a przeczekuje tam czas, w którym nie jest do tego zdolne). Ta druga możliwość mogłaby świadczyć o nauczeniu się „ukrywania” (upraszczam) roztocza przed zabiegami „leczniczymi”.
  8. Porównanie przez pana Lasockiego gatunku pszczoły miodnej do papugi kakapo jest może ciekawe, ale zupełnie nietrafione. Otóż pszczoła miodna jest gatunkiem powszechnie występującym na świecie (praktycznie na wszystkich kontynentach), gatunkiem, który zetknął się w historii milionów lat zapewne z tysiącami najróżniejszych pasożytów i patogenów i nauczył się wykształcać na nie odporność (bo w końcu przetrwał do naszych czasów). Co więcej wciąż poddawany jest presji najróżniejszych zagrożeń. Pszczoła miodna posiada całe mnóstwo przystosowań zapobiegających rozwojowi chorób (podstawowa higieniczność, obronność, praca strażniczek, „wyrzucanie” chorych osobników, umiejętność neutralizacji patogenów w przewodzie pokarmowym itp. itd), a także zdolności do kształtowania środowiska, w którym bytuje (budowa plastrów, propolisowanie). Co więcej na olbrzymich obszarach na kuli ziemskiej (aczkolwiek powszechnie na razie faktycznie nie na terenie Polski) gatunek ten współistnieje w zrównoważonej relacji z Varroa (proszę porównać choćby wyliczenie z punktu drugiego). Porównanie tak plastycznego organizmu jakim jest pszczoła miodna do gatunku endemicznego dla niewielkiego obszaru, w którym nie występowały presje środowiskowe jest zupełnie nieuprawnione. I wcale nie zamierzam przekonywać, że dlatego pszczoła miodna będzie miała (ma) łatwe życie z roztoczem. Twierdzę jedynie, że wykształcenie odpowiedniej relacji umożliwiającej gatunkowi przetrwanie jest nie tylko prawdopodobne, ale jest już rzeczywistością na świecie. Wystarczy sięgnąć do wypracowanych metod i podjąć próby, które na świecie przyniosły już znakomite rezultaty.
  9. Nigdy nie zrozumiem czemu uparcie porównuje się potrzebę leczenia pszczół i ludzi. Czy naprawdę są to tak podobne przypadki? Pszczoła jest owadem, który potrafi bardzo plastycznie dostosowywać swoją populację do środowiska. Wspominany Kirk Webster podkreśla zdolności owadów do wykorzystywania mechanizmów błyskawicznej odnowy populacji po wejściu w „wąskie gardło” (podobnie robi to Varroa, uodporniając się na stosowane zabiegi). Powinniśmy zacząć korzystać z tej umiejętności i plastyczności owadów, a nie załamywać ręce, że kolejna trucizna czy toksyna przestaje działać zgodnie z celem swojego stworzenia. Stowarzyszenie „Wolne Pszczoły” propaguje inne spojrzenie na pszczołę miodną. Dla nas są to stworzenia, które niegdyś były dzikimi mieszkańcami lasów, z których pracy nauczyliśmy się korzystać. Dziś pracą hodowlaną i stosowanymi zabiegami pasiecznymi uczyniliśmy je kalekimi i niezdolnymi do życia w naturze. Dla pana Lasockiego (i pewnie wielu innych) zapewne niemoralnym jest pozwalanie na śmierć „tego co oswoiliśmy”. Dla nas niemoralnym jest oswajanie i wykorzystywanie stworzenia poprzez odebranie mu zdolności do istnienia zgodnie z jego naturą. Zwłaszcza, że dziesiątki przykładów ze świata udowadniają, że jest możliwe połączenie utrzymania przystosowania pszczół do środowiska (w tym Varroa) z możliwością ekonomicznego wykorzystania owadów do naszych ludzkich potrzeb i celów. Aby to było jednak możliwe konieczny jest powrót do zasad jakie rządzą przyrodą – dlatego śmierć owadów nie jest „bezsensowna” jak nazywa ją pan Lasocki. Jest zgodna z zasadami jakie obowiązują na tej planecie od wykształcenia się życia kilka miliardów lat temu.
  10. Argument pana Lasockiego jakoby pszczelarze byli zainteresowani kupnem i hodowlą pszczół odpornych na pasożyta „natychmiast po tym jak te matki ujrzą światło dzienne” jest dla mnie zabawny i smutny jednocześnie, bo rzeczywistość jest zupełnie inna. Praca hodowlana w tym kierunku odbywa się (nawet na naszym kontynencie – choć nic nie wiem aby była prowadzona w Polsce) od lat. Pszczoły dające bardzo obiecujące wyniki są dostępne praktycznie na wyciągnięcie ręki, ale zainteresowanie nimi jest znikome. Zapewne ktoś powie, że te pszczoły nie dają odpowiednich wyników ekonomicznych, albo że te pszczoły i tak umrą, a będą żyć tylko rok, dwa czy trzy lata dłużej niż inne. Zapewne jest to prawda, bo organizmy żywe są śmiertelne. Ale namnażanie takich matek i niezbędna dalsza praca hodowlana nad taką pszczołą (jest ona konieczna stale, bo też i stale zmienia się środowisko, a tym samym ewolucja musi te zmiany nieustannie gonić) mogłyby przyczynić się do zmiany sytuacji lokalnej i globalnej na przestrzeni najbliższych parunastu lat. Pozwolę sobie w tym miejscu przytoczyć jeden przykład. Otóż w dyskusji na jednym z forów wieloletni i bardzo doświadczony pszczelarz, będący jednym z autorytetów („broniąc” racji kolegów z „Wolnych Pszczół”) napisał, że od około 7 lat posiada 2 ule, w których nie zwalcza roztoczy, a pomimo tego pszczoły dobrze dają sobie radę. Niedawno jeden z kolegów wybierając się w region Polski gdzie mieszka ten pszczelarz skontaktował się z nim, aby pozyskać jaja z tych rodzin do wychowu matek. Okazało się, że pszczelarz wraz z postępującym wiekiem postanowił zmniejszyć pasiekę i wobec tego zlikwidował między innymi te matki pszczele, które tworzyły rodziny przez 7 lat stawiające skuteczny opór warrozie… Czasem wydaje mi się, że mrzonką nie jest pszczelarstwo bez chemii, ale zmiana świadomości pszczelarzy.

Rozumiem też, że pan Lasocki chciał znaleźć w tekście każdą możliwą nieścisłość, aby podważyć wiarygodność całości argumentacji. Tytuł poprzedniego mojego tekstu („Może sobie pan zażyczyć samochód w każdym kolorze, byle by był to czarny”) wybrany został ze względu na jego wydźwięk, a nie prawdę historyczną. Jest to znany cytat Henrego Forda, który doskonale obrazuje kreowanie popytu poprzez ograniczenie podaży (jak w przypadku pszczół do czego się odnosiłem). Niezależnie od tego należy zauważyć, że Ford Model T w wersji drugiej, po 1914 był produkowany praktycznie wyłącznie w kolorze czarnym – czego już pan Lasocki nie dodał.
Chciałbym też zauważyć na zakończenie, że odniosłem osobiste wrażenie (być może błędne), że pan Lasocki przekonując do swoich racji stara się ponieść rangę swoich wypowiedzi kreując pewnego rodzaju autorytet formalny (nazywanie się „politologiem, prawnikiem”, używanie cytatów z literatury, analogii czy słownictwa specjalistycznego – jak się okazuje nie zawsze trafnie). Zakładam, że jest to zabieg celowy. Wydaje mi się, że nie ma to jednak wiele wspólnego z wiedzą o możliwościach współistnienia pszczół z roztoczem i żałuję, że w tekście nie znalazłem zamiast tego co najmniej kilku rzeczowych argumentów. Odnosząc się do cytatu Juliana Tuwima podsumowującego artykuł („Błogosławiony, który nie mając nic do powiedzenia, nie obleka tego w słowa. Bo czyż warto skoczyć w przepaść i rozwinąć skrzydła, by zaraz rozstrzaskać się o skałę?”), muszę przypomnieć panu Lasockiemu, że gdyby ludzie nigdy nie wychodzili poza normę i oczekiwania, to do dziś żylibyśmy w jaskiniach. Mnóstwo ludzi „roztrzaskało się o skałę”, abyśmy dziś byli na tym etapie rozwoju społecznego i technicznego na jakim jesteśmy.

Artykuł został opublikowany w październikowym numerze miesięcznika “Pszczelarstwo” 10/2016

The post „Walka z warrozą ma sens, bo nigdy nie pokonamy warrozy” first appeared on Wolne Pszczoły.

]]>
Dzikie pszczoły http://wolnepszczoly.netlify.app/dzikie-pszczoly/ Mon, 16 May 2016 18:45:10 +0000 http://wolnepszczoly.netlify.app/?p=1158 Kirk Webster Tekst pochodzi ze strony: http://kirkwebster.com/index.php/feral-bees Przetłumaczony i opublikowany za zgodą autora. (Miałem nadzieję opublikować ten esej razem z opisem dzikich pszczół wykonanym przez innego autora, który gruntownie je badał, ale zdecydowałem się opublikować niemal cały pierwotny tekst tutaj kiedy okazało się, że artykuł towarzyszący się nie pojawi. Uznałem bowiem, że porusza on aktualne […]

The post Dzikie pszczoły first appeared on Wolne Pszczoły.

]]>
Kirk Webster

Tekst pochodzi ze strony: http://kirkwebster.com/index.php/feral-bees
Przetłumaczony i opublikowany za zgodą autora.

(Miałem nadzieję opublikować ten esej razem z opisem dzikich pszczół wykonanym przez innego autora, który gruntownie je badał, ale zdecydowałem się opublikować niemal cały pierwotny tekst tutaj kiedy okazało się, że artykuł towarzyszący się nie pojawi. Uznałem bowiem, że porusza on aktualne i potrzebne zagadnienia związane z bieżącym, upadającym „wzorcem zdrowia pszczół”, który jest narzucony społeczności pszczelarskiej)

Po lekturze opisów dzikich rodzin pszczół miodnych, czym są, skąd pochodzą, w czym są podobne, a w czym różnią się od rodzin pszczół hodowlanych, oraz jak odporne mogą być bez interwencji ludzkiej musisz zadać sobie pytanie: „Dlaczego rodziny hodowlane nie mogą żyć własnym życiem, bez ciągłego mierzenia i liczenia, dokarmiania sztucznym pokarmem, podtruwania wszystkim co popadnie od płynów na kleszcza, poprzez silne kwasy, kończąc na dymie tytoniowym?”Otóż mogą.

Dzika pszczoła ;)
Dzika pszczoła 😉

Ale nie tak jak większość rodzin pszczelich żyła od czasu kiedy upowszechniła się ruchoma, wyjmowana ramka.

Zawsze zadziwia mnie fakt, że zawodowi pszczelarze (podobnie jak większość Amerykanów) łatwo (lub nawet chętnie) zmienia swój styl życia. Poświęcają swój wolny czas, aktywność fizyczną, prywatność, a nawet szansę na kontakt osobisty z rodziną czy przyjaciółmi, tylko po to, aby być na fali ostatnich nowinek technologicznych – a mimo tego, nie kiwną nawet palcem aby obserwować i dostosować się do szybkich zmian, jakie zachodzą pośród ich pszczół oraz Natury. Ta obserwacja oraz dostosowanie zawodowych pszczelarzy, to jedyna rzecz, która może przykuć uwagę przemysłu do potrzeby powrotu do zdrowia oraz równowagi. Nauka może pomóc tu i ówdzie, ale to pszczelarze muszą wykonać najważniejszą część tej pracy.

Po blisko dwudziestu latach konfrontacji, obserwacji, a w końcu akceptacji świdraczka pszczelego oraz roztoczy Varroa jako koniecznych sprzymierzeńców i przyjaciół, kilka spraw stało się jasnych. Po pierwsze, jeżeli chcemy nasze produktywne pasieki zwrócić w stronę zdrowia i równowagi, z dala od akarycydów, dostosowanie musi następować zarówno w dziedzinie genetyki (hodowla) jak i metod (postępowanie). Nie ma pszczół, które wprowadzone do pasiek rozwiązałyby wszystkie problemy i pozwoliły na powrót do pszczelarstwa z lat siedemdziesiątych czy początku lat osiemdziesiątych. Nie ma również schematów postępowania, które pozwoliłyby na utrzymanie produktywności i możliwości dalszego rozwoju nieleczonej pasieki bez pszczół, które wykształciły już pewną zdolność do koegzystencji z Varroa i innymi szkodnikami. Rodziny pszczele, gdziekolwiek by nie były zlokalizowane, są bardziej wrażliwe niż w przeszłości. Więcej z nich umiera podczas zimowli lub podczas innych okresów przedłużającego się stresu, niż miało to miejsce w czasach przed roztoczem. W takiej sytuacji w naturze, owady radzą sobie poprzez wypełnienie niszy biologicznej dzięki zwiększeniu tempa reprodukcji, do czasu gdy powrócą korzystne warunki. Pszczelarze muszą zareagować poprzez zwiększenie liczby nowych rodzin pszczelich. Ten problem został rozwiązany w elegancki sposób w północnych stanach poprzez ponowne odkrycie, że odkłady (4 ramkowe lub nawet mniejsze) mogą dobrze zimować na zewnątrz, jeśli zapewni im się odpowiednią ochronę oraz „spakuje” z innymi rodzinami. To w końcu pozwala na szybkie tworzenie nowych rodzin w środku lata, przy użyciu tylko jednej ramki czerwiu na każdą nową rodzinę. Prosta technika tworzenia małych odkładów w czerwcu i lipcu, pozwala uzyskać rodziny o wielkości 4 do 8 plastrów do następnego maja i praktycznie podwoiła produktywność pasiek na północy, bez konieczności wywozu pszczół. Każdy pszczelarz musi dostosować proces oraz eksperymentować w celu znalezienia optymalnego sposobu postępowania we własnej lokalizacji, przy swoich specyficznych zasobach. Każdy kto zastosował tę metodę rozumie, że stany północne są zależne od pszczół z południa tylko z powodu wytworzonych przyzwyczajeń oraz ignorancji, a nie biologii. W wielu artykułach szczegółowo opisałem moje własne metody oraz sposób w jaki ewoluowały. Artykuły te były publikowane na przestrzeni wielu lat, a dziś są zebrane na tej stronie internetowej. Michael Palmer (St. Albans, Vt.), Larry Conner i inni również szeroko opisywali oraz omawiali swoje własne wersje tego schematu, który tym samym nie może być rozważany w kategorii nowości.

Już czas aby zacząć wykorzystywać produktywność przezimowanych odkładów jako pomost do pszczelarstwa bez stosowania leczenia. To sposób aby powrócić z pszczelarstwem, rozumianym jako hobby czy zawód, na właściwe, zdrowe tory. To również droga do tego aby pszczoły znów znalazły się w miejscu, które jest dla nich właściwe, czyli jako wskaźnika zdrowego oraz bezpiecznego środowiska dla wszystkich stworzeń – włączając w to nas samych. Różnorodne „autorytety” zadały sobie sporo trudu, aby przekonać pszczelarską społeczność, że komercyjne pszczelarstwo bez stosowania leczenia jest „niemożliwe”. Moją ulubioną osobistą odpowiedzią jest zachowanie milczenia i kontynuowanie utrzymywania się z tej „niemożliwej” działalności. Jednakże obserwując przemysłowe rolnictwo, które nieubłaganie dąży do swojego celu, jakim jest sterylizacja, zatrucie i wyludnienie tak wielu pięknych terenów jak to tylko możliwe, ukrywając to pod zasłoną dymną niedorzecznego hasła: „To jedyny sposób aby wyżywić świat”. To sprawia, że niezwykle ważnym jest, aby każdy kto odnosi sukces alternatywnymi sposobami i darzy uczuciem piękno i harmonię Natury, stanął w działaniach i słowach w opozycji. Wchłonięcie pszczelarstwa do systemu rolnictwa przemysłowego stworzyło coś, co nazywam „pszczelarstwem pełnym troski”. Obce i toksyczne powiązanie naukowców i uniwersytetów poszukujących funduszy oraz wielkich koncernów, które kontrolują coraz więcej i więcej ziemi oraz zasobów żywności stworzyły dla rolników sprzężenie zwrotne napędzających się zmartwień i rozwiązań. Najlepszym przykładem są pestycydy, wytworzenie oporności na niektóre z nich, a później rzekoma potrzeba nowych pestycydów. Brzmi znajomo?

Skuteczne rolnictwo organiczne oraz pszczelarstwo nie stosujące leczenia mają radykalnie różne serce i umysł od przemysłowego modelu rolnictwa. W miejsce zmartwień pojawia się uwaga – ciągła obserwacja tej małej części Natury, którą możemy pojąć. I świadomość, że większa część, której nie możemy jeszcze zobaczyć czy zmierzyć, może nas wspierać jeśli tylko nauczymy się z nią jakoś współpracować. W miejsce porad od wyszkolonych przez przemysł „ekspertów”, masz wiedzę i doświadczenie niezliczonych pokoleń rolników i pszczelarzy, którzy przeżyli całe życie utrzymując się ze swoich upraw i hodowli, całkowicie opierając swoje utrzymanie na ich istnieniu i przekazywali to czego się nauczyli kolejnym pokoleniom. Na szczęście, oprócz stworzenia niezliczonych odmian roślin i ras zwierząt gospodarskich, niektórzy z nich opisali swoje życie i metody. Mamy więc coś na czym możemy się oprzeć dziś,kiedy rolnictwo zostało tak bardzo zmarginalizowane w naszej kulturze.

Przekaz jest taki: Wciąż jest możliwe, aby komercyjny pszczelarz mógł pracować i wieść dostatnie życie poza modelem przemysłowym. Pasieka którą dziś posiadam, zaczęła się od kilku rodzin i została rozbudowana tylko z własnych zasobów. Nie posiadam innych źródeł dochodu od 1990, a ostatnie zabiegi przeciwko roztoczom (czy czemukolwiek innemu) przeprowadziłem w kwietniu 2002. Miałem szczęście, że kilka lat z rzędu wystąpiły silne pożytki nektarowe oraz pyłkowe gdy byłem w okresie przejściowym od zabijania Varroa do uznania ich jako przyjaciół i sprzymierzeńców.

Ale najlepszym świadectwem sukcesu tej pasieki jest ciągła odporność oraz siła utrzymywana przez lata od roku 2005, kiedy warunki dla pszczół były znacznie mniej korzystne, wliczając w to dwa katastrofalne sezony w latach 2011 oraz 2013 – jak dotąd najgorsze jakie widziałem w swojej karierze. Przez cały ten czas miałem pszczoły na sprzedaż oraz miałem ponadprzeciętne zbiory miodu w regionie. Pogoda, rolnictwo przemysłowe, roztocza oraz wysiłki pszczelarza by te roztocza kontrolować „zmówiły się” wspólnie do zniszczenia światowych zasobów nadwyżek pszczół oraz miodu. Rosnąca wartość tych towarów pozwoliła mi czynić postępy ekonomiczne niemal każdego roku, pomimo złych warunków pszczelarskich. W szczycie załamania pszczelarstwa (2011-2013) przeprowadziłem się do nowego domu i zbudowałem dwa budynki. A to wszystko bez długów, za to z mnóstwem pszczół, które zapełniały moje pasieki oraz przeznaczane były na sprzedaż. Kiedy skończyły się chaos, całe to zamieszanie oraz zaniedbania, które wywołane były przeprowadzką oraz budową, pasieka funkcjonuje niemal tak samo jak w 1990 – z większymi stratami zimowymi, lecz z pełnym potencjałem aby zastąpić te straty, z możliwością sprzedawania pszczół oraz matek, a także z możliwością wykorzystania dobrych warunków, gdy tylko takie się nadarzą.

Daleki jestem od bycia najlepszym przykładem nieleczonych pszczół w komercyjnej pasiece. Pszczelarze wędrowni będą zapewne pod większym wrażeniem sukcesów mojego przyjaciela Chrisa Baldwina, z Belvedere (Południowa Dakota) oraz Shepherd (Texas, Golden Valley Apiaries). Chris i ja jesteśmy w tym samym wieku (61), i oboje poszliśmy do pracy w pasiekach komercyjnych zaraz po szkole średniej. Ja przeniosłem się do Vermont, a on odpowiedział na ogłoszenie z gazety pszczelarskiej z Nebraski. Chris ostatecznie wżenił się w rodzinny interes, dla którego pracował, i przejął firmę jako małą rodzinną działalność nie mając żadnych innych źródeł dochodu. Jego firma pozyskuje miód z 1200 do 2000 rodzin pszczelich, które w sezonie stacjonują w Południowej Dakocie, a zimują w Teksasie, głównie w celu hodowli matek oraz produkcji nowych rodzin. Podczas ostatnich cyklów okresów bezpożytkowych w Południowej Dakocie zaczął wysyłać jeden lub dwa ładunki pszczół rocznie na plantacje migdałowców. W początkach XXI wieku, Chris zaczął się niepokoić długotrwałymi efektami kuracji przeciwko roztoczom i przestawił swoją pasiekę na pszczoły Primorskie w ciągu 4-5 lat, wykorzystując do tego normalną praktykę, którą prowadził w Teksasie, wymieniając matki i stosując podziały rodzi. Te kilka reproduktorek oraz kilka dodatkowych pszczół sprowadzonych przez cały przebieg jego kariery, to wszystkie pszczoły jakie kiedykolwiek zostały wprowadzone z zewnątrz do pasieki Chrisa. Matki wykorzystywane do dalszej reprodukcji oraz matki produkcyjne zawsze były hodowane na miejscu. Ostatnie leczenie przeciwko roztoczom (kwasem szczawiowym) miało miejsce w 2007. (Chris używa Terramycyny jeśli zgnilec europejski pojawia się w budowanych komórkach).

Od czasu wymiany matek na Primorskie oraz zaprzestania leczenia, cykl roczny działań Chrisa pozostał niemal niezmienny w stosunku do jego dotychczasowych działań. Tak jak ja ma większe straty niż w czasach przed-roztoczami, ale w cyklu wieloletnim jego straty są takie same lub mniejsze jak u sąsiadów stosujących akarycydy, za to liczebność pasieki jest łatwo odbudowywana w trakcie wiosny w Teksasie. Pośrednicy, odpowiedzialni za organizację pszczół na zapylanie migdałowców gotowi są przyjąć od niego każdą rodzinę, którą Chris chce przekazać, a one zawsze wracają w dobrej kondycji, zdolne do podziału i/lub produkcji miodu w Południowej Dakocie. Plastry nie są zanieczyszczone, a każdego roku Chris ma szeroką pulę potencjalnych reproduktorek, które wywodzą się z pszczół od pokoleń nie wymagających leczenia warrozy, zliczenia pasożytów czy innych zabiegów.

Zarówno dla mnie jak i dla Chris’a, problem Varroa poszedł w dół listy potencjalnych problemów pszczelarskich. Pogoda oraz uwarunkowania środowiskowe są w tej chwili na jej szczycie. Kolejnym świadectwem sukcesu Chrisa, jest to, że osiągnął go w czasie cyklu okresów bezpożytkowych w swojej części Południowej Dakoty, który zredukował lub wyeliminował zbiory miodu przez kilka lat z rzędu. Najgorszy moment przyszedł 15 lipca 2006, kiedy po tygodniu temperatur pomiędzy 110 a 115 stopni Fahrenheita (43 do 46 stopni Celsjusza), termometr wskazał 124 stopnie F (51 C), co zabiło 75% jego pszczół (1500 rodzin) w jedno popołudnie. To trzy lub czterokrotnie więcej niż kiedykolwiek stracił z powodu roztoczy. Nawet po tej tragedii liczebność rodzin Chrisa została w pełni odtworzona podczas kolejnej wiosny w Teksasie. W 2014 obaj mieliśmy dobre zbiory miodu, po raz pierwszy od wielu lat.

Teraz więc widzimy dwa podstawowe warunki rezygnacji z leczenia pszczół w naszych pasiekach i powrotu naszych pszczół do samowystarczalności:

  1. metody gospodarowania dostosowane do większej wrażliwości pszczół
  2. reproduktorki z populacji dobrze współistniejącej z roztoczami, rozmnażające się oraz przeżywające bez stosowania leczenia.

A to sprowadza nas znów do dzikich pszczół. Jeśli plan podobny do tego, który opisałem powyżej byłby konsekwentnie wdrażany przez środowisko pszczelarskie od roku 2000, świat byłby obecnie pełen pszczół, które zdolne są do samodzielnego życia, a znalezienie dobrego materiału hodowlanego na start byłoby łatwe. Zamiast tego, amerykańscy pszczelarze wytrwale podążają za modelem przemysłowym rolnictwa, który nieustannie stara się manipulować środowiskiem za pomocą pestycydów, sztucznego jedzenia, które tylko podtrzymuje duże monokultury rolnicze. Skutkiem tego istnieje jedynie kilka silnych populacji pszczół odpowiednich dla prowadzenia pasiek bez leczenia. Mniej więcej pasują one do czterech kategorii:

  1. Pszczoły zafrykanizowane – Mają naprawdę bardzo dobrą tolerancję na roztocza, ale są zbyt agresywne i trudne do oparcia na nich gospodarki w większości sytuacji pszczelarskich. W obszarach, w których występują pszczelarze nie mają innego wyjścia jak tylko pracować z nimi na miarę swoich możliwości. Miejmy nadzieję, że ich pożądane cechy zostaną przekazane bardziej łagodnym liniom – tak jak próbowali to robić Weaverowie w Teksasie.
  2. Pszczoły nieleczone wyhodowane przez indywidualnych komercyjnych pszczelarzy – to prawdopodobnie bardzo wartościowe pszczoły, ale tych niewielu pionierów zostało zmarginalizowanych, zastraszonych oraz wyśmianych do tego stopnia, że nie są dziś zainteresowani współpracą z szerszą społecznością. Nie winię ich. Produkcja miodu oraz produktów pszczelich bez zmartwień, wydatków oraz kłopotów związanych z leczeniem jest daleko bardziej satysfakcjonujące i interesujące niż ogólna praktyka oraz dyskusje prowadzone w obecnym środowisku pszczelarskim. Każda stabilna populacja hodowlana, która nie była leczona od co najmniej 4 lat powinna zostać sprawdzona w nowych obszarach oraz porównana z innymi populacjami.
  3. Pszczoła Primorska – w mojej opinii to wciąż najlepsze dostępne, pierwotne źródło pszczół nieleczących pasiek Kilka dodatkowych źródeł byłoby pomocne, ale z odpowiednią dozą uporu możesz uzyskać, na przestrzeni kilku lat stabilną pulę genów pszczół od członków Stowarzyszenia Hodowców Pszczoły Primorskiej (Russian Honeybee Breedeers Association). Niesamowita praca oraz przełomowe odkrycia dokonane przez Toma Rinderera i jego kolegów zostały zachowane i udoskonalone przez tą grupę zaangażowanych pszczelarzy.
  4. Dzikie pszczoły – Wraz z szybkimi zmianami warunków środowiskowych oraz potrzebą zwiększenia puli genowej nieleczonych pszczół, jest to prawdopodobnie najbardziej zaniedbane źródło pszczół w Północnej Ameryce. Głównym problemem we wprowadzaniu tych pszczół do pasiek w szerokim zakresie jest stwierdzenie czy obiecująca dzika rodzina faktycznie jest częścią dzikiej, rozwijającej się puli genowej, czy też po prostu uciekła ostatnio z jakiejś pasieki.

Kiedy przekonałeś się już do jakiejś reproduktorki, która czerwi w rodzinie będącej częścią puli genowej przeżywającej i świetnie radzącej sobie bez pomocy, wtedy testowanie i wprowadzanie tych pszczół do pasieki produkcyjnej jest dokładnie tym samym co robiłbyś wprowadzając jakikolwiek inny obiecujący materiał. Po odstawieniu leczenia w mojej komercyjnej pasiece i pracy z populacją pszczół nie leczoną od 16 lat w lokalizacji północnej, z krótkim okresem produkcyjnym, uznałem za najbardziej wydajną i efektywną tą oto metodę:

Jeszcze zanim ta nowa matka przezimuje w Twojej pasiece, wychowaj od niej 30 matek-córek (jeszcze lepiej 50, a 100 byłoby najlepsze). W tym samym czasie wychowaj inne matki-córki ze swoich najlepszych pszczół i unasiennij je wszystkie w najlepszych możliwych warunkach. Osadź nowe królowe w małych odkładach i pozwól im na rozwój do 4-10 ramek do końca lata. Wszystko to działa lepiej gdy pasieka nie jest leczona przez ostatnie 3-4 lata, ale w okresie przejściowym do pasieki nieleczonej, możesz przeprowadzić dobry test poprzez utworzenie odkładów z czerwiem z rodzin, które nie były leczone od co najmniej 14 miesięcy. Zimuj odkłady w podobnych warunkach, najlepszych jakie możesz zapewnić, a następnej wiosny będziesz zazwyczaj miał dobry obraz potencjału nowego materiału genetycznego w swojej lokalizacji.

Najszybszym i najlepszym sposobem na przetestowanie nowego źródła materiału genetycznego, jest wyhodowanie w swojej pasiece serii królowych-córek. Hodowanie nowych matek w środku lata i przezimowanie ich w odkładach, daje najszybsze, jednoznaczne wyniki przy najmniejszej wymaganej inwestycji pieniędzy, czasu i sprzętu. Reproduktorka mająca duży potencjał długoterminowy da bardzo dobre córki, które już pierwszej zimy dobrze dadzą sobie radę . Podstawowa siła oraz odporność linii ujawnia się poprzez wysoki odsetek przeżywalności oraz poprzez porównanie wielkości rodzin na początku wiosny. Jeśli uzyskany wynik jest taki sam lub lepszy od innych reproduktorek używanych w tym samym czasie, wtedy zdecydowanie warto rozmnażać te pszczoły jako część twojej pasieki. Prawie wszystkie ważne cechy pszczół można ocenić gdy rodziny córek matki hodowlanej obsiadają wciąż tylko kilka plastrów i nawet jeśli przezimowało tylko 20-30 odkładów, zakres i zmienność tych cech może być również oceniona. Jeśli oryginalna matka (reproduktorka) wciąż żyje, tym lepiej, dużo większa ilość córek może zostać odchowana oraz sprawdzona następnego roku. Jeśli nie, jej najlepsze córki będą dobrymi kandydatkami do rozwoju linii we własnej pasiece. Jeśli linia wydaje się być nieodpowiednia z jakiegokolwiek powodu, w ocalałych odkładach można z łatwością wymienić matkę lub odizolować od pasieki reprodukcyjnej, jeszcze zanim pojawią się pierwsze trutnie.

Jeszcze jedna rada: Tworzenie tych odkładów początkowo w podzielonych skrzynkach jest ogromnie pomocne, kiedy początkowo porównujemy wielkość zimowych strat wśród nieleczonych pszczół. Nawet jeśli straty wyniosą 40-50%, większość skrzynek pozostanie zdatna do użytku, ocalałe pszczoły szybko wypełnią pustą przestrzeń a produkcyjna praca reszty pasieki będzie mogła przebiegać swoim rytmem. Koszt i trud w przygotowaniu rodzin w dzielonej skrzynce jest niemal identyczny jak w przypadku odkładów trzymanych osobno – dodatkowy matecznik lub matka na skrzynkę to jedyna znacząca różnica. Kiedy zmierzamy w kierunku nieleczenia pszczół, zysk z podzielonych skrzynek jest o niebo większy, a koszty i trud o wiele mniejsze.

Nie musisz sprowadzać ogromnej liczby reproduktorek, aby zmienić genetykę swoich pszczół i zbudować populację, która przeżyje i będzie dobrze funkcjonować bez leczenia. Pomimo tego całego hałasu wokół „różnorodności genetycznej” (wobec której, muszę przyznać, zawsze byłem raczej paranoikiem), obserwowałem Chrisa Baldwina jak buduje swoją produkcyjną, nieleczoną pasiekę złożoną z 2000 rodzin na bazie mniej niż 10 matek reprodukcyjnych użytych na przestrzeni 5 lat. Przy praktycznie zerowej ewidencji. Podczas co najmniej jednego z tych lat, wszystkie matki były wychowane z z jednej matki reprodukcyjnej – jest to coś do czego ja nie miałbym nigdy odwagi.

Mam nadzieję, że te przykłady zmotywują więcej pszczelarzy – szczególnie komercyjnych, których działalność pokrywa olbrzymie terytoria – aby rozwijać potencjał istniejący we wszystkich nieleczonych pszczołach Ameryki Północnej, szczególnie dzikich pszczół. Czas zwolnić Varroa z pozycji naczelnego problemu pszczelarzy, a zamiast tego skupić się na faktycznych długoterminowych problemach naszych pszczół i nas samych: utraty siedlisk oraz zatruwania środowiska. Moje doświadczenia pokazały mi, że pszczoły miodne mogą przystosować się do świdraczka pszczelego oraz roztoczy Varroa. Mogą dostosować się do szybko zmieniających się warunków pogodowych. Ale nie mogą dostosować się do świata bez roślin miododajnych lub do trucizn drapieżnego oraz destrukcyjnego systemu rolniczego. Pomysł, że „Rolnictwo przemysłowe może to jedyny sposób na wyżywienie świata” jest śmieszny i nie do obrony. W każdym rejonie, i z każdym towarem spożywczym istnieją przykłady gospodarstw organicznych, z takimi samymi lub większymi plonami na uprawianą powierzchnię. Bez zanieczyszczania powietrza, ziemi czy wody. Ze zdrowszym oraz bardziej rozsądnym życiem rolników. Natomiast problemem tak czy inaczej może być to, że nie będzie wystarczającej liczby rolników, którzy w ten sposób byliby w stanie nas wykarmić. Wyprodukować żywności w sposób kreatywny i zrównoważony, wymaga więcej ludzkiego zaangażowania w przeliczeniu na uprawianą powierzchnię. Społeczeństwo jednak zdecydowało, że taki rodzaj zaangażowania nie jest już częścią jego kultury. To kamień węgielny katastrofy żywieniowej, która szybko się zbliża, i powód dla którego zdecydowałem się poświęcić tyle dodatkowej energii ile mi jeszcze zostało, aby pomóc kilku młodym pionierom, którzy zdecydowali się żyć z pszczelarstwa w sposób jaki tu opisałem. Na dłuższą metę mam nadzieję, że Winston Churchill, będzie miał ostatnie słowo: „Na Amerykanów zawsze można liczyć, że zrobią to co właściwe … po tym jak wyczerpią już wszelkie inne możliwości”.

Kirk Webster

Tekst pochodzi ze strony: http://kirkwebster.com/index.php/feral-bees
Przetłumaczony i opublikowany za zgodą autora.

The post Dzikie pszczoły first appeared on Wolne Pszczoły.

]]>
“Może sobie pan zażyczyć samochód w każdym kolorze, byle by był to czarny” http://wolnepszczoly.netlify.app/moze-sobie-pan-zazyczyc-samochod-w-kazdym-kolorze-byle-by-byl-to-czarny/ Tue, 10 May 2016 06:54:55 +0000 http://wolnepszczoly.netlify.app/?p=1145 Artykuł został opublikowany w majowym numerze miesięcznika “Pszczelarstwo” 05/2016   W marcowym numerze „Pszczelarstwa” ukazał się artykuł pana Marka Lasockiego pod tytułem „Polemika”. Autor odnosi się do napisanych przeze mnie oraz Łukasza Łapkę artykułów, które zostały opublikowane w numerach „Pszczelarstwa” w listopadzie i grudniu poprzedniego roku. Cieszę się, że została podjęta dyskusja na ten kontrowersyjny […]

The post “Może sobie pan zażyczyć samochód w każdym kolorze, byle by był to czarny” first appeared on Wolne Pszczoły.

]]>
Artykuł został opublikowany w majowym numerze miesięcznika “Pszczelarstwo” 05/2016

 

W marcowym numerze „Pszczelarstwa” ukazał się artykuł pana Marka Lasockiego pod tytułem „Polemika”. Autor odnosi się do napisanych przeze mnie oraz Łukasza Łapkę artykułów, które zostały opublikowane w numerach „Pszczelarstwa” w listopadzie i grudniu poprzedniego roku. Cieszę się, że została podjęta dyskusja na ten kontrowersyjny temat gdyż pomimo olbrzymiej śmiertelności pszczół wielu pszczelarzy nie docenia ogromu problemów, z jakimi mierzy się dzisiejszy świat pszczelarski. „Osypały ci się pszczoły? Ot, zaniedbałeś swoją pasiekę, niewłaściwie przeprowadziłeś zabiegi”. To często ich jedyna konkluzja, w której winą za stan zdrowia pszczół obarcza się pojedyncze – nierzadko Bogu ducha winne osoby. A problem jest o wiele poważniejszy niż mniejsze czy większe zaniedbania pszczelarzy. Pamiętajmy, że mamy do czynienia ze stworzeniem, które jeszcze około czterdzieści czy pięćdziesiąt lat temu było względnie samowystarczalne i zdolne do życia bez jakiejkolwiek ingerencji człowieka. Niegdyś owady te opanowały praktycznie cały świat, a dziś ich zdolność do funkcjonowania w naturze jest znikoma lub żadna. Drogą do rozwiązania tego problemu jest próba dotarcia do jak najszerszego kręgu odbiorców i zmiany ich świadomości ekologicznej i pszczelarskiej. W tym miejscu, przy okazji, chcielibyśmy podziękować redakcji miesięcznika „Pszczelarstwo” za udostępnienie nam paru stron na nasze teksty. Nie przedłużając, przejdę do analizy argumentów zamieszczonych w „Polemice”. Nie jestem w stanie odnieść się jednak całości argumentacji z uwagi na ograniczoną objętość publikacji.

Pierwszym zarzutem kierowanym przeciwko proponowanym przez nas rozwiązaniom jest możliwość doprowadzenia do, jak to określił Autor, „pszczołobójstwa”, czy też „hekatomby pszczół”, czyli potencjalnego zagrożenia wyginięciem pszczół na przestrzeni maksymalnego okresu dziesięciu najbliższych lat. Wynika to z przyjętego przez Autora założenia, że Apis mellifera nie jest zdolna do współistnienia z roztoczem Varroa destructor we względnie zrównoważonej relacji pasożyt-żywiciel. Nieporozumieniem jest wskazywanie, że powoływaliśmy się przy tym na takąż relację z innym gatunkiem pszczoły, tj. Apis cerana (pszczoła wschodnia) – owszem została wspomniana, ale nie stała się podstawą naszych założeń. Otóż doświadczenia ze świata dowodzą, że pszczoła miodna (Apis mellifera) posiada praktycznie dokładnie te same przystosowania do radzenia sobie z roztoczem, co pszczoła wschodnia. Są to w szczególności opisywane przez nas w jednym z artykułów zachowania VSH, grooming, podstawowa higieniczność, a ponadto stosowanie przerwy w czerwieniu w okresie sezonu (rójka, ewentualne wstrzymywanie się w niesprzyjających warunkach środowiskowych), długa przerwa w czerwieniu zimą (niestety eliminowana w procesie hodowli), chemiczne wstrzymywanie rozmnażania roztoczy przy użyciu feromonów, kierowanie siły uderzenia pasożyta na trutnie (to również niwelowane jest przez pszczelarzy poprzez „walkę z trutniami” i stosowanie powiększonej komórki robotnic). Prawdopodobnie takich „odpowiedzi” pszczół na obecność roztoczy jest znacznie więcej, jednak powyższe są wymieniane w literaturze i wielu pszczelarzy docenia ich znaczenie dla kontroli liczby roztoczy przez same pszczoły. Należy podkreślić raz jeszcze, że w wielu miejscach na świecie funkcjonują pasieki, które od lat nie stosują żadnych metod zwalczania roztoczy (nie tylko chemicznych, ale również mechanicznych, np. ramki pracy). O wielu przykładach można poczytać na amerykańskim forum Beesource.com (patrz tu: http://www.beesource.com/forums/forumdisplay.php?251-Treatment-Free-Beekeeping) i jest ich naprawdę dużo (przede wszystkim w Stanach Zjednoczonych, gdyż tam ruch pszczelarzy nieleczących jest wyjątkowo prężny i ma bardzo długą historię, sięgającą praktycznie samych początków pojawienia się Varroa). Pszczelarze ci w sporej większości twierdzą, że ich wieloletnie straty nie odbiegają znacząco od strat sąsiadów leczących pszczoły, a zbiory miodu, choć niejednokrotnie mniejsze niż w pasiekach opartych o „komercyjną pszczołę” (czytaj również: wymagającą leczenia, by mogła przetrwać), nie pozostawiają wiele do życzenia. Wielu pszczelarzy ocenia je na około 60% zbiorów pszczelarzy leczących, mimo że ci pierwsi zostawiają pszczołom miód na zimę. Moim zdaniem negowanie zdolności pszczół (jako gatunku) do współistnienia z pasożytem jest przejawem potrzeby usprawiedliwiania stosowania coraz większej ilości substancji chemicznych w pasiekach.

W Stowarzyszeniu „Wolne Pszczoły” postanowiliśmy między innymi zbierać jak najwięcej informacji o pszczelarzach nie leczących pszczół na terenie Polski. Trafiliśmy na przypadki pasiek pozostawionych bez dozoru (na przykład po śmierci pszczelarza), które po okresie załamania zaczęły się powoli odbudowywać (rójki zasiedlały opuszczone ule, zabudowując przestrzeń ulową na dziko). Przykładem może być choćby pasieka pszczelarza, który skontaktował się z naszym stowarzyszeniem. Odziedziczył ją po zmarłym członku rodziny i pasieką tą nikt nie zajmował się przez sześć lat. Według relacji owego pszczelarza pierwsze 4 lata przetrwało 5 rodzin z 50, natomiast jesienią szóstego roku żyło już 15 rodzin – nastąpiło więc samoistne zapszczelenie kolejnych 10 „martwych uli” przez rójki. Te pszczoły funkcjonują „na dziko” bez przeglądów i jakiejkolwiek pomocy. Dla wielu być może taka śmiertelność i idące za tym wyniki ekonomiczne byłyby nie do przyjęcia, ale ten przykład miał tylko zobrazować możliwości adaptacyjne pszczoły miodnej oraz siłę przyrody pozostawionej samej sobie. O takich i podobnych przykładach słyszeliśmy wielokrotnie.

Jako kolejny głos w tej dyskusji można przytoczyć słowa dra hab. Pawła Chorbińskiego: “To, że mamy dzisiaj warrozę w naszych pasiekach, jest konsekwencją umowy sprzed trzydziestu lat; obiecaliśmy bowiem, że dostarczymy Państwu lek, który zabije warrozę. Gdybyśmy nie dostarczyli tego leku, spowodowałoby to wyginięcie 98 procent pogłowia pszczół, ale dziś mielibyśmy pszczoły wolne od pasożyta”. Godne uwagi w tym kontekście są również słowa dr hab. Małgorzaty Bieńkowskiej („Czy możliwa jest hodowla pszczół odpornych na pasożyta Varroa destructor” z materiałów VI Lubelskiej Konferencji Pszczelarskiej): „Jeżeli nie będzie praktykowana kontrola poziomu porażenia przez V. destructor większość pszczół nadal będzie narażona na śmierć, ale po kilkunastu latach naturalnego doboru może powstać nowa populacja odporna na obecność tego pasożyta. Wiąże się to jednak z tym, że w trakcie takiego procesu pszczoły stracą cenne właściwości z ekonomicznego i pszczelarskiego punktu widzenia. Dlatego naturalna selekcja w takim kontekście nie nadaje się do przeprowadzenia w Europie”. Ten ostatni cytat powinien być odpowiedzią na zarzut Autora „Polemiki”, jakobyśmy „stawiali pszczelarzy w roli bezwzględnych ciemiężycieli pszczół – „za jeden słoik miodu więcej””. Być może często pasjonaci, amatorzy pszczelarstwa wcale nie kierują się świadomie wspomnianym „jednym słoikiem”, ale fora pszczelarskie aż huczą od pytań młodych pszczelarzy szukających „miodnych” pszczół dla siebie już na sam początek. Nie pytają o to, jakie pszczoły będą na przykład najlepiej zimować w ich warunkach, czy które będą najbardziej odporne na choroby, a właśnie o miodność czy łagodność (za to pytają już na starcie o to, jak zwalczać roztocze, choć nawet nie widzieli jeszcze na swojej działce ani własnej pszczoły, ani też „własnego” roztocza). Niestety, ta motywacja rozbudzana jest przez doświadczonych kolegów – często zawodowców – a właśnie olbrzymia pasja powoduje zwiększone ambicje w osiąganiu „dobrych wyników”. Nie znaczy to jednak, że potępiamy samą ideę chęci i potrzeby osiągnięcia „dobrych wyników” – zauważamy tylko, czym kierują się pszczelarze przy doborze pszczół. A przecież dziś już dostępne są pszczoły dające zdecydowanie większe niż przeciętne szanse w walce z warrozą, gdyż selekcjonowane są na zachowania ograniczające populację pasożyta (na stronie Stowarzyszenia zrobiliśmy małe podsumowanie tego, co można kupić w Europie: http://wolnepszczoly.netlify.app/matki-pszczele-na-ktore-czekamy-w-naturalnych-pasiekach/). Pszczelarze jednak wolą być wierni hodowcom gwarantującym ponadprzeciętne wyniki miodowe. Być może wynika to z braku wiary w możliwości radzenia sobie pszczół z roztoczem – dokładnie tego samego braku wiary, który przejawia Autor „Polemiki”. Pszczoły bardziej odporne na warrozę nie będą „cudowne” jak oczekują pszczelarze i Pan Lasocki. One po prostu z większym prawdopodobieństwem wykażą cechy, które pozwolą im na skuteczną walkę z roztoczem. Chodzi właśnie o to, aby więcej niż przytaczane przez Pana Lasockiego 16,6% pszczół próbowało usunąć z siebie pasożyta, a skuteczność tych zabiegów pozostawała większa niż 1%. Nie oczekujemy przy tym zmiany nastawienia pszczelarzy zawodowych, pozyskujących miód czy inne produkty w celu utrzymania siebie i rodziny. Oczekujemy na zmianę świadomości amatorów i pasjonatów, którzy na razie płyną z głównym nurtem w pszczelarstwie, gdyż prawdopodobnie nie znają alternatywy. To prawda, że jeden pszczelarz mający 5 uli w ogródku niczego nie zmieni, ale takich pszczelarzy amatorów i pasjonatów są w Polsce tysiące. To oni mają władzę w swoich rękach i mogą wymusić na hodowcach zmianę podaży, kreując popyt na inną pszczołę, niż ta obecnie dostępna na rynku. To amatorzy pasjonaci mogą siłą swojej liczebności i łączną siłą ilości posiadanych przez siebie rodzin pszczelich zmienić bieżącą sytuację. Muszą tylko mieć świadomość alternatywy, o której do tej pory mówiło się w Polsce niewiele.

Autor „Polemiki” zarzuca nam również, że propagując dobór (wbrew temu, co Pan pisze, dobór nie zawsze jest „losowy”, choć nie zawsze musi być nastawiony na odporność na pasożyta) i selekcję naturalną i krytykując sposób postępowania hodowców, sami jako remedium proponujemy selekcję cech pszczół pod kątem higienicznym. Wszyscy wiemy, jakie pszczoły posiada 99% pszczelarzy. Pszczoły te nie przejawiają pożądanych zachowań higienicznych (przejawiają za to coraz wyższą miodność i łagodność pozwalającą na pracę bez kapelusza), a ich szanse na przetrwanie w starciu z roztoczem są znikome. Doskonale wiemy to zarówno my w Stowarzyszeniu jak i Pan Marek Lasocki oraz praktycznie wszyscy pszczelarze. Selekcja może być pierwszym krokiem tak zwanego „okresu przejściowego”, w którym teoretycznie (w naszym, ludzkim rozumieniu – być może błędnym, kto wie?) jesteśmy w stanie zwiększyć szanse pszczół na obronę przed roztoczem. Obserwując we własnej pasiece kilka cech przez kilka lat, jesteśmy w stanie upowszechnić zachowania sprzyjające walce z warrozą w puli genetycznej naszych lokalnych pszczół. Wcale nie jesteśmy pewni, czy ten krok na pewno przyniesie pożądany skutek, ale teoretycznie może zapobiec „rozszerzonemu samobójstwu” i zwiększyć możliwości przeżycia większego procenta populacji w toku selekcji naturalnej. Z racji naszych (zwłaszcza moich) wątpliwości, w podsumowaniu jednego z artykułów podkreśliliśmy tę niepewność, podobną wątpliwość wyraził również Autor „Polemiki”. W procesie selekcji cech pożądanych (zgodnie z pewnym założeniem hodowlanym), w czasie okresu przejściowego jeden z nas stosował ograniczone ilości olejków (tymolu), co też zostało w „Polemice” skrupulatnie wypomniane. Mogę tu przytoczyć dokładnie ten sam argument, jaki przytoczyłem parę zdań wyżej – powodem zastosowania olejku była potrzeba wspomożenia procesu hodowlanego w okresie przejściowym. Wydaje się, że nie stoi to w sprzeczności z długofalowym celem pierwszego etapu selekcji, jakim, w myśl założeń, jest „zagęszczenie” pożądanych cech w lokalnej populacji.

Autor „Polemiki” wielokrotnie odwołuje się do zasad ewolucji gatunków. Mam jednak wrażenie, że nie do końca rozumie procesy kształtowania współzależności gatunków – również tych w relacji pasożyt-żywiciel, a w szczególności relacji Apis melliferaVarroa destructor. Słusznie wskazano, że Varroa jest gatunkiem inwazyjnym, niemniej jednak dziś już musimy go – niestety – uznać za naturalnego pasożyta pszczoły miodnej, choć historycznie takim nie był. Nie możemy zamykać oczu na stan faktyczny: Varroa jest z nami i już zawsze będzie. Zastanawiam się jaką alternatywną metodę trzeba by zaproponować, skoro dotychczasowe próby „wybicia roztocza do nogi” nie przyniosły i nie przynoszą pozytywnych rezultatów (osobiście uważam, że w przyszłości również nie mają najmniejszych szans na sukces). Jedyną długofalową drogą do rozwiązania problemu jest „nauczenie” (proszę znów wybaczyć uproszczenie) obu gatunków współistnienia. I nie da się tego robić przeciwko naturze, niwelując presję selekcyjną na jeden z nich, a zacieśniając presję na drugi, gdyż nie prowadzi to w kierunku wytworzenia naturalnej równowagi.

W „Polemice” zanegowano możliwość szybkiego wytworzenia przystosowań ewolucyjnych (Autor zakłada, że potrwa to minimum dziesięć tysięcy pokoleń, co w przypadku pszczół równe jest w przybliżeniu dziesięciu tysiącom lat), a zakładane przez nas (i dowiedzione przez dziesiątki przykładów ze świata – porównaj forum Beesource i doświadczenia pszczelarzy organicznych) szybkie, wręcz kilkuletnie przystosowanie nazywa mitem. Doświadczenia pszczelarzy (również w Polsce), wskazują, że niegdyś skuteczny zabieg „4×4” (4 zabiegi apiwarolem co 4 dni) nie są już skuteczne z uwagi na przyspieszenie (lub zmianę) cyklu rozwoju roztocza spowodowane leczeniem. Obserwacje (porównaj doświadczenia opisane przez hodowcę pszczoły Elgon, Erika Osterlunda: http://www.elgon.es/diary/?p=799) wskazują, że Varroa bądź to przyspieszyła cykl życiowy i reprodukcję, bądź to nauczyła się wchodzić do komórki pszczelej, gdzie przeczekuje potencjalne zagrożenie oddziaływania chemii. Zabieg, który był skuteczny jeszcze parę lat temu, dziś już nie jest – i niezależnie od tego, czy wynika to ze zmiany cyklu życiowego roztoczy, czy też wykształcenia oporności na stosowane leki, świadczy to o błyskawicznej zmianie ewolucyjnej na przestrzeni maksymalnie kilkudziesięciu pokoleń. Już sam ten fakt dowodzi, że ewolucja nie musi czekać dziesiątek tysięcy lat aby wywrzeć zmiany. Im silniejsza presja tym zmiany będą szybsze i głębsze. Odporność roztoczy na presję leczenia świadczy dla mnie o ich „wzmocnieniu”. Czy leczenie „osłabia” pszczoły? Jeśli zdejmiemy z pszczół ewolucyjną presję wywieraną przez roztocze (poprzez leczenie) i dodamy do tego negatywne skutki toksyn, bezwzględnie osłabimy tym pszczoły. Chyba każdy pszczelarz śledzący wieloletnie cykle życiowe pszczół, ma świadomość, że każdego roku statystycznie (z rocznymi odchyleniami) zwiększa się śmiertelność pszczoły miodnej. Zamiast maleć, co mogłoby świadczyć o budowaniu przystosowania, rośnie. W przypadku silnej presji ewolucyjnej przyroda przystosowuje gatunki do przetrwania za pomocą tak zwanych „wąskich gardeł” (z niezrozumiałych dla mnie względów Autor „Polemiki” uznaje je za zagrożenia dryfem genetycznym – osobiście daleko większe zagrożenie ograniczenia puli genetycznej upatruję w pracy hodowlanej i inbredzie). Pszczelarze stosują przecież bardzo silną presję na roztocze, a ono mimo to przeżywa. Dlaczego więc odmawiamy tej zdolności innemu gatunkowi? Skoro zasada „wąskiego gardła” sprawdza się w przypadku adaptujących się roztoczy, dlaczego nie miałaby się sprawdzić w przypadku pszczół? Zgadzam się z Autorem „Polemiki”, że mechanizmy obronne dzisiejszych pszczół są wykształcone na niskim poziomie. Pszczelarze niestety – zapewne nieświadomie – robią wszystko, co w ich mocy, żeby te mechanizmy powstrzymać. W tej sytuacji – zgodnie z twierdzeniem Autora „Polemiki” – droga do wyhodowania pszczoły miodnej odpornej na warrozę wydaje się faktycznie bardzo odległa.

Autor „Polemiki” podkreśla również, że ewolucyjnie roztocze Varroa „nie będzie stało w miejscu”. To prawda. Żaden organizm nie „staje w miejscu” w rozwoju – każdy płynnie i stale dostosowuje się do zmieniających się warunków środowiskowych. Nie znaczy to jednak, że roztocz będzie systematycznie zwiększać swoją zjadliwość – ewolucja może także doprowadzić do jej zmniejszenia. Pamiętajmy, że organizm dostosowuje się do bieżących warunków poprzez eliminację tych, które nie są przystosowane. W toku ewolucji nie zawsze „wygrywa” największy, najszybszy, najzwinniejszy, a czasem ten, który po prostu lepiej gospodaruje zasobami, skuteczniej unika zagrożeń, czy… nie zabija swojego żywiciela. Oznacza to, że jeżeli pozostawimy pszczoły bez leczenia, to umrą te pszczoły, które nie mają wykształconych wystarczających mechanizmów obronnych, ale razem z nimi umrą te roztocza, które najdoskonalej obchodzą pszczele „zabezpieczenia” (upraszczając np. te, które rozmnażają się najszybciej). Jeżeli jednak roztocza wykażą się wielką zjadliwością, wówczas zabiją swoich żywicieli na dużym terenie i z braku możliwości kontynuowania cyklu rozwojowego, umrą wraz z żywicielem. Selekcja naturalna obu gatunków będzie odbywać się więc w kierunku skumulowania u pszczół cech pozwalających na radzenie sobie z Varroa oraz zmniejszenia zjadliwości u pasożyta. Na przykład przeżyją te roztocza, które rozmnażają się wolniej i pozwalają na dłuższe przetrwanie żywiciela – takie właśnie zachowanie świadczyłoby o lepszym przystosowaniu roztocza, gdyż zapewnia mu przetrwanie. Oczywiście ingerencje i chemia zaburzają naturalne cykle przystosowań. W historii badań biologicznych stwierdzono bardzo dużo przypadków ewolucyjnych „kroków w tył” – pierwsze zapisy na ten temat zostały sporządzone przez Karola Darwina jeszcze przed sformułowaniem teorii ewolucji. Zauważył on np. utratę zdolności lotu przez niektóre ptaki czy utratę zmysłu wzroku przez ssaki żyjące pod ziemią. Dziś dla nas jest to oczywiste, ale nie zawsze zastanawiamy się, jakie może to mieć konsekwencje. A oznacza to, że organizmy nie zawsze muszą doskonalić posiadane cechy czy zachowania, a czasem pewne gatunki mogą utracić pewne przystosowania, jeżeli będzie to korzystne dla ich przetrwania (zachowanie jakiegoś przystosowania ma swoją cenę). Podsumowując, nie chodzi zatem o to, by pszczoły poddane selekcji naturalnej pozbyły się ze środowiska „stojącego w miejscu” pasożyta, ale o to, by oba gatunki zrównoważyły swoją relację w sposób, który umożliwiłby im obu przetrwanie. Doprowadzenie do takiego stanu jest możliwe nie tylko w teoretycznych i życzeniowych rozważaniach, ale zostało dowiedzione empirycznie w zagranicznych pasiekach.

Autor przywołał również fakt, że roztocza są nosicielami innych problemów (przenoszą patogeny powodujące najróżniejsze schorzenia). Jest to prawda. Ale prawdą jest, że obecnie, kiedy w pasiekach używa się znacząco więcej chemii niż kiedykolwiek w historii, pszczoły są coraz bardziej podatne na schorzenia, które niegdyś nie były problemem. I twierdzenie, że to tylko przez roztocza jest półprawdą i uproszczeniem. Pszczoły stały się bowiem bardziej podatne na choroby z uwagi niszczenie ich mechanizmów odpornościowych przez chemię.

W „Polemice” Autor przywołał postać Kirka Webstera (www.kirkwebster.com), jednego z „guru wolnego pszczelarstwa”. Co ciekawe, pisze o nim z ironią, nawiązując do jego wypowiedzi, jakoby warroza była „przyjacielem i sprzymierzeńcem” pszczół. Zdanie wyrwane jest z kontekstu i mam świadomość, że brzmi ono dla większości pszczelarzy szokująco. Nie da się jednak ukryć, że Kirk Webster prowadzi komercyjną pasiekę (z której się utrzymuje), nie zwalczając roztoczy. Robi to od parunastu lat. Przywoływanie jego postaci w ironicznych stwierdzeniach, mające na celu podkopanie jego dorobku, jest co najmniej dziwne, bo przecież cały świat pszczelarski pragnąłby mieć takie sukcesy i osiągnięcia, jak wspomniany pszczelarz (zakładam jednak, że większość pszczelarzy nie jest świadoma sukcesów czy w ogóle istnienia pana Webstera). Proponuję najpierw zapoznać się z jego dorobkiem i wówczas ewentualnie wygłaszać opinie na jego temat. Kirk Webster faktycznie traktuje roztocza jako „sprzymierzeńców” – sprzymierzeńców w prowadzonej systematycznie selekcji naturalnej, która eliminuje z jego pasieki osobniki najsłabsze, podatne na choroby, nie radzące sobie z bieżącymi warunkami środowiskowymi. Warroza jest w jego pasiece papierkiem lakmusowym nieprzystosowania. Eliminacja następuje w całkowicie akceptowalnym procencie – podejrzewam, że niższym, niż w niejednej pasiece, w której do zwalczania roztoczy używa się twardej chemii. Kirk Webster wymieniał również doświadczenia z fińskim pszczelarzem Juhanim Lundenem, który nie zwalcza roztoczy od 2008 roku. Zainteresowanym proponuję zapoznanie się z publikacjami tego pszczelarza. Można z nich wyciągnąć wiele ciekawych wniosków.

Na koniec muszę stwierdzić, że obawy Pana Lasockiego dotyczące eliminacji pszczół i olbrzymiej katastrofy ekologicznej i ekonomicznej powodowanej przez nasze Stowarzyszenie, są stanowczo przesadzone, gdyż jedynie garstka osób podejmuje działania w kierunku selekcji naturalnej pszczół. Tym samym nic nie „zagraża” znaczącej większości ze wspomnianego w „Polemice” miliona dwustu tysięcy rodzin pszczelich. Osobiście uważam, że zarówno ekonomia, jak i ekologia skorzystałyby na jednorazowym gwałtownym odstawieniu chemii. Populacje pszczół, wbrew pozorom, bardzo łatwo się odbudowują i można do tego wykorzystać najróżniejsze metody gospodarki pasiecznej. Organiczni pszczelarze amerykańscy (np. Sam Comfort – http://anarchyapiaries.org/, czy Samuel Parker – http://www.tfb.podbean.com/) propagują na przykład metodę nazywaną przez nich „Pszczelarskim Modelem Ekspansji”, polegającą na błyskawicznym namnażaniu rodzin pszczelich – jedną rodzinę dzielą na maksymalną liczbę małych odkładów (wręcz „weselnych”), które do zimowli powoli dochodzą do siły. W ten sposób można z jednej rodziny zrobić nawet do dziesięciu rocznie, co z naddatkiem rekompensuje bieżące straty (amerykanie nazywają to „outbreeding Varroa”). Rzecz jasna, z takich rodzin miodu nie będzie (a często wymagają one wręcz karmienia) – wracamy więc, niestety, do problemu „jednego słoika”… Według doświadczeń owych pszczelarzy, metoda ta pozwala na przestrzeni kilku lat doprowadzić do bardzo wysokiej przeżywalności rodzin pszczelich, co z kolei umożliwia stworzenie pasieki ekonomicznie opłacalnej, a nie wymagającej przy tym zwalczania roztoczy. W pszczelarstwie naturalnym problemem jest indywidualna wydajność rodziny pszczelej i konieczność ograniczenia intensywnych metod pasiecznych (argumenty ekonomiczne). Ale pasjonaci i amatorzy nie są aż tak związani ekonomią, jak zawodowcy. Mogą prowadzić własną selekcję wspomaganą naturalnymi procesami, ale mogą również czerpać z dorobku innych – wybór należy do nich. Mam nadzieję, że wraz ze wzrostem świadomości ekologicznej i pszczelarskiej, przy zakupie matek, będą oni wybierać te, mające już za sobą „wąskie gardło ewolucyjne”, a nie te, które gwarantują „o jeden słoik więcej”. W tym tkwi potencjalna siła idei pszczelarstwa naturalnego i na tym opiera się nadzieja naszego Stowarzyszenia. Proces ten można rozłożyć na lata, nie narażając miliona rodzin pszczelich na „hekatombę”. Pszczelarze często nie dostrzegają olbrzymich negatywnych zmian w genetyce pszczoły jakie spowodowali. Twierdzą, że akceptują przyrodę i przyjmują wszystko to, co przyroda im daje. To przywodzi mi na myśl cytat amerykańskiego przemysłowca Henrego Forda, który pierwszy wprowadził taśmową produkcję do manufaktur, tworząc tym samym nowoczesną fabrykę: „Może sobie pan zażyczyć samochód w każdym kolorze, byle by był to czarny”. Pszczelarze również akceptują naturę tylko wówczas, gdy pszczoły spełniają ich oczekiwania: są miodne, łagodne, nierojliwe, a ich rozwój w sezonie jest szybki i przewidywalny. Niegdyś pszczoła taka nie była. Pozwolę sobie zakończyć ten artykuł nawiązaniem do zakończenia „Polemiki”. Autor pisze: „W obecnej sytuacji obawiam się, że zachęcają Panowie do zrobienia kroku naprzód przez kogoś, kto stoi nad przepaścią”. Otóż czasem trzeba skoczyć w przepaść, aby rozwinąć skrzydła.

Bartłomiej Maleta

Stowarzyszenie Pszczelarstwa Naturalnego „Wolne Pszczoły”

The post “Może sobie pan zażyczyć samochód w każdym kolorze, byle by był to czarny” first appeared on Wolne Pszczoły.

]]>